– Co robisz?
– Chodzi ci o to? – Rye machnął w powietrzu niemal wykończoną łyżwą.
Josh pięć razy energicznie kiwnął głową, nie spuszczając z niej wzroku.
– To łyżwa.
– Dla ciebie? – Zahipnotyzowane oczy Josha otworzyły się jeszcze szerzej.
– Nie, ja już mam.
– Masz łyżwy? – Josh zmusił się, żeby na niego spojrzeć.
– Tak tylko dłubię, dla zabicia czasu, jak dawniej na statku. Majsterkuję. – Rye jeszcze raz skrobnął nożem drewno, po czym krytycznie przyjrzał się swemu dziełu i nagle wykrzyknął:
– Ale, ale, ta łyżwa wygląda mi na twój rozmiar, chłopcze! Rye z trudem zachował powagę, gdy Josh badawczo obejrzał swoją małą stopkę, a następnie łyżwę.
– Sprawdźmy… – Rye nachylił się, by porównać łyżwę z bucikiem Josha, a gdy okazało się, że pasuje niemal idealnie, zadumał się.
– Hm… – mruknął. – Czy dobrze słyszałem, że w tym tygodniu są twoje urodziny?
Nie patrząc czuł, że Laura się uśmiecha.
Potem Josh już bez przerwy wisiał na krześle Rye'a, zadawał setki pytań i chłonął wszystko, co Rye miał do powiedzenia o swoim pobycie na morzu. Bednarz opowiadał mu o ciszy morskiej, która wielu żeglarzy uczyła dłubać w drewnie dla zabicia czasu. Opisał marynarski „kulig”, zapierającą dech w piersiach jazdę łodzią wielorybniczą za potworem, w którego ciało wbił się już pierwszy harpun. Zwierzę ciągnie za sobą myśliwych poprzez kipiel w walce na śmierć i życie, trwającej czasem przez parę dni. Na koniec Rye dorzucił kilka opowiastek z repertuaru honorowych członków Wielorybniczego Klubu Łgarzy Nowej Anglii. Josh z wytrzeszczonymi oczyma słuchał fantastycznych bajań o żyjącym pod wodą żeglarzu, zwanym Starym Sztormowcem, który ma aż cztery sążnie wzrostu, licząc do czubka nosa, pija zupę wielorybią z odwróconej szalupy, zżera rekiny wraz ze skórą i strusie jaja w skorupach, a w czasie sjesty dłubie w zębach dębowym wiosłem – „długim na dwadzieścia stóp”, mówił z powagą Rye.
– Eee, na pewno sam to wymyśliłeś! – powiadał na to Josh i z zapartym tchem słuchał następnej wyssanej z palca historii.
Zabawiając w ten sposób syna, Rye celowo zwolnił tempo pracy, chcąc wydłużyć czas, który spędzał z Joshem.
Pod koniec trzeciego dnia zdjęli prześcieradła i odstawili brandy. Zawierucha ustała, pozostawiając za sobą czternastocalową warstwę śniegu, po której sanie doktora Foulgera bezpiecznie dotarły do miasteczka. Doktor zbadał Dana i oświadczył, że sam nie byłby w stanie zrobić nic więcej, a co najważniejsze – że niebezpieczeństwo minęło.
Laura i Rye starannie unikali wszelkich rozmów na tematy osobiste. Teraz, czwartej nocy czuwania, siedzieli na fotelach przysuniętych do pieca. Josh spał w bokówce, a Dan leżał w otwartej alkowie i wydawało się, że oddycha lżej.
Laura robiła na drutach wełniane skarpety dla Josha. Rye patrzył w ogień, założywszy nogę na nogę. W blasku ognia jego bokobrody przybrały rudawy odcień.
W ciszy rozlegał się tylko ledwo słyszalny klekot drutów. Po jakimś czasie Rye pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach.
– Co się tyczy wyjazdu… – zaczął. Laura wstrzymała oddech. Opuściła robótkę i spojrzała na niego.
– Nie zabiorę ze sobą DeLaine Hussey – oświadczył cicho.
– Nie? – Serce Laury zakołatało tak mocno, że cud, iż nie połamało jej żeber.
