Farmerzy sprzedawali tu świeże kwiaty i masło wprost z zaprzężonych w woły wozów na wielkich kołach. Rybacy handlowali świeżymi dorszami, śledziami i ostrygami, rzeźnicy zaś trzymali mięso w cieniu pod plandeką wozów, przykryte ciężkimi mokrymi płachtami. Z przeciwległego końca placu dobiegało nawoływanie licytatora, który zachęcał do zakupu mebli i innych artykułów domowego użytku.
Rye rozejrzał się po straganach. Bez trudu dostrzegł jaskrawe sterty cytryn, limonek i pomarańcz, zręcznie ułożonych w piramidy na wozach. Bił od nich kuszący zapach, wokół zaś panował duży ruch, bowiem owoce te dostępne były tylko sezonowo.
Długim susem przesadził rynsztok i stanął przy kramie. Kiedy wziął do ręki pomarańczę o błyszczącej skórce, ślinka sama napłynęła mu do ust. W duchu, acz niechętnie, przyznał ojcu rację – szkoda by było zmarnować taką okazję, a poza tym słoneczny rozgwar targowiska stanowił miłą odmianę po pracy w warsztacie. Leniwe pokrzykiwania woźniców mieszały się z przenikliwym głosem licytatora i melodyjnym szmerem sąsiedzkich uprzejmości. Pomiędzy te odgłosy wdzierał się skrzek mew, walczących o resztki ryby, okruchy chleba i wszelkie inne jadalne odpadki.
Rye ścisnął na próbę pomarańczę, wybrał następną i podniósł ją do nosa, z lubością wdychając dojrzały aromat. Skarcił się w duchu za brak cierpliwości; to nie wina ojca, że Rye znalazł się w tym diabelskim położeniu. W ciągu ubiegłych dwóch tygodni staruszek bez słowa znosił ataki jego złości, przerywane posępnym milczeniem. Rye uśmiechnął się ciepło. Wybrał dla ojca trzy śliczne pomarańcze, gdy ktoś obok niego rzekł:
– Cóż to, panie Dalton, robi pan zakupy?
– Panna Hussey! – obrócił się zaskoczony. – Dzień dobry! Uśmiechnęła się do niego zalotnie spod rondka lawendowej budki.
– Mój ojciec miewa zachcianki – wyjaśnił ze śmiechem – a dla niego wciąż jestem czeladnikiem w krótkich spodenkach.
– Ja z kolei robię sprawunki dla matki – DeLaine też się roześmiała i sama zaczęła przebierać pomarańcze.
– Prawdę mówiąc, sam chętnie ich skosztuję – Rye wykrzywił się łobuzersko i rzucił jej krótkie spojrzenie. – Tylko proszę nie mówić o tym memu ojcu, bo będzie mnie co dzień ganiał na targ jak kuchtę.
– Gdyby miał pan żonę, panie Dalton, nie musiałby pan biegać po zakupy.
– Mam żonę, panno Hussey, tyle że niewiele z niej pociechy – wypalił Rye, nim zdołał się powstrzymać, i natychmiast tego pożałował, widząc, jak na policzkach DeLaine Hussey wykwita krwisty rumieniec. Zmieszana, spuściła wzrok i pospiesznie zaczęła przerzucać owoce.
– Przepraszam, panno Hussey – rzekł, ujmując jej dłoń. – Pięć lat na morzu oduczyło mnie dobrych manier. Wprawiłem panią w zakłopotanie. Nie powinienem był tego mówić.
– Skoro to prawda… Całe miasto zastanawia się, co Laura z tym zrobi. Dziwne: żyje pod pańskim dachem z pana przyjacielem…
– DeLaine urwała nagle, bowiem z drugiej strony wózka wyłoniła się cicho kobieta z małym chłopcem.
Rye spostrzegł Laurę o sekundę za późno i natychmiast cofnął dłoń. W porównaniu z przesadnie wystrojoną panną Hussey Laura wydała mu się ucieleśnieniem kobiecej prostoty. Jej twarz ocieniał twarzowy żółty kapelusik, ozdobiony żółtą kokardą tuż nad lewym uchem. Wcięta w pasie suknia spływała luźno do ziemi i Rye od razu zaczął się zastanawiać, czy dziś też ma na sobie gorset – przy jej figurze trudno było zgadnąć na pierwszy rzut oka.
