Josh siedział przed domem, dziobiąc patykiem rozsypane muszle. Miał ogromną ochotę wrócić do domu, bo mieszanie było o wiele większą frajdą niż suszenie przypraw, a nawet obrywanie płatków róż. Spojrzał ku zatoce i jego dziecięce usteczka zacisnęły się. Gdzieś tam, na dole, był Rye, a gdyby nie on, Josh mógłby teraz być ze swoją mamą i robić to, co lubi.

Rye uczył właśnie swojego kuzyna, młodego terminatora, jak dopasowywać rozmiarem deszczułki na skopek, kiedy w drzwiach warsztatu stanęła drobna figurka. Josh! Rye nie przerywał pracy, zakładając, że w ślad za nim wejdzie Laura. Minęła jednak pełna minuta i nikt się nie pojawił. Malec stał w progu, uważnie obserwując wnętrze bednarni, zwłaszcza zaś Rye'a. Mężczyzna czuł niemal, jak oczy dziecka śledzą każdy jego ruch. Podniósł wzrok i spostrzegł zaciśnięte wargi i zbuntowany wyraz błękitnych oczek.

– Jak się masz, Josh! – zagadnął. Kiedy nie doczekał się odpowiedzi, spytał: – Przyszedłeś sam?

Josh milczał. Stał bez ruchu, emanując z siebie nieprzejednaną wrogość. Rye ruszył w stronę drzwi. Po drodze podniósł dwie klepki i porównał ich długość. Gdy zbliżył się do chłopca, ten manifestacyjnie usunął się w bok. Rye wyjrzał na ulicę, ale Laury nigdzie nie było widać.

– Twoja mama wie, że przyszedłeś tu sam?

– Ją to nie obchodzi.

– Tu się mylisz, młodzieńcze. Lepiej wracaj do domu, zanim matka zacznie się o ciebie martwić.

Josh jeszcze wyżej zadarł bródkę.

– Nie będziesz mi mówił, co mam robić. Ty… nie jesteś moim tatą! – Rye nie zdołał nawet zareagować, gdy Josh rzucił się na niego z pięściami, powtarzając: – Nie jesteś moim tatą! Mój tato jest moim tatą, nie ty!

Zanim Rye zdążył otrząsnąć się z osłupienia, chłopiec okręcił się na pięcie i uciekł.

– Joshua! – krzyknął za nim, ale dziecko znikło.

– Niech to wszyscy diabli! – Rye wrócił do środka i z łoskotem cisnął obie klepki pod ścianę. Serce mu biło, dłonie zwilgotniały od potu. Stanął przy stole, zastanawiając się, co robić. Josh był taki wzburzony, taki rozgoryczony… Gdyby dowiedział się o wszystkim od Laury, nie przeżyłby chyba tego tak mocno. Rye był pewien, że matka wyjaśniłaby mu to bardzo delikatnie. Co będzie, jeśli malec nie wróci do domu? Trzeba koniecznie powiadomić Laurę. Jej dom jednak był ostatnim miejscem na wyspie, do którego Rye mógłby się udać. Obrócił się, tknięty nagłą myślą.

– Chad, chcę, żebyś coś dla mnie załatwił.

– Robi się, szefie.

Rozejrzał się za jakimś kawałkiem papieru, nie znalazł żadnego, więc złapał pierwszą rzecz, jaka wpadła mu w rękę: czysty, cienki skrawek cedrowego drewna z deszczułki, którą przed chwilą obrabiał. Kawałkiem węgla drzewnego napisał: „Josh wie. R.”.

– Wiesz, gdzie mieszka Dan Morgan? Chad skinął głową.

– Biegnij tam i oddaj to pani Morgan. Nikomu innemu, rozumiesz? – Rye zmarszczył brwi.

– Jasne, szefie – chłopak uśmiechnął się domyślnie.

– Świetnie. Pędź! Zasępiony patrzył, jak Chad się oddala. Przypomniał sobie dzień, gdy spotkał Laurę i Josha obok młyna. „Lubię cię” rozbrzmiał mu w głowie wesoły szczebiot. Rye roztarł żołądek, obity piąstką dziecka, które w ten sposób starało się zaprzeczyć prawdzie. Zwiesił głowę i westchnął. Czy życie naprawdę nie może być proste? Pragnął tak niewiele. Żony, którą kochał, utraconego syna i domu na wzgórzu. Pragnął tylko tego, co do niego należało. Ojciec klepnął go w ramię.