– Zabiorę ciebie. Laura oblała się rumieńcem. Zaczerpnęła głęboki oddech, po czym z nową, gorączkową energią zaczęła poruszać drutami.
– O ile zechcesz wyjechać – ciągnął Rye, przyglądając się jej z ukosa. Druty migały jak szalone. – Może byś tak na chwilę odłożyła tę przeklętą robótkę – rzucił z irytacją.
Dłonie Laury opadły na kolana. Rye oparł się wygodniej.
– Lauro, spłaciliśmy dług wobec Dana. Będzie żył. Teraz musimy pomyśleć o sobie.
Podniosła wzrok. Rye wpatrywał się w nią z napięciem.
– Jestem tu od trzech dni i nocy i wiem już na pewno, że byliśmy głupi, pozwalając, by kierował nami tylko obowiązek i poczucie winy. Należymy do siebie. Nie obchodzi mnie, gdzie będziemy mieszkać: tu w Nantucket czy na końcu świata. Dla mnie ty jesteś światem. Mój dom jest tam, gdzie ty i nie mam zamiaru się tego wstydzić. Nie chcę żadnych niedomówień między mną a Danem. Kiedy odzyska przytomność, powiem mu całą prawdę, żebyśmy wszyscy mogli wreszcie zacząć myśleć o przyszłości. Widzisz, napisałem już do Throckmortona i zgodziłem się dołączyć do wyprawy. Wyruszamy z Albany piętnastego kwietnia, co oznacza, że musimy wypłynąć stąd parowcem w końcu marca. Zostały zaledwie trzy miesiące, a przygotowań jest dużo. Pytam cię po raz pierwszy i ostatni, Lauro: pojedziesz ze mną na wiosnę do Michigan?
Nie uśmiechał się. Patrzył jej prosto w oczy. Jego głos, choć cichy, brzmiał stanowczo i twardo. Laura czuła, że mówi to, co myśli. Zrozumiała także to, czego nie dopowiedział: że odjedzie na wiosnę z nią czy też bez niej. W głębi serca wiedziała, że Rye ma słuszność. Uratowali Danowi życie. Zresztą, czy mieli inne wyjście? Oboje go kochali i tak miało pozostać. W ciągu ostatnich dni Laura nauczyła się jednak, że miłość wymaga czasem rzeczy strasznych.
Przypomniała sobie szydło, zagłębiające się w ciele Dana, a potem rozdygotaną postać, skuloną na schodkach. Pamiętała gniew Rye'a i jego litość na widok niepotrzebnej rany na piersi przyjaciela. Znów przeżyła grozę tej brzemiennej chwili, gdy będąc o krok od zbrodni odkryli prawdę: że muszą ocalić Dana, by ocalić siebie.
Rye wciąż czekał. Patrzył na nią oczyma, w których było zmęczenie długą walką o czyjeś życie. Tak, Dan będzie żyć. Oni też muszą żyć. Istniała tylko jedna odpowiedź.
– Pojadę z tobą – rzekła cicho. – Oboje pojedziemy, ja i Josh. Ale do tego czasu w żaden sposób nie zhańbimy Dana.
– Oczywiście, że nie.
Co dziwne, uzgodnili te warunki tonem dwojga kupców dobijających targu. Pora, by ich serca zaczęły śpiewać, jeszcze nie nadeszła, póki Dan leżał chory. Na to będzie czas później, gdy przyjdzie wiosna, czas powrotu do życia.
ROZDZIAŁ 20
Dan ocknął się rankiem czwartego dnia. Otworzył oczy i ze zdumieniem stwierdził, że leży w łóżku Josha. Ręce go bolały; przemknęło mu przez myśl pytanie, czy przypadkiem nie przyciął sobie drzwiami wszystkich palców. Miał wrażenie, że próbuje oddychać na głębokości dwudziestu pięciu stóp i woda boleśnie uciska mu płuca. Język przysechł do podniebienia, jak na koszmarnym kacu, w głowie zaś huczała boja dzwonowa rozkołysana na wzburzonym morzu.
Z wysiłkiem odwrócił głowę. Przy jego łóżku jak gdyby nigdy nic siedział Rye, rozparty w fotelu z nogą przełożoną przez kolano.
