Laura przycisnęła dłoń do skroni i czoła Dana, starając się opanować strach, który ściskał jej serce. Zagryzła wargi, czując pod powiekami wzbierające łzy. Tylko teraz się nie roztkliwiaj! – upomniała się w duchu, otarła łzę wierzchem dłoni i wzięła się w garść.
– Co mam robić? – spytała rzeczowo.
– Zdejmij mu skarpetki. Musimy sprawdzić, w jakim stanie są jego stopy.
Okazały się purpurowe, lecz miękkie.
– Dzięki Bogu, nie odmroził ich – westchnął Rye, błądząc po pokoju nieobecnym spojrzeniem. – Zaraz przyjdzie doktor Foulger. Będzie mi potrzebny młotek i szydło. Dołóż do ognia, ale nie za dużo – Rye zrzucił kurtkę na podłogę. – Przynieś też ściereczkę i jakiś mały dzbanek. – Teraz dopiero spostrzegł stojące w progu dziecko. Dodał ciszej: – I dopilnuj, żeby Josh tu nie wchodził.
– Chodź, Josh. Musimy słuchać Rye'a.
– Czy tatuś umarł?
– Nie, ale jest bardzo chory. Wracaj do łóżeczka i dobrze się okryj.
– Ale ja chcę zobaczyć tatusia! Czy on umrze jak dziadek?
– Rye się nim zajmie. Proszę cię, Josh, nie przeszkadzaj nam. Laura pospiesznie zaczęła szukać rzeczy, których żądał Rye. Nie miała czasu zastanawiać się, na co mu są potrzebne. Z sypialni doleciał głos:
– Lauro, masz małą deseczkę?
– Tak.
– Przynieś! Kiedy sięgała po deskę, pod drzwiami szczeknął pies, którego Laura dotąd nie zauważyła, i niemal w tej samej chwili rozległo się niecierpliwe pukanie do drzwi. Jak się okazało, nie był to doktor Foulger, lecz aptekarz, Natan McColl, wyposażony w walizeczkę ze skóry aligatora.
– Gdzie on jest? – spytał.
– Tam – Laura wskazała drzwi do sypialni, chwyciła, co miała pod ręką i ruszyła za nim.
Na widok postaci w czarnym płaszczu Rye uniósł głowę i skrzywił się nieznacznie.
– A gdzie doktor?
– Ugrzązł na drugim końcu wyspy. Kiedy Biddle go nie zastał, miał na tyle rozumu, żeby przyjść do mnie.
Choć aptekarz także miał prawo do wykonywania zabiegów leczniczych, Rye go nie lubił i w duchu uważał za nieuka. Tym razem jednak nie miał nic do powiedzenia. Aptekarz z urzędową miną namacał puls Dana i obejrzał jego dłonie.
– Odmrożone – stwierdził.
– Nie ma chwili do stracenia, bo zaraz odtają – rzucił niecierpliwie Rye.
– Nie da się ich uratować. Spróbujmy go lepiej uchronić przed zapaleniem płuc.
Rye obrzucił go wściekłym spojrzeniem.
– Nie da się uratować! Chyba oszalałeś, człowieku! Da się i trzeba to zrobić, nim ciało odtaje!
McColl prychnął lekceważąco, zerkając na deseczkę, młotek i szydło.
– Czyżbyś lepiej ode mnie znał się na leczeniu?
– Niech pan sobie myśli, co chce, McColl. Nie był pan na statku i nie widział rąk marynarzy, którzy przez całą noc ciągną liny w burzy śnieżnej. Myśli pan, że co robi wtedy kapitan? Odrąbuje je? – Na twarzy Rye'a malowała się furia. – Nie pozwolę na to, dopóki przynajmniej nie spróbuję ich ocalić. Jeśli się nie uda, i tak czeka go wiele bólu. Potrzebuję kogoś do pomocy. – Rye odwrócił się, żeby ułożyć narzędzia na łóżku. McColl zastąpił mu drogę.
– Jeśli masz zamiar zrobić to, co widzę, nie wezmę w tym udziału. Nie będę odpowiadał za połamane kości i zakażenia, które…
– Z drogi, McColl! Tracimy tylko czas. – Rye w duchu liczył upływające sekundy.
