Boże, pomóż mi.
Spokojnie. Bywałaś już w gorszych sytuacjach.
Ale nie z obłąkanym mordercą!
Nie miała wątpliwości, że porwał ją ten sam człowiek, który terroryzował Nowy Orlean, zabił Nicka i innych…
Abby! Gdzie ona jest? Przecież wybierała się do szpitala! Boże, czy ten potwór już ją zabił? Gina nie potrafiła opanować drżenia. Miała tylko nadzieję, że Abby udało się jakoś przechytrzyć szaleńca, uciekła i sprowadzi pomoc.
Ale w głębi duszy wiedziała, że to mało prawdopodobne.
Może już nie żyje.
Łzy napłynęły jej do oczu na myśl o siostrze. Zaczęła szarpać więzy. Musi stąd uciec! Nie podda się bez walki. Mocując się z krępującą ją taśmą, rozglądała się podejrzliwie po niewielkim pomieszczeniu, pewna, że za chwilę z cienia wynurzy się porywacz.
Ale była sama.
To dobrze. Bardzo dobrze. Masz czas. Wykorzystaj go jak najlepiej.
Ale dopiero po dłuższej chwili udało jej się usiąść. Była bliska płaczu ze strachu i wyczerpania. Dlaczego spotkało ją coś takiego? To niesprawiedliwe.
Natychmiast skarciła się w duchu. Rozczulanie się nad sobą na pewno jej nie pomoże! Musi działać! Szybko!
Z trudem przysunęła się do metalowych drzwi. Były zamknięte. Pomyślała, że gdyby udało jej się wstać i stanąć do nich tyłem, mogłaby dosięgnąć klamki. Bolały ją ręce związane w nadgarstkach i ramiona, ale nie miała żadnego innego pomysłu. Te ciężkie żelazne drzwi były jedyną drogą ucieczki.
Powoli zaczęła przesuwać się w ich stronę, nie zwracając uwagi na brud na podłodze. W końcu dotarła do ściany. Spróbowała się podnieść, ustawiając stopy przed sobą i opierając się o ścianę. Upadła i poczuła przeszywający ból w ramieniu.
Zaklęła cicho i spróbowała jeszcze raz.
Dalej. Nie poddawaj się.
Miała bose stopy, podwinęła więc palce, usiłując oprzeć je w pęknięciu w betonie. W końcu udało jej się wstać. Chciała otworzyć drzwi, ale bez skutku. Były zamknięte na klucz.
Cholera, cholera, cholera. Prawie płakała.
Szaleniec albo zostawi ją tu, by umierała powolną, straszną śmiercią, albo wróci, żeby ją zabić.
Nie, nie może się poddać. Doszła do wniosku, że jedyną nadzieją jest lampa. Kiedy on wróci, kopnie lampę z naftą i płonącym knotem na człowieka, który stanie w drzwiach.
Jeśli jej się nie uda, pożegna się z życiem.
– Do diabła z tobą, Montoya! – warknął Bentz, wkładając broń do kabury. Co on sobie wyobraża? I w ogóle gdzie jest?
Po telefonie od Zaroster Bentz opuścił miejsce zbrodni, zostawiając tam Brinkmana, i przyjechał do domu Leona Hellera. Był to dwupiętrowy dom w stylu greckim, z wielkimi białymi kolumnami i werandą.
Bentz wpadł do środka, krzycząc: „Policja!”, ale zastał tam tylko Lynn Zaroster.
– Coś się tu wydarzyło – powiedziała i zaprowadziła go do gabinetu na dole.
Krzesło było przewrócone, monitor komputera leżał na podłodze ze stłuczonym ekranem. Na skórzanym fotelu widać było ślady krwi. Ktoś musiał tu siedzieć i rozwiązywać krzyżówkę, bo na podłodze leżała gazeta, a pod marmurowym kominkiem ołówek. Na stronie z rozwiązaną częściowo krzyżówką leżały rozbite okulary.
