Pierwsze rzuciło mu się w oczy to, że gdy znalazł się w potrzebie, mieszkańcy miasteczka niemal odruchowo zwrócili się po pomoc do Rye'a. Wiedział, że Rye walczył o niego jak lew, że przez trzy dni i cztery noce ratował mu życie…
Teraz Rye przychodził codziennie, aby narąbać drewna i nanieść wody, przynosił z miasteczka świeże mleko, lekarstwa i życzenia szybkiego powrotu do zdrowia od licznych znajomych. Leczenie brandy odeszło w przeszłość. Rye zadbał, by w całym domu nie było ani kropli alkoholu.
Codziennie odwiedzała go też matka. Od niej Dan zdobył kilka fragmentów układanki, których brakowało mu w opowieści Josha.
Dan nie mógł ignorować tego, że Josh w końcu zaakceptował codzienną obecność Rye'a, i choć to Dana wciąż nazywał tatą, między nim a bednarzem zarysowała się nić koleżeństwa, które niewiele ma wspólnego z więzami krwi.
W połowie grudnia Josh usadowił się po turecku w nogach łóżka, Laura zaś siedziała obok na krześle, obrębiając pościel.
– Tato, kiedy nauczysz mnie jeździć na łyżwach? – zagadnął chłopczyk.
Laura odezwała się z wyrzutem:
– Josh, przecież wiesz, że tatuś nie jest jeszcze na tyle zdrowy, żeby wychodzić na mróz.
Dan nie wypytywał jej o planowaną wyprawę do Michigan, ale wedle jego pobieżnych obliczeń obrębiała w tej chwili siódme prześcieradło. Przez chwilę patrzył na migającą igłę, potem obrócił się do Josha:
– Poproś Rye'a, żeby cię nauczył. Jest bardzo dobrym łyżwiarzem.
Laura poderwała głowę, zaskoczona.
– Naprawdę? – Josh zapiszczał z emocji, jak zawsze, gdy mowa była o łyżwach.
– Na pewno nie gorszym ode mnie. Ślizgaliśmy się razem, gdy byliśmy mali.
– Mama też? Wzrok Dana powędrował w stronę Laury.
– Tak. Wszędzie z nami chodziła, z Ryem i ze mną. W jego głosie nie było uszczypliwości. Gawędziarskim tonem opowiedział chłopcu, jak pewnego razu rozpalili ognisko na zamarzniętej powierzchni stawu; lód się stopił i ognisko wpadło do wody, a oni omal nie skąpali się wraz z nim.
Serce Laury rozsadzała wdzięczność. Och, Dan – myślała – rozumiem, jaki dar nam dajesz, i wiem, ile cię on kosztuje.
Dan nie patrzył na nią, lecz czuł, że go obserwuje. Kiedy po południu do izby wszedł Rye, Josh w mgnieniu oka był przy nim.
– Rye, nauczysz mnie jeździć na łyżwach? Rye zerknął kolejno na Laurę i Dana. Machinalnie przygładził sterczący kosmyk na czubku głowy malca.
– Kto wpadł na ten pomysł?
– Tato. Powiedział, że jeździliście razem, kiedy byliście mali.
– Aha, tato… – Rye rzucił okiem w stronę łóżka. – Jesteś pewien? – zapytał, zdejmując kurtkę.
– Sam go spytaj! Dan odkaszlnął.
– Hm… obiecałem, że go nauczę, ale… przez jakiś czas nie będę mógł wychodzić na dwór, więc pomyślałem, że może ty… – dokończył ruchem dłoni.
Rye podszedł do niego.
– Nie mów tyle, to cię męczy. Dobrze, jeszcze w tym tygodniu zabiorę go na ślizgawkę.
Nim jednak minęła godzina, okazało się, że Josh nie popuści. Rye w końcu poszedł z nim do bednarni po własne łyżwy, potem zaś mieli udać się nad jeden z licznych na wyspie stawów i tam wykorzystać resztkę dziennego światła. Laura i Dan zostali sami.
W domu panowała cisza. Laura krzątała się bez ustanku, składając pościel, igłę i nici, dorzucając do ognia. Po raz pierwszy od tygodni znaleźli się we dwoje. Dan dostał ataku kaszlu i Laura jak zwykle podała mu kojący napar. Dan uniósł się na poduszkach i złapał ją za rękę.
