Wszystko szło jak po maśle.
Dopóki Gregory Ray Furlough omal go nie przechytrzył, a ta zakonnica… Kto by pomyślał, że ta potulna kobieta znajdzie w sobie dość sił, by go zaatakować? Jak mogło do tego dojść? To on jest geniuszem!
Furgonetka czekała tam, gdzie ją zostawił: przy zajeździe, w którym był częstym gościem. Zajazd był otwarty dwadzieścia cztery godziny na dobę; często zatrzymywali się tu na kawę i ciasto kierowcy ciężarówek, wieczorami także na piwo albo coś mocniejszego. Był tu dobrze znany i z pewnością nie dziwił widok jego samochodu na parkingu. Zawsze zostawiał go wśród innych furgonetek, które podjeżdżały tu o każdej porze. Zawsze też starał się być zauważony, kiedy przychodził i wychodził; czasem od strony baru na tyłach, czasem od strony restauracji. Ktoś musiał go widzieć przynajmniej raz na dwie godziny. Ludzie sądzili, że jest wędkarzem albo myśliwym, choć żartowano, że nigdy niczego nie upolował. Uśmiechał się wtedy, stawiał wszystkim kolejkę i mawiał, że chodzi mu przede wszystkim o kontakt z naturą.
Nikt nie zadawał zbyt wielu pytań. I o to mu właśnie chodziło.
Teraz rozejrzał się dookoła. Było ciemno, choć na wschodzie niebo nieznacznie pojaśniało. Szybko zrzucił buty i mokry kombinezon i wciągnął dżinsy. Drżał z zimna, a gaza, którą opatrzył ranę, była przesiąknięta krwią. Włożył błękitną bawełnianą koszulę, na wierzch narzucił nylonową granatową kurtkę.
Chwilę siedział w samochodzie, żeby odpocząć, a później wysiadł, kupił w kiosku gazetę i udając zainteresowanie tytułami z pierwszej strony, wszedł do restauracji. Była pełna ludzi, głównie kierowców ciężarówek pijących poranną kawę. Pomachał do rudowłosej kelnerki – wiedział, że wkrótce skończy zmianę – usiadł na stołku i zamówił kawę, tosty i jajka na bekonie. Potem wrócił do gazety.
Zauważył, że informacje na temat Pomeroya i Jefferson znajdowały się teraz u dołu pierwszej strony, choć wiadomość o pogrzebie Giermana i jego zdjęcie były na samej górze.
– Pieprzony świr – mruknął kierowca furgonetki, który dostarczał jajka. Przechodził właśnie obok i wskazał gazetę palcem. Do roboczego kombinezonu miał przyczepioną plakietkę z imieniem Hank. – Nie mogę się doczekać, aż go złapią i powieszą za jaja.
– Tak – odparł i spojrzał na talerz z jajkami na bekonie, który właśnie postawiła przed nim rudowłosa kelnerka.
– Przykro mi, że żółtko się rozlało – powiedziała. – Nowy kucharz. Nie przeszkadza to panu?
Przeszkadza!
– Mogłabym przynieść nowe.
Nie rób tego. Nie zwracaj na siebie uwagi. Uśmiechnij się i zachowuj, jakby nic się nie stało.
– Nie ma problemu – odparł.
– Na pewno?
Jezu, kobieto, odczep się wreszcie!
– Na pewno.
– Dobrze, w takim razie przyniosę panu kawałek ciasta. Na koszt firmy. Świeżo upieczone.
Kiwnął głową, a Hank klepnął go w plecy.
– Smacznego, chłopie.
– Nawzajem – powiedział bez tchu, zaskoczony nagłym bólem. Hank spojrzał w dół i zmarszczył brwi.
– A to co? Coś ty sobie zrobił, człowieku? – spytał, wskazując palcem czerwoną plamę na niebieskiej koszuli. – Zaciąłeś się przy goleniu?
