– Sukinsyn! – Montoya uderzył pięścią w kierownicę. – Morderca się z nim skontaktował! Z tym żałosnym dupkiem!
– Może tak, a może nie. Pamiętaj, z kim mamy do czynienia. Maury Taylor sprzedałby duszę diabłu, gdyby mogło mu to pomóc w karierze. Mógł wymyślić historię z tym listem, żeby zainteresować słuchaczy.
Montoya zaklął.
– Myślę, że czas już złożyć wizytę naszym przyjaciołom z WSLJ.
– Dobry pomysł. A ja skończę swoją robotę tutaj. Zadzwoń do mnie. I uważaj na samochód – dodał, spoglądając na zaciśniętą pięść Montoi. – Należy do państwa.
– Daruj sobie, Bentz, zjeżdżaj. Jadę wypruć flaki z tego kretyna.
Bentz wysiadł i zatrzasnął za sobą drzwi, a Montoya wycofał wóz i wcisnął gaz. Ale kiedy dojechał do bramy, musiał zwolnić i przepuścić kilka innych policyjnych samochodów. Za bramą przyspieszył znowu, zaciskając palce na kierownicy. Na głównej drodze włączył światło na dachu. Był pół godziny drogi od miasta, a miał zamiar dojechać tam w kwadrans.
W górę. W dół. W górę.
W dół.
Bolały go wszystkie mięśnie, ale ćwiczył dalej, pompka za pompką, słuchając audycji Giermana. Nie oszczędzał się i pot spływał mu po plecach, kapał z nosa.
W górę.
W dół.
W górę.
W dół.
Ten facet z radia to imbecyl. I to kompletne zero próbuje go podpuścić. W taki idiotyczny, naiwny sposób.
Nieważne. Liczy się tylko to, że list dotarł tam, gdzie miał dotrzeć.
Tutaj, do szpitalnej sutereny, nie zawsze docierały fale radiowe, ale akurat dzisiaj odbiór był całkiem znośny, mimo wyłożonych poduszkami ścian niewielkiej sali. W takich salach, a było ich tu więcej, kiedyś zamykano pacjentów, nad którymi lekarze nie byli w stanie zapanować. Teraz to pomieszczenie było jego prywatną siłownią. Ćwiczył tu codziennie w czasie, kiedy radio nadawało audycję Giermana. Nigdy nie kończył wcześniej niż zamierzał, ale tego dnia postanowił zrobić wyjątek. Usiadł i skrzyżował nogi, a potem wziął ręcznik i zaczął się wycierać.
– …musisz zrobić coś więcej, by udowodnić, że naprawdę jesteś mordercą, bo ja wcale nie jestem o tym przekonany.
To nieważne, idioto, oni wiedzą, że to prawda. Policja. Nie rozumiesz? Miałeś tylko przekazać wiadomość.
Uznał, że usłyszał już dosyć, i wyłączył radio zadowolony, że wszystko idzie zgodnie z planem. Wstał, wziął ręcznik i poszedł do łazienki, którą zainstalowano tu po ostatnim remoncie szpitala. Wszedł pod jeden z pryszniców, wiedząc, że zakonnice i tak nigdy nie domyśla się jego obecności, bo woda nie była podgrzewana i pochodziła ze studni na terenie klasztoru. Nie zdradzi go ani rachunek za gaz czy elektryczność, ani wodomierz.
Uśmiechnął się pod nosem na myśl o swoim sprycie. Nikt nigdy nie wpadnie na to, że spędza tu codziennie wiele godzin. Jeśli nawet stare rury jęczały i bulgotały, co z tego? Nikt poza nim tu nie przychodził.
Prawie nikt.