– Chłopiec ma dopiero niecałe pięć lat. Jest za mały, żeby objąć to rozumem. Kiedy podrośnie, oceni człowieka, jakim rzeczywiście jesteś, nie będzie na ciebie patrzył jak na złodzieja, który skradł mu ojca. Przeżył nielichy wstrząs. Musisz dać mu trochę czasu.

Choć Rye rzadko wylewał przed ojcem swe troski, teraz sam był wstrząśnięty i przygnębiony. Wciąż patrząc na drzwi rzekł:

– Czasem żałuję, że musiałem zejść z pokładu „Massachusets”. Josiah ścisnął go za ramię.

– O, nie, synku. Tak nie możesz mówić.

– Masz rację – mruknął apatycznie Rye. – Przepraszam cię, ojcze. Zapomnij, że to powiedziałem.

Wrócił do pracy, udając spokój, którego wcale nie czuł.

Laura nie zauważyła, że Josh zniknął z podwórka. Kiedy wpadł do domu, poderwała się zaskoczona na dźwięk zatrzaskiwanych z całej siły drzwi. Josh przebiegł przez izbę i rzucił się na łóżko, kryjąc twarz w pościeli. Zerwała się na nogi, rozsypując suche płatki róży.

– Kochanie, co się stało?

Josh wepchnął twarz w poduszkę i rozszlochał się jeszcze głośniej. Gdy próbowała przewrócić go na wznak, wyszarpnął się.

– Josh, kotku, gniewasz się na mnie? Powiedz mamie, co cię trapi? Z poduszki dobiegł stłumiony odgłos. Laura nachyliła się niżej.

– Co mówisz? Josh skarbie, obróć się do mamy. Podniósł głowę i wyłkał:

– Nienawidzę Jimmy'ego!

– Ależ Jimmy to twój najlepszy przyjaciel!

– I tak go nienawidzę. Opowiada… takie straszne… kłamstwa!

– Powiedz mi, co takiego…

W tej samej chwili rozległo się pukanie. Laura zmarszczyła brwi, pogłaskała synka po plecach i poszła otworzyć. Za drzwiami stał zdyszany Chad.

– Pani synek był u nas w warsztacie, psze pani – wysapał bez wstępów. – Pan Dalton kazał oddać pani to. – Wepchnął jej w dłoń skrawek drewna i nim Laura zdążyła podziękować, już go nie było.

Szybko przeczytała wiadomość i przycisnęła cienki wiórek do serca, spoglądając na skulone w łóżku ciałko syna. A więc to cię dręczyło, mój maleńki! Odczytała słowa Rye'a jeszcze raz i kiedy łzy zapiekły ją w oczy, przytknęła nos do wonnego drewna, szukając właściwych słów. Miało ten sam zapach, którym zawsze przesiąknięty był Rye. Nie wiadomo dlaczego wdychając go, poczuła otuchę.

To nasz syn – pomyślała z czułością. Powoli podeszła do dziecka, którego stłumiony szloch wypełniał alkówkę.

– Joshua… – przygładziła jasne loczki na jego karku, zastanawiając się, co zaszło w bednarni. W tej chwili bardziej niż kiedykolwiek żałowała, że nie ma przy niej Rye'a. – Kochanie, tak mi przykro. Chodź do mnie. – Siłą przewróciła go na wznak. Josh opierał się chwilę, potem jednak zarzucił jej ramionka na szyję i przylgnął do niej. Przytuliła go mocno, opierając podbródek na jego główce. – Nie płacz, synku…

– Ale Jimmy mówi, że tato… nie jest moim prawdziwym tatą.

– Musimy o tym porozmawiać, skarbie. Czy to dlatego byłeś ostatnio taki osowiały?

Josh rozpłakał się od nowa, bo sam już nie wiedział, na kogo powinien się najbardziej gniewać.