Wiedział, że musi coś wymyślić, i to szybko.
– Wczoraj ścinałem krzewy i łańcuch się zerwał w pile.
– Chryste, mogłeś się zabić. Z tymi urządzeniami trzeba być bardzo ostrożnym.
– Trafiłem w sęk – mruknął, udając zakłopotanie własną niezręcznością. – Zszyli mi to na pogotowiu, ale chyba będę musiał tam wrócić.
– Chyba tak. – Hank zdjął kapelusz, przygładził włosy i z powrotem nasadził go na głowę. – Do zobaczenia – powiedział i w końcu ruszył w stronę swojego stolika.
Zapiął kurtkę i zaczął jeść szybko. Żeby sprawić przyjemność tej cholernej kelnerce zjadł nawet spory kawałek ciasta, popił je czarną kawą i zostawił w barze napiwek w wysokości piętnastu procent.
A w duchu cały czas przeklinał Gregory’ego Raya Furlougha.
Cóż, dostał drań za swoje.
Świtało, kiedy zajechał w okolice szpitala. Samochód podskakiwał na zapomnianej, wyboistej drodze, która prowadziła do opuszczonej farmy. Zostawił samochód w stodole, przeszedł przez dziurę w ogrodzeniu i po chwili znalazł się na terenie starego szpitala.
Poszedł od razu do łazienki i przemył ranę zimną wodą z prysznica, a następnie nałożył na nią środek dezynfekujący, znaleziony w apteczce pastora. Otworzył kilka opakowań z gazą – prezent od starego szpitala – i zakrył nią ranę. Gazę przykleił plastrem, a potem obwiązał klatkę piersiową bandażem elastycznym, który znalazł w jednej z szuflad. Mogłoby się wydawać, że szpital został zamknięty poprzedniego dnia, a przecież minęło tak wiele lat.
Kiedy skończył, zaniósł plecak do swojego pokoju i zapalił świece. Otworzył sekretarzyk i wyjął z plecaka nowe skarby. Włożył opleciony różańcem rewolwer do jednej z przegródek. Przez chwilę oglądał wcześniejsze zdobycze, zegarek i pierścionek, mały krzyżyk i spinkę do banknotów… jego kolekcja się powiększała, ale nie była jeszcze kompletna. Miał sześć przedmiotów; musi zdobyć jeszcze osiem… każdy miał należeć do jednej z wybranych osób.
Otworzył album fotograficzny i obejrzał stare zdjęcia – szpital, personel, pacjenci, zakonnice. Nie wszyscy byli na fotografiach – jego zadaniem jest także odnalezienie brakujących zdjęć.
Pomyślał, że dokonał właściwego wyboru. Spędził wiele lat, opracowując swój doskonały plan. Tych czternaście osób nie zostało wybranych przypadkowo. W pewnym sensie same się wybrały, prawda?
Przesunął palcem po twarzach zaznaczonych czerwonymi krzyżykami, a potem podniósł wzrok na portret Faith. Myślał przez chwilę o niej i o swojej wielkiej namiętności.
Potem pomyślał też o innych… delektował się wspomnieniami morderstw, siły, jaką wtedy odczuwał, seksualnej ekscytacji…
Teraz musi się ukryć.
Wylizać rany.
Odpocznie kilka godzin, może nawet dni.
– Ale nie dłużej – powiedział, patrząc na zdjęcie Faith. – Nie dłużej.
Rozdział 23
Abby przeciągnęła się i otworzyła oczy. Przez szpary w żaluzjach do pokoju wpadały promienie słońca, kładąc się długimi pasmami na zmiętej pościeli, w której leżał detektyw Montoya, oddychając głęboko, z jednym ramieniem zarzuconym nad głowę i lekko otwartymi ustami. Czarne włosy były zmierzwione, nadając surowej twarzy chłopięcy wyraz.