– Dzień dobry – rzekł.
– Rye? – wychrypiał Dan, usiłując bez powodzenia podnieść się na łokciu.
– Leż spokojnie, przyjacielu. Masz za sobą ciężkie przejścia. Dan przymknął powieki, bo światło dzienne wzmagało jeszcze pulsujący ból głowy.
– Co ty tu robisz? – spytał.
– Czekam, aż się obudzisz. Dan podniósł rękę, ciężką jak nasiąknięta kłoda, i dotknął nią czoła, na nowo budząc piekielny ból w palcach.
– Nie znalazłoby się trochę wody? – wychrypiał.
Rye natychmiast schylił się, podłożył mu dłoń pod głowę i przytknął kubek do ust. Cudownie chłodna woda spłynęła kojąco w spieczone gardło. Z wysiłku Danowi zabrakło tchu.
– Co się stało? – spytał, gdy słabość minęła. – • Schlałeś się jak świnia, przewróciłeś na ulicy w największej zawierusze, jaka dotknęła Nantucket od lat, rozbiłeś sobie czerep o bruk i leżałeś tam, aż odmroziłeś ręce i nabawiłeś się zapalenia płuc.
Dan z niedowierzaniem otworzył oczy i spojrzał na Rye'a, który znów usadowił się w fotelu, splótłszy dłonie na brzuchu. Mimo ostrej przygany jego głos brzmiał tak, jak za dawnych czasów. Wrogość rozwiała się.
– Narozrabiałem, co?
– I to jak!
– Kiedy to się stało?
– Cztery dni temu.
– Cztery dni! – Dan obrócił głowę na poduszce i skrzywił się z bólu.
– Na twoim miejscu nie ruszałbym się tak gwałtownie. Przez cały czas trzymaliśmy cię w gorącej parze. Teraz będziesz miał kaca, który przyćmi wszystkie poprzednie.
– Gdzie jest Laura?
– Poszła na targ. Zaraz wróci. Dan uniósł prawą rękę i przyjrzał się palcom.
– Coście ze mną zrobili? Boli jak diabli. Rye zachichotał.
– Ciesz się, że masz palce. Zagoją się.
– Rozumiem, że nie masz zamiaru mi współczuć, co, Dalton? Kącik ust Rye'a wygiął się w górę.
– Ani trochę. Omal nie straciłeś palców u rąk i nóg. Co ja mówię, w ogóle powinieneś był spocząć sześć stóp pod ziemią, ale cmentarz zamarzł na kość i nie wiedzieliśmy, gdzie cię pochować.
Mimo bólu Dan nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Przyjrzał się uważnie przyjacielowi.
– Byłeś tu przez cały czas?
– Laura też. Dan dostał nagle ataku kaszlu. Rye podał mu chustkę, a potem gorącą herbatę z imbirem, octem i miodem. Pozwolił choremu przez chwilę odpocząć, nim odezwał się rzeczowo:
– Słuchaj, Dan, jest parę rzeczy, które chcę ci powiedzieć, zanim wróci Laura. Wiem, że okoliczności są niesprzyjające, ale być może jest to jedyna szansa, żebyśmy porozmawiali bez świadków. – Rye pochylił się w przód, splótł dłonie, zmarszczył brwi i spojrzał Danowi prosto w oczy. – Byłeś jedną nogą w grobie, stary, i to wyłącznie z własnej winy. Przyglądałem się, jak powoli staczasz się na dno. Ręczę ci, na tej wyspie nikt nie byłby zaskoczony, gdybyś zamarzł na śmierć tam, gdzie upadłeś, opoju. Przejrzyj na oczy! – dodał niecierpliwie.
– Marnujesz życie. Użalasz się nad sobą i trwonisz najcenniejszy dar, jaki masz od Boga: twoje zdrowie. – Rye pochylił się do przodu.
– Zgoda, miałeś powody do zmartwień, ale czy wiesz, jak dręczyłeś Laurę? Wyrzuty sumienia zabijały ją za każdym razem, gdy półprzytomny wtaczałeś się do domu, chociaż wcale nie była to jej wina!
Rye zamilkł na chwilę.