– Usiądź – rzekł.
Przysiadła na brzegu łóżka. Przez chwilę trzymał jej dłoń, pocierając ją w roztargnieniu kciukiem, potem puścił i obiema rękami ujął kubek.
– Rye mówił mi, że po pierwszych roztopach wyjeżdżacie razem do Michigan.
Laura od dawna przygotowywała się do tej chwili. Była przekonana, że wyrzuty sumienia nie pozwolą jej spojrzeć Danowi w oczy. Dziwne, lecz teraz odczuła niezwykły spokój.
– Tak. Żałuję, że tak wyszło, ale… chyba już czas, żebyśmy byli ze sobą szczerzy. Być może powinnam była ci o tym powiedzieć dwa tygodnie temu, kiedy podjęliśmy tę decyzję. Czekałam, aż nabierzesz sił.
– Mam oczy, Lauro. Przecież widzę, że bez przerwy szyjesz rzeczy na drogę.
Spuściła wzrok.
– Podobno o tej porze roku w Michigan jest strasznie zimno, a… a osady są bardzo od siebie oddalone.
– Tak mówią – ochrypły od ciągłego kaszlu głos Dana był ledwie słyszalny.
Spojrzała mu w oczy.
– Josh też jedzie z nami.
– Wiem.
W pokoju zaległa cisza. Na zewnątrz zaczął padać miękki śnieg, lecz tu panowało przyjemne ciepło; w piecu płonął złotoróżowy ogień. Dan był blady; stawienie czoła prawdzie wymagało od niego nie tylko sił fizycznych.
– Domyślam się, dlaczego wysłałeś go z Ryem. Żeby mogli się do siebie zbliżyć – Laura dotknęła jego dłoni, spoczywającej na kołdrze. – Dziękuję ci.
Przez moment na twarzy Dana malowała się męka, lecz szybko się opanował.
– Wiem o wszystkim – powiedział. – Wiem, że Rye mnie tu przyniósł, uratował mi palce i omal nie pobił się o mnie z McCollem. Wiem, że oboje pielęgnowaliście mnie dzień i noc, żebym nie umarł na zapalenie płuc. – Jego głos przeszedł w szept. – Dlaczego to zrobiliście?
W oczach Laury błysnął odblask ognia z kominka. Ich spojrzenie mówiło więcej, niż mogłyby wyrazić słowa.
– Nie wiesz? Nie chciała go ranić, mówiąc o miłości. Spostrzegła jednak, że jego ściągnięta twarz łagodnieje.
– Tak… – szepnął. – Chyba wiem. Nie musieli sobie nic wyjaśniać, rozumieli się i tak. Dan uścisnął jej dłoń z zadziwiającą u chorego siłą.
– Dziękuję ci – rzekł cicho.
– Nie dziękuj. Proszę cię tylko… proszę, żebyś nie narażał już życia w ten sposób. – Spojrzała na niego błagalnie. – Nie pij.
– Przyrzekłem już Rye'owi, że nie będę. Laura westchnęła z ulgą. Potem delikatnie wycofała dłoń.
– Dan, jest jeszcze parę spraw, innych spraw, o których musimy porozmawiać, chociaż to będzie trudne.
– Domyślam się, o co chodzi. Nie jestem głupcem. Nie muszę już sypiać w parówce. Wiem, dlaczego ty i Josh śpicie razem – skinął głową w stronę bokówki.
Laura poczuła, że oblewa ją rumieniec. Zaczęła nerwowo składać w fałdy spódnicę na kolanach, niezdolna spojrzeć w oczy Danowi, który ciągnął:
– Już dawno temu znalazłem tę bryklę.
– Niemożliwe! – Zerknęła na niego spłoszona, rumieniąc się jeszcze mocniej.
– Cóż…
– Och, Dan, tak mi przykro! Przerwał jej ruchem ręki.
– Nie sądzisz, że możemy już przestać się użalać? Tobie było przykro przez wzgląd na mnie, Rye'owi przez wzgląd na ciebie, ja roztkliwiałem się nad samym sobą i Bóg świadkiem, że to było najgłupsze. Kiedy Rye wrócił z rejsu, nie miałem odwagi spojrzeć prawdzie w oczy. Potem, gdy znalazłem bryklę, chyba uświadomiłem sobie, że to nieuniknione.
