– Owszem, znaleźliśmy coś, co łączy Nicka i Courtney LaBelle. Nick brał udział w zajęciach jej grupy w College’u Wszystkich Świętych.
– Więc ją znał?
– Nie wiemy, czy się poznali. Wiemy tylko, że byli raz w tym samym miejscu w tym samym czasie.
– To byłby niezwykły zbieg okoliczności.
– Jeśli ktoś wierzy w zbiegi okoliczności – mruknął Brinkman. – Ja osobiście nie wierzę. Zwłaszcza w tym wypadku. Ale pani na pewno nigdy nie poznała tej dziewczyny.
– Nie. – Abby wstała i spojrzała na niego gniewnie. – Odnoszę wrażenie, że uważacie, iż mam coś wspólnego ze śmiercią mojego byłego męża. Prawda jest jednak taka, że nie mam i nie wiem, kto to mógł zrobić. Nigdy nie miałam okazji poznać Courtney LaBelle, nigdy nawet o niej nie słyszałam. Nie wiem, czy znała mojego byłego męża. Starałam się z nim nie kontaktować i poprosiłam go o to samo.
– Ale zadzwoniła pani do radia tego wieczoru, kiedy wypowiadał się na temat byłych małżonków – powiedział Brinkman.
– Nie… to znaczy tak, zadzwoniłam, ale się nie odezwałam. Wiedziałam, że Nick chce mnie wyprowadzić z równowagi. Był naprawdę wkurzony. Zadzwonił do mnie wcześniej, chciał odebrać swoje rzeczy, więc powiedziałam mu, że już ich nie mam. Wielokrotnie próbowałam go skłonić, żeby przyjechał i je zabrał, ale bez skutku, i w końcu się ich pozbyłam. Był wściekły, a następnego dnia obsmarował mnie w swoim programie. Zadzwoniłam, ale nie rozmawiałam ani z nim, ani z nikim innym. Nie chciałam powiedzieć czegoś, czego później mogłabym żałować. Chcę tylko stąd wyjechać, jak najdalej od niego.
– Cóż, jego śmierć w pewnym sensie rozwiązuje ten problem – zauważył Brinkman.
– Pan chyba żartuje. Codziennie wydzwaniają do mnie dziennikarze, którzy chcą rozmawiać ze mną o tym, jaki Nick Gierman był naprawdę. To jakiś absurd. Nick był żądny sławy i śmierć dała mu to, czego nie był w stanie osiągnąć za życia. Niestety, są ludzie, którzy nadal mnie z nim łączą. A ja chcę zostawić to wszystko za sobą i zacząć od nowa.
– Myślałem, że po to właśnie wróciła pani tutaj? Żeby zacząć jeszcze raz, z mężem, w rodzinnych stronach. Pani stąd pochodzi, prawda?
– A co to ma do rzeczy?
– Dorastała tu pani, chodziła do szkoły… A pani rodzicami byli, o ile się nie mylę, Jacques i Faith Chastain?
– Są moimi rodzicami. Mój ojciec żyje.
– A matka?
– Nie. Ale pan doskonale o tym wie, prawda? Więc dlaczego mnie pan o to pyta? – Przeniosła gniewny wzrok na Montoyę. – O co właściwie chodzi?
– To kolejna rzecz, która, w pewnym sensie, łączy ofiary. Rodzice Courtney LaBelle pracowali w Szpitalu Naszej Pani od Cnót w czasie, kiedy pani matka była tam pacjentką. Clyde LaBelle był tam psychiatrą, a Virginia Simmons pracownikiem socjalnym.
Abby zmarszczyła brwi zdezorientowana.
– Poza tym – dodał Montoya – Courtney, która, nawiasem mówiąc, życzyła sobie, by nazywać ją Mary, poszła do college’u tylko na prośbę rodziców. Sama postanowiła już, że w przyszłości zostanie zakonnicą.
– Myślałam, że Kościół boryka się raczej z problemem braku powołań wśród młodzieży.
