Zerknęła przez okno na widoczną w oddali zatokę. Zakazana myśl błysnęła jej w głowie. Nic nie stało na przeszkodzie – Josh był u Jane, zbierali dynie. Uklękła i jeszcze raz wypróbowała po kolei każdą pokrywkę. Nic z tego, żadna nie pasowała.

Znów spojrzała za okno. Szare, podbite ołowiem chmury galopowały po niebie jak dzikie mustangi, wiatr unosił opadłe liście morwy i niecierpliwie miotał nimi w szyby. Laura zamknęła oczy i zgarbiła się z rezygnacją. Nie mogę iść do niego – pomyślała. – Garnek da się przykryć talerzem.

W chwilę później jednak już mierzyła sznurkiem jego średnicę. Fartuch frunął na krzesło, Laura zaś pospieszyła ścieżką w dół do bednarni.

Drzwi były zamknięte. Zawahała się lekko i spojrzała w stronę nabrzeża, gdzie nad drzwiami oberży wisiała duża, pomalowana na niebiesko kotwica. Słyszała, że tam właśnie Dan spędza wieczory. Zadrżała, otuliła się mocniej peleryną i pchnęła drzwi. Wewnątrz panował półmrok, na kominku buzował ogień, a w powietrzu unosił się aromat cedrowego drewna, budząc słodkie wspomnienia.

Josiah siedział na zydlu, otoczony chmurą fajkowego dymu. Gdy weszła, podniósł głowę i niespiesznie odłożył skrawak, opierając go o zydel. Potem dźwignął się na nogi i wyjął fajkę z ust.

– Witaj, córko – rozległ się jego niski znajomy głos.

Zawsze ją tak nazywał. Wzruszyła się jeszcze głębiej, gdy stary wyciągnął ramiona na powitanie.

Przytuliła się do oprószonej opiłkami drewna flanelowej koszuli. Dwudniowa szczecina drapała ją w skroń.

– Jak się masz, Josiahu! Odsunął ją na długość ramion i uśmiechnął się pobłażliwie.

– Myślałem, że już nie pokażesz się w tej starej norze, trzpiotko. Laura obejrzała się wokół.

– Kopę lat, Josiahu. Ale wygląda tu i pachnie tak samo, jak zawsze. – Jej wzrok padł na drugi pusty zydel. Poczuła ukłucie rozczarowania.

– Widzę, że rozglądasz się za moim synem.

– Ach, nie, nie… – zapewniła go nieco zbyt pospiesznie. – Ja tylko… przyszłam zamówić pokrywę na garnek.

Josiah zmrużył oczy, poprawił fajkę w zębach i podjął, jak gdyby nie słyszał:

– Wyszedł na chwilę doglądnąć załadunku beczek na pokład „Marthy Hammond”.

Laura przysiadła na wolnym zydlu, udając, że rozgląda się dokoła. Po chwili dała spokój pozorom i spytała cicho:

– Jak on się miewa? Zza jej pleców doleciał cichy świst wydmuchiwanego dymu.

– Tak sobie – mruknął Josiah. – Lepiej od Dana, z tego, co słyszałem.

Laura przybladła.

– Pewnie cała wyspa już wie, że rozpił się po… po śmierci ojca.

– Ano – Josiah podniósł siekierkę i zrogowaciałym palcem uważnie sprawdził ostrze. – Ludzie gadają – rzekł, odstawił narzędzie i pochylił się nad robotą. – Gadają też o DeLaine Hussey. Nie dziwota, skoro zagląda tu co drugi dzień pod byle pretekstem.

Laura zaniemówiła. Spojrzała na pochylające się rytmicznie barki Josiaha.

– DeLaine Hussey?

– Ta sama.

– A czego ta tu chce? Słysząc jej zjadliwy ton, Josiah uśmiechnął się pod nosem.

– A czego może chcieć baba, która korzysta z każdej wymówki, żeby bez przerwy kręcić się koło chłopa? – znacząco zawiesił głos, ciągnąc do siebie ostrze, spod którego jedna za drugą wychodziły szerokie, białe strużyny. Zbadał palcami krzywiznę klepki i wyjął ją z zacisku. – Przyszła kupić cebrzyk dla matki, później przyniosła koszyk śliwek, a potem znów ciastka z dżemem pomarańczowym.