– Chcę być z tobą szczery i ufam, że zrozumiesz, iż mówię to wszystko nie z wrogości do ciebie, a dlatego, że chciałbym zobaczyć, jak bierzesz się w garść i na powrót stajesz się człowiekiem.
Rye przyjrzał się swoim dłoniom, złożonym między rozstawionymi kolanami.
– Na wiosnę wyjeżdżam na Terytorium Michigan. Laura zgodziła się jechać ze mną. Oczywiście dotyczy to również Josha. Masz trochę czasu, żeby się z tym pogodzić. Możesz znieść to jak mężczyzna albo wrócić pod Niebieską Kotwicę i dalej chlać na umór. Zrobisz, co zechcesz; to nie moja sprawa. Chodzi mi o Laurę, bo jeśli wyjedzie stąd przekonana, że zniszczyła ci życie, do końca swoich dni nie pozbędzie się tego brzemienia. Proszę cię, żebyś ją oszczędził. A jedyny sposób, w jaki możesz to uczynić, to przestać pić i… i…
Rye nagle ze świstem wypuścił powietrze i ukrył twarz w dłoniach.
– Zaraza! – warknął. – Myślałem, że to będzie łatwiejsze.
– Zerwał się, wsunął dłonie za pas i obrócił się plecami. Dan patrzył na niego z tą samą tkliwą nostalgią, jakiej doznał pięć lat temu, żegnając w porcie „Massachusets”.
– Do licha, Dan! – Jasnowłosy bednarz obrócił się w jego stronę.
– Nie chcę cię ranić, ale kocham Laurę. Oboje próbowaliśmy to w sobie zwalczyć, ale pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Przysięgam ci na wszystkich świętych, że nie tknąłem jej będąc w tym domu i nie zrobię tego aż do wiosny. Na wiosnę zabiorę ją ze sobą, poślubioną czy nie. Chciałbym jednak, żebyśmy odjechali… jeśli nie z twoim błogosławieństwem, to przynajmniej bez gniewu.
W ich wzajemnym stosunku nastąpiła nieokreślona zmiana. Być może zdali sobie sprawę, że nawet rywalizacja o kobietę nie jest w stanie zniszczyć długoletniej przyjaźni. Kochali Laurę, ale również szanowali się nawzajem. Gdyby pozostali na tej samej wyspie, cierpieliby obaj. Dlatego też nadszedł czas rozstania. Błękitne oczy Rye'a, w których nie było już gniewu, zaszkliły się podejrzanie.
W tej samej chwili weszła Laura z Joshem, wnosząc ze sobą zimny podmuch.
Josh przypadł do łóżka, przewiesił się brzuszkiem przez krawędź posłania i krzyknął:
– Tato! Już nie śpisz?
Laura podbiegła tuż za nim. Pochyliła się, by dotknąć czoła Dana.
– Dan, dzięki Bogu, najgorsze za tobą. Tak się martwiliśmy… – Na jej czole wciąż malowała się troska, lecz widząc, że chory wraca do siebie, uśmiechnęła się tkliwie. – Chodź, Josh. Nie możemy kręcić się koło taty w tych zimnych paltach. Najpierw ogrzej się przy ogniu. Później porozmawiasz z tatusiem, tylko nie za długo. Nie wolno go męczyć.
– Ale, mamo, muszę opowiedzieć tacie o łyżwach, i jak pan McColl chciał…
– Później, skarbie – ucięła pospiesznie.
Laura nie zamierzała podkreślać zasług swoich czy Rye'a, jednak w ciągu najbliższych dni Dan dowiedział się od Josha o wszystkim. Dziecięca opowieść – ciąg niezmiernie plastycznych, przejmujących obrazów – dała mu pojęcie o tym, co zrobili dla niego Laura i Rye, gdy leżał bez zmysłów.
Rekonwalescencja Dana była powolna i bolesna. Przez dwa tygodnie leżał przykuty do łóżka, targany kaszlem, który omal go nie zadusił. Z biegiem dni nabierał sił, a przede wszystkim – miał teraz czas na przemyślenia.
"Dwie Miłości" отзывы
Отзывы читателей о книге "Dwie Miłości". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Dwie Miłości" друзьям в соцсетях.