– Ale Courtney chciała wstąpić do zakonu. Rozmawiała już z matką przełożoną z zakonu Naszej Pani od Cnót. Szpital ma zostać wyburzony, ale klasztor zostanie.
– I to, pana zdaniem, łączy ofiary? Szpital? Przecież Nick nie miał z nim nic wspólnego. O ile wiem, nigdy tam nawet nie był. Pobraliśmy się już po śmierci mojej matki.
– Czy pamięta pani rodziców Courtney? – spytał Montoya.
Abby pokręciła głową.
– Virginia… Simmons, tak?
– Tak. – Montoya kiwnął głową.
– Nie. – Mimo wysiłku nie była w stanie przypomnieć sobie żadnej kobiety, choć pamiętała mgliście postacie lekarzy. Jeden z nich był wysokim mężczyzną z brodą i w okularach, które nienaturalnie powiększały jego oczy. Zawsze był trochę zgarbiony… – Doktor LaBelle… mógł leczyć przez pewien czas moją matkę. – Zamknęła oczy, wracając do czasów, kiedy wraz z ojcem i siostrą odwiedzała matkę w szpitalu. Starsi ludzie na wózkach siedzieli na werandzie, w cieniu parasoli albo pod wielkim drzewem magnolii. Pielęgniarki w szeleszczących fartuchach i lekarze w bieli, ze stetoskopami na szyi. Pamiętała, jak wstępowała na szerokie schody i wchodziła do budynku, gdzie panowała cisza, a słońce z trudem przenikało przez grube zasłony i witraże. Słyszała stłumione głosy, słowa modlitw i jęki bólu na długich korytarzach, płożonych zieloną tapetą. Zapach wymiotów, uryny i środków dezynfekujących. Tak, był tam lekarz, którzy leczył jej matkę, ale nie nazywał się LaBelle, tylko… jak też on się nazywał? Holman? Hellman? Nie, Heller! Na myśl o nim ogarnął ją niesmak, ale niewiele mogła sobie przypomnieć. Heller był tylko jednym z wielu lekarzy. Skupiła się jeszcze bardziej. LaBelle?
Nagle zrobiło jej się słabo. Tak, przypomniała sobie doktora LaBelle. Schodził ze schodów, spojrzał na nią i szybko odwrócił wzrok. Widziała go też, jak podpisywał jakieś papiery, a potem podniósł oczy na jej ojca. Wydawał się zniecierpliwiony, jakby pytania Jacques’a go nudziły i uważał je za stratę czasu. Jacques Chastain i jego córki w czymś mu przeszkadzali, rozmowa z nimi była tylko kolejnym męczącym obowiązkiem.
Otworzyła oczy.
– Tak… teraz go sobie przypominam – powiedziała. Znowu ogarnął ją niesmak. Ciężko wyobrazić sobie tego człowieka jako ojca cierpiącego z powodu śmierci dziecka.
– Ale nigdy nie poznała pani jego córki.
– Nie. Nic o nim nie wiedziałam. Po śmierci matki nigdy już nie byłam w tym szpitalu i nigdy nie rozmawiałam z nikim, kto tam pracował albo się leczył. – Spojrzała Montoi prosto w oczy. – Chciałam zapomnieć o tym, co się tam wydarzyło. – Nie była w stanie przejść do porządku nad faktem, że Nick został zamordowany wraz z dziewczyną, która choć luźno, ale była powiązana ze szpitalem. – Czy doktor LaBelle pamięta moją mamę?
– Sprawdzamy to teraz.
Abby poczuła się zagubiona. To pewnie tylko zbieg okoliczności, nic poza tym. Policjanci są po prostu dokładni, sprawdzają wszystko, bo na tym polega ich praca. Odczuła ulgę, kiedy przesłuchanie wreszcie dobiegło końca i Montoya wyłączył dyktafon.
