– Myślałem, że znam cię na pamięć, ale w marzeniach nigdy nie byłaś tak doskonała, skarbie. Co za delikatna skóra… – wymruczał Rye, okrążając czubkiem języka skurczony z podniecenia sutek.

Laura sięgnęła przez jego ramię, żeby wyszarpnąć mu koszulę ze spodni. Nie wystarczał jej już ubrany. Rye posłusznie pochylił się, uniósł ręce.

Wtuliła twarz w miękką tkaninę, wdychając jej zapach. Niecierpliwa dłoń jednak wyrwała jej koszulę i odrzuciła na bok.

– Usiądź – odezwał się Rye chrapliwym głosem. Laura usłuchała go natychmiast. Opadła na trawę, odchylając się do tyłu. Patrzyła zafascynowana, jak Rye unosi jej stopę i zdejmuje trzewik. Rzucił go za siebie, zsunął pończochę i sięgnął po drugą nogę.

Tym razem nie spuszczał oczu z jej twarzy. Laura zaś śledziła każdy etap tego podniecającego procesu, każde drgnienie mięśni rozbierających ją rąk. Drugi but i pończocha wylądowały w trawie. Rye ujął w obie dłonie jej stopę i potarł kciukiem wrażliwe wnętrze. Jego wzrok nadal przesuwał się po rozczochranych włosach Laury, nagich piersiach i wymiętych pantalonach.

– Jesteś piękna – rzekł.

– Mam rozstępy na brzuchu.

– Nawet one są piękne. Uwielbiam je. Siedząc nadal na piętach z szeroko rozstawionymi kolanami, uniósł jej stopę i pocałował wygięcie, potem wgłębienie za kostką, patrząc przy tym, jak wargi Laury rozchylają się i wysuwa się spomiędzy nich czubek języka. Oparł jej podeszwę o swoją pierś, poruszając nią w małym kręgach. Zafascynowana chłonęła każdy jego ruch. Ząb narwala obijał się o jej palce u nóg.

Uśpione od pięciu lat zmysły Laury obudziły się gwałtownie, gdy Rye stopniowo opuszczał jej stopę z piersi na brzuch, do pasa i niżej, opierając ją w końcu na swej gorącej, nabrzmiałej męskości. Przymknął oczy i jęknął. Nacisnęła mocniej. Zakołysał się i spojrzał na nią wzrokiem, w którym gorzała niepohamowana namiętność.

– Pragnę cię dziś bardziej niż wtedy, gdy miałem szesnaście lat – szepnął, ujmując ją za kostkę. Żar jego ciała buchał nawet przez spodnie.

Głowa Laury odchyliła się w tył, powieki opadły.

– Już myślałam, że nigdy nie poczuję na sobie twych rąk – powiedziała ochryple. – Pragnęłam ich od… od dnia, w którym wyruszyłeś w rejs. To, co się dziś ze mną dzieje, nie zdarzyło się nigdy… przez cały ten czas.

– Opowiedz mi, co się dzieje – zaśmiał się gardłowo, pochylając się nad nią i całując jej odkrytą szyję. Jego dłoń odnalazła gorący, wilgotny trójkąt, gotowy na jego przyjęcie.

Jedyną odpowiedzią był zdławiony jęk, bardziej wymowny niż jakiekolwiek słowa. Biodra Laury zapraszająco wygięły się w górę. Dotknął jej kobiecości przez pantalony, jak wtedy, w szczenięcych latach, ona zaś otarła się o jego dłoń.

– Pokaż mi się cała – rzekł błagalnie z ustami wtulonymi w jej szyję.

Laura uniosła ociężałą głowę.

– Za chwilę. – Popchnęła go lekko. Rye upadł w trawę, opierając się na łokciach. Teraz role się odwróciły. – Twoje buty – rzuciła rozkazująco.

Bezceremonialnie podniosła jego lewą nogę, natężając się, żeby ściągnąć but. Rye nie mógł powstrzymać uśmiechu, widząc grymas wysiłku na twarzy Laury.

– Czemu… nosisz… takie ciasne buty? – wysapała. – Dawniej były… luźniejsze.

