Zapowiadał się wspaniały dzień. Dwa trupy, a był dopiero polanek.
Rozdział 4
Jeszcze tylko kilometr – obiecała sobie Abby. Biegła truchtem wzdłuż drogi. Serce waliło jej jak młotem, bolały ją łydki, sportowe buty zapadały się w miękki asfalt. Pot zalewał jej oczy. Postanowiła, że pójdzie pobiegać, choć pogoda zmieniała się szybko i słońce zasłoniły już gęste, ciemne chmury. Nie biegała od trzech tygodni i teraz mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa. Zacisnęła jednak zęby i biegła dalej.
Kiedy mieszkała w Seattle, biegała przynajmniej trzy razy w tygodniu, ale w Nowym Orleanie panowały zwykle upały, a ulica, przy której mieszkała, była tak wąska, że z trudem mijały się na niej samochody. Abby znajdowała więc zazwyczaj jakąś wymówkę, by odpuścić sobie pracę nad kondycją.
Ale koniec z tym.
Dzień urodzin był kamieniem milowym; postanowiła, że bez względu na to, czy mieszka tu, czy z Alicią nad zatoką, nie pozwoli sobie na utratę formy. Paliło ją w płucach i dostała kolki, ale dobiegła aż do skrzynki pocztowej Pomeroyów, a więc pokonała całe pięć kilometrów.
Zwolniła, mijając masywną bramę i ogrodzenie z kutego żelaza, oddzielające multimilionera od ciekawskich. Charles Pomeroy, razem ze swoją czwartą żoną, mieszkał w rezydencji przywodzącej na myśl Przeminęło z wiatrem, którą otwierał dla publiczności dwa razy w roku: na Boże Narodzenie i Mardi Gras. Poza tymi dwoma dniami Abby nigdy nie bywała u swoich sąsiadów. Obracała się w innych kręgach niż Vanessa Pomeroy.
Od bramy dobiegło ją groźne warczenie. Rottweiler Pomeroyów, wielki pies z karkiem niedźwiedzia, krążył za ogrodzeniem i wkrótce zaczął szczekać jak oszalały.
Daj spokój, pomyślała Abby, i ruszyła szybkim krokiem w stronę domu. Zatrzymała się przy tabliczce na sprzedaż bez pośredników i oparła o słupek, rozciągając napięte mięśnie nóg. Była zmęczona, ale czuła się dobrze, jakby rzeczywiście udało jej się zrobić dla siebie coś dobrego.
Telefon Maury’ego wytrącił ją z równowagi. Co też zamierza jej były mąż?
– To nie twoja sprawa – powiedziała na głos i wróciła do domu.
Całe rano sprzątała i odbierała telefony w sprawie sprzedaży domu. Potem poszła pobiegać, o wpół do drugiej miała spotkanie z klientami w studiu, następnie czekały ją dwie wizyty osób zainteresowanych domem. Para, która widziała dom poprzedniego wieczoru, chciała obejrzeć go jeszcze raz. Drugi potencjalny nabywca był samotnym mężczyzną.
Dobra wiadomość.
Wyjmowała gazetę ze skrzynki, kiedy zza rogu wyszedł Ansel, z myszą w zębach.
– Co ty tu masz, na litość boską? – spytała. Mały gryzoń żył jeszcze i popiskiwał cicho. – Puść ją! No już. I nie przynoś jej tu więcej, ani żywej, ani bez głowy.
W tej chwili usłyszała nadjeżdżający samochód. Odwróciła się i zmarszczyła brwi. Policja. Jak to zawsze mawiał jej ojciec? Policja przyjeżdża tylko z dwóch powodów, a żaden z nich nie jest dobry.
Albo ktoś umarł.
Albo zaraz cię aresztują.
Zaschło jej w ustach.
Kątem oka dostrzegła, że myszy udało się uciec w krzaki. Ansel rzucił się w pościg, ale Abby skupiła się teraz wyłącznie na policyjnym samochodzie i człowieku, który z niego wysiadał.