Rye nagle przypomniał sobie o rozmówczyni i odstąpił krok w bok, jak gdyby chciał ją przedstawić, lecz nim zdążył otworzyć usta, Laura uśmiechnęła się i wycedziła:
– Ach, dzień dobry, droga panno Hussey. Jak to miło, że się spotykamy.
Wyraz jej twarzy świadczył o czymś wręcz przeciwnym.
– – Witam – odrzekła krótko DeLaine Hussey z kwaśną miną.
– Witaj, Rye – Laura zwróciła się do niego, mając nadzieję, że nikt – zwłaszcza ta Hussey – nie zauważy, jak krew szybciej krąży jej w żyłach na widok tego przystojniaka, którego najchętniej schrupałaby na miejscu, pogryzając cząstką pomarańczy. Słońce odbijało się w jego oczach jak w wodzie i zaglądało w rozcięcie koszuli, odsłaniające ogorzałą pierś.
– Jak się masz, Lauro – wykrztusił. Na widok kobiety, której obraz prześladował go w dzień i w nocy, zapomniał zarówno o owocach, jak i o DeLaine Hussey.
Laura nagle przestała się uśmiechać. Ścisnęła Josha za rękę tak mocno, że chłopiec pisnął żałośnie i oswobodził dłoń.
Rye, który dopiero teraz zdał sobie sprawę z obecności malca, uśmiechnął się przyjaźnie.
– Jak się masz, Josh?
– To ty jesteś tym panem, co ma takie śmieszne imię?
– A pamiętasz jakie?
– Rye.
– Zgadza się. Następnym razem chyba zawołasz do mnie już z daleka?
Laura nie mogła się oprzeć, by nie spytać słodziutko:
– Wybraliście się razem na zakupy?
Rye spąsowiał, co na szczęście ledwie dało się zauważyć na jego opalonej twarzy o barwie starego miedziaka. Przed wypłynięciem w rejs nigdy nie był aż tak smagły.
– Nie… to znaczy, właściwie tak. Josiah wysłał mnie po pomarańcze.
– A mnie matka – dodała DeLaine, składając buzię w ciup.
– My też kupimy pomarańcze dla tatusia – pisnął Josh, nieświadom sytuacji.
Rye sposępniał i zerknął na Laurę. DeLaine Hussey zauważyła to, lecz nadal uparcie trwała przy jego boku.
– Cóż… poczęstujmy się więc. Ja funduję – Rye chwycił się pierwszego pretekstu, żeby rozluźnić atmosferę.
– Mniam! Uwielbiam pomarańcze! – rozpromienił się Josh.
– Którą szanowny pan sobie życzy? – zapalił się Rye. Razem zaczęli przeglądać owoce, jak gdyby ich wybór miał zasadnicze znaczenie. Nagle stał się on symbolem wszystkich radości ojcostwa, które Rye utracił. Laura nie miała serca interweniować. Oczy Rye'a zaiskrzyły się z uciechy, gdy Josh wreszcie wybrał pomarańczę i energicznie umieścił ją w jego dłoni z okrzykiem: „Ta!”, jak gdyby rozwiązał niezmiernie trudny problem.
DeLaine Hussey, czując się zbyteczna w obliczu tej rodzinnej sielanki, pożegnała się wylewnie z Ryem, Laurze zaś skinęła głową tak krótko, że aż nieuprzejmie.
– Zastanawiałem się, kiedy cię znów zobaczę – rzekł cicho Rye, obierając ze skórki pomarańczę dla syna. Zajęte ręce pomogły mu zwalczyć chęć, by porwać ją w ramiona.
– Codziennie rano przychodzę na targ – odparła.
– Codziennie? – powtórzył, klnąc się w duchu za to, że zmarnował tyle cennych okazji.
– Hej, Rye, pospiesz się! – zawołał Josh widząc, iż tempo obierania pomarańczy znacznie spadło, gdy Rye i Laura utonęli nawzajem w swoich oczach.
