– Była świadkiem molestowania? – spytał Montoya, czując że jest w końcu na właściwym tropie.
– Nie pamiętam, ale nie przepadała za Hellerem.
– Wie siostra, gdzie on teraz jest?
– Nie… nie utrzymywaliśmy z nim kontaktu. Wyjechał z Luizjany. Przeniósł się gdzieś na zachód… chyba.
– Doktor Leon Heller. Czy ma jakieś drugie imię?
– Tak… Pamiętam, że chciał, by umieszczano je na drzwiach jego gabinetu. – Zakonnica zastanawiała się przez chwilę, a Montoya z trudem zachowywał spokój. Jego ciotka i Gregory Ray być może już nie żyli, a cała ta sprawa w jakiś sposób łączyła się z matką Abby. To ona była wspólnym mianownikiem. – Leon T. Heller, tak było napisane na jego drzwiach. Nie pamiętam tylko, co oznaczała litera „T”. Chyba Theodor albo Thaddeus, czy jakoś tak.
– Tu jest jego nazwisko i numer polisy ubezpieczeniowej? – spytał Montoya, podnosząc szarą kopertę.
– Tak. I zdjęcie, jak sądzę.
Montoya nie tracił czasu. Otworzył kopertę i wysunął z niej pożółkłe kartki.
– Czy Heller był potężnym mężczyzną?
– Był wysoki, ale nie potężny. Przypominał raczej stracha na wróble. Miał bardzo długie nogi i nosił wielkie okulary.
Montoya spojrzał na fotografię dołączoną do starego podania o pracę. Kolory już trochę spłowiały, ale twarz na zdjęciu była wyraźna. Czarne włosy, gęsty wąs, surowe spojrzenie oczu za szkłami dużych okularów w drucianych oprawkach.
– Był jeszcze młody.
– Tak, przyszedł do nas zaraz po studiach – przyznała matka przełożona. – Nie miał wtedy trzydziestu lat.
– Pamięta siostra coś jeszcze na jego temat?
– Był dumnym człowiekiem, miał poczucie wyższości w stosunku do innych, choć starał się to maskować. Ale rzadko mu się to udawało. Był typem samotnika… No i biegał, świetnie biegał! Chyba startował w maratonach, ale… nie jestem pewna. Minęło tyle lat.
Montoya obracał w palcach wyblakłe zdjęcie.
– Przechowujecie zdjęcia wszystkich, którzy tu mieszkali?
– Tylko członków personelu.
– Heller pracował tu w czasie, kiedy zginęła Faith?
– Był z nią wtedy w pokoju – odparła. – Widział, jak wypadała, ale nie potrafił jej uratować. Kwestia molestowania wypłynęła już po jej śmierci. Wtedy poproszono go, by złożył rezygnację.
Montoya spojrzał na twarz na zdjęciu. Surową i poważną twarz człowieka, który nie potrafił ukryć arogancji. Przypomniał sobie portret Faith w domu Abby – portret pięknej kobiety o zalotnym uśmiechu. Ten uśmiech odziedziczyła po niej córka. A więc Faith wbrew swej woli została kochanką Hellera. Zrobiło mu się niedobrze. Co naprawdę wydarzyło się w dniu, kiedy zginęła Faith Chastain? Czy to istotnie był wypadek? A może Heller, czując, że zostanie oskarżony o molestowanie, wypchnął ją z okna?
Matka przełożona chrząknęła.
– Córka Faith także była świadkiem tego wypadku. Wbiegła do pokoju na chwilę przed tym, jak to się stało.
– Która córka? – spytał Montoya, choć znał już odpowiedź. Pamiętał o nocnych koszmarach Abby.
– Ta młodsza…
– Abby.
– Tak, tak ma na imię. Abigail, choć Faith często nazywała ją Patricią.
– Wie matka, dlaczego?