– Pomarańczowym!

Josiah znów się uśmiechnął, choć Laura nie mogła tego widzieć, bo odwrócił się do niej plecami.

– Ano – przyświadczył. – Były całkiem smaczne.

– Przyniosła Rye'owi ciastka pomarańczowe?

– Toż mówię.

– I co on na to?

– O ile pamiętam, bardzo mu smakowały. Mówił, że palce lizać. Potem zdaje się były jabłka z cynamonem, a jeszcze później… zaraz, zaraz… Aha! Potem przyszła zaprosić go na pieczenie małży.

– Jakie pieczenie małży?

– To, które co roku urządza Starbuck. Na zakończenie sezonu. Cała wyspa tam będzie. Dan nic ci nie mówił?

– Pewnie… widać zapomniał.

– Ten twój Dan ma ostatnio kłopoty z pamięcią. Ponoć dość często zdarza mu się zapomnieć, że w domu czeka na niego kolacja.

Od drzwi dobiegł grzmiący głos:

– Rozpuściłeś jęzor jak stara baba, ojcze!

W progu stał sztywno Rye, odziany w czarne wysokie buty, obcisłe szare bryczesy i gruby sweter z golfem, który podkreślał szerokość ramion. Serce Laury podskoczyło na jego widok.

Josiah, zupełnie nie speszony, kiwnął głową:

– Może i masz rację.

– Dość już tych plotek! – mruknął szorstko Rye. Laura zastanawiała się, ile zdążył usłyszeć.

– Coś tak długo mitrężył? – spytał niewinnie stary. – Klientka czeka.

Laura nagle uświadomiła sobie, że siedzi na tym samym zydlu, który odegrał taką ważną rolę w ich pierwszych uniesieniach, i że Rye na nią patrzy. Zerwała się, pospiesznie wyjęła z kieszeni sznurek i podeszła do Josiaha.

– Mówiłam, że Rye nie jest mi niezbędny. Wy też możecie to zrobić, Josiahu. Potrzebna mi tylko pokrywa do garnka. O, taka duża.

Josiah zmrużył oczy, zerknął na sznurek, dwukrotnie pyknął fajkę i odwrócił się obojętnie.

– Ja się tym nie zajmuję – rzekł. – On robi takie rzeczy. Laura bezradnie patrzyła na własne ręce, myśląc o DeLaine Hussey i pieczeniu małży. Palił ją wstyd, że w ogóle tu przyszła.

– Na kiedy ci to potrzebne? – usłyszała naraz, a w polu jej widzenia pojawiła się wyciągnięta dłoń Rye'a.

Pospiesznie wręczyła mu sznurek, starając się go nie dotykać.

– Kiedy dasz radę…

– Może być na sobotę?

– O… oczywiście, ale nie ma pośpiechu. Rye rzucił sznurek na stół. Przez chwilę stał z dłońmi wspartymi w blat, wyglądając przez okno.

– Przyjdziesz ją odebrać?

– Tak, tak, naturalnie.

– Będzie gotowa – rzekł zimno, nie odwracając się. Laura poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Z wysiłkiem uśmiechnęła się do Josiaha.

– Cóż… Miło było cię znów zobaczyć, ojcze. I ciebie też, Rye. Szerokie ramiona ani drgnęły. Laura bała się, że zaraz się rozpłacze, obróciła się więc na pięcie i pobiegła do wyjścia.

– Lauro! Szarpnęła drzwi. Zza jej pleców doleciało stłumione przekleństwo, potem głos:

– Zaczekaj! Wybiegła na ulicę. Rye długimi susami wypadł za nią.

– Prr, kobieto! – krzyknął, chwytając ją za łokieć. Obróciła się do niego i wyrwała rękę.

– Nie mów do mnie jak… jak do… jak do jakiejś nędznej szkapy!

– Po coś przyszła? Mało ci mojej męki?