Ta dziewczyna przyszła. Córka. Ta, która jest tak bardzo podobna do Faith. Powinien się stąd wymknąć, zanim mogła go zauważyć, ale chciał, by poczuła jego obecność. Dlatego zamknął drzwi na pierwszym piętrze, kiedy ona próbowała się dostać do pokoju Faith na drugim. Niewiele brakowało, a przyłapałaby go ta zakonnica. Stara torba omal wszystkiego nie zepsuła. Usłyszał ją na szczęście w porę i wśliznął się szybko do pokoju 205, a później uciekł na schody przeciwpożarowe. Ledwo zdążył zamknąć za sobą okno. Zaraz potem obie kobiety znalazły się na pierwszym piętrze.
Gdyby go zauważyły, musiałby zmienić plan, a to byłoby bardzo niekorzystne. W końcu pracował nad nim tak długo i doprowadził go do perfekcji.
Odkręcił kurek i zacisnąwszy zęby, wszedł pod strumień lodowatej wody. Zamknął oczy i zaczął się myć, przesuwając dłońmi po muskularnym torsie… Ona też go kiedyś dotykała, dawno, dawno temu… I czyż nie zabierał jej często pod prysznic? O tak…
Na samo wspomnienie tych chwil jego serce przyspieszyło, a członek stwardniał. Tak dokładnie pamiętał, jak klękała przed nim, ociekająca wodą, a on powstrzymywał się, choć z trudem, by potem, kiedy czuł, że nie wytrzyma już ani chwili dłużej, podnieść ją i wejść w nią szybko…
Faith, o Faith, będziesz pomszczona… twoje cierpienia nie zostały zapomniane.
Stał jeszcze przez moment, drżąc, pod strumieniem wody, a potem zakręcił kurek. Miał wiele do zrobienia. Nie wycierając się, wyszedł spod prysznica i ruszył długim korytarzem, oświetlonym tylko kilkoma żarówkami, do swojego sanktuarium, gdzie narodziły się wszystkie jego fantazje. W środku zapalił świece i przez chwilę patrzył na pełgające na ścianach cienie i ramkę ze zdjęciem stojącą na biurku. Faith. Patrzyła na niego oczami o barwie miodu. Tak bardzo za nią tęsknił,
Otworzył stary sekretarzyk i spojrzał na swoje skarby. Była tam też jego ostatnia zdobycz: spinka do banknotów tego starucha. Gruba, złota, w kształcie symbolu dolara.
– Chciwy, egoistyczny drań – szepnął.
Zakończenie jego nędznego żywota z pomocą tej czarnej kobiety sprawiło mu ogromną przyjemność. Trzęsła się tak bardzo, niewiele brakowało, a upuściłaby rewolwer. Pomógł jej jednak, zmusił ją, by pociągnęła za spust, i patrzył na przerażenie w oczach Charlesa.
Teraz wziął do ręki jej łańcuszek i podniósł go do góry, tak by mały złoty krzyżyk znalazł się na wysokości jego oczu.
– Wyświadczyłaś światu przysługę, odbierając mu życie – powiedział, jakby Hannah Jefferson mogła go słyszeć.
Ale świat jeszcze o tym nie wiedział. Nikt nie wie nawet, że Charles Pomeroy i Hannah Jefferson nie żyją. Wkrótce jednak fakt ten wyjdzie na jaw, policja rozpocznie kolejne śledztwo, zaczną się przygotowania do pogrzebów.
Czy może zaryzykować i pojawić się na pogrzebie Hannah Jefferson? Ten gliniarz, Montoya, będzie tam bez wątpienia. Udając, że jest zatopiony w modlitwie, będzie robił zdjęcia, tak jak na uroczystości pożegnania tej dziewczyny. Widział tam Montoyę, widział jego mały aparat, a jednak nie mógł odejść, oderwać wzroku od zapłakanych twarzy żałobników. Czuł ich ból, smutek i rozpacz i rozkoszował się świadomością, że to właśnie on jest ich sprawcą. To on rzucił ich na kolana. To on wymierzył grzesznikowi karę.
Dziewica była pierwsza.
Filantropka druga.
