– Ale co?

Taylor odwrócił wzrok, po czym znowu spojrzał na stojącego przed nim policjanta.

– Myślę, że nadal ją kochał – powiedział. – Wiem, wiem – dodał szybko, widząc, że Bentz sceptycznie uniósł brwi. – Lubił młode dziewczyny. Jak my wszyscy, no nie? Sam mówił, że nigdy nie ma tego dość… Nie wiem, ile panienek zaliczył, ale o kilku mi opowiadał, a ja powtórzyłem wszystko, co wiedziałem, temu drugiemu policjantowi. Pamiętam… Nick tylko raz o tym wspomniał, kiedy trochę za dużo wypił… że jedną z nich była siostra jego żony.

– Co?

– Tak… jego żonie za bardzo się to nie podobało. A Nick, kiedy tylko się zorientował, że chlapnął za dużo, zaczął się śmiać i próbował to obrócić w żart. Myślę jednak, że to prawda.

Bentz poczuł, jak na moment ogarnia go stary gniew. Znał takie sytuacje z własnego doświadczenia. O tak, dobrze je znał. Nie wiedział, jakie znaczenie miał dla Abby Chastain fakt, że mąż sypiał z jej rodzoną siostrą, ale był pewny, że się to jej nie podobało.

– Zresztą to nieważne, czy rzeczywiście miał romans z jej siostrą.

Akurat. Bardzo ważne.

– Zawsze miałem wrażenie, że nigdy nie przestał kochać swojej żony.

– Mówił coś na ten temat?

– Nick miałby przyznać, że zależy mu na kobiecie, która nie chciała mieć z nim nic wspólnego? Nie, to nie w jego stylu. – Maury pokręcił głową. – A zresztą, kto wie? Mogę się przecież mylić.

– Jego była żona pewnie nie była tym zachwycona.

– O, na pewno nie. Jak to mówią, od miłości tylko krok do nienawiści.

– Mogę obejrzeć jego biurko i szafkę?

– Jasne, ale ten drugi policjant…

– Brinkman?

– Tak! Dlaczego nie jestem w stanie zapamiętać jego nazwiska? – prychnął Taylor. – To zły znak. Chyba naprawdę potrzebuję sekretarki. – Uśmiechnął się z dumą. – W radiu chcą zrobić ze mnie drugiego Giermana. Niezły numer, co?

Bentz nie był pewny, czy to rzeczywiście taki świetny pomysł.

– I co Brinkman?

– Już przejrzał rzeczy Nicka, zabrał wszystko, co chciał. Biurko Nicka jest tam. – Maury ruszył korytarzem. Bentz poszedł za nim.

– A dziewczyna Giermana?

– Nia? – prychnął Maury. – Fajna laska, nie powiem, ale to wszystko. – Postukał się znacząco palcem w skroń. – Raczej nie intelektualistka… a Nick szybko się nudził, jeśli kobieta nie umiała mu pod tym względem dotrzymać kroku. Seks, owszem, to go zawsze kręciło, ale chemia działa krótko, prawda?

Maury Taylor nie był wprawdzie psychologiem, ale Bentz podejrzewał, że tym razem miał rację.

– Nia i Nick się rozeszli – ciągnął Maury. – Pewnie już pan to wie. Słyszałem, że już sobie znalazła nowego faceta… Podobno jest jeszcze bardziej stuknięty na punkcie siłowni niż Nick. Powiedziała Nickowi, że to najlepszy kochanek, jakiego miała. Niezły numer, co? – Spojrzał na Bentza porozumiewawczo. – Chyba widywała się z nim za plecami Nicka już od kilku tygodni. Jak to mówią, nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka.

– Tak, tylko tym razem wilk skończył z kulą w klatce piersiowej.

– Mhm. – Skrzywił się Maury. – Kiepska sprawa, co?

– Owszem – przyznał Bentz. Zatrzymali się w sali na tyłach budynku, pełnej biurek i zamykanych na klucz metalowych szafek. – A Gierman? Miał jakieś przyjaciółki albo byłe dziewczyny, które mógł wkurzyć?