– Potrzebna mi pokrywa. Gdzie mam ją dostać, jak nie u bednarza?

– W sklepie za rogiem. Mogłaś pójść tam.

– Następnym razem na pewno tak zrobię!

– Mówiłem, żebyś trzymała się ode mnie z daleka!

– Pokornie błagam o wybaczenie, panie Dalton. Chwilowy zanik pamięci, to rodzinne. Zapewniam pana, że więcej się nie spotkamy, chyba że w żaden sposób nie zdołam tego uniknąć. Oczywiście w takim wypadku przyniosę ze sobą pomarańczowe ciastka, żeby wynagrodzić panu fatygę.

Rye cofnął się o krok, mierząc ją wzrokiem spod półprzymkniętych powiek. Zatknął kciuki za pas.

– Staruszek powinien był zamknąć dziób na kłódkę.

– Przeciwnie. Ta rozmowa była bardzo… pouczająca. Rye poczerwieniał ze złości.

– Ty mieszkasz z Danem pod jednym dachem i wszystko jest w porządku! Ale gdy chodzi o mnie i DeLaine Hussey, to już co innego, tak?

– Możesz sobie robić z tą panią, co zechcesz!

– Dzięki za pozwolenie! Nie omieszkam!

Oczekiwała, że Rye wyprze się spotkań z DeLaine. Nie zrobił tego, co zabolało ją bardziej, niż mogła się spodziewać. Spojrzała na niego wyniośle i uniosła jedną brew.

– Nauczyłeś ją już, jak użytecznym sprzętem jest bednarski zydel? Zrób to, będzie zachwycona.

Przez moment Rye miał taką minę, jak gdyby chciał ją uderzyć. Zacisnął palce na jej ramieniu, lecz nagle puścił ją i gniewnym krokiem wszedł do warsztatu, zatrzaskując za sobą drzwi.

Natychmiast pożałowała wypowiedzianych słów. Niestety, nie dało się ich cofnąć.

Kiedy w nocy płakała w poduszkę, wciąż brzmiały jej w głowie. Dlaczego to powiedziałam, och, dlaczego? On ma rację – nie mam prawa go winić, skoro sama wciąż żyję z Danem.

Istniała jednakowoż realna możliwość, że DeLaine zdoła w końcu uwieść Rye'a, i na myśl o tym Laurę ogarnął lęk. Rye był samotny i rozgoryczony, przez to bardziej podatny na damskie awanse. Laura bardzo dokładnie pamiętała powłóczyste spojrzenia i opowieść o loży masońskiej. Ta dziewucha stanowczo wzięła kurs na Rye'a. Jak długo mężczyzna będzie się opierał dowodom sympatii… a może czegoś więcej?

ROZDZIAŁ 16

Nazajutrz Laura poszła po Josha do Jane z miną pochmurną jak niebo nad Nantucket. Wzgórz nie pokrywał już pstry dywan jesieni. Złociste paprocie i wysokie borówki zwarzył mróz. Gałązki żurawin sterczały ku niebu niczym upiorne, odarte z ciała palce. Winorośl, okrywająca przedtem płoty ścianą zieleni, zwisała w smętnych strzępach, pomiędzy którymi bażant szukał ostatnich zeschłych gron. Białe piaszczyste koleiny melancholijnie ciągnęły się przez wzgórza; nisko nawisłe chmury miały barwę ołowiu, a miejscami były tak ciężkie, że zdawały się lizać targane wiatrem pustkowie. Zimny powiew, który teraz lamentował nad konającą jesienią, miał niebawem ustąpić miejsca ostrym północnym wichrom, które uwiężą wyspę w okowach lodu i śniegu.

Zdawać się mogło, że cały świat wraz z Laurą pogrążył się w głębokim smutku. Z ciężkim sercem, drżąc z zimna mimo wełnianego okrycia, naciągnęła głębiej kaptur i przyspieszyła kroku.