– No, to było tak dawno temu, pracowałam wtedy w szpitalu, ale nie pamiętam. Ona miała zaledwie piętnaście lat. To był dzień jej urodzin i dzień urodzin Faith. Wbiegła do pokoju i zobaczyła doktora Hellera… tylko tyle wiemy. Zaraz potem Faith w jakiś sposób wypadła z okna. Patricią doznała takiego wstrząsu, że zemdlała. Kiedy doszła do sobie, pamiętała niewiele. – Matka przełożona, wyraźnie wytrącona z równowagi swoją opowieścią, wstała i podeszła do biurka. – Obawiam się, że nic więcej nie mogę panu powiedzieć.
– Prawdopodobnie to wystarczy – odparł Montoya i naprawdę tak myślał. Leon Heller. Teraz wiedział już, czego szukać. Miał tylko nadzieję, że nie jest jeszcze za późno, by zapobiec kolejnemu morderstwu.
Rozdział 26
Ukryty w gęstych zaroślach obserwował dom. Zmierzch jeszcze nie zapadł, było późne popołudnie, trzymał się więc z daleka i uważał, by światło słońca nie odbijało się w szkłach jego lornetki. Sprawdził też, skąd wieje wiatr, żeby głupi pies nie wyczuł jego obecności.
Co za ból.
Wszystko było przygotowane. Teraz czekał tylko na chwilę, kiedy aktorki pojawią się na scenie. Obie siedziały w domu. Miał zamiar zaczekać, aż zasną, ale wiedział, że nastąpi to dopiero za parę godzin.
Cierpliwości, nie przyspieszaj niczego. Czekałeś tak długo, że kilka godzin nie zrobi różnicy.
Ale był niespokojny.
I podniecony.
Ból w klatce piersiowej narastał, jakby rana została zainfekowana. Głowa także pulsowała bólem.
Był niewyspany, ale zbyt podniecony, by odpoczywać. Czekał i patrzył.
Siostra półleżała na kanapie z nogami przerzuconymi przez oparcie i pilotem do telewizora w dłoni. Obok na stoliku stał kieliszek wina. Dobrze. Pij, siostro. Niech wino przytępi ci umysł, rozluźni ciało. Zaśnij wcześnie… o tak…
Z nią poradzi sobie bez większych problemów.
Ale Abby… była czujna, czuł to. Patrzył, jak pakowała jakieś rzeczy w kuchni i w garażu, a potem zaniosła je do samochodu. Zaniepokoiło go to. Sprawiała wrażenie, jakby miała zamiar wyjechać. Zabrała skrzynkę z narzędziami i latarki.
Po co?
Ból głowy narastał. Z roztargnieniem zaczął się drapać po klatce piersiowej, aż w końcu zdał sobie sprawę, co robi. Uspokój się. Patrz. Nie może wyjechać daleko. Nie widziałeś walizki, prawda? Ani torby podróżnej?
Ale przecież mogła je spakować, zanim zaczął obserwować dom. Czyżby wybierała się na wycieczkę? Z tym policjantem? Na myśl o tym ogarnął go gniew, zamrugał i zmusił się do zachowania spokoju. Nie może pozwolić, by mu się wymknęła, nie teraz. I nie może pozwolić, by go przyłapali. Czy powinien wziąć je obie? A pies? Ma użyć paralizatora czy eteru? Nie chciał im grozić paralizatorem, były dwie, a on nie czuł się dobrze. Obie są młode, sprawne, wysportowane i jeśli nie wystraszy ich dostatecznie, mogą zacząć się bronić.
Znalazł proste rozwiązanie.
Unieruchomi jej samochód.
Cicho ruszył przez las, płosząc ptaki i zająca, który nagle wyskoczył mu spod stóp. Wyjął z plecaka mały, użyteczny przyrząd, który przysporzył mu tylu cierpień, a potem zostawił plecak, klucze i lornetkę na ziemi, w pobliżu frontowej części domu. Wyciągnął rewolwer i podszedł do uchylonych drzwi garażu. Przez szparę widział tył małej hondy. Drzwi prowadzące z garażu do domu także były uchylone, nie był więc pewny, czy pies go nie wyczuje. Cholerna bestia. Z mocno bijącym sercem wśliznął się do środka, ostrożnie omijając łopatę, opartą o stojące w kącie taczki.
