Wzdrygnęła się na myśl o ostatnim Bożym Narodzeniu, które spędziła z rodziną Pomeroyów. Cały czas musiała się uśmiechać i znosić poufałe poklepywanie po pupie.
Wszystko po to, by uszczknąć coś z fortuny Pomeroya. O czym marzyli też wszyscy inni agenci nieruchomości.
Zjechała z wiejskiej drogi w długą wysypaną żwirem aleję, obsadzoną starymi drzewami. Nie widziała stąd domu, zauważyła jednak, że brama jest otwarta. Pokojówka i ogrodnik nie mieli kluczy, ale wiedzieli, że powinni przymykać bramę.
Laura spojrzała na swoje odbicie we wstecznym lusterku. Nadal wyglądała dobrze, choć dobiegała już czterdziestki. Płomiennorude włosy, duże zielone oczy, szczupła sylwetka. Żywiła się właściwie wyłącznie sałatkami i codziennie od piątej rano spędzała dwie godziny na siłowni. Potem tylko dwie filiżanki czarnej kawy i była gotowa rozpocząć kolejny dzień pracy.
Boże, uwielbiała tę robotę.
Ale nie wtedy, kiedy jakiś idiota próbował sabotować jej plany.
Sąsiad, który do niej zadzwonił, powiedział, że przed domem myśliwskim stoi samochód… W pierwszej chwili pomyślała, że to ogrodnik, ale sąsiad zapewnił ją, że nikt się nie krząta koło domu, a samochód to dziwna zielona furgonetka. Świetnie, pomyślała ze złością. Po prostu fantastycznie!
Już wcześniej kazała doprowadzić dom do porządku, a w samochodzie miała dwa termosy z kawą, kosz owoców i furę kanapek dla kilku innych agentów, którzy zamierzali tu wpaść. Pierwsi mieli się pojawić za niecałe dwie godziny. I co ma teraz zrobić?
– Cholera – mruknęła na widok starego buicka stojącego na podjeździe. Sąsiad miał rację. Cóż, ktokolwiek to jest, będzie musiał się wynieść, i to szybko.
Zaparkowała na podjeździe i wysiadła z samochodu. Ostrożnie omijając kałuże, podeszła do buicka. Nie był zamknięty, ale w środku nikogo nie było.
Gdzie jest kierowca?
W domu?
Jak się tam dostał? Przecież dom powinien być zamknięty, a drzwi zapieczętowane przez agencję nieruchomości.
Podeszła do drzwi i stanęła jak wryta. Pieczęci nie było, choć Laura sama przytwierdziła ją do klamki dwa dni wcześniej.
– Sukinsyn – mruknęła pod nosem.
Nacisnęła klamkę, drzwi ustąpiły. Otworzyły się gładko, jakby zawiasy zostały świeżo naoliwione.
Dziwne.
Zmarszczyła brwi, weszła do środka i natychmiast poczuła, że coś jest nie tak.
No pewnie! Dom jest otwarty!
– Halo? – zawołała, stukając obcasami po drewnianej podłodze, miejscami zabrudzonej błotem, do którego przykleiło się kilka liści. Na stoliku przy drzwiach leżał banknot studolarowy. – Co u licha…
Kto tu był i po co zostawił ten banknot?
Osoba, która przyjechała buickiem?
Osoba, która się tu włamała?
Laura spojrzała na schody prowadzące do góry.
– Jest tu kto? – zawołała.
Ale w domu panowała grobowa cisza.
Drugi banknot zauważyła w przejściu wiodącym do salonu. A potem jeszcze jeden. Trzysta dolarów. Podniosła banknoty i weszła do salonu. Tu, na podłodze leżało ich więcej. Były brudne i poplamione… krwią.
Serce zabiło jej szybciej. Boże! Tak, twarz Benjamina Franklina była umazana krwią. Czuła teraz w powietrzu szczególny, metaliczny zapach. A także przenikliwy odór moczu.
Zrobiła jeszcze dwa kroki i jej wzrok padł na podłogę przed kanapą.
– O Boże!
