Porywacz wsunął jej nóż między nogi i rozciął taśmę, krępującą jej kostki. Chciała go kopnąć, ale chwycił jej stopę i wykręcił boleśnie. Jęknęła.

– Suka! – warknął. – Nie rozumiesz?

O tak, rozumiała. Ten człowiek chce ją skrzywdzić.

Wywlókł ją z samochodu i choć nie zaliczała się do drobnych, jednym ruchem poderwał ją na nogi. Później szturchnął ją lufą rewolweru.

– Idź – powiedział.

Czy już słyszała kiedyś ten głos?

Ruszyła przed siebie w ciemność, drżąc ze strachu. Stopy zapadały jej się w błocie, ale szła przed siebie, aż potknęła się o coś i zachwiała.

– Do góry – rozkazał. – Dwa stopnie.

Opanowała strach i posłusznie weszła na dwa schodki, czując na karku oddech porywacza. Skrzypnęły jedne drzwi, potem drugie. Serce biło jej bardzo mocno, bała się, że za chwilę eksploduje.

– Do środka! – Znowu pchnął ją w plecy lufą rewolweru.

Znalazła się w domu, czuła to, choć nic nie widziała. Dom musiał być zupełnie pusty, bo jej kroki odbijały się echem od ścian, a w powietrzu unosił się zapach kurzu, brudu i czegoś jeszcze… Uryny?

Zwierzęcej?

A może ludzkiej?

Ogarnęły ją mdłości.

– Stój – powiedział jej do ucha. Poczuła na policzku zimne ostrze noża. Stał tuż za nią, przyciśnięty do jej pleców. Nigdy dotąd nie zaznała takiego strachu i samotności, jak w tej chwili.

Poruszył się, objął ją w pasie ramieniem i przesunął nożem w dół jej policzka, a potem szyi. Teraz wyraźnie czuła, że miał erekcję. Podniecało go to.

Nie była w stanie powstrzymać łez. Straciła resztki nadziei. Kolana ugięły się pod nią nagle i gdyby jej nie powstrzymywał, na pewno by upadła.

Jezu, daj mi siłę.

W chwili, kiedy była pewna, że zaraz poderżnie jej gardło, odsunął się od niej i przeciął taśmę krępującą jej nadgarstki. Gdyby domyśliła się wcześniej, że to zrobi, mogłaby skorzystać z okazji i spróbować się uwolnić, ale zanim się zorientowała, co się stało, mężczyzna przyłożył znowu nóż do jej szyi i wcisnął jej do ręki rewolwer.

Nie mogła w to uwierzyć.

– Strzelaj – rozkazał. Trzymał jej rękę silną dłonią w rękawiczce.

Co?

Wycelował rewolwer w dół i wtedy Hannah usłyszała ten głos… stłumiony krzyk?

Był tu ktoś jeszcze.

– Strzelaj, Hannah!

Na dźwięk swojego imienia omal nie zwymiotowała. A więc była częścią jakiegoś makabrycznego planu. Mężczyzna przycisnął jej ostrze noża do gardła.

– Strzelaj i skończ to.

Nie rób tego. Hannah, nie rób tego… Dzieje się tu coś strasznego, coś jeszcze gorszego, niż początkowo sądziłaś.

Znowu rozległ się przytłumiony odgłos.

Tuż przed nią. Dobiegał z miejsca, w które wycelowany był rewolwer. Jezu, do czego próbuje zmusić ją ten człowiek?

Próbowała się wyrwać, ale on tylko mocniej zacisnął palce na jej drżącej dłoni. Wycelował i nacisnął spust.

Rozległ się ogłuszający huk wystrzału.

A zaraz potem stłumiony jęk.

O Boże, co ona zrobiła?

W powietrzu unosił się teraz zapach prochu i krwi.

– Zemsta – mruknął mężczyzna i zerwał opaskę z oczu Hannah.

Zamrugała, a po chwili oczy przyzwyczaiły się do światła. W kącie wyłożonego drewnem pomieszczenia paliła się jedna żarówka.

– O Boże, nie – wyszeptała, kiedy dotarło do niej, co zrobiła.

Potężny, siwowłosy mężczyzna, z twarzą wykrzywioną przerażeniem, patrzył na nią niewidzącymi oczami. W jego piersi ziała krwawa dziura.

Poznała go natychmiast. Gardziła nim, ale miała zamiar zwrócić się do niego z prośbą o pomoc finansową. Teraz patrzyła, jak Charles Pomeroy wydaje ostatnie tchnienie.

– Nie… nie… nie…

Trzęsła się jak w febrze, próbowała się cofnąć, wypuścić rewolwer z ręki, ale potwór, który ciągle stał za nią, zaciskał palce na jej ręce. Spojrzała w dół. Trzymała w dłoni colta kaliber czterdzieści pięć. Jej mąż miał dwa takie rewolwery.

Mężczyzna podniósł jej rękę do góry i przytknął lufę do skroni. Ze ściśniętym gardłem zmówiła ostatnią modlitwę.

Panie, zabierz moją duszę do siebie. Zaopiekuj się Wallym… Wally, tak cię kocham…

Rozdział 17

Maury Taylor patrzył na list, który trzymał w ręce, i wiedział, że to czyste złoto.

