– Pamiętam – mruknęła, zdumiona. – Naprawdę pamiętam.
Gina spojrzała na nią niepewnie.
– Naprawdę?
– Tak.
Biegła po schodach, po dwa stopnie naraz. Omal nie zderzyła się przy tym z tą zakonnicą. Musiała się spieszyć. Musiała pierwsza złożyć Faith życzenia z okazji urodzin. To był ich dzień, ich szczególny dzień. Należał do nich i Abby nie mogła się już doczekać chwili, kiedy powie matce o potańcówce u Sadie Hawkins.
Na drugim piętrze, dysząc ciężko, pchnęła drzwi pokoju 307 i weszła do środka.
– Wszystkiego najlepszego… – zaczęła, ale nagle urwała. Faith stała przy oknie, obok nieposłanego łóżka. Bluzkę miała rozpiętą, stanik też. I nie była sama. Był z nią lekarz, w białym kitlu, ze stetoskopem wiszącym na szyi i rozwichrzonymi włosami. Wyciągał rękę w stronę Faith, jakby chciał ją chwycić.
Odwrócił się gwałtownie. Miał czerwoną twarz, na jego skroni pulsowała nabrzmiała żyła. Spojrzał na Abby z wściekłością.
– Nie wiesz, że to prywatny pokój? Powinnaś pukać!
– Ale… – Abby spojrzała na matkę.
Faith szybko zapięła stanik. Potem zajęła się guzikami bluzki, ale patrzyła na Abby ponad ramieniem lekarza. W jej oczach błyszczały łzy.
– Proszę, nie – powiedziała bezgłośnie.
Matka chciała, by dochowała tajemnicy. I Abby nie pisnęła ani słowa o tym, o widziała. Nigdy. Nie pamiętała nawet o tym, że była w tym pokoju. Teraz, drżąc na całym ciele, pojęła udrękę i rozpacz Faith.
Z zamyślenia wyrwał ją ostry głos Giny.
– Abby!
Wspomnienie odpłynęło i Abby znowu znalazła się w restauracji, nad talerzem z sałatką. Gina patrzyła na nią w skupieniu.
– Kelnerka pyta, czy chcesz świeżo mielonego pieprzu do tej sałatki.
– Co? – Abby spojrzała na swój talerz. Ciemnozielone liście szpinaku, ćwiartki mandarynek, kiełki fasoli i pulchne, różowe krewetki. Boże, zapomniała, że jest w restauracji, w dodatku nie zauważyła nawet, że pojawiło się przed nią zamówione danie. Oszalała! Zupełnie jak mama…
Nie!
Szybko podniosła wzrok na kelnerkę, trzymającą w rękach duży młynek do pieprzu, i uśmiechnęła się z przymusem. Nie jest taka słaba na umyśle jak Faith.
– Pieprzu? – spytała kelnerka, zapewne po raz trzeci czy czwarty.
– Nie, dziękuję – wykrztusiła Abby
Kelnerka spojrzała na nią z zaciekawieniem i w końcu ruszyła do innego stolika.
– Co się z tobą dzieje? – syknęła Gina. – Weź się w garść, na litość boską!
– Pamiętam… – szepnęła Abby i pochyliła się nad stolikiem.
Gina nie udawała, że nie rozumie. Powoli odłożyła nóż do masła.
– Co się tam stało?
– Nie była sama.
– Wiem, ty też tam byłaś.
– Nie tylko ja. Był tam lekarz i… O Boże, nie mogę w to uwierzyć, ale myślę, że on coś jej robił…
– Robił jej? – Gina patrzyła na Abby tak, jakby podejrzewała, że jej siostra straciła rozum.
– Molestował ją.
– Abs!
– Wiem, wiem, ale pamiętam, że miała rozpiętą bluzkę i stanik, i… – zawahała się. – Widzę jego twarz, ale… Pamiętasz może, kto leczył mamę? Jak nazywał się ten psychiatra?