– Nie sądzę. Na antenie zawsze starał się sprawiać wrażenie, że ma dziewczynę, czy była to prawda, czy nie. To część jego strategii. – Maury wskazał ręką biurko Giermana. Stało tam kilka kubków ozdobionych zdjęciami brązowego labradora, pełnych ołówków. Do korkowej tablicy nad biurkiem przypięte były fotografie Nicka: na nartach, z rakietą tenisową w dłoni, opartego o sportowy model bmw, spacerującego z tym samym psem, którego podobizny widniały na kubkach. Prawdziwa kapliczka egocentrycznego radiowca i jego pasji. Tylko jedno zdjęcie nie pasowało do tej kolekcji: niewielki portret kobiety, w której Bentz rozpoznał Abby Chastain. Patrzyła w stronę morza, uśmiechając się lekko, kręcone złotorude włosy rozwiewał wiatr.

Tak, żaden mężczyzna nie trzymałby nad biurkiem takiego zdjęcia, gdyby naprawdę nic już nie czuł do kobiety. Bentz spojrzał z ukosa na Taylora, który też patrzył na fotografię.

– A nie mówiłem? – powiedział Taylor, przekrzywiając głowę. – Jedyną kobietą, na której kiedykolwiek mu zależało, była jego żona.


Montoya dyskretnie przyglądał się wszystkim, którzy zebrali się pod drzwiami kaplicy w College’u Wszystkich Świętych. Młody ksiądz, ojciec Anthony, sztywno wyprostowany, stał na stopniach przed wejściem. Obok niego stary ojciec Stephen modlił się z pochyloną głową, tuż za nim stała dziekan Usher w ociekającym deszczem kapeluszu.

Niżej kilkuset studentów z zapalonymi świecami w dłoniach słuchało w skupieniu słów pożegnania Courtney LaBelle. Ojciec Anthony w słowach pełnych pasji wspominał Mary i jej tragiczną śmierć. Była taka młoda. Taka niewinna. I taka pobożna.

Montoya słuchał tego wszystkiego jednym uchem.

Żałobnicy modlili się i płakali, płomyki świec drgały w ciemności. Montoya robił zdjęcia małym, ukrytym aparatem. Wiedział, że będą niewyraźne, ale lepsze to niż nic: ojciec Anthony z pewnością nie zgodziłby się na błyski fleszy ani kamerę z lampą. Miał nadzieję, że morderca jest wystarczająco nakręcony, by pojawić się na uroczystości żałobnej. Tacy ludzie często chcą być częścią dochodzenia, chcą być w centrum wydarzeń. Montoya udawał więc, że się modli i słucha słów księdza, ale cały czas szukał wzrokiem w tłumie czegokolwiek, co wydawałoby się nie na miejscu… choć wygląd nie ma najmniejszego znaczenia. Nikt nie jest w stanie rozpoznać przestępcy na podstawie wyglądu.

Montoya fotografował więc skrupulatnie wszystkich, którzy przyszli wyrazić swój mniej lub bardziej szczery żal po śmierci Courtney Mary LaBelle.

– Za chwilę wejdziemy do kaplicy, gdzie odbędzie się druga część ceremonii – powiedział ksiądz i wzniósł ręce ku niebu. – A teraz zanieśmy modlitwę do naszego Ojca… – Złożył dłonie i pochylił głowę.

Wszyscy stojący pod kaplicą zrobili to samo.

Wszyscy, poza Montoya.


– Mówiłaś, że zadzwonisz – powiedziała z pretensją Gina, kiedy Abby podniosła słuchawkę i nerwowo rozejrzała się po kuchni. Po wizycie w szpitalu ciągle była niespokojna i nie mogła się pozbyć wrażenia, że ktoś ją obserwuje.

A to zakrawało na manię prześladowczą.

Nie, to nie mania, to tylko ostrożność.

Drzwi lodówki były otwarte, pod nimi siedziała Hershey, wyraźnie licząc na coś do jedzenia. Abby włożyła wolną rękę do lodówki, przesunęła kilka butelek z resztkami sosów do sałatek i wyciągnęła słoiczek z jogurtem.