– Są nowe – odrzekł, przyglądając się z uciechą, jak odwraca się i okrakiem siada mu na nodze, migając mu przed nosem różowymi piętami.

– Szkoda, że się nie widzisz, urwisie! – parsknął.

– Nie chce… zejść… – W tej samej chwili but nareszcie się zsunął i Laura omal nie zaryła nosem w ziemię. Roześmiała się, cisnęła but przez ramię i wsunęła dłoń do nogawki, chwytając brzeg wełnianej skarpety.

– Ja ją zrobiłam? – zapytała, przyglądając się jej bacznie.

– Nie, inna dama – w oczach Rye'a zamigotały złośliwe iskierki.

– Ach, tak? – zmarszczyła brwi.

– Moja matka. Znalazłem je w domu.

Laura natychmiast rozpogodziła się. Skarpetka pofrunęła przez łąkę, a w chwilę za nią drugi but i następna skarpeta.

Rye zerwał się nagle i poturlał Laurę po trawie, aż brakło jej tchu. Potem padł na nią i zajrzał w ciemne, błyszczące oczy, chętne usta, przesłonięte częściowo pasmem splątanych włosów, które spadło jej na twarz. Jego wargi nie zważając na nic wpiły się w jej usta, rozwierając je całkiem i wypełniając językiem. Lewa dłoń ściskała plecy Laury, prawa zaś niemal brutalnie ugniatała pierś. Kolano Rye'a szorstko wdarło się pomiędzy jej nogi. Wijąc się szaleńczo, przewrócili się na bok, złączeni pocałunkiem, w którego nieokiełznanej pasji brakło miejsca dla subtelności.

– Rye, Rye, nareszcie… Czy to naprawdę ty?

– Tak, to ja, i mam do odrobienia pięć lat. – Jego oddech huczał jak sztormowy wiatr, pierś unosiła się gwałtownie, a w błękitnych oczach szalał pożar. Nagle wypuścił ją, ukląkł nad nią i obcesowo zaczął rozpinać spodnie. Potem zerwał się i jednym płynnym ruchem pociągnął ją za sobą do pozycji stojącej.

Męskie spodnie i damskie pantalony jednocześnie opadły na ziemię. Laura i Rye mierzyli się wzrokiem niczym dzieci natury, z których jedno miało na sobie tylko ząb narwala, drugie zaś sieć czerwonawych, znikających już zmarszczek. Przez krótką chwilę napawali się widokiem swoich nagich ciał, stojąc w wysokiej trawie, oplatanej winoroślą.

Gdy padli sobie w ramiona, siła uścisku omal nie odebrała im resztek tchu. Laura poczuła, że jej stopy odrywają się od ziemi. Rye uniósł ją w górę, całując jej usta i radośnie zakręcił się dokoła.

Po chwili Laura zaczęła się wyrywać.

– Rye, postaw mnie, chcę cię pieścić.

– Dotknij mnie tylko, a będzie po wszystkim – rzekł brutalnie.

– Chryste, to już pięć lat!

– Wiem, kochany. Ja też czekałam pięć lat… – Widząc zdziwienie w jego oczach, zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo. – Rye…

– głos jej zadrżał – postaw mnie… i kochaj…

Wierzchołki drzew uciekły na boki, gdy silna dłoń ujęła ją pod kolana. W chwilę później jej plecy zostały wciśnięte w trawę. Spojrzała na smagłą twarz, otoczoną błękitnym niebem, na wyprężoną, kołyszącą się męskość… sięgnęła po nią i naprowadziła ją.

Był twardym aksamitem, ona płynnym ogniem. Pierwsze pchnięcie napełniło ją rozsadzającym uczuciem pożądania, którego nie doświadczyła od chwili, gdy po raz ostatni wspólnie celebrowali miłość. Rytm porwał ich oboje i przestali być mężczyzną i kobietą, a stali się jednym.

Prężyli się w promieniach słońca, każdy ruch rzucał drżące cienie na ramiona i twarz Laury. Ząb narwala kołysał się nad jej piersią, potem zaczął rytmicznie uderzać ją w podbródek.