– To już chyba wszystko. – Uśmiechnął się do niej słabo. – Dziękujemy, że poświęciła nam pani swój czas. Proszę zadzwonić, jeśli coś przyjdzie pani do głowy. – Wsunął jej do ręki wizytówkę.
– Oczywiście.
Odprowadziła ich do drzwi. Brinkman wyszedł pierwszy i natychmiast zapalił papierosa. Montoya ruszył za nim, ale Abby nagle impulsywnie chwyciła go za ramię.
– Detektywie…
Zatrzymał się, spojrzał na jej palce na swoim ramieniu, a potem podniósł wzrok na jej twarz.
– Proszę posłuchać – powiedziała, ciągle trzymając go za ramię. – Chociaż być może odziedziczę po Nicku dużo pieniędzy, nadal uważam, że był dupkiem. Nie kocham go już od dawna i naprawdę chciałam się stąd wynieść… jak najdalej od niego. – Zacisnęła palce. – Ale nie zabiłam go i przykro mi, że nie żyje. – Patrzyła mu w oczy, lekko unosząc głowę. – A teoria, że to szpital łączy te dwie ofiary, wydaje mi się trochę naciągana.
– Może to nie szpital je łączy – odparł cicho i serce Abby zaczęło bić szybciej.
– Ale…
– Może to pani.
– Co pan chce przez to powiedzieć?
Patrzył na nią bez uśmiechu.
– Niech pani będzie ostrożna, Abby – powiedział, pierwszy raz zwracając się do niej po imieniu. – Proszę nie zapominać zamykać drzwi na klucz. Włączać alarm, jeśli tu jest. A jeśli nie, proszę szybko wezwać firmę, która go zainstaluje. Jak najszybciej. – Zmarszczył brwi. – Proszę do nikogo nie odwracać się plecami.
Abby poczuła, że krew odpływa jej z twarzy.
– Sądzi pan, że to ja jestem tym, co ich łączyło? Ja? Nie. – Pokręciła głową. – To szaleństwo.
– Proszę na siebie uważać. – Dotknął jej ramienia w chwili, kiedy na ziemię spadły pierwsze krople deszczu. Gest ten wydał jej się dziwnie intymny. – Zadzwonię – dodał i choć czuła, że to idiotyczne, jej serce znowu zabiło mocniej.
Potem pobiegł w deszczu do samochodu, wsiadł i odjechał, a Abby zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami, ciągle słysząc w głowie ostrzegawcze słowa Montoi.
Stała tak bez ruchu bardzo długo.
Cyfry na drzwiach pokoju wydawały się dziwnie krzywe, ale Abby wiedziała, że to pokój jej matki: 307. Tak, mama zawsze była w tym pokoju. Abby nacisnęła klamkę. Spodziewała się, że drzwi są zamknięte na klucz, ale nie, otworzyły się od razu i weszła do środka.
– Mamo? – zawołała.
Faith Chastain stała przy oknie.
– Kochanie, przyszłaś. – Uśmiechnęła się, promiennie.
Ale nagle jej wzrok padł na otwarte drzwi i w jej oczach pojawił się… strach? Usztywniała lekko.
– Mamo? Coś się stało? – spytała Abby, czując, jak ogarnia ją przerażenie. – Mamo?
Nagle z twarzy matki zniknął uśmiech, panika wykrzywiła jej rysy. Zaczęła się cofać, nie spuszczając wzroku z otwartych drzwi. Była coraz bliżej okna.
– Nie – wyszeptała. – Słodki Jezu, nie.
– Mamo? – zawołała znowu Abby. Boże, co się tu działo? – Mamo, uważaj!
Ale matka jakby jej nie słyszała.
– Co ty tu robisz? – W pokoju rozległ się nagle niski, męski głos. – Zabieraj się stąd!
Kim jest ten człowiek? Gościem? Pacjentem? Lekarzem? Jednym z ochroniarzy?
– Wyjdź stąd, ale już!
Z mocno bijącym sercem, napięta jak struna, Abby odwróciła się w stronę, z której dobiegał głos. Nikogo tam nie było.