– Było tam wielu lekarzy… Nie wiem. Była w tym szpitalu kilka razy. Personel się zmieniał.
– Mówię o jej ostatnim pobycie w szpitalu. Kto zajmował się nią przed śmiercią?
– Nie pamiętam, ale tata będzie wiedział. – Gina pokręciła głową. – Tylko że on jest taki słaby. Nie chcę go w to wciągać.
– Chyba nie mamy wyboru. Czuję, że ten lekarz, kimkolwiek był, nie tylko molestował mamę, ale może też ją zabił…
– Daj spokój… O co oskarżasz tego człowieka? O molestowanie seksualne? Morderstwo? Myślisz, że mógł wypchnąć mamę z okna?
Abby zacisnęła powieki, usiłując się skupić, ale wspomnienie gdzieś umknęło.
– Idź jutro do taty. Dowiedz się, co on wie.
– A co ty zrobisz? – spytała Gina podejrzliwie.
– Będę próbowała przypomnieć sobie więcej. – Abby przeczesała włosy palcami. – Powinnaś mi powiedzieć. Nie obchodzi mnie, co mówili lekarze. Miałam prawo wiedzieć. I nadal je mam.
– Chcieliśmy, żeby przestały ci się śnić te koszmary.
– Śniły mi się, bo nikt nie był ze mną szczery.
– Dobrze już, dobrze…
Zapadła krępująca cisza, podczas której Abby bez apetytu zjadła trochę sałatki. Wiedziała już, co powinna teraz zrobić, ale nie mogła zwierzyć się siostrze. Gina dostałaby szału.
Musi pojechać do szpitala. Była pewna, że zbrojna w nową wiedzę, przypomni sobie wszystko. Pozna prawdę o śmierci matki. Ale w tym celu musi jeszcze raz wejść do pokoju 307.
Dopiero wtedy dowie się, co naprawdę się tam wydarzyło.
Montoya przesunął stertę zdjęć z pogrzebów na brzeg biurka, odchylił się na oparcie krzesła i potarł oczy palcami. Siedział tu od czterech godzin.
Jeśli nawet ten szaleniec pojawił się na którejś z ceremonii, zapewne przyszedł w przebraniu… może nawet przebrał się za kobietę… choć bardzo wysoką.
Sfrustrowany potarł kark, a potem wstał i się przeciągnął. Miał w sobie zbyt dużo energii, by godzinami siedzieć przy biurku. Został jednak odsunięty od linii frontu, dopóki nie wyjaśni się sprawa zniknięcia jego ciotki. Tak, to było naprawdę przygnębiające. Kto bardziej nadaje się do tego, by szukać Marii? Wiedział, że nie jest obiektywny, ale co z tego? Nikomu nie zależało bardziej na odnalezieniu porywacza niż jemu. I nikomu nie zależało bardziej na bezpieczeństwie Abby Chastain.
– Cholera – mruknął.
Jego rodzina była bliska histerii. Od czasu zniknięcia Marii każdy z wujów, ciotek i kuzynów dzwonił do niego przynajmniej dwa razy, by domagać się odpowiedzi na swoje pytania albo po prostu wyrazić niepokój i strach.
A przecież nikt nie bał się bardziej niż on. Z każdą chwilą utwierdzał się w przekonaniu, że Maria i Furlough stali się ofiarami szaleńca. Ilekroć dzwonił telefon, spoglądał na aparat z przerażeniem, spodziewając się najgorszego.
Na razie jednak nikt nie zadzwonił.
Montoya westchnął głęboko i po raz kolejny spróbował poskładać fragmenty upiornej układanki w jedną logiczną całość.
Jeszcze raz przeczytał list od mordercy.
ŻAŁUJ
N C
Żałować? Za co? Co Nick Gierman, Courtney LaBelle, Charles Pomeroy i Hannah Jefferson mieli ze sobą wspólnego? Jaki grzech popełnili? I jaki ma to związek ze Szpitalem Naszej Pani od Cnót?