A przecież to dopiero początek. Nie mógł się już doczekać dalszego ciągu…
Rozdział 19
Montoya zatrzymał samochód pod znakiem z napisem nie parkować, wyłączył silnik, wysiadł i wbiegł do budynku, w którym mieściła się radiostacja, czując jak krew tętni mu w uszach.
Ignorując ładną Mulatkę, która siedziała za blatem recepcji, ruszył przed siebie korytarzem.
– Chwileczkę. – Dostrzegł kątem oka, że kobieta odwróciła głowę od ekranu komputera. – W czym mogę panu pomóc?
Nie zatrzymał się.
– Proszę pana! Tam nie wolno wchodzić!
Usłyszał za sobą stukot obcasów. Kobieta biegła za nim, jakby chciała go zatrzymać siłą. Szybko wyjął z kieszeni odznakę i, nie odwracając się, wyciągnął w jej stronę.
– Ale…
Budynek był wielki, a korytarze kręte jak w kreciej norze, ale Montoya już tu kiedyś był. Szybko dotarł do oszklonego studia. Nad drzwiami świecił się czerwony napis audycja w toku. Przez szybę widział tego szczura – siedział za konsoletą, ze słuchawkami na uszach, gadając z każdym, kto miał ochotę zadzwonić do tego żałosnego programu.
Montoya bez wahania pchnął drzwi, wszedł do środka i stanął przed chudym, łysiejącym dyskdżokejem, który do niedawna zajmował się głównie lizaniem dupy Nicka Giermana.
– Ty głupi, tępy sukinsynu! – warknął, nie przejmując się zupełnie tym, że słyszy go w tej chwili połowa Nowego Orleanu.
– No, no, kogo my tu mamy! – Maury uśmiechnął się szeroko, jakby spodziewał się wizyty Montoi. – Panie władzo, czemuż to zawdzięczam…
Montoya wyciągnął wtyczkę z kontaktu. Światełka na konsoli zgasły, szczęka Maury’ego opadła.
– Zaraz, zaraz! Tak nie można! – Maury rzucił się w stronę gniazdka.
– Ukryłeś dowód w sprawie o morderstwo, zabieram więc twój żałosny tyłek do…
– Co tu się dzieje? – Do studia weszła wysoka czarna kobieta. Montoya rozpoznał Eleanor Cavalier, kierownika programowego WSLJ. – Detektywie, program musi wrócić na antenę! Pronto. – Spojrzała z ukosa na Maury’ego. – Włącz to i wrzuć reklamy. Nie może być ciszy. Ani chwili ciszy na antenie!
Maury, z wyrazem twarzy kota, który właśnie zjadł kanarka, uśmiechnął się drwiąco pod nosem i wykonał polecenie.
– O co chodzi? – spytała Eleanor. W tłumie, który nagle się wokół nich zebrał, dostrzegła Samanthę Wheeler, znaną jako doktor Sam, która prowadziła program Wyznania o północy, nadawany nieco później. – Samantho, zastąp Maury’ego. Nie musisz wiele mówić, wystarczy, jeśli puścisz kilka starych kawałków.
Doktor Sam kiwnęła głową, a Maury w końcu wyszedł na korytarz.
– Maury Taylor ukrył ważny materiał dowodowy w sprawie o morderstwo – powiedział Montoya do Eleanor, zanim drzwi do studia zostały zamknięte.
– Pan także złamał dziś kilka przepisów, zaczynając od parkowania w niedozwolonym miejscu – odparła Eleanor twardo. – Porozmawiamy w moim biurze.
Zaprowadziła Montoyę i Taylora do niewielkiego gabinetu.
– Ukryłeś coś? Co to jest? – zapytała, patrząc na Maury’ego. Usiadła na fotelu, który zaskrzypiał cicho.
– List… dostałem list. To znaczy właściwie list przyszedł do radia. Był zaadresowany do Nicka. To może być list od mordercy. – Maury wzruszył ramionami. Obaj z Montoya stali przed wielkim biurkiem jak chłopcy wezwani na dywanik do dyrektora szkoły. – Ale może to być też jakiś kawał.