Krew stanęła jej w żyłach.
Tak, musi stąd natychmiast wyjść. Z mamą. W tym pokoju czai się zło. Śmierć.
Przeżegnała się i spojrzała na krucyfiks wiszący na ścianie. Z ran Chrystusa zaczęła ściekać na tapetę żywa, czerwona krew.
– Mamo? – szepnęła Abby głosem małej dziewczynki. Wpatrując się w odbicie matki w lustrze nad kominkiem.
Ale lustro pękło nagle i twarz matki rozpadła się w tysiące kawałków, które zaczęły z brzękiem spadać na podłogę.
– To nie twoja wina – wyszeptała jej matka do ucha.
– Co? – Abby odwróciła się gwałtownie. – Co nie jest moją winą? Mamo?
Matka objęła ją ramionami i przycisnęła do siebie tak, jakby chciała ją zmiażdżyć.
Znowu rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Podłoga zapadła się pod nimi i obie runęły w czarną otchłań.
– To nie twoja wina – wyszeptała znowu Faith, kiedy spadały tak w ciemności, po prostu Abby była tego pewna – w czeluście piekielne.
– To nie twoja wina…
Abby otworzyła oczy i usiadła gwałtownie.
Była w łóżku. W swoim łóżku.
Obok leżała Hershey, na wpół przykryta kołdrą. Abby czuła, że całe jej ciało pokrywa pot, choć nad łóżkiem szemrał wentylator. Serce waliło jej jak młotem, z trudem chwytała oddech. Włączyła lampkę nocną. Pies podniósł głowę i ziewnął. Światło lampy ukazało lśniące, drewniane wezgłowie, zamknięte okiennice i niedbale rzucony w nogach łóżka szlafrok, na którym spał zwinięty w kłębek Ansel.
– O Boże – szepnęła, opadając na poduszki. To był tylko koszmarny sen.
Ten sam, co zawsze.
Ilekroć była zdenerwowana, śniła o matce i szpitalu. Jak zawsze po przebudzeniu przeżegnała się odruchowo i wzięła kilka głębokich oddechów. Serce noweli wróciło do normalnego rytmu, upiorna wizja zaczęła blednąc, choć Abby wiedziała, że koszmar będzie czaił się w jej podświadomości, by kiedyś znowu powrócić.
Wszystko to wina tego przeklętego Montoi, pomyślała ze złością. Gdyby nie zaczął mówić o matce i o szpitalu… gdyby nie był taki przystojny…
Oj, niedobrze z tobą, Abby, skarciła się w duchu. Nie możesz mu mieć za złe tego, że wykonuje swoją pracę… ani tego, że jest atrakcyjny.
– Cholera! – Odrzuciła kołdrę i spojrzała na budzik. Czwarta piętnaście. Trochę za wcześnie, by wstawać.
Zamykaj drzwi na klucz. Włącz alarm, jeśli go masz. Jeśli nie masz, wezwij firmę, która go zainstaluje. Jak najszybciej.
– Nie mam alarmu – mruknęła pod nosem.
Ciągle zdenerwowana wyszła z łóżka i przeszła boso po domu, sprawdzając, czy wszystkie drzwi i okna są dobrze zamknięte. Hershey szła za nią krok w krok, stukając pazurami po deskach podłogi.
Może Montoya ma trochę racji. W końcu jej bezpieczeństwo zależy od przyjaznego labradora, który nie potrafiłby skrzywdzić nawet muchy, i rewolweru, z którego nigdy nie strzelała.
– Nie masz szans, Abby – zadrwiła.
Po poprzednim właścicielu zostały nalepki na szybach, informujące, że dom jest chroniony przez system alarmowy połączony z biurem szeryfa, w czym nie było słowa prawdy. Gdyby ktoś się tu włamał, mogła liczyć tylko na siebie.
"Dreszcze" отзывы
Отзывы читателей о книге "Dreszcze". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Dreszcze" друзьям в соцсетях.