Na podłodze leżały dwa ciała. Martwe. Całkowicie ubrana, pulchna czarna kobieta, na nagim jak go pan Bóg stworzył Charlesie Pomeroyu.
– Jezu, nie! – krzyknęła Laura, cofając się z przerażeniem. – Nie, nie, nie!
Widziała otwory po kulach i krew, kałużę krwi pod Charlesem i zaschniętą strużkę na twarzy kobiety, która ciągle trzymała w ręce rewolwer z masy perłowej.
To nie była jakaś tam pierwsza lepsza kobieta… Laura rozpoznała twarz Hannah Jefferson, kobiety, o której zaginięciu pisały tego dnia wszystkie gazety.
Wszędzie leżały studolarowe banknoty: na ciałach, na kanapie, na podłodze. Poruszały się lekko na wietrze, który wpadał przez otwarte drzwi.
Laura odwróciła się i rzuciła biegiem do wyjścia, potykając się po drodze. Zgubiła przy tym jeden but, ale nie zatrzymała się, żeby go zabrać. Dopadła samochodu, wsiadła i przekręciła kluczyk w stacyjce. Serce waliło jej jak młotem, miała wrażenie, że w ciągu ostatnich kilku minut zupełnie osiwiała.
– O Boże – szepnęła, sięgając po telefon komórkowy. Wystukała 911, a potem nie zatrzymując się, wyjechała szybko na główną drogę, omal nie uderzając przy tym w furgonetkę wyładowaną żywymi kurczakami.
– Dziewięć – jeden – jeden. Policja. O co chodzi? – usłyszała w słuchawce.
– Chcę powiadomić o popełnionym morderstwie. Podwójnym morderstwie! – krzyknęła Laura, oddychając z trudem. Bała się, że za chwilę zemdleje i lincoln zjedzie z drogi. – I… o Boże… możecie wstrzymać poszukiwania… Znalazłam Charlesa Pomeroya i Hannah Jefferson. Oboje nie żyją! O Boże, oni nie żyją!
Nagle chwyciły ją torsje. Skręciła przy pierwszej sposobności i zatrzymała samochód. Było jej wszystko jedno. Otworzyła drzwi, pochyliła się i zwróciła poranną kawę.
Rozdział 18
Dom należy do Pomeroya? – spytał Montoya, wezwany na miejsce zbrodni. Centrala natychmiast powiadomiła wydział zabójstw i FBI.
Był późny wieczór. Zainstalowano lampy, a cały teren został otoczony policyjną taśmą. W domu kłębili się śledczy, agenci z lokalnego biura FBI i pracownicy stanowej policji, a także detektywi z Cambrai i Nowego Orleanu, którzy starali się współpracować i nie wchodzić sobie w drogę. Była też Bonita Washington, rzeczowa jak zawsze, i Inez Santiago, która robiła zdjęcia i pomiary. Dwie inne osoby zbierały odciski palców i badały układ plam krwi. Wszyscy byli poważni i spięci.
Stało się oczywiste, że w okolicy pojawił się nowy seryjny morderca.
Wszystko wyglądało bardzo podobnie jak w wypadku morderstwa Giermana i LaBelle, z tym wyjątkiem, że Hannah Jefferson nie miała na sobie sukni ślubnej, lecz ubranie, w którym wyszła z domu. Jej mąż dokładnie opisał granatowy kostium i bluzkę.
Charles natomiast był zupełnie nagi. Jego rzeczy leżały porzucone przy kominku: buty, kapelusz, spodnie, marynarka i bielizna. Na ubraniu nie było ani śladu krwi. Najwyraźniej został rozebrany, a później zabity. Tak jak Gierman.
– Przyjrzyj mu się dokładniej – powiedział Bentz, podchodząc do ciała Pomeroya. – Widzisz te małe zaczerwienienia na szyi, blisko siebie?
– Paralizator elektryczny?
– Tak sądzę.
– A ona? – Montoya wskazał głową ciało Hannah Jefferson.
– Na razie niczego nie znaleźliśmy.
– A więc nasz morderca unieszkodliwił w ten sposób tylko Pomeroya.