– Tak jest! – odkrzyknął po marynarsku Rye, z trudem odrywając wzrok od żony, i wręczył chłopcu połówkę owocu.
Laura obserwowała jego dłonie, dzielące pozostałą połowę na cząstki tak umiejętnie, że nie wyciekła z nich ani kropla soku. Zawsze miał bardzo zręczne ręce – przemknęło jej przez myśl.
W tej właśnie chwili Rye podsunął jej cząstkę pomarańczy. Spłoszona podniosła wzrok. To nic – uspokajała się w duchu – to zwykły gest. Dlaczego więc jakiś niewidzialny tam – tam bębnił jej w żyłach, nadając wiadomość przeznaczoną tylko dla jej serca?
Nie spuszczając z niej wzroku, Rye uniósł fragment owocu do ust. Jego wargi rozchyliły się powoli, białe zęby zacisnęły się i w powietrze trysnął deszcz mikroskopijnych kropel.
Laura jak zahipnotyzowana poszła za jego przykładem. Każdym zmysłem czuła bliskość Rye'a. Nawet pomarańcza miała smak wspomnień.
Rye nagle parsknął śmiechem, niwecząc czar. Zdjął z szyi czerwoną chustkę i otarł podbródek, po czym podał ją Laurze.
Chustka miała zapach cedru, zapach Rye'a. On tymczasem obierał następną pomarańczę dla Josha, który był zbyt zajęty, by zauważyć wymianę spojrzeń pomiędzy mamą a wysokim bednarzem.
– A więc bywacie na rynku codziennie? – spytał Rye.
– Prawie codziennie. Przychodzimy z Joshem po mleko.
– I ja je niosę – wtrącił chłopczyk z dumą, ocierając wierzchem dłoni lepkie usta.
Serce Rye'a nabrzmiało słodyczą. Bardzo pragnął być dobrym ojcem, a nie wiedział nawet, czy dla czterolatka to sztuka donieść cało do domu bańkę mleka. Słuchając Josha, uczył się od niego.
– Coś takiego! – wykrzyknął i pochylił się, by pomacać chłopięcy biceps. – No tak, to jasne. Masz w tej rączynie całkiem niezłe mięśnie. Pewnie ciągnąłeś sieci z rybakami.
Josh roześmiał się wesoło.
– Na to jestem jeszcze za mały, ale kiedy będę taki duży jak mój tatuś, zostanę wielorybnikiem.
Rye zerknął ukradkiem na Laurę.
– Wielorybnikom wcale nie jest tak wesoło na tych wielkich statkach, Josh – rzekł z powagą. – Przeważnie omija ich to, co najlepsze, bo przecież nigdy nie ma ich w domu. Może lepiej zostań rachmistrzem, jak twój… tato.
– W kantorze jest brzydko – skrzywił się Josh. – Ciemno i nie słychać morza. – Z typowo dziecięcą beztroską natychmiast przeskoczył na inny temat. – Mamusiu, chcę posłuchać licy… licytatora. Mogę? – spojrzał w górę, badawczo mrużąc oczy.
Laura wolałaby, żeby został przy niej, ale spostrzegła, że Rye patrzy tak samo błagalnie. Ostatecznie, wśród ludzi na targu nie mogło spotkać chłopca nic złego.
– Dobrze, idź, ale nie ruszaj się stamtąd, póki po ciebie nie przyjdę.
– Tak jest! – zawołał malec, naśladując okrzyk Rye'a, po czym puścił się biegiem ku niżej położonej części placu.
Rye odprowadził go wzrokiem.
– Udany chłopak – rzekł cicho.
– O, tak.
Byli teraz sami, lecz nagle zabrakło im odwagi, by na siebie spojrzeć albo coś powiedzieć. Laura szukała wymówki w pomarańczach – obracała je, wybierała, wkładała do siatki. Rye poszedł za jej przykładem. Ścisnął jedną, odłożył, wziął drugą, lecz w końcu jego dłoń znieruchomiała. Minęła długa chwila, nim Laura podniosła wzrok i przekonała się, że Rye patrzy na nią, napawa się jej widokiem, czego nie wypadało mu robić w obecności DeLaine i Josha.