Jeszcze raz przejrzał zdjęcia z miejsc zbrodni. Dlaczego mężczyzna jest zawsze nagi, a kobieta ubrana? Dlaczego kobieta leży na mężczyźnie? Psycholog z FBI powiedział to, co zwykle… Seryjny morderca to zazwyczaj biały mężczyzna w wieku około trzydziestu lat, pochodzący z klasy średniej lub pracującej, który jako dziecko mógł być ofiarą poważnych nadużyć… Zaczynał od podpaleń, pobić i zabijania zwierząt… Zdarzało się, że fascynowała go policja albo prawo… Montoya znał to wszystko na pamięć.
Ale ten facet był inny. Ten facet przeniósł seryjne morderstwa na inny poziom.
Odkąd został odsunięty, Bentz i Brinkman zdążyli już wrócić do klasztoru i złożyć wizytę w domu Furlougha. Federalni zajęli się jego zrozpaczoną żoną i dziećmi. Sprawdzali też wszystkich jego znajomych członków rodziny i kościoła. Nadal czekali na żądanie okupu. Montoya wątpił w to, by kiedykolwiek nadeszło.
Otworzył szufladę biurka. Znalazł paczkę gum Nicorette, rozpakował jedną i włożył do ust. Spojrzał w stronę otwartych drzwi biura Bentza, a potem w okno. Znad zatoki nadpływały gęste, szare chmury.
Wkrótce nadejdzie noc.
Montoya bał się, że tej nocy morderca uderzy ponownie.
A jeśli to ten sukinsyn skradł rewolwer Abby?
Może jednak sama gdzieś go schowała?
Może ukradł go ktoś inny?
Jeśli jednak to morderca…
Zaklął pod nosem. Obejrzał na ekranie komputera mapę miasta obejmującą wszystkie miejsca, w których popełniono ostatnie morderstwa. Ale choć studiował ją dłuższą chwilę, nie dostrzegł żadnego związku. Żadnego wzoru.
Zmarszczył brwi i pokręcił głową. Nie, nie tędy droga.
Przyjrzał się samym morderstwom. Dwie osoby, zawsze. Jin i jang, ofiary wybrane na zasadzie przeciwieństwa, z których jedna reprezentuje zło, a druga dobro. Układ ciał sugeruje, że „dobro” pokonuje „zło”. No i oczywiście wszystkie te osoby były w ten czy inny sposób związane ze starym szpitalem psychiatrycznym. Nie mógł o tym zapomnieć.
Myślał ciągle o szpitalu, kiedy zadzwonił telefon.
– Montoya – rzucił do słuchawki.
– Witam, tu Maury Taylor, z WSLJ.
Montoya zesztywniał.
– Tak?
– Prosił mnie pan, żebym zadzwonił, jeśli znowu dostanę jakiś list. Dostałem. Dzisiaj.
Montoya już wkładał marynarkę.
– Proszę go nie dotykać – powiedział. – Zaraz tam będę.
– Pomyślałem, że mógłbym znowu powiedzieć coś do tego gościa w programie… Pociągnąć go trochę za…
– Nie!
– Zaraz, chyba mam prawo…
– Nie. Zrozumiano? Niech nikt nie dotyka tego listu, nie otwiera go ani…
– Już go otworzyłem. Mały głupi fiucie.
– Musiałem się upewnić, czy to od tego samego faceta. Ale proszę się nie martwić, nie dotykałem go… w każdym razie nie bardzo.
– Słuchaj, Taylor! Nic nie rób! Rozumiesz? Nic! – Montoya rozłączył się, wsunął komórkę do kieszeni i ruszył do drzwi.
