– Nie wiem, czy to morderca przysłał list. – Montoya wstał i się przeciągnął. – Ale to możliwe, a my sprawdzamy wszystkie tropy.
– Co było w tym liście?
Spojrzała na niego oczami rozszerzonymi ze strachu. Teraz, kiedy stała tak blisko, Montoi trudno było się skupić. Powinien być przygotowany na to pytanie, ale nie był. Nie był też przygotowany na reakcję swoich zmysłów.
– Co było w tym liście? – powtórzyła.
– Jeśli ci powiem, będziesz musiała zachować to w tajemnicy.
– Oczywiście.
– Mówię poważnie, Abby, coś takiego może kosztować mnie pracę albo, co gorsza, zrujnować dochodzenie.
– Ja też mówię poważnie. Śmiertelnie poważnie. Co, do licha, było w tym liście?
– Powiem ci tylko dlatego, że… obawiam się, że to może mieć jakiś związek z tobą. Nie wiem jaki i mogę się mylić, ale takie mam przeczucie. – Spojrzał w jej przerażone oczy. – Przykro mi. Ale musisz być tego świadoma i czujna. Ostrożna. Nie chcę, żebyś dała się zaskoczyć. – Zmarszczył brwi i zastanawiał się chwilę, ale w końcu odrzucił obawy związane z ostrzeżeniem Melindy, która kazała mu przestrzegać zasad. – W liście było tylko jedno słowo, Żałuj, i podpis: N C, dużymi literami.
Abby zmarszczyła brwi.
– Żałuj? – powtórzyła. – Ale za co? Za grzechy? Czyje? Dlaczego?
– Tego jeszcze nie wiemy. Pracujemy nad tym.
– Czy nie powinno się podać tej informacji do publicznej wiadomości?
– Tak będzie, kiedy policja uzna, że można to zrobić.
– Nic z tego nie rozumiem i nie znam nikogo o inicjałach N.C. Co to wszystko znaczy?
– Sam chciałbym wiedzieć. – Nie mógł powstrzymać się ani chwili dłużej. Objął ją i przyciągnął do siebie. Nie opierała się, oparł więc podbródek na czubku jej głowy i wciągnął w nozdrza zapach jej włosów. – Nie dowiemy się tego, póki go nie schwytamy.
Abby zadrżała i przytuliła się do niego.
– Złapiemy go. To tylko kwestia czasu.
– To dobrze.
Zamknął na chwilę oczy… Tak łatwo byłoby ją teraz pocałować. Oboje o tym wiedzieli. Podniosła głowę i spojrzała na niego pytająco. Ich ciała ciasno przylegały do siebie, serca biły przyspieszonym rytmem. Montoya niechętnie wypuścił ją z objęć. Musiał to zrobić. Ale kiedy znalazła się znowu na odległość ramienia, poczuł się dziwnie opuszczony.
Nie oponowała, nie próbowała się do niego tulić, choć wydawało mu się, że dostrzegł w jej oczach iskierkę pożądania
Nie rób tego, Montoya, pomyślał. Nie całuj jej. To byłby duży błąd. Jest w to jakoś zamieszana… nie zapominaj o tym. Była żoną jednej z ofiar i może się stać następną ofiarą.
Zacisnął zęby.
Żeby zmienić temat, wskazał na stojące na kominku zdjęcie.
– To ty? – spytał, patrząc na czarno-białą fotografię.
– Moja matka.
– Naprawdę?
– Tak… miała wtedy jakieś dwadzieścia pięć, może trzydzieści lat.
– Jesteś do niej bardzo podobna.
– Wszyscy mi to mówią.
– To komplement.
– W takim razie dziękuję.
Ziewnęła, zasłaniając usta dłonią. Dopiero teraz dostrzegł, że była bardzo zmęczona.
– Może pójdziesz się położyć?
– Teraz?
– Wyglądasz na wykończoną.
Spojrzała w stronę drzwi.
– Chcesz już iść?
– Nie licz na to, moja pani. Nie ruszę się stąd, dopóki nie zainstalujesz tu alarmu i nie sprawisz sobie dobermana i tygrysa.
– Ale przecież nie możesz… – urwała.
– Wystarczy mi koc i poduszka. Prześpię się tutaj. – Wskazał na kanapę. Wierz mi, sypiałem już w gorszych warunkach.
– Sama nie wiem…
– Cóż, możesz mnie wyrzucić, ale wtedy będę musiał spać w samochodzie pod twoimi drzwiami – powiedział stanowczo. – Zostaję tu, Abby, czy ci się to podoba, czy nie.
– Dziękuję – odparła z prostotą.
Był tam ten gliniarz.
Przyjechał późno.
I został.
Ze swojej kryjówki wśród drzew za werandą patrzył, jak w domu gasną światła… wszystkie, nawet w sypialni. Okna były zasłonięte, ale dostrzegł migotanie ognia na kominku i czuł zapach dymu w wilgotnym, wieczornym powietrzu. Przypomniały mu się ogniska, które sam kiedyś rozpalał i przy których siedział. Sam. Był samotny, zawsze. Był „inny”. „Niezupełnie w porządku”. „Bardzo inteligentny, oczywiście, ale wiecie, trochę dziwny”. To były słowa jego matki. Tak tłumaczyła znajomym, dlaczego nie miał przyjaciół, dlaczego tak bardzo różnił się od rodzeństwa.