– Czekałam na twój telefon przez kilka godzin – dąsała się Gina.

Daj mi spokój, pomyślała Abby.

– Wiem, wiem, Gino… Przepraszam… zupełnie straciłam poczucie czasu. – Irytowało ją, że musi się tłumaczyć i przepraszać starszą siostrę. Ma trzydzieści pięć lat, na litość boską. Nie jest niegrzecznym dzieckiem… A już na pewno nie jest dzieckiem Giny. – Byłam zajęta. A poza tym nadal nic nie wiem o pogrzebie Nicka.

– Ale to chyba niedługo, prawda?

– Nie mam pojęcia. Jeśli jego rodzina zdecyduje się na kremację, będą mogli z tym poczekać. Gino, naprawdę nie wiem, jaka jest w tym wszystkim moja rola. O ile w ogóle gram tu jakąś rolę. Jako była żona mam niewiele do powiedzenia, chyba rozumiesz. – Otworzyła słoiczek z jogurtem i zdjęła plastykowe zabezpieczenie. – Wiesz… pojechałam tam wczoraj.

– Dokąd?

– Do szpitala.

Po drugiej stronie przez chwilę panowała cisza.

– Po co? – spytała w końcu Gina.

– Ma zostać zburzony, więc…

– To niesłychane!

– …więc pomyślałam, że powinnam tam pojechać.

– Dlatego że jakiś psychiatra od siedmiu boleści ci to poradził?

Abby poczuła, jak znowu ogarniają irytacja. Po śmierci matki chodziła do kilku psychiatrów, lepszych i gorszych, zakładała jednak, że każdy z nich wiedział, co mówi.

– Nie, ponieważ czułam, że powinnam to zrobić.

Gina mruknęła coś pod nosem, a potem powiedziała głośno:

– I co? Jak się udała podróż sentymentalna?

– To nie jest śmieszne, Gino – wycedziła Abby przez zęby. Po co w ogóle zaczęła ten temat? – Prawdę mówiąc, było tam bardzo dziwnie. I strasznie. Naprawdę strasznie. To kompletna ruina. Spotkałam tam zakonnicę, która kiedyś pracowała w szpitalu. Zobaczyła, że przyjechałam, bo musiałam zostawić samochód przed klasztorem. Siostra Maria… może ją pamiętasz. Wysoka. Ładna. Chyba Latynoska.

– Owszem, pamiętam ją – odparła Gina z niechęcią.

– Była tam w dniu śmierci mamy.

Gina milczała.

– Dziwne… Chyba pomyliła mnie z tobą. Uważa chyba, że to ja wbiegłam do szpitala przed tobą i tatą, w każdym razie tak wynikało z tego, co mówiła. – Abby otworzyła szufladę i wyjęła łyżeczkę. – Twierdzi, że biegłam po schodach na górę, kiedy ona schodziła, i że ty niosłaś prezent dla mamy… czy coś w tym rodzaju. – Zmarszczyła brwi. – Tak w każdym razie powiedziała. Naprawdę, to było dość dziwne. – Nabrała odrobinę jogurtu na łyżeczkę i włożyła ją do ust. Gina nadal się nie odzywała. – Gino?

– Tak.

– Co ty na to? – Przełknęła jogurt, ale nie poczuła jego smaku.

– Nie wiem… nie wiem, dlaczego tak jej się wydaje. Pewnie jest już stara i coś jej się pomieszało.

– Poza tym mówiła całkiem do rzeczy.

– Poza tym. – Gina zaczęła łapać Abby za słowa. – To było dwadzieścia lat temu, Abby.

– Gino. – Abby wyciągnęła łyżeczkę przed siebie, jakby mierzyła nią w siostrę. – Dlaczego mam wrażenie, że kłamiesz?

– Bo nie lubię rozmawiać o szpitalu i o śmierci mamy, dlatego. Wiem, że dla ciebie ta sprawa nie jest zamknięta, ale dla mnie to już przeszłość i nie mam ochoty omawiać tego wszystkiego za każdym razem, kiedy zbliża się dzień twoich urodzin i rocznica jej śmierci.