– Zgadza się. Cóż, to był potężny mężczyzna i mógł sprawiać trudności. Podobno był bardzo silny.
– Najwyraźniej nie dość silny – zauważył Montoya i zmarszczył brwi. – Jeśli to ten sam facet, a założę się, że tak jest, to wprowadził pewne zmiany. Giermana i LaBelle nie potraktował prądem. No i to – wskazał palcem podłużne nacięcie na policzku Hannah Jefferson. – To także coś nowego.
– Może ta dwójka była mniej potulna. A może postanowił wprowadzić ulepszenia. Za pierwszym razem nie poszło tak gładko, jak się spodziewał. Zmodyfikował system, dodał nóż i paralizator.
– Albo zaczął go podniecać ból ofiar – mruknął Montoya.
– Sprawdzamy już, kto ostatnio kupił paralizator. Może z rozstawu śladów na szyi Pomeroya dowiemy się, jaki to model.
– To by nam pomogło – zgodził się Montoya. – A narzędzie zbrodni?
– Rewolwer, który najprawdopodobniej należał do męża pani Jefferson, Waltera. Kilka tygodni temu zgłosił na policji kradzież jednego ze swoich rewolwerów. W skrzynce były dwa, ale zniknął tylko jeden. Trzymał je w domu, zapewne ktoś go zabrał, kiedy oboje byli w pracy. Jefferson jest w kiepskim stanie, obwinia się o to, że dopuścił do kradzieży broni. Zaroster i Brinkman już z nim rozmawiali. Postarali się, żeby został z nim jeden z jego braci, na wypadek gdyby przyszło mu do głowy zrobić coś głupiego.
– Coraz lepiej – mruknął Montoya sarkastycznie. Rozejrzał się po wyłożonym drewnem wnętrzu. Wszędzie leżały studolarowe banknoty. Tam, gdzie zamordowano Giermana i LaBelle, nie było pieniędzy, tylko pióra z rozerwanej poduszki. – Ile tego jest?
– Nie można tak dokładnie powiedzieć, nie ruszając ciał. Na oko jakieś sześć tysięcy.
Montoya gwizdnął przeciągle.
– Czyli nie chodziło o pieniądze.
– Rozmawiałem z żoną Pomeroya. Ona twierdzi, że Charles zawsze miał pięć tysięcy w schowku na rękawiczki, na wypadek, gdyby mu się zachciało zagrać w pokera. Trzymał je w fioletowym aksamitnym woreczku po whisky. Poza tym zazwyczaj miał przy sobie jeszcze około półtora tysiąca, spięte złotą spinką do banknotów, którą dostał od żony w prezencie na Boże Narodzenie kilka lat temu.
– Znaleźliście tę spinkę?
Bentz pokręcił głową.
– Myślisz, że morderca ją zabrał?
– Jeśli wierzyć żonie, Pomeroy nigdzie się bez niej nie ruszał. – Bentz spojrzał na Montoyę z ukosa. – Wiadomo że żony bywają niezadowolone z tego, co robią ich mężowie, kiedy urwą się ze smyczy.
Montoya obszedł ciała, by spojrzeć na nie pod innym kątem.
– Załóżmy, że żona wie, co mówi. W takim razie morderca zabrał spinkę do banknotów, ale zostawił całą forsę, jaką Pomeroy miał przy sobie, na miejscu zbrodni. W jakiś sposób dowiedział się o tym, że Pomeroy trzyma pieniądze w schowku, i stąd to confetti. Albo Pomeroy sam mu o tym powiedział, może usiłował kupić sobie życie albo morderca to ktoś, kto dobrze go znał.
– Nie dowiemy się tego, dopóki nie znajdziemy samochodu.
– Buick przed domem należał do pani Jefferson?
– Tak – Bentz kiwnął głową. Cały czas starał się nie patrzeć na ciała i Montoya przypomniał sobie, że Bentzowi na miejscu zbrodni zawsze zbierało się na wymioty.
– Jej też coś zabrał?
– Może. Pan Jefferson przysięga, że jego żona zawsze nosiła na szyi prosty złoty krzyżyk, który wiele lat temu dostała od matki.