Był dość wysoki i mocno zbudowany, miał czarne włosy i ostre rysy, jakby w jego żyłach płynęło trochę indiańskiej krwi, choć sprawiał wrażenie Latynosa. Nosił małą, starannie przystrzyżoną bródkę, w jednym uchu połyskiwało złote kółeczko.
– Abby Gierman? – spytał, zdejmując ciemne okulary. Miał czarne przenikliwe oczy i gęste brwi. Nie wyglądał jak gwiazda Hollywood, ale na swój sposób był bardzo przystojny.
– To ja.
Mrużył oczy w świetle słońca, ale wyraz jego twarzy mówił sam za siebie: przynosił złe wieści. Prawdopodobnie najgorsze z możliwych.
Pomyślała o ojcu, umierającym powoli na raka i rozedmę płuc, i poczuła, jak zaczynają jej drżeć kolana.
– Ale nazywam się Chastain. Abby Chastain.
Mężczyzna sięgnął do kieszeni i wyjął odznakę.
– Kiedyś jednak nazywała się pani Gierman – powiedział. – Detektyw Reuben Montoya, Departament Policji w Nowym Orleanie – dodał. Lśniąca w słońcu odznaka potwierdziła jego słowa.
– Ma pan do mnie sprawę? – zapytała.
– Niestety tak. Może wejdziemy do środka?
– O co chodzi? – Nagle przypomniała sobie wczorajszą rozmowę z Maurym. Maury niepokoił się o Nicka. Aten policjant nazwał ją nazwiskiem byłego męża. Czyli jednak to nie ojciec! – O Boże, chodzi o Nicka – wyszeptała, zakrywając usta dłonią. – Co się stało?
– Nie żyje. Bardzo mi przykro.
Abby wydała cichy okrzyk, nogi nagle ugięły się pod nią. Montoya błyskawicznie chwycił ją pod ramię. Zamknęła oczy, które nagle wypełniły się łzami.
Nie żyje? Nick nie żyje? Niemożliwe! Przecież dopiero z nim rozmawiała, kłóciła się, dwa dni temu. Zamrugała, chcąc powstrzymać gorące, niechciane łzy.
– Nie… nie wierzę…
Ale twarz Montoi mówiła wyraźnie, że to prawda, a nie kolejny wygłup Nicka, który miał mu przysporzyć popularności.
– Przykro mi – powtórzył i puścił jej ramię, jakby nagle się zorientował, że jednak nie zemdleje. – Skąd pani wiedziała, że mówię o Nicku Giermanie?
Abby wzruszyła ramionami, żałując w głębi ducha, że ostatnia rozmowa z byłym mężem zakończyła się kłótnią.
– Wczoraj zadzwonił do mnie Maury Taylor. Szukał go. Bał się, że coś mu się stało. A ja go spławiłam… Myślałam, że to jeden z wygłupów Nicka… – Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. – Nie mogę w to uwierzyć. Na pewno to jakieś nieporozumienie.
– Nie ma mowy o pomyłce – powiedział Montoya stanowczo.
– Jezu Chryste. – Znowu łzy napłynęły jej do oczu. – Co się stało? – spytała. Własny głos wydawał się dobiegać gdzieś z bardzo daleka, jakby ktoś inny wypowiadał te słowa. Wypadek… tak, to musiał być wypadek samochodowy…
– Myślę, że powinniśmy wejść do środka.
– Dlaczego? – spytała i wtedy dostrzegła w oczach Montoi coś poza współczuciem. Podejrzliwość? Serce zaczęło jej bić szybciej.
– Co się stało, detektywie? – zapytała ostrzej.
– Został zastrzelony. Z bliskiej odległości.
– Co?
– Zamordowany.
– Nie! Chwileczkę! – Abby cofnęła się o krok. – Ktoś do niego strzelił i go zabił?
– Zgadza się.