– I jej urodzin – przypomniała Abby.

– Tak, wiem. Ta szczególna więź, która cię z nią łączyła czy jak to tam nazywasz, której nie rozumie nikt poza tobą. Ale ja nie mam z tym nic wspólnego i uważam, że powinnyśmy zostawić to za sobą i iść dalej.

– Na pogrzeb Nicka? – spytała sucho Abby.

– Tak! Powinnyśmy kupić butelkę, wypić za niego, a potem pogrzebać i jego, i przeszłość, i topór wojenny! – Gina mówiła coraz szybciej i głośniej. Kiedy skończyła, była niemal bez tchu.

– W porządku. Doskonale.

– A zatem przyjeżdżam do Nowego Orleanu.

– Wspaniale. – Abby uśmiechnęła się nieszczerze. – Ale porozmawiamy o paru sprawach, zanim się napijemy, dobrze? W tym także o mamie i dniu, w którym zginęła. Chyba wiesz o tym wszystkim więcej, niż mi powiedziałaś. Możesz ze mną tam nie jechać, w porządku, ale porozmawiamy sobie.

– Abby…

– Porozmawiamy – powiedziała stanowczo Abby, odłożyła słuchawkę i wyrzuciła prawie nietknięty jogurt do zlewu. Zawsze miała wrażenie, że ojciec i siostra nie byli z nią szczerzy, ale nigdy nie starczyło jej odwagi, by otwarcie o to zapytać. Tkwiła w bezpiecznym kokonie niedomówień, bo bała się tego, z czym musiałaby się zmierzyć, gdyby go opuściła.

Upór, z jakim siostra Maria twierdziła, że to Abby weszła do szpitala, kiedy matka rzuciła się z okna, wydobył z jej pamięci niewyraźne, zamglone wspomnienie, którego istnienia nawet nie podejrzewała. Coś w zapamiętanej przez nią wersji wydarzeń nie było prawdą. Czuła to od dwudziestu lat.

Była wtedy w szpitalu. Pamięta, jak biegła po schodach, jak omal nie wpadła na wysoką zakonnicę… Ale nie zwróciła uwagi na kobietę w czarnym habicie. Biegła prosto do pokoju 307…

Nic więcej nie pamiętała.

Tak, od dwudziestu lat dręczyło ją przeczucie, że było inaczej, niż zapamiętała; inaczej, niż mówili ojciec i siostra. A jeśli tak jest, to zawiodła ją nie tylko pamięć, ale także rodzina.

Bała się poznać prawdę, nie chciała otworzyć na nią oczu.

Ale już dość. Czas stawić czoło faktom.

A Gina, czy tego chce, czy nie, będzie musiała jej w tym pomóc.


To był bardzo pracowity wieczór. Montoya spędził sporo czasu, rozmawiając ze studentami pod kaplicą, a później także z ojcem Anthonym, który jednak mógł poświęcić mu tylko kilka chwil, ponieważ spieszył się pocieszać rodzinę Courtney LaBelle. Nie spodobał się Montoi. Ojciec Anthony Mediera był zbyt spokojny, zbyt idealny jak na jego gust. Nosił swoją wiarę triumfalnie jak sztandar.

Później Montoya złożył wizytę Nii Penne, u której zastał jej nowego chłopaka. Drobna jak elf, z bardzo jasnymi włosami, Nia przypominała małego ptaszka. Odpowiedziała uprzejmie na kilka pytań, ale nie zmieniła niczego w zeznaniach. Jej przyjaciel był rzeczywiście umięśniony, wydawał się silny i rzadko się odzywał. Stał przy kominku z ramionami skrzyżowanymi na piersiach, prezentując potężne bicepsy i szeroką klatkę piersiową w trochę za ciasnej koszulce. Nazywał się Roy North i nosił buty w rozmiarze dwanaście. Montoya postanowił, że go sprawdzi. Sprawiał wrażenie człowieka agresywnego, a poza tym nie było go w ubiegłym tygodniu w Toronto z Nią i jej znajomymi.