Cicho wyjął swój przyrząd i nacisnął przycisk, zwalniając jedno z ostrzy. Już miał wbić je w oponę jednego z przednich kół, kiedy usłyszał zbliżające się kroki. Cholera!
Pochylił się jeszcze bardziej, kryjąc między samochodem a ścianą garażu. Serce biło mu jak oszalałe.
Żeby tylko nie przyszedł tu pies. Zacisnął palce na trzonku scyzoryka, czując, że pot zalewa mu oczy. Zauważył pająka, który tkwił w pajęczynie tuż nad podłogą. Prawie nie oddychając, zobaczył pod podwoziem samochodu poruszające się szybko stopy. Otworzyła drzwi. Usłyszał głuche klapnięcie i domyślił się, że rzuciła coś na siedzenie.
Torebkę?
Ogarnęła go panika.
A jeśli odjedzie teraz? Jeśli usiądzie za kierownicą i sekundę później ruszy z miejsca? Wrzuci wsteczny i wycofa wóz, a wtedy na pewno go zobaczy.
Nie miał się gdzie ukryć.
W jednej ręce ściskał rewolwer, w drugiej nóż. Miał nadzieję, że nie będzie musiał użyć żadnego z nich. Jeszcze nie. Od tak dawna planował dla niej doskonałą, powolną śmierć. Powinien przewidzieć, że coś takiego może się stać.
Tracił ostrość umysłu. Zaczął popełniać błędy.
Ale miał szczęście. Wróciła do domu. Widział jej stopy w adidasach i wystrzępione brzegi nogawek dżinsów. Po chwili drzwi zamknęły się za nią z cichym trzaskiem.
Szybko przedziurawił oponę, po czym przesunął się w stronę drugiego koła. Jedno nie wystarczy. Jest dość zaradna, by je zmienić… Już miał wbić nóż w drugą oponę, ale nagle się powstrzymał… mogłaby nabrać podejrzeń. Nie, nie może na to pozwolić.
Ruszył do wyjścia, kiedy przypomniało mu się, że wrzuciła coś do samochodu.
Podszedł do auto, spojrzał przez szybę i zobaczył plecak. Zmartwiał. Czy to telefon komórkowy wystaje z kieszeni? Czy naprawdę ma aż tyle szczęścia?
Cicho otworzył drzwi. Tak! Telefon! Ostrożnie wysunął go z otwartego plecaka i szybko wyszedł z garażu. Dopiero w lesie odważył się odetchnąć głębiej.
Na razie szło mu całkiem nieźle.
Pomyślał o małym samochodzie, który okaże się niesprawny. Jeśli się pospieszy, może uda mu się ją dogonić i odegrać rolę samarytanina.
Nie przeciągaj struny…
Najpierw siostra, potem Abby.
Wszystko znowu idzie zgodnie z planem.
Popołudnie minęło nie wiadomo kiedy. Abby miała zamiar zostawić Ginę w domu, a następnie, w świetle dnia, pojechać do szpitala, włamać się do środka i za pomocą łomu, który zapakowała do samochodu, otworzyć drzwi do pokoju 307.
Ale najpierw zadzwonił brat Montoi w sprawie montażu instalacji alarmowej, potem Charlene, donosząc, że ojciec „odpoczywa”, a później trzy osoby, które chciały zobaczyć dom i które umówiła na następny dzień, oraz kilku klientów. W końcu zadzwoniła też Alicia, a ponieważ nie rozmawiały ze sobą od tygodnia, Abby pogadała z nią całe pół godziny. Przez ten czas Gina leżała na kanapie z kieliszkiem wina i zmieniała kanały w telewizorze, oglądając wszystkie programy na temat morderstw i pogrzebu Nicka.