– Boże, myślałam… myślałam, że to był wypadek samochodowy… – Abby przeżegnała się odruchowo, jak wtedy, gdy była małą dziewczynką. Serce podeszło jej do gardła. Zaczął padać deszcz, duże krople wody spływały jej po twarzy. – Kto? – spytała w końcu. – Dlaczego?
– Tego jeszcze nie wiemy.
– O Boże – podniosła głowę i spojrzała w niebo, nie zwracając uwagi na krople deszczu padające na jej policzki, spływające po szyi.
– Pani Chastain. – Montoya zrobił krok w stronę ganku.
Spojrzała na niego i zauważyła, że ma mokre włosy, a koszula na ramionach zaczęła nasiąkać wodą.
– No tak, oczywiście – powiedziała. – Wejdźmy do domu.
W kuchni ochlapała twarz wodą, potem otarła ją ściereczką do naczyń.
– Wszystko w porządku? – spytał Montoya łagodnie. Jakby go naprawdę obchodziła, jakby obchodziło go to, co czuje. No oczywiście, bywał już w takich sytuacjach. Często musiał przekazywać złe wieści. Ale jego bystre brązowe oczy rejestrowały każdy szczegół. Każdą reakcję Abby. Czuła to. I nie ufała mu. Ani trochę. Powoli wypuściła powietrze z pnie.
– W porządku? – powtórzył.
– Nie. Z całą pewnością nic nie jest w porządku – pokręciła głową i złożyła ściereczkę. – Nie mogę w to uwierzyć. Wiem, że już to mówiłam, ale trudno mi to przyjąć. To znaczy… rozmawiałam z nim wczoraj wieczorem.
– O czym rozmawialiście? – W ręce Montoi nagle pojawił się notatnik.
Abby westchnęła i pokręciła głową.
– Kłóciliśmy się. Jak zawsze. Tym razem o rzeczy, które tu zostawił, a ja się ich pozbyłam. Był bardzo zły. – Odwróciła wzrok. Nagle zdała sobie sprawę, że powinna uważać na każde słowo, które wypowiada przy tym człowieku. Nie był przyjacielem ani księdzem, ani nawet znajomym. Był gliniarzem. – W każdym razie nie byliśmy w stanie się dogadać.
– Macie dzieci?
Pokręciła głową, starając się nie okazać żalu, i otarła dłonią pot z karku. Pragnęła dzieci, przypomniała sobie, chciała mieć szczęśliwą rodzinę. Po dwóch poronieniach była zdruzgotana, później jednak, kiedy małżeństwo z Nickiem zaczęło się rozpadać, uznała to, że nie była w stanie donosić ciąży, za błogosławieństwo.
– Nie, tylko kota i psa. Kiedy się rozstaliśmy, ja dostałam Ansela, kocura, a Nick Hershey naszego labradora. Ciężko było mi znieść utratę psa, a nie wyobrażam sobie, co by było, gdybyśmy mieli dzieci. – Na myśl o psie ogarnęła ją panika. – Co się stało z Hershey? Gdzie ona jest?
– W mieszkaniu Giermana jest teraz policja.
– Chcę mojego psa – powiedziała Abby stanowczo.
– Duży pies, jak na takie mieszkanie.
– Wiem, wiem. Miałam zamiar go zatrzymać, ale Nick nie chciał o tym słyszeć. Mówił, że przeprowadzi się do większego lokum, do domu z ogrodem… już niedługo, jak sądzę. – Zmarszczyła brwi. – Jak mogę odebrać psa? Pojadę tam teraz.
– To niemożliwe. – Montoya pokręcił głową. – Ciągle badamy mieszkanie.
– Ale Hershey…
– Ja się tym zajmę.
– Naprawdę?
– Tak. Jeszcze dzisiaj.
Ten prosty akt życzliwości ze strony policjanta dziwnie ją wzruszył.
– Dziękuję – szepnęła, przeczesując wilgotne włosy palcami. Zamrugała i pociągnęła nosem, czując, że zbiera jej się na płacz.