– Dalton, ostrzegam cię…
– Do diabła, człowieku, to mój przyjaciel! Zarabia na życie w biurze! Jak ma pisać bez palców? Albo mi pomóż, albo zjeżdżaj! – Rye odepchnął aptekarza i pochylił się nad łóżkiem. – Lauro?
– Tak? – Laura bez wahania podeszła do niego.
Rye położył deseczkę na piersi Dana, nakrył ją ścierką i poważnie spojrzał Laurze w oczy.
– Ponieważ McColl odmówił pomocy, muszę poprosić ciebie. W milczeniu skinęła głową, przerażona, gdyż czuła, że cokolwiek zamierza Rye, nie będzie to miła operacja.
– Powiedz mi, co mam robić. Rye kiwnął głową i warknął:
– Przyniosłeś brandy?
– Myślałem, że to dla wzmocnienia – McColl wręczył mu flaszkę, spoglądając na niego wyniośle.
Rye zignorował go.
– Lauro, nalej brandy do dzbanka. Potem usiądź koło Dana i trzymaj jego rękę, tak, żeby się nie ruszała. – Rye płasko ułożył na desce dłoń Dana.
– Połamiesz mu kości, Dalton. Ostrzegam.
Przez głowę Rye'a przemknęła myśl, że gdyby miał więcej czasu, chętnie złamałby McCollowi szczękę.
– Lepsze to, niż utrata palca – rzekł. – Kości się zrosną. Laura zbladła. Zaczynała się domyślać, w czym rzecz. Rye zerknął na nią z niepokojem.
– Trzymaj mocno, a kiedy ci powiem, lej do otworów brandy. Wytrzymasz, kochanie?
Z trudem przełknęła ślinę, zebrała wszystkie siły, pokładając całe zaufanie w Rye'u, i skinęła głową.
– Dobra, siadaj. Już i tak zmarnowaliśmy mnóstwo czasu. Przeszła na drugą stronę łóżka i usiadła, patrząc, jak Rye poprawia palec Dana na desce.
– Przytrzymaj go tak, jak leży. Palec był zimny i twardy. Rye, oparłszy ostry czubek szydła o opuszkę palca, dwukrotnie puknął weń młotkiem. Szpic zagłębił się w zmrożonym ciele. Laura poczuła, że zawartość żołądka dźwiga jej się do gardła.
– Tylko mi teraz nie zemdlej, kochana. Zerknęła szybko w bok.
– Nie zemdleję, tylko się pospiesz. Szydło przekłuło palec w trzech miejscach.
– Lej – rozkazał Rye. Brandy spłynęła po palcu, zostawiając na ścierce bladobrązowe plamy. McColl wpatrywał się w nich, zafascynowany zarówno samym zabiegiem, jak i pieszczotliwymi słowami, które Rye wypowiadał do Laury. W drzwiach stanął Josh, obok niego zaś przysiadł pies. Byli tak cicho, że nikt ich nie zauważył. W izbie rozlegał się tylko powtarzany stukot młotka o drewnianą rączkę szydła i ciche polecenie: „Lej”. Mężczyzna na łóżku na swoje szczęście pozostawał w omdleniu. Po raz pierwszy w życiu alkohol naprawdę mu się przysłużył: nie tylko chronił go przed odzyskaniem przytomności, ale sprawił też, że palce trzeba było nakłuwać rzadziej, niż byłoby to konieczne w innej sytuacji.
Laura asystowała przy zabiegu z wysiłkiem opanowując mdłości. Przez łzy niewyraźnie widziała dłoń Dana, otarła je więc ramieniem i sięgnęła po następny palec.
Rye bez wahania, spokojnie i pewnie, ustalał głębokość każdego otworu. Laura ośmieliła się podnieść wzrok dopiero wtedy, gdy ostatni palec został nasączony brandy. Ze zdumieniem spostrzegła, że twarz Rye'a jest szara. Otworzył usta, jakby brakło mu powietrza, nagle rzucił szydło i młotek i wypadł z pokoju. W chwilę później trzasnęły drzwi wejściowe.