– Myślałam, że nas też pokażą. W końcu jesteś jego byłą żoną.
– To chore.
– Nie bardziej chore, niż pomysł, żeby znowu jechać do tego szpitala. A skoro już o tym mowa – powiedziała, popijając rieslinga – jestem temu przeciwna.
– Muszę to zrobić.
– Czy Montoya wie?
– Nie.
– Zadzwonisz do niego?
– A co miałabym mu powiedzieć? Że muszę wrócić tam, gdzie się to wszystko zaczęło? Że muszę stawić czoło demonom przeszłości i że nie mogę ruszyć do przodu, zanim tego nie zrobię?
Gina wzruszyła ramionami.
– To jakiś psychologiczny bełkot.
– Muszę to zrobić – odparła Abby.
– No to jedź. – Gina wyrzuciła ręce do góry w geście rezygnacji.
Abby westchnęła.
– Ty i tata okłamywaliście mnie przez dwadzieścia lat. To bardzo długo. W końcu należy mi się choć kilka godzin, bym mogła się z tym uporać i…
Gina jednym haustem dopiła wino.
– Jedź już. Rozpraw się ze swoimi demonami.
– Jadę.
Gina poszła do kuchni, otworzyła lodówkę, wyjęła butelkę i wyciągnęła z niej korek.
– Może wrócę do domu następnym samolotem.
Abby spojrzała w stronę zachodzącego słońca.
– Naprawdę nie mam teraz czasu na rozmowy. Kiedy wrócę, spędzimy razem trochę czasu, napijemy się wina, dobrze? Będziemy piły i oglądały stare filmy w telewizji, jeśli uda nam się znaleźć kanał, na którym nie będą gadać o tych morderstwach.
Gina napełniła kieliszek i zakorkowała butelkę.
– Jeśli czujesz, że musisz to zrobić, to trudno. Przepraszam, że tak się czepiam. Ciągle odczuwam skutki zmiany czasu i chyba coś mnie rozbiera. Baba, która siedziała za mną w samolocie, tak strasznie kaszlała, myślałam, że wypluje z siebie płuca. To pewnie grypa.
– W szafce w łazience jest ibuprofen.
– Na razie to mi wystarczy. – Gina podniosła kieliszek i upiła łyk wina. – A może chcesz, żebym z tobą pojechała? – spytała bez entuzjazmu.
– Nie martw się, myślę, że to coś, co powinnam zrobić sama.
– Może pojadę z tobą i zaczekam w samochodzie?
– Dam sobie radę.
– W porządku, ale weź ze sobą moją broń.
– Twoją broń?
– Tak, zazwyczaj noszę ją w torebce, ale przed podróżą samolotem musiałam ją spakować do bagażu. Zaczekaj. – Postawiła kieliszek na kuchennym blacie, wyszła do holu i po chwili wróciła z dziwacznym nożem w ręce.
– Co to jest?
– Tańsza wersja Pomeroy Stiletto. Rozkłada się, kiedy naciśniesz ten mały przycisk, o tak… – Zademonstrowała, naciskając mały czerwony guziczek.
– Czy takie rzeczy nie są zabronione?
– Wiem tylko, że nie wolno ich wnosić na pokład samolotu. – Zamknęła ostrze i wcisnęła nóż w dłoń Abby.
– Dobrze – powiedziała Abby trochę niepewnie i wsunęła nóż do kieszeni. Była gotowa, wszystko zostało spakowane i czekało w samochodzie. – Do zobaczenia później. Rozpal na kominku i napij się jeszcze wina. Jeśli nie wrócę w ciągu trzech godzin, wyślij posiłki.
"Dreszcze" отзывы
Отзывы читателей о книге "Dreszcze". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Dreszcze" друзьям в соцсетях.