Przyglądał się drobnym loczkom, wymykającym się spod rondka budki, leciutko rozchylonym wargom, ciemnym oczom, które także wpatrywały się w niego.
– Boże, jak mi cię brakowało – westchnął.
– Nie mów tak, Rye.
– To prawda.
– Ale lepiej jej nie poruszać.
– I tęsknić w milczeniu? Za tobą, za chłopcem…
Cierpiała nie mniej niż on. Czuła jego tęsknotę w każdym spojrzeniu, jakim obdarzył Josha, każdym słowie, które do niego wypowiedział, w złocistej pomarańczy, którą ręce ojca obrały dla syna.
– Rye, tak mi przykro…
– Chłopak marzy o tym, żeby powtórzyć mój błąd.
– Oj… Dan nim pokieruje.
– Wcale mnie to nie zachwyca.
– Rye, proszę cię, daj spokój. Tylko wszystko utrudniasz. Rye zerknął przelotnie na ceglany budynek po drugiej stronie placu. W nim teraz siedział za biurkiem Dan Morgan.
– Rozmawiałaś z nim? Powiedziałaś mu… zapytałaś…? Potrząsnęła głową i opuściła ją, czując jak łzy zacierają jej widok.
– Nie mogę. Nie w tej chwili. Dan nie przeżyje straty Josha.
– A ja? Josh jest moim synem. Pomyślałaś, co czuję?
– Bez przerwy myślę o tym, co czujesz, Rye. – Laura podniosła udręczone oczy i Rye ujrzał błyszczące w nich łzy. – Ale gdybyś widział ich razem…
– Widuję ich razem w każdym koszmarnym śnie. Tak, jak ujrzałem ich w dniu mego powrotu. Lauro, ja chcę być ojcem tego dziecka, chociaż spóźniłem się o cztery lata.
– Muszę już iść, Rye. Za długo tu stoimy. Dan na pewno się dowie.
– Czekaj! – pospiesznie złapał ją za rękaw. Zadygotała, więc prędko cofnął dłoń. – Czekaj – powtórzył ciszej. – Czy spotkasz się tu ze mną jutro rano? Chcę ci coś dać… coś, co dla ciebie zrobiłem.
– Nie mogę przyjmować od ciebie prezentów. Dan zażąda wyjaśnień.
– O tym się nie dowie. Proszę cię.
Na jego twarzy malował się ból. Laurze przemknęło przez myśl, że jeszcze trochę, a w końcu mu ulegnie. Odruchowo cofnęła się o krok. Nie znalazła jednak sił, by odmówić jego prośbie.
– Dobrze, tylko tym razem w innym miejscu. Rye omiótł wzrokiem zatłoczony plac.
– Zasiałaś ogród?
– Większość.
– Nie potrzeba ci już żadnych nasion?
– Owszem, pasternaku.
– Będę na ciebie czekał przy straganach z kwiatami. Mają tam i nasiona.
– Dobrze.
– Proszę, nie zawiedź mnie…
Laura przełknęła ślinę. Miała ochotę rzucić mu się na szyję i ucałować go tu, na oczach wszystkich.
– Nie, Rye, nie zawiodę cię, ale teraz muszę już iść. – Odwróciła się, tuląc w sercu rozkosz i poznawane od nowa bolesne wniebowzięcie pierwszych porywów serca. Sekretne schadzki, czułe słowa, gesty niedostrzegalne dla postronnych… Jakże często ważyli się na nie w przeszłości. Teraz były o wiele bardziej niebezpieczne, lecz mimo to kusiły, podniecały, napawały Laurę radością życia, jakiej nie zaznała, odkąd Rye Dalton odpłynął w siną dal.
Nim odeszła, dogonił ją jego głos:
– Weź ze sobą chłopca. Musi mnie lepiej poznać.
Nie odwracając się, skinęła głową i udała się w kierunku, skąd dochodziły wołania licytatora.
"Dwie Miłości" отзывы
Отзывы читателей о книге "Dwie Miłości". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Dwie Miłości" друзьям в соцсетях.