Uśmiechnęła się na wspomnienie tego, co wydarzyło się w nocy. Przysunęła się bliżej, objęła go ramieniem i pocałowała w ucho, wyczuwając wargami kolczyk.
– Mamy pół godziny.
– Nie śpisz.
– Oczywiście, że nie – odparł niskim, gardłowym głosem, a potem przewrócił się szybko, przyciskając ją do materaca. Zaczął ją całować i pieścić, a kilka sekund później Abby włączyła się do gry, na nowo odkrywając namiętność, która obudziła się w niej ubiegłej nocy.
Chyba się w tobie zakocham, pomyślała, ale nie wypowiedziała tych słów głośno. Nie. Dobrze się czuła w towarzystwie tego człowieka, seks z nim dostarczył jej wiele radości, ale nie była zakochana. Nie pomyli pożądania z miłością. Owszem, zależało jej na nim. Lubiła go. Bardzo. Ale to nie była miłość.
Później, kiedy leżeli obok siebie, odpoczywając, Montoya spojrzał na kota, który przycupnął na półce z książkami i patrzył na nich z zainteresowaniem.
– Zboczeniec – mruknął.
– Może robi notatki.
Montoya uśmiechnął się, wstał i włożył dżinsy.
– Psujesz mi widok – zażartowała.
– Może później znowu będziesz mogła sobie popatrzeć.
– Trzymam cię za słowo, detektywie.
– Proszę bardzo. – Sięgnął po rewolwer, leżący na nocnym stoliku, i przypiął go do paska. – Zrobić kawę?
– Mmm… – Abby przeciągnęła się leniwie. – Świetny pomysł. I wypuść psa na zewnątrz, dobrze?
– Jasne. Tylko najpierw polecę jeszcze po gazetę i bukiet róż – mruknął i wyszedł z pokoju.
Mogłabym się do tego przyzwyczaić, pomyślała, opadając na poduszki i przypominając sobie chwile namiętności. Potarła oczy i wydała pomruk zadowolenia. Było tak cudownie.
Do sypialni weszła Hershey i bez zaproszenia wskoczyła na łóżko.
– Cześć, mała, co słychać? – Abby usiadła na łóżku i poklepała suczkę. Łóżko zatrzęsło się lekko, to Ansel wskoczył na materac. Syknął na Hershey, usadowił się obok Abby na poduszce i zaczął mruczeć.
Usłyszała dźwięk otwieranych i zamykanych szafek kuchennych i zawołała:
– Kawa jest na prawo od kuchenki… na górnej półce.
Drzwiczki trzasnęły jeszcze parę razy.
– Chyba się pogubił. Lepiej pójdę mu pomóc, kochani. – Szybko narzuciła szlafrok i boso zeszła do kuchni, gdzie Montoya właśnie odnalazł kawę i młynek. – Jesteś prawdziwym detektywem.
– Uważaj – odparł z uśmiechem. – Mam broń.
Abby spoważniała, przypominając sobie o zaginionym rewolwerze Nicka.
– Pomóc ci? – spytała i usiadła na stołku.
– Chyba dam sobie radę.
– Na pewno?
Ciemne oczy Montoi błysnęły rozbawieniem.
– Wychodziłeś na zewnątrz? – spytała.
Kiwnął głową.
– Sprawdziłem, czy pod oknem pralni nie ma jakichś śladów. Nic nie znalazłem, ale poproszę kogoś z laboratorium, żeby przyszedł poszukać odcisków palców i rozejrzał się tu trochę.
– Myślałam, że do tego trzeba najpierw popełnić przestępstwo.
– Zgłosisz kradzież rewolweru, a ja pociągnę za kilka sznurków. A potem założysz tu sobie alarm.
– Już próbowałam – powiedziała. – Najwcześniej za tydzień.
– Spróbuj zadzwonić do All-Security. Powołaj się na mnie.
– Tam też możesz pociągnąć za sznurki?