Rye obnażył zęby, chwytając powietrze wielkimi, zachłannymi haustami. Uniosła biodra, wychodząc mu naprzeciw. Tempo wzrosło, jej głowa mocniej wgniotła się w ziemię. Laura zamknęła oczy i wraz z Ryem poszybowała w górę na falach pożogi, która teraz objęła jej wnętrze, wydzierając z ust ochrypły krzyk. Rye jęknął głucho, zbliżając się do szczytu, po czym uderzył w nią tak mocno, że podświadomie chwyciła się traw, by mu nie uciec.

Ciało Laury zadygotało w spełnieniu. Krzyk Rye'a poniósł się nad łąką, gdy końcowy dreszcz okrył jego ramiona lśniącymi kroplami potu.

Upadł na jej pierś, z trudem łapiąc oddech. Po chwili poczuł, że wstrząsa nią cichy śmiech. Podniósł ciężką głowę.

– Patrz, co zrobiliśmy – zachichotała. W dłoniach ściskała kawały wyrwanej z korzeniami darni. Uniosła obie ręce nad głową, wyrzuciła snopy traw za siebie i mocno oplotła ramionami jego barki. Rye przewrócił się na bok i otrzepał jej dłonie.

– Czyżbym potraktował cię zbyt brutalnie? Uśmiechnęła się do niego czule.

– O, nie, kochany. Właśnie to było mi potrzebne.

– Lauro… – objął ją łagodnie, zamknął oczy i wtulił twarz w jej włosy. – Kocham cię, kobieto, kocham cię.

– I ja cię kocham. Kocham cię, odkąd poznałam, co oznacza to słowo.

Leżeli przytuleni, a bicie ich serc stapiało się w jedno. Słońce delikatnie spijało pot z ich ciał. Po kilku minutach Rye przewrócił się na plecy i wyciągnął ramiona nad głową. Laura leżała na boku, palcami prawej ręki przebierała leniwie włosy na jego piersi. Nie otwierając oczu sięgnął po jej rękę, podniósł ją do ust i odłożył z powrotem.

– Lauro?

– Mhm?

– Co miałaś na myśli mówiąc, że czekałaś na to pięć lat? Milczała przez chwilę, po czym stwierdziła sucho:

– Nic. Nie powinnam była tego mówić. Rye przyjrzał się niebu, po którym płynął samotny biały obłok.

– Dan nie zadowala cię w pełni, czy tak?

Przysunęła się bliżej i dłonią zakryła mu usta.

– Nie chcę o nim rozmawiać.

Rye przewrócił się na bok, oparł brodę na dłoni.

– Ale o to chodziło? – Powiódł czubkiem palca pomiędzy jej piersiami, ku kępce kędzierzawych włosów, które zatrzymały w sobie ciepło słońca i ciepło jego ciała. Laura drgnęła, choć oczy miała nadal przymknięte. Rye zdecydowanie nakrył dłonią ciemny trójkąt. – To należy do mnie – rzekł. – Zawsze było moje i myśl, że teraz on się tym napawa, przyprawiała mnie o męki każdej nocy, którą spędziłem samotnie po powrocie. Ale chyba jednak nie posiadł cię całkowicie. – Leciutko cmoknął ją w policzek. – Cieszę się.

Laura otworzyła oczy.

– Rye, nie miałam prawa tego mówić. Powinnam… Zamknął jej usta pocałunkiem. Potem uniósł głowę i kciukiem pogładził jej brodę.

– Lauro, razem uczyliśmy się miłości. To daje nam pewne prawa. Laura wszakże stanowczo stroniła od tematu, który mógłby przyćmić jej radosny nastrój. Uśmiechnęła się.

– Wiesz, na co mam ochotę od twojego powrotu?

– Wydawało mi się, że właśnie to zrobiłaś.

– Nie, nie to. Właściwie to też, ale… chciałam dokładnie zbadać każdy ślad po ospie i twoje bokobrody. – Dotknęła ich ostrożnie. – O, tak…

Rye ze śmiechem przewrócił się na plecy, wciągając ją na siebie.

– Badaj, co tylko chcesz – zezwolił.