Zaroster sprawdziła już resztę domu, ale Bentz także obszedł wszystkie pomieszczenia. W pozostałych pokojach, przynajmniej na pierwszy rzut oka, wszystko wydawało się w porządku. Posłane łóżka, umyte naczynia. Zniknął samochód Hellera, biały lexus SUV z kalifornijskim numerem rejestracyjnym. W garażu, na podjeździe ani na ulicy przed domem nie było żadnego samochodu,
Skąd Montoya wiedział o Hellerze?
– Gdzie jest teraz Montoya? – spytał Bentz, kiedy wrócił do gabinetu.
– W Szpitalu Naszej Pani od Cnót – odparła Zaroster i szybko powtórzyła mu swoją rozmowę z Reubenem oraz jego teorię wiążącą morderstwa z siedmioma grzechami głównymi i siedmioma cnotami. – To nie wszystko – ciągnęła. – Montoya sądzi, że wszyscy ci ludzie są w jakiś sposób powiązani z tym starym szpitalem. Myśleliśmy, że Heller jest mordercą, ale – rozejrzała się po gabinecie – wygląda na to, że jest raczej ofiarą.
– Uważasz więc, że ofiary są wybierane ze względu na swoje imiona i grzechy albo…
– Przeciwstawne im cnoty. Założę się, że grzechem Leona Hellera jest lenistwo.
Bentz rozejrzał się po domu. Poza gabinetem panował w nim wzorowy porządek.
– Nie wygląda na lenia.
Zaroster wzruszyła ramionami.
– Tak mi się wydaje.
– Wiem.
– Poza tym facet może mieć żonę, dziewczynę czy chłopaka… albo po prostu sprzątaczkę, która robi tu porządki.
– Albo ta teoria to kompletna bzdura – powiedział Bentz, choć sam zaczynał w nią wierzyć. Heller pracował w szpitalu. Rzeczywiście, wszystko wydawało się układać w logiczną całość. Ale tak czy inaczej, Montoya nie powinien działać samowolnie i naginać zasad. Mógł nawet zaszkodzić sprawie.
– Jeśli Montoya ma rację, nasz morderca jeszcze nie skończył.
– To prawda. Chodźmy. – Zaroster ruszyła do samochodu.
– Czekaj! Ty zostaniesz tutaj. Zabezpiecz wszystko i wezwij chłopaków. Ja pojadę do szpitala. Zadzwoń do Montoi i powiedz mu, co i jak. Nie odbiera moich telefonów, ale nie ma mowy, żeby tam wszedł. Zwłaszcza sam!
– Myślisz, że uda mi się go przekonać?
– Lepiej się postaraj. – Bentz ruszył przez wypielęgnowany trawnik Hellera do samochodu stojącego po drugiej stronie ulicy. – Znasz zasady, prawda? – zawołał, otwierając drzwi.
Zaroster, z telefonem komórkowym przyciśniętym do ucha, spojrzała na niego wyczekująco.
– Chyba nie, ale nie martw się, przeczytam ci stosowne przepisy, kiedy wrócę. Wiedziałaś, co ma zamiar zrobić Montoya, i jeśli coś spieprzy, ty także poniesiesz za to odpowiedzialność. Tu nie ma miejsca, rozumiesz, nie ma miejsca na taką samowolę!
Gina przesuwała się powoli w stronę lampy, kiedy usłyszała za drzwiami jakiś dźwięk. Kroki!
Boże, spraw, żeby to była policja! Albo ktoś, kto mnie uratuje!
Rozległ się zgrzyt klucza w zamku i drzwi otworzyły się z głośnym skrzypieniem. Na progu stanęła potężna, ciemna postać, jak wcielenie szatana.
O Boże, pomóż mi!
Gina zaczęła się odsuwać od drzwi, aż w końcu oparła się o wyłożoną kaflami ścianę.
Patrzył na nią przez chwilę z okrutnym uśmiechem, a potem wszedł do środka. Gina omal nie zemdlała.