– Mój brat Miguel pracuje tam od lat. Myślę, że będzie mógł pomóc.
Montoya zmełł kawę, a kiedy warkot młynka umilkł, Hershey warknęła krótko i pobiegła do drzwi.
A potem zadzwonił dzwonek.
– Firma? – Montoya spojrzał na zegarek. – O ósmej?
– Nie wiem… – Abby zawiązała ciaśniej pasek szlafroka i podeszła do okna. Przez szparę w żaluzjach zobaczyła stojącą na ganku Ginę z bagażem, a obok mustanga Montoi samochód z wypożyczalni.
– Nareszcie! – powiedziała Gina, wchodząc do domu z walizką, torbą podróżną i laptopem. Hershey zaczęła ją obskakiwać, jakby od miesięcy czekała na tę wizytę. – Cześć, piesku! – Gina schyliła się, by ją pogłaskać. – Co to za samochód? – spytała, kiedy wyprostowała się w końcu. – To nie twój mustang, prawda? Chyba że sprzedałaś tę starą hondę? A może dostałaś go w spadku po… – Urwała na widok Montoi, który w samych dżinsach stał w przejściu między salonem i jadalnią. – Och… no… – Spojrzała na siostrę i chrząknęła. – Mężczyzna z bronią?
– Gino. – Abby poczuła, że na twarz wypływa jej rumieniec. – To detektyw Reuben Montoya. Jest policjantem, ma broń i czarnego mustanga. Montoya, to jest moja siostra. Gina.
Gina podeszła bliżej i uścisnęła mu dłoń.
– Chyba… eee… wpadłam w niewłaściwym momencie.
Montoya spojrzał z ukosa na Abby i zmrużył oko.
– Mogło być gorzej.
– Oooch… – Gina wyglądała tak, jakby była zazdrosna. Abby widziała, że jej siostra natychmiast uległa jego czarowi. Tylko tego teraz brakowało… żeby Gina zainteresowała się jej nowym mężczyzną… Nie jest twoim mężczyzną, upomniała się natychmiast w duchu.
– Myślę, że w tej chwili mojej siostrze wystarczą informacje, które już otrzymała – powiedziała, uśmiechając się z przymusem.
– Pozwól, że się tym zajmę. – Montoya chwycił bagaże Giny i ruszył bez wahania do pokoju gościnnego, jakby od dawna roznosił walizki gości po domu Abby.
Gina uniosła brwi i uśmiechnęła się lekko.
– No, Abby – szepnęła. – On jest…
– Detektywem prowadzącym dochodzenie w sprawie śmierci Nicka – dokończyła Abby.
Gina spojrzała na nią zaskoczona.
– I jest tu, z tobą? Z byłą żoną ofiary? To chyba sprzeczne z zasadami? Ale nie mogę cię winić…
Abby rzuciła siostrze ostrzegawcze spojrzenie.
– Detektyw Montoya właśnie robił kawę. Pewnie chętnie się napijesz.
– Owszem, bardzo chętnie. Lot był koszmarny. Naprawdę koszmarny. Najpierw upiorny facet obok, potem problemy techniczne, przesiadka, zero jedzenia… a skoro już o tym mowa, co masz?
Montoya wrócił i uśmiechnął się do Abby. Najwyraźniej usłyszał koniec rozmowy.
– Co? – spytała Gina.
– Nic – zapewniła ją Abby, ruszając do kuchni. – Detektyw Montoya przekonał się już, że moje możliwości kulinarne są raczej… ograniczone. – Otworzyła szafkę. – Mam tosty… i masło orzechowe.
– Bez tłuszczu?
Abby spojrzała na siostrę z politowaniem.
– Masło orzechowe, Gino. To głównie tłuszcz i… – popatrzyła na etykietę -…orzechy.
"Dreszcze" отзывы
Отзывы читателей о книге "Dreszcze". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Dreszcze" друзьям в соцсетях.