Jane tylko raz zerknęła na siostrę i stwierdziła:

– Lepiej nastawię czajnik. Zdaje się, że herbata dobrze ci zrobi. Połowa czeredki Jane poszła do szkoły i dom tym razem wydawał się niemal oazą spokoju. Pod blachą buzował ciepły ogień. Josh, solidnie najpierw wyściskany, został wraz z kuzynami usunięty do drugiego pokoju. Na pociechę dzieci dostały miskę prażonych ziaren dyni do pogryzania. Siostry usiadły naprzeciw siebie przy stole, popijając mocną miętową herbatę.

– Wyglądasz okropnie – zagaiła bez ogródek Jane. – Masz czerwone oczy i cała jesteś zapuchnięta.

– Popłakałam sobie dziś w nocy.

– Z powodu dwóch mężczyzn twojego życia?

– Z powodu jednego; tego, którego staram się unikać.

– Ach, Rye'a. To znaczy, że doszły do ciebie plotki o DeLaine Hussey.

Laura poderwała głowę, zaskoczona.

– Ty też o niej wiesz?

Jane spokojnie wytrzymała jej spojrzenie.

– Cała wyspa wie, że DeLaine Hussey ugania się za Ryem. Nie powinnaś być zdziwiona, iż mnie również obiło się to o uszy.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś?

– Rzadko cię widuję. Podejrzewam, że zamykasz się w czterech ścianach, by go broń Boże nie spotkać.

Laura westchnęła.

– Masz rację. Chowam się ze strachu.

W pokoju na chwilę zaległa cisza. Jane uważnie popatrzyła w zaczerwienione, podpuchnięte oczy siostry.

– Jest aż tak źle?

Prawda wypisana była w każdym rysie zmęczonej twarzy Laury.

– Tak, to… to ponad moje siły. – Nagle, bez ostrzeżenia, zaczęła płakać. – Och, Jane, spotkałam się z nim sam na sam. I… byłam z nim. Przez to moje życie zamieniło się w piekło.

Jane uspokajająco położyła jej dłoń na ramieniu.

– Chcesz powiedzieć, że byłaś z nim jak kobieta z mężczyzną? – Było to raczej stwierdzenie niż pytanie.

Laura rozpaczliwie pokiwała głową, kryjąc twarz w dłoniach. Jane cierpliwie odczekała, aż się wypłacze. Potem wcisnęła jej do ręki chusteczkę, a gdy Laura wycierała nos, uśmiechnęła się do niej krzepiąco.

– Och, Jane, pewnie myślisz, że jestem straszną rozpustnicą…

– Nie, kochanie, wcale tak nie myślę. Mówiłam ci już, że zawsze wiedziałam, jak to jest między tobą a Ryem. Sądzisz, że byłam ślepa przez te wszystkie lata twojego małżeństwa z Danem? Zauważyłam, że coś w nim jest… no, że czegoś brakuje. Byłam tylko ciekawa, kiedy wreszcie sama na to wpadniesz. Trzeba było dopiero obecności Rye'a, żebyś uświadomiła sobie pewne rzeczy.

– Próbowałam trzymać się od niego z daleka, wierz mi, Jane, próbowałam – chlipnęła Laura, błagając siostrę wzrokiem o zrozumienie. – Ale spotkałam go na wzgórzu, kiedy poszłam do młyna zamówić mąkę. Josh był ze mną i… zobaczyłam jak bardzo są do siebie podobni… Krótko mówiąc, poprosił mnie o spotkanie i ja się zgodziłam. Nazajutrz, wiesz, wtedy, gdy przyprowadziłam do ciebie Josha… tego samego dnia, kiedy zginął Zachary… Jane wyczuła, co dręczy siostrę.

– Nie myśl o tym, Lauro – szepnęła ze współczuciem. Laura z trudem przełknęła ślinę, podniosła do ust filiżankę herbaty i ogrzała o nią palce.

– Byłam pewna, że się domyśliłaś.

– Domyślałam się, co się z wami dzieje. Nie miałam tylko pojęcia, że zdarzyło się to właśnie tego dnia.

Laura wbiła wzrok w filiżankę.

– To potworne, że właśnie wtedy, kiedy wraz z Ryem… zdradziliśmy Dana, on szukał w morzu swego ojca.