– Przypuszczałem, że się w końcu obudzisz – powiedział spokojnie. – To dobrze, bo chcę, żebyś wiedziała, co się dzieje.
To nie wróżyło nic dobrego. Gina przygotowała się na kolejne kilka tysięcy wolt, ale on podszedł do niej szybko, brutalnie poderwał ją na nogi, a potem przerzucił ją sobie przez ramię, przytrzymując jej nogi w kostkach. Znowu syknął przy tym z bólu. Czuła, że coś go boli. Musi tylko odkryć, co to jest. I wykorzystać to.
Szedł chwiejnie, jakby to także sprawiało mu ból. Gina wierciła się i wyrywała, ale bez skutku. Trzymał ją mocno i niósł na ramieniu, strażackim sposobem, przez mroczne korytarze. Mijali uchylone drzwi sal, w których paliły się lampy. Przez opadające na twarz włosy Gina widziała narzędzia tortur – ostre skalpele, narzędzia chirurgiczne, igły, kaftany bezpieczeństwa.
To miejsce było jedną wielką sceną kaźni.
A więc miała rację. Szaleniec przywiózł ją do szpitala, w którym Faith zginęła straszną śmiercią.
Zaczynała nabierać pewności, że teraz nadeszła jej kolej.
Montoya zatrzymał samochód na parkingu przez klasztorem, tuż obok należącej do Abby hondy.
Zlecił już poszukiwania tego samochodu, ale jak dotąd nikt nie zaglądał na prywatny klasztorny parking. Montoya nie zadzwonił po wsparcie i nie odbierał telefonów od Bentza. Nie potrzebował teraz pouczeń ani rozkazów, których i tak nie mógłby posłuchać.
Chętnie zwierzyłby się swojemu partnerowi, ale czuł, że nie powinien go w to wciągać do czasu, aż sam nabierze pewności. Bentz będzie musiał poczekać.
Samochód Abby był bardzo ważną wskazówką.
Najważniejszą.
Montoya wysiadł z wozu i przypiął do nogi w kostce drugi rewolwer. Ze schowka na rękawiczki zabrał jeszcze spray z pieprzem i latarkę. Tak uzbrojony ruszył biegiem w stronę szpitala.
Zadzwoniła komórka. Spojrzał na ekranik. Zaroster.
Zrobiło mu się zimno ze strachu. A jeśli to jakieś wieści na temat Abby? A jeśli przyjechał za późno? Odebrał.
– Montoya.
– Dom Hellera jest pusty, ale są tam ślady walki – powiedziała Zaroster.
– A co z jego samochodem?
– Zniknął. Biały lexus SUV. Biorąc pod uwagę dom, samochód i tak dalej, można przypuszczać, że los jest dla pana doktora łaskawy. Albo był. Bentz już tu był i doszliśmy do wniosku, że Heller może być kolejną ofiarą. W przeciwnym wypadku nie byłoby chyba śladów walki w jego własnym domu. Zdaje się, że ktoś go zaatakował, kiedy siedział w swoim gabinecie. Jest tam krew i rozbite okulary. Takie same ma na zdjęciu, które stoi na kominku.
Nie podobało mu się to. Był pewien, że Heller jest mordercą. Bo jeśli nie on, to kto?
– Bentz jest już w drodze – ciągnęła Zaroster, kiedy Montoya dotarł do bramy. – Ze wsparciem. Ale w kiepskim nastroju. Mam ci powtórzyć, żebyś nie wchodził do szpitala.
– Za późno, już tu jestem. Pod szpitalem stoi samochód Abby Chastain, a coś mi mówi, że nie przyjechała tu po to, by wstąpić do klasztoru. Dzwoniłem do niej kilka razy, ale nie odbiera. Czy ktoś u niej był? Sprawdził, czy wszystko w porządku?
– Jeszcze nie, przynajmniej nic o tym nie wiem.