– W mieszkaniu Nicka jest policja? Mógłby pan tam zadzwonić i dowiedzieć się, czy Hershey nic się nie stało?
– Byłem tam wcześniej. Nic jej nie jest. – Spojrzał jej prosto w oczy. – Została wyprowadzona na spacer, a potem zabrali ją do schroniska, ale jest cała i zdrowa. – Abby chciała zaprotestować, ale Montoya uspokajająco podniósł dłoń. – Naprawdę.
– W porządku, w porządku. To wszystko jest takie… dziwne. Straszne. Kto to mógł zrobić?
– Tego właśnie próbujemy się dowiedzieć.
– Ale gdzie on był? Mówił pan, że sprawdzacie jego mieszkanie… Czy ktoś się tam włamał?
Dręczyły ją tysiące pytań. Czuła się tak, jakby to wszystko było tylko złym snem, jakby nie działo się naprawdę. Ale widziała też wyraźnie, że detektyw przygląda jej się uważnie. Może sądził, że Abby coś ukrywa. Nie spuszczał wzroku z jej twarzy.
– Usiądźmy – powiedział.
Abby kiwnęła głową. Nogi miała jak z waty, zaprowadziła go jednak po kilku stopniach do salonu i usiadła w bujanym fotelu po babci. Siadała w nim zawsze, kiedy chciała pomyśleć. Potrafiła bujać się, patrząc w okno, całymi godzinami.
Tym razem jednak siedziała zupełnie nieruchomo, zagryzając wargi i patrząc na policjanta, który sprawiał wrażenie, jakby wszystko już widział. Miał wąskie wargi, białe zęby i długi, lekko skrzywiony nos. Domyślała się, że pewnie kiedyś go złamał, i to nie jeden raz. Był niewątpliwie przystojny i prawdopodobnie dobrze o tym wiedział. I z pewnością potrafił to wykorzystywać. W koszuli z podwiniętymi do łokci rękawami, dżinsach, z kolczykiem w uchu, nie wyglądał jak typowy policjant.
A to nie była typowa misja.
– Może chciałaby się pani napić wody albo czegoś innego? – zaproponował, ale pokręciła głową.
– Nie, dziękuję, nic mi nie jest. – Było to kłamstwo i oboje o tym wiedzieli. – Proszę mi powiedzieć, detektywie – dodała – co się stało?
Montoya usiadł w rogu kanapy i opowiedział jej o tym, jak ciało Nicka zostało znalezione w opuszczonej chacie na mokradłach.
– …problem w tym – ciągnął – że pani mąż nie był…
– Były mąż – poprawiła go szybko, choć wszystko wydawało jej się nierealne, a głos Montoi zdawał się dobiegać z daleka.
Montoya chrząknął i spojrzał na nią uważnie.
– Pani były mąż nie był sam. W chacie znaleziono też zwłoki innej osoby.
– Co? – Abby szeroko otworzyła oczy. – Więc zginęło dwoje ludzi?
– Tak. – Kiwnął głową.
Abby zmartwiała. A zatem czeka ją kolejna zła wiadomość.
– Ktoś jeszcze został zamordowany?
Zawahał się.
– Na to wygląda.
– Jak to?
– Nie wiemy dokładnie, co zaszło. Ciągle nad tym pracujemy. Wszystko zostało upozorowane w taki sposób, by wyglądało na morderstwo i samobójstwo. W tej chwili podejrzewamy jednak, że było to podwójne morderstwo, i że ofiary zostały uprowadzone do opuszczonej chaty, mniej więcej dwadzieścia kilometrów za miastem.
– Ale nie jesteście tego pewni?
– Nie, jeszcze nie. Dopóki nie zbadamy wszystkich dowodów, będziemy rozpatrywać wszelkie możliwości.
"Dreszcze" отзывы
Отзывы читателей о книге "Dreszcze". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Dreszcze" друзьям в соцсетях.