List przyszedł do radia w białej kopercie z imieniem i nazwiskiem Nicka wypisanym drukowanymi literami, ale bez adresu zwrotnego.

Od śmierci Giermana do radia przychodziło mnóstwo listów i kartek pocztowych, nie wspominając już o e-mailach. Facet był bardziej popularny po śmierci niż za życia, podobnie jak program, który kiedyś prowadził, co bardzo odpowiadało Maury’emu. Kierownik stacji napomykał o tym, że Maury zostanie w przyszłości gospodarzem programu na stałe. Będzie się to oczywiście wiązało ze zmianą nazwy audycji, na przykład na Maury Taylor przedstawia… W końcu i dla niego zaświeciło słońce. Wkrótce dostanie to, co mu się należy.

Szkoda, Nick.

Miałeś pecha.

Zdaniem Maury’ego Nick był palantem, ale kto nie skorzystałby ze sposobności współpracy przy tworzeniu popularnego programu? Niewielu ludziom udało się wzbogacić na pracy w radiu, ale Nick pokonał wszelkie bariery i sądząc z liczby listów, kartek i telefonów, zdołał dotrzeć do tysięcy ludzi.

Teraz nadeszła kolej Maury’ego.

Spojrzał na list i po raz kolejny przeczytał:


ŻAŁUJ N C


Boże, z rozkoszą przeczyta to na antenie i zasugeruje słuchaczom, że jest w kontakcie z mordercą Nicka. Na samą myśl o tym, jaki to będzie miało wpływ na popularność programu, zaczęły mu się pocić dłonie. Policja będzie wkurzona. I co z tego? Radiostacja zatrudnia prawników.

Nie wahał się ani chwili. Podszedł do kserokopiarki, wsunął list do szufladki i wcisnął guzik. Jedno tylko trochę go niepokoiło. A jeśli to oszustwo? Głupi kawał? Nie chciał wyjść na idiotę. Już nigdy. Grał tę niewdzięczną rolę wystarczająco długo.

Jak powinien poinformować słuchaczy o liście… Do licha, po prostu go przeczyta, wiedząc, że autor zapewne także siedzi przy radioodbiorniku. Świr czy prawdziwy zabójca może się odezwie. Zwłaszcza jeśli Maury trochę go podkręci.

Słuchacze oszaleją. Będzie się działo.

Chwycił oryginał i kopię i ruszył do drzwi. Rob, jeden z didżejów, siedzący przy swoim biurku, podniósł głowę znad krzyżówki.

– Słyszałeś już?

– O czym? – Maury zatrzymał się zirytowany i jednocześnie zaciekawiony. Miał szczerą nadzieję, że zabójca Nicka nie został jeszcze schwytany.

– O porwaniu.

– Znaleźli Pomeroya?

– Nie wiem. – Rob skrzywił się lekko. – Mówię o Hannah Jefferson… Wiesz, kto to taki?

– Stara baba, zwariowana na punkcie dobroczynności, która ciągle zbiera pieniądze na swoją klinikę? Nick chciał ją zaprosić do programu, żeby się z niej ponabijać. To ta Hannah Jefferson?

– Tak, ta – odparł Rob z niesmakiem. – Nie wiem czy wiesz, ale dobroczynność to nie jest brzydkie słowo. Gierman drwił z niej przy każdej okazji, ale to wspaniała kobieta. Zrobiła dla tego miasta wiele dobrego, dla bezdomnych i biedaków, którym brakuje szóstej klepki. Tak czy inaczej, ona także zaginęła.

– Zaginęła? Jak Pomeroy? – W pierwszej chwili Maury przestraszył się, ale zaraz jego umysł zaczął pracować na najwyższych obrotach. To może być świetny temat na program… Zaginięcie dwóch znanych obywateli miasta, bogatego przemysłowca, który zrobiłby wszystko dla pieniędzy, i kobiety o złotym sercu, z troską pochylającej się nad pokrzywdzonymi przez los… O tak. – Została porwana? – spytał i spojrzał na trzymany w dłoni list.

Czy ten kawałek papieru może mieć coś wspólnego z zaginięciami? W końcu Nick też został porwany. I ta dziewczyna, Courtney LaBelle.

– Na to wygląda. Ale na razie nie ma pewności. Nikt jeszcze nie zażądał okupu za Pomeroya, a nie ma go już… ile? Dwa albo trzy dni. – Rob z namysłem zmarszczył brwi. – Zastanawiam się, co tu się właściwie dzieje, no nie?

List niemal parzył Maury’emu palce. Podszedł szybko do drzwi, w obawie, że Rob nabierze jakichś podejrzeń. Nikt nie powinien niczego się domyślać. Ani kierownik programu, ani dyrektor stacji, ani żaden z pracowników.

– Mhm – mruknął przez ramię i wyszedł.

Tak, ten list to żyła złota. Przeczyta go na antenie i powie słuchaczom, że prawdopodobnie napisał go morderca, ale doda, że równie dobrze jego autorem może być jakiś oszust. Podpuści gościa w ten sposób i może okaże się na tyle głupi, żeby zadzwonić do programu. To by było coś. Dopiero potem Maury zadzwoni na policję.