Laura przesiała przez palce jego jasne włoski.

– Twój tato… Dan bardzo cię kocha. Przecież wiesz o tym, prawda?

– Ale… ale Jimmy mówi, że to Rye jest moim prawdziwym tatą, a to nieprawda! Nieprawda! – Josh usiłował przybrać wojowniczą minę, ale broda mu się trzęsła, a łzy płynęły strumieniem.

Laura zajrzała w załzawione oczka i wyjęła chusteczkę z kieszeni fartucha. Szukała w myśli słów, którymi mogłaby wyjaśnić wszystko tak, by Josh zrozumiał, nie sprawiając mu przy tym bólu.

– Poszedłeś do bednarni, żeby go zapytać?

– N… nie.

– No to po co?

Josh zwiesił główkę i wzruszył ramionami. Laura jednym palcem uniosła jego twarzyczkę do góry.

– Wytłumaczę ci, dlaczego Jimmy to powiedział, ale musisz mi obiecać, że będziesz pamiętał, że kochamy cię oboje, i ja, i Dan. Przyrzekasz?

Josh bez większego przekonania skinął głową, ale pozwolił się przytulić. Głos matki płynął kojąco:

– Pamiętasz, kiedy Rye był tu pierwszy raz? Przyszedłeś na obiad i zobaczyłeś, że mnie całuje. To… nie wiem nawet, jak ci to opisać, ale to była dla mnie bardzo ważna chwila. Widzisz, przez wiele lat myślałam, że Rye nie żyje, a ponieważ był moim… wielkim przyjacielem od bardzo dawna, bo bawiliśmy się ze sobą jeszcze jako dzieci niewiele większe od ciebie, więc ogromnie ucieszyłam się, że jednak żyje… Wiesz już, że przyjaźniliśmy się wszyscy troje: twój tato, Rye i ja. Chodziliśmy razem do szkoły, a potem byliśmy nierozłączni… tak jak ty i Jimmy.

Laura odchyliła się, by uśmiechnąć się krzepiąco do synka, po czym ponownie przytuliła go do siebie.

– Miałam mniej więcej piętnaście lat, kiedy zdałam sobie sprawę, że… że lubię Rye'a inaczej niż Dana. W rok później zrozumiałam, że go kocham i że on także mnie kocha. Pobraliśmy się, gdy tylko osiągnęliśmy stosowny wiek, i niedługo potem Rye wypłynął w rejs. Byłam niepocieszona, ale zrobił to dlatego, żeby zarobić dla nas pieniążki. Planowaliśmy, że po powrocie nigdy już nie będzie musiał wyruszać na morze. Tymczasem statek, na który zaciągnął się Rye, zatonął. Kiedy wieść o tym dotarła do Nantucket, byliśmy pewni, że Rye utopił się wraz z resztą załogi.

Josh zadarł głowę i spojrzał na nią ogromnymi oczyma.

– Utopił się? Tak, jak… tak jak dziadzio? Laura z powagą skinęła głową.

– Dokładnie tak samo. Myśleliśmy, że jego zwłoki spoczęły na dnie morza. Byliśmy bardzo smutni, Dan i ja, bo oboje… oboje bardzo kochaliśmy Rye'a.

Josh z uwagą chłonął każde słowo.

– Dopiero później dowiedziałam się, że będę miała dzidziusia, to znaczy, oczywiście, ciebie. – Laura delikatnie ujęła dłoń synka, rozcierając wilgotne od łez paluszki. – Tak, kochanie, to Rye jest twoim prawdziwym ojcem, choć kiedy wypływał, nie wiedział jeszcze, że masz się urodzić, bo wciąż byłeś u mamusi w brzuszku. Było mi tak smutno, kiedy pomyślałam, że nigdy cię nie pozna i ty nie poznasz jego…

Josh spojrzał jej w oczy z nieprzeniknioną miną. Laura nakryła jego rączkę drugą dłonią i podjęła:

– Jimmy powiedział prawdę. Rye jest twoim tatą, ale Dan także, bo to on troszczył się o nas od dnia, w którym przyszedłeś na świat. Sam postanowił zostać twoim ojcem, Josh, i powinieneś zawsze o tym pamiętać. Wiedział, że będzie ci potrzebny tatuś, a ponieważ Rye… Rye'a nie było, więc… chyba mieliśmy szczęście, że trafił się nam Dan, nie uważasz? – zakończyła wesoło Laura, przekrzywiając głowę na bok, ale Josh zmieszany spuścił wzrok. – Nic nie zmieni miłości Dana do ciebie. Musisz to zrozumieć, kochanie, bo to bardzo ważne. Do chwili, gdy Rye wrócił i okazało się, że żyje, Dan był twoim jedynym ojcem. Obawialiśmy się, że kiedy dowiesz się o wszystkim, będzie ci trudno się z tym pogodzić, zdecydowaliśmy się więc zaczekać jakiś czas. Teraz żałuję, że zwlekałam. Powinieneś był to usłyszeć ode mnie, nie od Jimmy'ego. I kochanie, Jimmy nic tu nie zawinił.

Josh podniósł strapione oczka.

– Nazwałem Jimmy'ego kłamcą i… i głupkiem… Laura powstrzymała uśmiech.

– Widzę, że byłeś na niego bardzo zły. Musisz go przeprosić. To nieładnie przezywać ludzi.

– Więc… więc mam dwóch tatusiów? – spytał Josh, próbując uporać się z tą zagadką.

– Tak bym to określiła. I obaj bardzo cię kochają. Josh trawił to przez jakiś czas, wbijając wzrok w kolano. Po chwili uniósł głowę.

– A ciebie też kochają? – spytał.

– Tak, kotku, mnie też – odparła, starając się opanować drżenie głosu.

– I jesteś żoną obydwu?

– Nie, skarbie, tylko Dana. – Zapach cedru, płynący z kieszeni fartucha, przeszkadzał Laurze opanować emocje, jakie wzbudziła w niej ta opowieść.

– Aha – Josh zadumał się, po czym spytał: – A czy Rye wie, że tatuś pomagał nam, kiedy go nie było?

– Tak, kochanie, dowiedział się o tym po powrocie.

– W takim razie bardzo źle zrobił, że go uderzył – oświadczył stanowczo Josh.

Laura westchnęła. Jak miała rozplątać tę gmatwaninę przeważnie błędnych sądów, które zalęgły się w dziecięcej główce? Josh tymczasem podjął:

– Poza tym, odkąd Rye wrócił, tatusia nigdy nie ma w domu. Tak bym chciał, żeby znowu jadał z nami kolacje…

Laura przycisnęła go do siebie, żeby nie zauważył jej łez.

– Wiem, kochanie. Ja też. Ale musimy być dla niego cierpliwi i… i bardzo, bardzo dobrzy. Pamiętasz, co powiedział Rye? Tatuś potrzebuje pociechy, bo ostatnio wiele przeszedł, i musimy go zrozumieć, to wszystko.

Cóż za wymaganie w stosunku do czterolatka – pomyślała. Jak mogła oczekiwać, by zrozumiał to, czego ona nie pojmowała?

Teraz wszakże, kiedy Josh poznał prawdę, nareszcie odzyskała wewnętrzny spokój. Później, gdy razem odmierzali i mieszali pachnące skarby, wyjęła z kieszeni cedrowy ścinek, pocięła go na cieniutkie plasterki i dodała do reszty. Miała przy tym wrażenie, że teraz miłość Rye'a przez całą długą zimę będzie przy niej, bezpiecznie ukryta w szufladach komody.

ROZDZIAŁ 15

Powiadano często, że gdyby nie niepozorne beczki, handel światowy uległby całkowitemu zastojowi. Pewnego dnia w końcu września do bednarni zawitał przysadzisty dżentelmen, który wiedział o tym doskonale, rozumiał też, jak wielkim szacunkiem cieszy się fach bednarski. Zatrzymawszy się w progu, gość wyjął z kieszeni batystową chusteczkę i wytarł nos, na którym tkwiły okulary w drucianej oprawie.

– Witam – mruknął Josiah, mierząc go wzrokiem.

– Dzień dobry szanownemu panu – rzekł przybysz. – Szukam bednarza, Rye'a Daltona.