W końcu nauczył się odnajdywać spokój w swojej samotności. A potem poznał Faith.
I już nie był sam.
Znowu przypomniał sobie jej dotyk, ciepło, usta na swojej skórze…
Ale tym razem nie mógł zatopić się w słodkich wspomnieniach. Patrzył na dom i czuł, jak ogarnia go zimny gniew.
Pieprzyli się.
Był tego pewien.
Jak suka w rui, pozwoliła się pieprzyć temu policjantowi! Może teraz wije się i jęczy pod nim, błagając o więcej.
Była taka sama jak matka!
Która go zdradziła.
Znowu ogarnęła go fala wspomnień, ale tym razem były gorzkie jak piołun.
Pamiętał śmiech Faith, niski, gardłowy śmiech, który, jak sądził, należał tylko do niego. A jednak kiedyś usłyszał, jak dobiega z jej pokoju. Późno w nocy. Kiedy powinna na niego czekać.
Nacisnął klamkę.
Drzwi były zamknięte. Na klucz.
Zamknęła się przed nim.
Dlaczego?
Już miał coś powiedzieć, zawołać ją, ale wtedy dobiegły go inne odgłosy, dźwięki, których nie można było pomylić: stłumione postękiwanie zwierzęcej rozkoszy, rytmiczne skrzypienie sprężyn materaca, przeciągły jęk zaspokojonej żądzy.
Czuł sączący się spod drzwi zapach grzechu.
Łzy napłynęły mu do oczu na myśl o jej skalanej czystości. Sięgnął do kieszeni i dotknął rewolweru.
Jej rewolwer.
Ta broń go zbawi. I ją.
Zacisnął palce na chłodnym kawałku metalu.
Twój czas się zbliża, pomyślał z gniewem. Jest już bardzo blisko. O tak, bardzo blisko.
Zamknął oczy i zobaczył jej twarz. Piękną. Niewinną. Kusząco uśmiechniętą. Tak bardzo podobną do twarzy Faith.
Ona także go zdradziła, tak jak jej matka.
Chciał wierzyć, że jest aniołem.
Ale w głębi duszy wiedział, że jest zwykłą dziwką.
Rozdział 21
W szpitalu było ciemno, na korytarzach panował półmrok, schody zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Abby szła szybko, niosąc paczkę z prezentem. Chciała zrobić matce niespodziankę. Miała jej tak wiele do powiedzenia, z tylu rzeczy chciała się jej zwierzyć. Zaprosiła Treya na tańce… o Boże… A on, cud nad cudy, powiedział „tak”. Biegła w górę schodów. Ale pudełko było wielkie i wydawało się cięższe z każdym krokiem. Nie potrafiła go utrzymać. Chwyciła się poręczy, usiłując złapać równowagę, i wtedy pudło wyśliznęło jej się z rąk. Nie udało jej się go złapać. Patrzyła, jak stacza się ze schodów w ciemność. Zaczęła schodzić, żeby je podnieść i zabrać, ale powstrzymał ją głos matki.
– Abby? Abby Patricia? – Głos zdawał się dobiegać z bardzo daleka, jakby matka znajdowała się na końcu długiego tunelu.
– Już idę, mamo – odkrzyknęła.
Wiedziała, że prezent przyniesie Gina. W końcu całą drogę kłóciły się o to, kto ma go dać matce. Niech Gina to zrobi. Co za różnica?
Ale patrząc w dół, zastanawiała się, gdzie jest Gina. I gdzie jest ojciec? Ile czasu może zabrać zaparkowanie samochodu?
– Abby! – Głos Faith brzmiał ostro. Była w nim nuta strachu.
Abby odwróciła się i pobiegła do góry. Na drugim piętrze usłyszała cichy szloch. Rozpaczliwy, rozdzierający płacz.
– Mamo?
Niemożliwe, by to jej matka płakała! Ale wszystkie drzwi na drugim piętrze były otwarte, jak rozdziawione, czarne paszcze potworów.
Tylko drzwi do pokoju 307 były zamknięte.
Nacisnęła klamkę.
Nic
– Och nie, nie… Proszę, nie… – Zza drzwi dobiegał błagalny głos jej matki.
– Mamo! – Abby uderzyła w drzwi pięścią. I jeszcze raz. I jeszcze raz.
Jedna za drugą, cyfry składające się na numer pokoju zaczęły spadać na podłogę.
Trzy.
Zero.
Siedem.
A potem nagle drzwi otworzyły się szeroko.
Abby weszła do pokoju… W wazonie stał bukiet więdnących kwiatów. Lustro nad kominkiem było zbite, szkło poplamione krwią. Matka była przy oknie… ale nie sama… mężczyzna w białym kitlu, ze stetoskopem na szyi, stał odwrócony plecami do Abby. Trzymał dłonie na ramionach Faith i popychał ją w stronę okna. Faith miała rozdartą sukienkę, jeden but spadł jej ze stopy.