Odnalazła koniuszkiem języka wszystkie siedem znamion, kończąc na górnej wardze. Potem powiodła dłońmi wzdłuż jego bokobrodów i zajrzała mu w oczy.

– Podobają mi się – orzekła. – Są takie… męskie. Kiedy cię pierwszy raz ujrzałam, wyglądałeś… no, prawie jak nieznajomy, ktoś pociągający, lecz niedostępny.

Leniwie powiódł ręką po jej biodrze.

– Nadal wydaję ci się obcy? – zapytał z uśmiechem.

– Pod pewnymi względami się zmieniłeś.

– Jak?

– Na przykład zawsze stoisz tak, jak gdyby okręt w każdej chwili miał się zakołysać. Mówisz też inaczej. Kiedyś wyrażałeś się tak samo jak my, a teraz używasz różnych dziwnych słów i połykasz zgłoski. Obawiam się, że tak ci już zostanie, ale ponieważ jest to czarujące, nie mam nic przeciwko temu.

Rye czule klepnął ją w pośladek.

– Głodna?

– Jak wilk. Zaśmiał się, białe zęby błysnęły w słońcu. Klepnął ją jeszcze raz i rozkazał:

– Wobec tego zejdź ze mnie, wziąłem ze sobą prowiant. Zanim zdążyła wykonać polecenie, została bez pardonu zrzucona na trawę. Usiadła, krzyżując nogi, gdy tymczasem Rye poszedł po swoją torbę. Laura patrzyła, jak w marszu napinają się silne mięśnie jego pośladków i ud. Wyciągnięty obok rzeczy Rye'a pies natychmiast poderwał się czujnie. Rye przyklęknął na jedno kolano, podrapał go czule i potarmosił za ucho na znak swoich uczuć. Potem oboje wrócili do Laury.

Patrzyła na nich, gdy się zbliżali, i uniosła się nieco na powitanie Rye'a, jakby nie było go cale wieki.

– Chodź no tutaj – wyciągnęła do niego ramiona. Stanął tuż przed nią. Przycisnęła twarz do jego podbrzusza i wiotkiego teraz członka, po czym cofnęła się i spojrzała mu w twarz, którą pochylał nad nią z uśmiechem.

– Jesteś pięknym mężczyzną. Mogłabym bez końca patrzeć, jak tak chodzisz sobie nago po łące, i nigdy by mi się to nie znudziło. Kocham cię – oplotła ramiona wokół jego ud.

W niebieskich oczach Rye'a malowało się spełnienie, jakiego nie zaznał od powrotu.

– I ja cię kocham, Lauro Dalton – powiedział. Rozdzielił ich zimny, mokry nos Łajby. Laura odskoczyła, ze śmiechem łajając psa, Rye natomiast czule pogłaskał go po łbie.

– Jest zazdrosna – wyjaśnił, rozwiązując siatkę.

– Co tam masz? – zapytała. Jego dłoń zagłębiła się w środku.

– Pomarańcze! – wykrzyknął nagle, rzucając owoc wysoko ponad głowę. Laura złapała go ze śmiechem. – Dla kobiety, która lubi się dzielić pomarańczami ze swoim mężczyzną w niebywale zmysłowy sposób. – Jego kpiarski uśmieszek był zaraźliwy.

– A, pomarańcze… Powinniśmy byli zaprosić tu również DeLaine Hussey. Ta dama od lat nie może się doczekać, kiedy położy łapkę na twoich pomarańczach.

– Ale ja mam ochotę częstować tylko ciebie – oświadczył stanowczo Rye. Filuterny dołeczek w jego policzku pogłębił się jeszcze, gdy ujrzał, jak Laura siedzi na piętach z wypiętym biustem, ledwie przysłoniętym parą owoców, które trzymała w rękach.

– Moje pomarańcze też są tylko dla ciebie – odparowała z niewinną miną.

Rye uniósł dłoń, żeby nacisnąć owoc.

– Mmmm… masz ładne, duże, soczyste pomarańcze. Zaraz je zjem. – Pochylił głowę, jak gdyby rzeczywiście chciał ją ugryźć, ale Laura odtrąciła go.