Rozdział 25
List brzmiał:
POKUTUJ
N C G
Montoya stał w biurze Eleanor Cavalier z kierownikiem programu i Maurym Taylorem, trzymając w dłoni w rękawiczce pojedynczą kartkę białego papieru. Sprawdził pieczątkę na znaczku. Oba listy nadano w Nowym Orleanie, w tym samym urzędzie pocztowym. Przeczytał list kilka razy, po czym wsunął go do plastykowego woreczka.
– Nic więcej nie dostaliście? – spytał.
Maury pokręcił głową.
– Może pan przejrzeć resztę poczty – zaproponowała Eleanor. – Ale tylko ten list wydaje się podejrzany.
Montoya przeczytał list jeszcze raz, tym razem przez przezroczysty plastyk. Polecenia miały wyraźnie religijny wydźwięk. Najpierw ŻAŁUJ, podpisane N C. Teraz POKUTUJ, podpisane NCG. Czy to rzeczywiście podpis? Wątpliwe. Wyglądało raczej na to, że zabójca chce im coś powiedzieć, ale co?
– Myślę, że powinniśmy wspomnieć na antenie o tym, że morderca kontaktuje się z WSLJ – powiedział Maury, najwyraźniej mając na względzie wzrost popularności radia. – Dla dobra publicznego.
– Zadecydujemy o tym – odparł krótko Montoya.
– Ale te listy przyszły do tego radia, do mojego programu. Powinniśmy z tego skorzystać, by uświadomić ludziom, że…
– Że co? – spytał Montoya.
– Może ktoś, kto jest blisko mordercy, widział ten list – zasugerował Maury. – I nie domyśla się, że mąż czy najlepszy przyjaciel jest tym maniakiem.
– Maury ma trochę racji. – Eleanor w zamyśleniu przytknęła do ust palec z pomalowanym na czerwono paznokciem. Ona także miała na uwadze wzrost słuchalności.
Montoya opanował złość.
– Dobrze, umówmy się tak: oddam list do analizy. Kryptolodzy i eksperci od charakteru pisma muszą go zbadać. A jeśli postanowimy podać to do publicznej wiadomości, będziecie mieli pierwszeństwo.
– Chyba wyłączność – mruknął Maury.
– Jeśli FBI wyrazi na to zgodę. – Montoya wzruszył ramionami. Osobiście nie miał ochoty na żadne układy z tym szczurem, ale nie on tu decydował.
– My poszliśmy panu na rękę – przypomniała Eleanor. – Mogłam powiedzieć to wszystko, co usłyszał pan ode mnie, Melindzie Jaskiel.
– No cóż, już za późno. Stało się.
Zadzwoniła komórka Montoi. Spojrzał na ekranik.
– Jeśli przyjdą jeszcze jakieś listy, proszę dać mi znać. Pogadam z szefem o przyznaniu wam wyłączności na te informacje. Omówi to z FBI, a potem się z wami skontaktuje.
Maury sprawiał takie wrażenie, jakby miał ochotę zaoponować, ale w tej chwili telefon zadzwonił po raz drugi.
– Montoya – odebrał po trzecim sygnale, otwierając drzwi ramieniem.
– Witam, detektywie – pozdrowiła go matka przełożona i się przedstawiła. – Rozmawiałam z kilkoma detektywami i przekazałam im wszystkie informacje, jakie mam, łącznie z tymi dotyczącymi personelu i akt pacjentów.
– To dobrze.
– Ale jest coś, o czym powinien pan wiedzieć, i to sprawa osobista… – powiedziała zakonnica niepewnie. – Muszę z panem porozmawiać. W cztery oczy.
Montoyę znowu ogarnęły złe przeczucia.
– Cóż, ze względu na pokrewieństwo łączące mnie z Marią zostałem odsunięty od sprawy.
– To, co mam do powiedzenia, tylko pan może usłyszeć. Ta kwestia wymaga absolutnej dyskrecji – odparła stanowczo.
"Dreszcze" отзывы
Отзывы читателей о книге "Dreszcze". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Dreszcze" друзьям в соцсетях.