Spojrzenie Laury napotkało wzrok McColla. Z zakłopotaniem przypomniała sobie, jak Rye nazwał ją kochaną. Potem zobaczyła zapłakaną buzię Josha. Przytuliła go, całując jego włoski, i powiedziała:
– Nie płacz, Joshua. Tatuś wyzdrowieje, zobaczysz. Będziemy się nim opiekować, a kiedy wyzdrowieje, nauczy cię jeździć na łyżwach… – Położyła dziecko w łóżeczku, otuliła kołdrą i szepnęła: – Postaraj się zasnąć, maleńki. Muszę zajrzeć do Rye'a.
Prędko narzuciła włóczkowy szal i wyszła w wietrzną noc. Rye siedział na schodkach, opierając głowę na kolanach. Pies obskakiwał go dookoła, trącał nosem i popiskiwał cicho, próbując sięgnąć twarzy pana.
– Rye, wracaj do środka. Nie masz na sobie nawet kurtki.
– Za chwilę.
Wiatr targnął końcem szala i smagnął Laurę w twarz. Drobiny śniegu kłuły odsłoniętą skórę. Przykucnęła obok i objęła ramiona Rye'a. Dygotał gwałtownie, chyba nie tylko z zimna.
– Już po wszystkim – szepnęła, jakby pocieszała dziecko. – Byłeś wspaniały.
– Wspaniały! – prychnął. – Trzęsę się jak galareta!
– Masz prawo. To, co zrobiłeś, wcale nie było łatwe. Nawet McColl nie miał na tyle odwagi. A ja… Gdyby nie twoja pewność i opanowanie, chyba bym tam zemdlała.
Uniósł głowę i potarł dłońmi policzki.
– Robiłem to po raz pierwszy w życiu.
Delikatnie pocałowała go w czubek głowy, topiąc wargami śnieg na jego włosach.
– Chodź już. Nic na tym nie zyskamy, jeśli ty też złapiesz zapalenie płuc.
Wstał z przeciągłym westchnieniem.
– Jeszcze chwila. Schowaj się do domu, Lauro. Zaraz przyjdę. Zawróciła ku drzwiom, lecz zatrzymał ją głos:
– Dzięki za pomoc. Bez ciebie nie dałbym sobie rady.
Pod czarną kopułą nieba przenikliwie wył wicher. Nagle oboje uświadomili sobie, że oto dokonali czegoś wielkiego. A przecież musieli to zrobić, bo Dan ich potrzebował. Znów, tak jak w dniu śmierci Zacha, byli razem – niczym postacie gobelinu, zastygłe w nim na zawsze, niezdolne do zmiany swych trwale splecionych losów.
ROZDZIAŁ 18
Gdy Rye wrócił do izby, McColl był w sypialni. Laura rozdmuchała ogień w piecu i gotowała wodę na herbatę. Słysząc jego kroki, obejrzała się z imbrykiem w dłoni. Rye, zajęty Danem, dotąd nie miał czasu się jej przyjrzeć. Teraz spostrzegł, że ginie cała w szlafroku z miękkiej różowej flaneli, zapiętym skromnie aż po samą szyję. Wystawały spod niego tylko stopy w szarych, robionych na drutach pończochach. Ogień tańczył na palenisku, podświetlając od tyłu jej włosy, splecione w luźny warkocz. Kiedy zwróciła głowę w jego stronę, krótsze pasemka wokół twarzy zdawały się iskrzyć.
Rye zadygotał, włożył zmarznięte dłonie za pas, by je rozgrzać, lecz dreszcz nie ustawał. Po raz pierwszy od powrotu oglądał Laurę w domowym negliżu – taką, jaką zapamiętał z dawnych małżeńskich dni. Laura, jak gdyby wyczuwając jego myśli, postawiła imbryk i nachyliła się nad kuchnią. Warkocz zakołysał się między jej łopatkami.
Z westchnieniem Rye odsunął od siebie te niepokojące myśli i skupił się na problemie, który stał przed nim teraz. Nie była to odpowiednia pora na wspominki czy pobożne życzenia.
Mijając dziecinne łóżko spostrzegł, że Josh patrzy na niego. Spojrzał z troską w błękitne oczy dziecka. Słaby odblask światła wystarczył, by Rye zobaczył w nich strach i niewypowiedziane pytania. Schylił się, wygładzając zszytą z kwadratów kołdrę, którą Josh był przykryty.