– To?…
– Że on mi cię zabierze. Prawda, ubrana w słowa, była dla niej bolesna. Dan wyglądał tak mizernie, że przez chwilę znów górę wziął w Laurze instynkt opiekuńczy.
On także patrzył na jej zmęczoną twarz.
– Musiało ci być ciężko między młotem a kowadłem. Nie chciałem tego dostrzec; myślałem tylko o sobie.
– Dan, chcę, żebyś wiedział, że ja… bardzo się starałam unikać Rye'a. Byłeś dla mnie taki dobry i zasługiwałeś…
Znów uciszył ją gestem.
– Wiem. Rye mi powiedział. Wyłożył kawę na ławę tego samego dnia, gdy się ocknąłem. Od tamtej chwili wiele o tym myślałem i zrozumiałem, że nie możesz zabić swoich uczuć, tak, jak ja nie mogę zabić swoich. Walka z nimi zajęła mi wiele czasu. Ale kiedy zobaczyłem tę bryklę – dowód waszej miłości… Poszedłem prosto do Ezry Merrilla i złożyłem wniosek o rozwód.
Laura przygryzła wargę, spoglądając na niego z niedowierzaniem.
– Byłeś… byłeś u Ezry? Dan skinął głową.
– Już we wrześniu. Byłem wściekły… na ciebie i na Rye'a. Och, do licha, tylko złość mogła mnie zmusić do rozmowy z Ezrą. Ale kiedy już to zrobiłem, okazało się, że… że to ponad moje siły i odtąd… zacząłem przesiadywać pod Niebieską Kotwicą. Potem rozniosły się plotki o Rye'u i DeLaine Hussey, więc znów nabrałem nadziei i poszedłem do Ezry wycofać sprawę.
Serce Laury biło mocno. Przypomniała sobie, jak Dan ją zniewolił, wyładowując na niej swoją złość. Tak, musiał wpaść we wściekłość, żeby zacząć działać.
– Ezra, oczywiście, zna naszą historię – ciągnął Dan – i jest na tyle przenikliwy, że doskonale ocenił sytuację. Powiedział, że złożył już odpowiednie papiery i wyjaśnił wszystko sędziemu Bunkerowi, ale radzi mi wstrzymać się od pochopnych działań i zaczekać, aż… no, aż się coś wyjaśni. Powiedział, że dla jakichkolwiek rozstrzygnięć niezbędna jest rozprawa, w której oboje musimy wziąć udział, więc…
Przerwał mu atak gwałtownego kaszlu, który zgiął go wpół. Kiedy opadł na poduszki, był całkiem wyczerpany. Dziesiątki pytań cisnęły się Laurze na usta, ale w końcu Dan pierwszy przerwał milczenie:
– Papiery wciąż są w ratuszu, Lauro. Laura na pół świadomie policzyła miesiące do wiosny.
– Nawet moja matka twierdzi – Dan mówił z coraz większym trudem – że zatrzymywałem cię wbrew twojej woli.
Nie umiała go pocieszyć. Doskonale pamiętała słowa Hildy.
– I wiesz, co jeszcze powiedziała? Laura spojrzała na niego bez słowa.
– Powiedziała, że skoro ty i Rye zwróciliście mi życie, ja powinienem zwrócić ci wolność.
Zapadła bolesna cisza. W dali zabrzmiał wieczorny dzwon. W oświetlonej izbie słychać było tylko ciche słowa Dana:
– Boże Narodzenie to pora, w której ludzie obdarowują się nawzajem. Pomyślałem, że byłby to odpowiedni moment, aby dać ci to… to, czego najbardziej pragniesz, Lauro – twoją wolność.
Wzruszenie ścisnęło ją w gardle. Przełknęła ślinę, lecz emocji nie dało się tak łatwo zdusić. Bardzo pragnęła odzyskać wolność, ale nigdy nie przypuszczała, że otrzymując ją dozna takiej rozterki.