– Domyślam się, że go nie ma. – Montoya spojrzał na ciała.
– Nie znaleźliśmy go.
– Bingo – mruknęła Santiago, opuszczając aparat fotograficzny. Spod skórzanej kanapy wystawał fragment fioletowego materiału.
– Żona miała rację – powiedział Montoya, patrząc jak Santiago wyciąga spod sofy aksamitny woreczek i wsuwa go do plastykowej torebki.
Widział już dość. Wyszedł z Bentzem przed dom i stanął na ganku.
– Courtney LaBelle zawsze nosiła krzyżyk z diamentów. Morderca go zostawił, a zabrał jej pierścionek – odezwał się Bentz.
– Facetowi nie chodzi o forsę.
– Seryjni nie mordują dla pieniędzy. Chcą się popisać swoją siłą, władzą. Dla nich to rodzaj misji.
– Poza tym rzadko mordują ludzi innej rasy. Zazwyczaj biali zabijają białych, czarni czarnych. A tu mamy trzy osoby białe i jedną Afroamerykankę.
– Zazwyczaj tak. – Bentz skrzywił się i wsadził ręce do kieszeni. – Ale co w tej sprawie wygląda zwyczajnie? Ten facet ma plan. To nie są przypadkowe ofiary. Może nie pasować do żadnego profilu.
– Słusznie. – Montoya znał statystyki i wiedział, że seryjni mordercy to zwykle biali mężczyźni koło dwudziestki lub trzydziestki, którzy w dzieciństwie często byli ofiarami przemocy. Często, ale nie zawsze. Od reguł są wyjątki i Montoya zastanawiał się, czy właśnie nie mają do czynienia z takim wyjątkiem. – Wydaje się oczywiste, że on chce nam coś powiedzieć. Przez sposób, w jaki układa ciała, przez to, co zabiera. Dlaczego mężczyźni są nadzy, a kobiety ubrane i leżą na mężczyznach? Chce nam pokazać, że chodzi o seks? A może o dominację? Dlaczego aranżuje wszystko tak, by na pierwszy rzut oka wydawało się, że to kobieta zabiła mężczyznę, a później sama odebrała sobie życie?
– Gdybyśmy to wiedzieli, już mielibyśmy faceta w garści. – Bentz podrapał się po głowie i spojrzał w górę. Właśnie nadleciał policyjny helikopter, błyskając błękitnymi światłami.
Zadzwoniła komórka Montoi. Odebrał.
– Cześć, mówi Zaroster. Słuchasz może teraz radia?
– Jestem na miejscu zbrodni.
– To zrób sobie przerwę i włącz WSLJ. Program Giermana. Może nasz zabójca wyszedł z cienia.
– Dobra – Montoya ruszył szybko do samochodu, Bentz za nim.
– Co jest?
– Zaroster uważa, że morderca skontaktował się z radiostacją.
Włożył kluczyk do stacyjki, włączył radio i odszukał WSLJ. W samochodzie rozległ się nosowy głos Maury’ego Taylora.
– …zgadza się, nie jestem pewny, czy to nie jest jakieś oszustwo – mówił. Montoya znieruchomiał i siedział ze wzrokiem wbitym w radioodbiornik, prawie nie oddychając. – Nie trzeba być wybitnie inteligentnym, żeby wysłać taki prosty, naprawdę prosty, list, do naszego radia. Każdy głupek umiałby to zrobić. Musisz zrobić coś więcej, by udowodnić, że naprawdę jesteś mordercą, bo ja wcale nie jestem o tym przekonany. Zakładam, że to oszustwo, że kimkolwiek jesteś, N.C., chcesz po prostu dostać swoje pięć minut. No cóż, ja ci ich nie dam. A teraz dość o tchórzach i oszustach, przejdźmy do tematu naszego dzisiejszego programu: zdrady. Czy jeśli jesteśmy w stanie utrzymać ją w tajemnicy, komuś dzieje się wtedy krzywda?
"Dreszcze" отзывы
Отзывы читателей о книге "Dreszcze". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Dreszcze" друзьям в соцсетях.