Pomóż mi, błagała spojrzeniem, patrząc na córkę ponad ramieniem mężczyzny. Abby Patricia, pomóż mi!
Oszołomiona Abby chciała się ruszyć, ale jej nogi były ciężkie jak ołów.
– Mamo! – krzyknęła, wyciągając ręce i rozpaczliwie usiłując dosięgnąć matki.
Lekarz z całej siły pchnął Faith, która upadła do tyłu z krzykiem i uderzyła w okno. Szyba pękła. Abby, choć bardzo się starała, nie była w stanie powstrzymać matki przed wypadnięciem.
Lekarz wyszedł i zniknął w ciemnym korytarzu. Do pokoju przez rozbite okno wpływało gorące, wilgotne powietrze.
Faith, zakrwawiona, chwyciła dłoń Abby i przyciągnęła ją do siebie.
– Wybaczam ci – wyszeptała.
Razem runęły w ciemność.
Abby z krzykiem usiadła na łóżku. Była zlana potem, serce biło jej gwałtownie, nie mogła złapać tchu. Sen był tak realny.
– O Boże – szepnęła, odgarniając włosy z twarzy. Po chwili jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności i zobaczyła w otwartych drzwiach sylwetkę mężczyzny. Krzyknęła znowu i skuliła się w sobie. Mężczyzna podszedł bliżej.
– Abby? – Detektyw Montoya włączył nocną lampkę. W ręce miał rewolwer, a na sobie tylko dżinsy. Widząc, że jest sama, położył broń na stoliku. – Wszystko w porządku?
– Ciągle mnie o to pytasz – powiedziała, usiłując uspokoić galopujące serce, i odwróciła oczy. Kiedy rozstawała się z nim wieczorem, był przecież ubrany.
– Ja… eee… o Jezu. – Oparła się o wezgłowie i założyła włosy za uszy. – Znowu… znowu miałam ten sen. Przepraszam, nie chciałam cię zbudzić.
Uśmiechnął się lekko.
– Nie szkodzi.
Nie zaprotestowała, kiedy usiadł obok niej i przyciągnął do siebie tak, że poczuła jego zapach i bicie jego serca.
– Lepiej już?
– Tak… Chyba tak. Mam nadzieję…
Przyciągnął ją jeszcze bliżej.
– Usłyszałaś coś? A może coś zobaczyłaś?
– Nie… to był tylko sen. Ten sam, który nachodzi mnie od lat. Za każdym razem jest trochę inny, ale… – Wzdrygnęła się. – Zawsze dotyczy tej nocy, kiedy zginęła matka.
– To było bardzo dawno temu, a jednak ciągle do ciebie wraca – zauważył.
– Właśnie dlatego, za radą jednego z psychologów, pojechałam wtedy do szpitala.
– Ale nic się nie zmieniło?
– Jak dotąd, nie – zmarszczyła brwi. – Myślę, że tam jest coś ważnego, w pokoju mojej matki. – Spojrzała w jego ciemne, zatroskane oczy. – Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale czuję, że jeśli tam wrócę, uda mi się to wszystko zostawić za sobą – powiedziała. – Muszę tam wrócić.
– Dlaczego? – Montoya podciągnął nogi pod siebie i oparł się o poduszki, nie wypuszczając Abby z objęć.
– Bo kiedy byłam tam ostatnio, pokój mojej matki był zamknięty na klucz. Wszystkie inne były otwarte. Poza drzwiami na dole. Drzwi zewnętrzne były zamknięte, okna też, ale drzwi do pokojów były otwarte. Tylko pokój 307 był zamknięty. Pokój mamy. – Spojrzała na niego i zobaczyła, że zmarszczył brwi. – Nie wydaje ci się to dziwne?
– Kochanie, wiele rzeczy wydaje mi się dziwnych – przyznał. Spojrzeli sobie w oczy i Abby nagle poczuła, że zaraz ją pocałuje. Chwilę potem Montoya poruszył się i szybko przyciągnął ją do siebie, tak blisko, że poczuła jego oddech na twarzy.
Nie rób tego, pomyślała, ale podniosła głowę.
Sekundę później jego usta dotknęły jej warg. Palce jednej ręki wsunął w jej włosy, drugą przesunął w dół jej pleców. Nie zrobiła nic, by go powstrzymać. Tylko zamknęła oczy.
Od jak dawna nie całowała się z mężczyzną? Kochała się z mężczyzną?
Nie wierz w to… to nic nie znaczy. To tylko dwoje samotnych ludzi, którzy przypadkiem znaleźli się razem w nocy pod jednym dachem. Niezobowiązujący seks. Nie tego chcesz, Abby. Nie tego.
A jednak nie mogła się powstrzymać.
"Dreszcze" отзывы
Отзывы читателей о книге "Dreszcze". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Dreszcze" друзьям в соцсетях.