– Twój tatuś… – urwał. Nie, nie tak. Mały znał prawdę, nie musiał się przed nim zgrywać. – Dan wyzdrowieje – rzekł cichym, lecz szorstkim głosem. – Przyrzekam ci to, synu. Razem z twoją mamą dopilnujemy tego.
Mała bródka zadrżała i na jasnych rzęsach nagle zabłysły łzy.
– Musi wyzdrowieć… – odezwał się drżący głosik – bo… bo obiecał, że nauczy mnie jeździć na łyżwach.
Rye poczuł, że też chce mu się płakać. Przyklęknął obok łóżka, podciągnął kołdrę pod brodę chłopca i przez chwilę przytrzymał dłoń na jego piersi. Przez pościel czuł, że wznosi ją trwożny, urywany oddech. Serce wezbrało mu miłością i pochylił się, żeby zrobić to, o czym marzył od dawna: złożyć pocałunek na czole swego syna.
– Przysięgam ci, że wyzdrowieje – szepnął z ustami wtulonymi w rozgrzane włoski, których zapach różnił się od wszystkich dotąd mu znanych, był mleczny i łagodny, zmieszany z wszechobecnym aromatem woskownicy. – A tymczasem możesz sobie popłakać – dodał. – To dobrze ci zrobi i pomoże zasnąć.
Zanim skończył mówić, Josh już płakał. Zdając sobie sprawę, że chłopcu jest wstyd, Rye dodał poufnym tonem:
– Sam nieraz płakałem, więc się na tym znam.
– Pła… płakałeś? – Josh podciągnął kołdrę do oczu.
– Pewnie. Płakałem, gdy dowiedziałem się, że moja mama umarła, i kiedy… mniejsza z tym, było wiele takich sytuacji. Dziś też omal nie rozpłakałem się tam, na schodkach, ale wiedziałem, że jeśli to zrobię, łzy mi zamarzną i będę w kłopocie.
Jakoś w ciągu tej rozmowy łzy Josha obeschły. Rye jeszcze raz pogłaskał go po głowie.
– Śpij, synku.
– Dobranoc. Kiedy się wyprostował, spostrzegł, że Laura przez cały czas go obserwuje. Ręce miała kurczowo splecione, zębami przygryzła dolną wargę. Panowała nad sobą, lecz na jej twarzy malowała się bolesna czułość. Rye zerknął w stronę sypialni, skąd przyglądał im się McColl. Laura obróciła się za jego wzrokiem i zmieszana zakrzątnęła się wokół kuchni. Zdjęła z haczyków trzy kubki i postawiła je na stole.
– Gdzie jest Łajba? – rozległo się z kąta. Rye obejrzał się.
– Na dywaniku pod drzwiami.
– A mogłaby do mnie przyjść? Na cichą komendę pies podbiegł do Rye'a stukając pazurami.
– Waruj – rzekł Rye i pies posłusznie ułożył się przy łóżku Josha.
Malec wychylił się, żeby go pogłaskać, i błagalnie zerknął na matkę.
– Mamo, a mogę ją wziąć tu, do siebie?
Mina Laury świadczyła, że ten pomysł wcale się jej nie podoba, toteż Rye wtrącił szybko:
– Łajba nie jest przyzwyczajona spać w łóżku, tylko obok, Josh. Będzie tuż przy tobie.
– A będzie tu, kiedy się obudzę? Błękitne oczy Rye'a pochwyciły spojrzenie ciemnych oczu Laury.
– Tak, będzie tu. Stojący w drzwiach aptekarz odchrząknął dyskretnie.
– Będzie mi potrzebna gorąca woda – oznajmił. Laura zaparzyła herbatę i wręczyła mu czajnik.
– Jeśli potrzeba więcej, zaraz dogotuję. McColl mruknął coś pod nosem i znów zniknął w sypialni. Laura nalała herbaty do dwóch kubków i usiadła przy stole naprzeciw Rye'a. Ogień trzaskał, wiatr wył za oknem, z sypialni dobiegał chlupot nalewanej wody.
"Dwie Miłości" отзывы
Отзывы читателей о книге "Dwie Miłości". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Dwie Miłości" друзьям в соцсетях.