Montoya wiedział, co się stało. Samochód stał pod szpitalem. Abby była tutaj. Modlił się tylko, by była tu sama, a nie z tym obłąkanym mordercą, który zabił już tylu ludzi. Wiedzieli o sześciu ofiarach. Abby Chastain… jaki grzech czy cnotę miałaby uosabiać? Jej imię zaczyna się na literę A. Nic z tego… Ale może chodzi o nazwisko? Chastain. C jak czystość… ale czystość symbolizowała Courtney LaBelle…
– …szeryf może przysłać kogoś za kilka minut – ciągnęła Zaroster.
Montoya uznał, że wie już dość.
– Przyślij ich tutaj. Szybko. Ale ja nie będę czekał. Jeśli Bentzowi się to nie spodoba, trudno!
– Wyraźnie powiedział, że…
– Niech się wypcha. Wiem, co powiedział. Ostrzegłaś mnie. Nic ci nie zrobią.
– Nie o to chodzi.
Nie czekał na dalsze wyjaśnienia. Nie dbał już o nic.
– Zadzwonię, gdy tylko się zorientuję, co tu jest grane – rzucił i rozłączył się, a potem przełączył komórkę na wibracje, wsunął ją do kieszeni i ruszył biegiem mokrą ścieżką. Stopy zapadały mu się w błoto, czuł zapach wilgotnej ziemi. Strach dodawał mu sił. Nie mógł przestać myśleć o Abby. Czy przyjechał za późno? Czy morderca przybył tu przed nim? A może to fałszywy alarm?
C jak czystość… C jak Chastain…
Nie!
Jak ona ma na drugie imię? Słyszał je kiedyś albo widział… Abigail Patricia Chastain! P jak pokora! Cholera!
Miał nadzieję, że tym razem intuicja go zawodzi. Czy jeszcze kiedyś zobaczy Abby żywą? Nie, nie chce o tym myśleć.
Nie może jej stracić!
Zabij tego drania, jeśli będziesz musiał!
Zabij go, nawet jeśli nie będziesz musiał…
Wyszedł spomiędzy drzew i spojrzał na ponury, rozsypujący się budynek.
Jakie okropności skrywał w swoim wnętrzu?
Podszedł do drzwi i nacisnął klamkę.
Zamknięte na klucz.
Sprawdził okna. Zamknięte albo zabite deskami.
A jednak wiedział, że w środku ktoś jest.
Do diabła z tym wszystkim.
Czas uciekał. Montoya wiedział, że z każdą chwilą maleją szanse Abby na przeżycie. Musi ją odnaleźć. Musi. Jeszcze raz spojrzał na budynek.
Nie, nie odważy się wybić okna. Nie powinien zwracać na siebie uwagi, w ten sposób będzie mógł wykorzystać element zaskoczenia.
Obszedł szpital i dotarł w końcu do drzwi, prowadzących niegdyś do szpitalnej kuchni. Były zamknięte, ale tuż obok znajdowało się lekko uchylone okno.
A pod nim ślady stóp… Małych stóp…
Abby!
Bez wahania wspiął się na parapet i wskoczył do środka.
Rozdział 29
Abby prawie nie była w stanie oddychać. Zamknięta w szafie, z ustami zaklejonymi taśmą i skrępowanymi rękami i nogami patrzyła przez szparę w drzwiach, tak jak młody Pomeroy wiele lat temu.
Dlaczego siedział wtedy w szafie?
I dlaczego go nie zapamiętała?
Bo wyparłaś to wszystko… nie pamiętałaś o Hellerze i nie pamiętałaś o Christianie Pomeroyu… A teraz zacznij myśleć o tym, jak ocalić własną skórę!
W pokoju zapadła ciemność. Pomeroy, przed wyjściem, zaciągnął w oknach grube, nieprzepuszczające światła zasłony. Na kominku paliła się jedna lampa, rzucając na pokój słaby, chybotliwy blask.
"Dreszcze" отзывы
Отзывы читателей о книге "Dreszcze". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Dreszcze" друзьям в соцсетях.