Widząc, co się z nią dzieje, Dan rzekł pospiesznie:
– Jak już powiedziałem, papiery są w sądzie, a w tych okolicznościach Bunker nie będzie nam robił żadnych trudności. On też zna nas od urodzenia. – Dan odchrząknął i podjął z udawaną obojętnością: – Poza tym, moja matka powiada, że brak jej w domu mężczyzny, koło którego mogłaby skakać, więc gdy tylko wydobrzeję, przeniosę się do niej. Zostanę tam do otrzymania rozwodu.
Laurze odjęło mowę. Cóż zresztą mogłaby powiedzieć? Dziękuję? Ten szlachetny gest kosztował go dostatecznie dużo, by obrażać go jeszcze wyrazami wdzięczności. Cierpiała teraz równie mocno, jak on. Łzy, które daremnie starała się powstrzymać, spłynęły jej po policzkach. Ukryła twarz w dłoniach, a ramionami targnął szloch. Nie spodziewała się, że tak zareaguje, a jednak była to reakcja ze wszech miar właściwa. Kres pięciu lat małżeństwa – harmonijnego i pełnego oddania – zasługiwał na te kilka łez.
Dan delikatnie pociągnął ją ku sobie. Padła w jego ramiona, szukając w nich pociechy. Leżeli w milczeniu, w myślach snując requiem nie tylko dla przeżytych razem pięciu lat, ale i dla ubiegłych dwóch dziesięcioleci.
Po powrocie Rye wyczuł napiętą atmosferę. Zauważył od razu, że Laura płakała, i przez chwilę strach ścisnął go za gardło. Josh podbiegł prosto do Dana, z podnieceniem relacjonując pierwszą lekcję jazdy na łyżwach. Rye starał się pochwycić wzrok Laury, lecz rozmyślnie go unikała. W końcu, zmieszany, skierował się do wyjścia.
Głos Dana zawrócił go od drzwi:
– Rye, chciałbym cię poprosić o przysługę.
– Oczywiście. Co tylko zechcesz.
– Głupio mi prosić po tym, co dla mnie zrobiłeś, ale Laura co roku kilka dni przed świętami jeździ do Jane. Składa życzenia, a przy okazji podrzuca jej świece z woskownicy i takie tam drobiazgi. Ja… – Dan bezradnie uniósł ręce – oczywiście w tym roku nie będę mógł jej zawieźć, no i zastanawiałem się, czy mógłbyś mnie wyręczyć?
Rye zerknął na Laurę. Patrzyła na Dana z taką miną, jak gdyby znów miała się rozpłakać.
– Naturalnie – odparł. – Wynajmę sanie i jestem do dyspozycji. Kiedy?
Laura pomyślała, że jeśli ten dzień szybko się nie skończy, jej serce z pewnością pęknie. Gwałtowne fale uczuć zalewały je raz za razem, a ta zdawała się być ostatnim ciosem, który mógł je zgruchotać. Miała ochotę krzyknąć: „Dan, to ty straciłeś wszystko, więc przestań być tak cholernie szlachetny!”.
– Obojętne… – powiedziała cicho. – Kiedy będziesz miał czas.
– Jutro po południu?
– Będziemy gotowi.
Nazajutrz o wyznaczonej porze Rye przyjechał po nich smukłymi czarnymi saniami, zaprzężonymi w srokatą klacz. Zaopatrzeni w rozgrzane cegły pod nogami i focze skóry na kolanach wyruszyli przez pokryte śniegiem wrzosowiska. Oddech konia unosił się chmurą tej samej barwy co ziemia i niebo. Płozy sań ślizgały się skrzypiąc po suchym śniegu, zostawiając podwójny ślad, środkiem którego biegły odciski końskich kopyt.
W saniach było miejsce tylko dla dwóch osób, Josh zatem siedział na kolanach matki. Paplał za całą trójkę, a gdy zapytał, czy może powozić, Rye ze śmiechem posadził go między swoimi nogami i włożył lejce w małe rączki. Koń wyczuł różnicę, odwrócił łeb, lecz po chwili uspokoił się i dalej biegł równym kłusem pod bacznym okiem Rye'a.
"Dwie Miłości" отзывы
Отзывы читателей о книге "Dwie Miłości". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Dwie Miłości" друзьям в соцсетях.