– Przynieś go – rzuciła krótko Eleanor.
Maury wyszedł i wrócił po minucie z kartką i kopertą w plastykowym woreczku. Już mniej pewny siebie podał woreczek Montoi.
– Jest tam tylko jedno słowo: „Żałuj” i podpis… NC, dużymi literami. Dotykałem tego, wiem, kiedy otworzyłem kopertę, ale jak tylko zorientowałem się, że to może być coś ważnego, zaraz schowałem list tak, żeby nikt go nie znalazł. Potem, kiedy byłem na antenie, używałem kopii.
– Maury, czy ty zupełnie nie masz rozumu? – zapytała Eleanor. – Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
– Otworzyłem list tuż przed programem.
– Akurat. – Spojrzała na niego groźnie.
– Pomyślałem, że nie zaszkodzi, jeśli go wykorzystam. Że może uda mi się skłonić faceta, żeby się ujawnił.
– Powinieneś natychmiast zadzwonić na policję – powiedział Montoya. – Niech ci się nie wydaje, że możesz się bawić w śledztwo. To sprawa policji i jeśli się okaże, że namieszałeś mi w dochodzeniu, wsadzę cię do pudła szybciej, niż myślisz.
– Słyszysz, Eleanor? On mi grozi. – Maury zwrócił się do szefowej.
– Owszem, słyszę. I zgadzam się z detektywem. Nie wolno ci, rozumiesz, nie wolno ci mieszać się do spraw policji. A pan – wycelowała palec w Montoyę – nie ma prawa wpadać tu ni stąd, ni zowąd jak Zorro. Pan także powinien stosować się do procedur. Z pewnością poinformuję o tym, co pan zrobił, pańskich zwierzchników.
Montoya zacisnął zęby.
– W takim razie proszę też dopilnować, by wszyscy pracownicy radia przestrzegali reguł – warknął.
Eleanor spojrzała na niego zimno i Montoya zorientował się, że stąpa po cienkim lodzie, ale było mu wszystko jedno. Najwyżej zostanie wezwany na dywanik. I co z tego? Był tam już nieraz.
Zabrał list w woreczku i wyszedł z budynku. Miał tylko nadzieję, że tępy, tchórzliwy dyskdżokej nie utrudnił mu śledztwa.
Gina zapięła pas i poruszyła się w samolotowym fotelu z niezadowoleniem. Wydała na bilet mnóstwo pieniędzy, a dostała miejsce między kobietą z dzieckiem, która siedziała przy oknie, a potężnym, ważącym chyba tonę facetem. Mężczyzna wiercił się ciągle, muskając Ginę ramieniem, i choć nie cierpiała na żadną fobię, nie lubiła, kiedy dotykali ją obcy ludzie. Nie lubiła tego i już.
Spojrzała nieufnie na koc i poduszkę, wsunięte między siedzenia. Miała nadzieję, że ten, kto używał ich wcześniej, nie miał wszy ani nie chorował akurat na grypę czy coś gorszego. Musi się wyspać ze względu na to, co będzie musiała zrobić, kiedy wyląduje. Bo wtedy rozpęta się piekło. Gina znała swoją siostrę i wiedziała, jak Abby zareaguje, kiedy w końcu pozna prawdę.
Zawsze czuła, że Bóg, czy też los, czuwa nad nią i daje jej wskazówki co do tego, jak powinna postępować. Często wskazówki te przekazywali jej inni ludzie… na przykład Nick Gierman wiele lat temu, kiedy powiedział jej, że nie może przestać o niej myśleć i że to jakaś kosmiczna siła kazała mu pójść za nią do jej samochodu tamtego ciepłego majowego popołudnia. Był już wtedy zaręczony z jej siostrą, ale nie potrafiła się mu oprzeć.
"Dreszcze" отзывы
Отзывы читателей о книге "Dreszcze". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Dreszcze" друзьям в соцсетях.