Słuchacze nie będą w stanie oderwać się od radia. Ruszył przed siebie korytarzem, uśmiechając się pod nosem. Czuł, że w końcu jego czas nadszedł. Jest przecież dziennikarzem, na litość boską. Już dość długo był na drugim planie; zaś by wyszedł przed orkiestrę.


– Pan chyba żartuje! – powiedziała Abby. Była zdenerwowana i nie umiała tego ukryć. Zadzwoniła właśnie do czwartej z kolei firmy instalującej systemy alarmowe. Policzyła w myślach do dziesięciu, usiłując zachować spokój.

– Niestety – odparł głos po drugiej stronie linii. – Następny wolny termin mamy dopiero… zaraz sprawdzę… – W słuchawce rozległ się szelest przewracanych kartek. – Za dwa tygodnie, licząc od poniedziałku, ale może do tej pory coś się zwolni. Nigdy nie wiadomo. Sekretarka udzieliłaby pani bardziej szczegółowych informacji, ale w tej chwili ma przerwę. Powinna wrócić za piętnaście minut.

– Dziękuję, zadzwonię – powiedziała Abby i odłożyła słuchawkę. Nie przypuszczała, że zainstalowanie alarmu może okazać się tak trudne.

Zresztą po co to wszystko?

I tak ma zamiar sprzedać dom.

Sean Erwin, który już raz oglądał dom i nie dostrzegł w nim żadnych zalet, miał przyjechać po południu, żeby „jeszcze raz się rozejrzeć”. Tym razem zamierzał wziąć ze sobą miarkę, listę swoich mebli wraz z wymiarami oraz szkic z rozkładem ulubionych sprzętów, bez których, jak się wyraził, „nie byłby w stanie żyć”. Abby uważała, że to strata czasu, ale zgodziła się spotkać z nim po południu, po pracy w studiu, gdzie starała się nadrobić zaległości. Lunch zjadła w biegu.

Przez cały czas starała się nie myśleć o kilku rzeczach. O swojej wizycie w szpitalu, po której zostało jej nieprzyjemne uczucie, że dzieje się tam coś dziwnego. O makabrycznej śmierci Nicka. I o detektywie Reubenie Montoi.

Nie rozumiała, dlaczego przystojny policjant zrobił na niej aż takie wrażenie. W końcu nie szuka sobie teraz mężczyzny, na litość boską! Postanowiła nawet, że do czasu przeprowadzki na Zachodnie Wybrzeże da sobie spokój z mężczyznami, randkami i seksem.

A jednak detektyw Montoya, ze swoim drwiącym uśmiechem i ciemnymi oczami, nawiedzał jej sny, a na jawie nie pozwalał się na niczym skupić.

Niedobrze.

Biorąc to wszystko pod uwagę, najlepiej byłoby, gdyby się stąd wyprowadziła. I to szybko.

Zanim będzie za późno.

Już jest za późno, Abby. Spójrz prawdzie w oczy. Wzięło cię.

W porządku, a zatem zanim zrobi coś głupiego…

Ale w głębi duszy czuła, że trudno jej będzie się tego ustrzec.


Laura Beck była wściekła.

Jechała swoim lincolnem w butach od Manolo Blahnika – no, powiedzmy nie od Blahnika, ale te klapki w cętki leoparda wyglądały świetnie i kosztowały dwieście dolarów – i nie miała zamiaru ich zniszczyć, chodząc w deszczu po błocie.

Pochodziła z biednej rodziny i wcześnie poznała wartość pieniądza. A później tylko dzięki swojemu sprytowi, ciężkiej pracy i – a jakże – sypianiu z właściwymi mężczyznami, osiągnęła to, czego chciała od życia.

Teraz nie pozwoli, by ktokolwiek zrujnował jej plany. Mowy nie ma. Od ośmiu lat należała do Diamentowego Klubu znanej firmy, zajmującej się obrotem nieruchomości, sprzedając co roku domy o wartości milionów dolarów, niezależnie od sytuacji na rynku.

Teraz miała okazję wykupić inną firmę, działającą w tej branży i założyć filie w innych miastach. Miała spore oszczędności, ale i tak potrzebowała wsparcia Charlesa Pomeroya, by zrealizować swój plan.

Tylko gdzie jest ten cholerny facet?

Dlaczego tak nagle zniknął?

Jechała krętą drogą w stronę jego myśliwskiego domu, kiedy nagle przyszło jej do głowy, że może Charles nie żyje, a jeśli tak, to wszystkie jej płatny wezmą w łeb… chyba że uda jej się dogadać z jego spadkobiercami. Na szczęście najstarszy syn Pomeroya, Christian, od lat nie pokazywał się w tych stronach, ale Charles miał jeszcze dwie rozgoryczone byłe żony, dwie kute na Cztery nogi córki i drugiego syna, kompletnego idiotę, który uważał, że może uszczęśliwić każdą kobietę. Jeremy Pomeroy często się do niej przystawiał. Praktycznie przy każdej okazji.