– A więc to Inger przeliczyła tabletki w naczynku, tak? – zapytał. – Mogła też zrobić to celowo dla odwrócenia uwagi: najpierw policzyć do sześciu, a potem niepostrzeżenie włożyć tam coś jeszcze. Ale nie wiem, czy to ma sens. Okazję mieli również Terje i Arnstein, ale raczej nikt wcześniej. Czy przypominasz sobie, Kari, w jakiej kolejności wchodzili do ciebie odwiedzający?

– Tak. Najpierw przyszli rodzice. A potem Inger z chłopcami.

Nikt nie podejrzewał rodziców, ale moich przyjaciół nie można było na razie wykluczyć z kręgu podejrzanych.

– Spróbujmy jeszcze inaczej, Kari – przerwał lensmann. – Kto mógłby włożyć truciznę do naczynka? Kto stał blisko stolika?

Długo odtwarzałam szczegóły wszystkich wizyt, zanim odpowiedziałam na to pytanie. Magnussen czekał cierpliwie, zaś Bråthen przyglądał mi się z zaciekawieniem ze swojego kąta.

– Inger i chłopcy wędrowali po całym pokoju, więc każde z nich mogło podrzucić kapsułkę. Potem zjawili się Olsenowie. Lilly Moe znajdowała się najbliżej stolika, miała więc bezpośredni dostęp do naczynka. Oskar stanął tuż obok. Za to pani Molly i jej mąż Andreas zostali po drugiej stronie łóżka. Zaraz, zaraz! Pani Olsen w pewnej chwili podeszła do mnie od strony stolika, by się pożegnać. Najdalej stał niewątpliwie Andreas i on na pewno nie miał możliwości podłożenia trucizny.

Lensmann mruknął coś niewyraźnie pod nosem. Ja tymczasem kontynuowałam:

– Oskar pozostał jeszcze kilka minut, gdy wyszli już Olsenowie. Po Oskarze zjawił się u mnie Erik – powiedziałam, czerwieniąc się jak burak. – Był… był trochę egzaltowany. Pamiętam, że przysiadł na brzegu łóżka i już się stamtąd nie ruszał. Więcej naprawdę sobie nie przypominam, bo byłam bardzo wyczerpana. Wydaje mi się, że Erik siedział daleko od stolika.

– Rozumiem. A co z Grimem?

– Grim pozostał, aż usnęłam, co zresztą nastąpiło bardzo szybko.

Lensmann Magnussen spojrzał na zegarek i rzucił jakby od niechcenia:

– Wygląda na to, że Inger, Lilly i Grim mieli największe szanse.

– Ale chyba nie tak łatwo sporządzić truciznę w domu? – przerwałam szybko. – Przecież potencjalny morderca musiał wejść w posiadanie tej… rtęci.

Magnussen uśmiechnął się tajemniczo.

– To już zostaw mnie. Ale jeśli jesteś ciekawa, zapytaj pana doktora, w jaki sposób można zdobyć rtęć. I nic się nie martw, do wszystkiego powoli dojdziemy.

Uspokoiłam się po tych słowach.

– Nawet nie miałam kiedy się zdenerwować. Nie mogę tego w ogóle pojąć. Może nie całkiem zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji.

– Wszystko w porządku. Nie ma podstaw do obaw. Jeśli pan doktor nadal będzie się tobą tak troskliwie opiekował, z pewnością nic ci nie grozi – powiedział lensmann i mrugnął porozumiewawczo do Bråthena. – Wrócę tu jeszcze, jeśli pojawią się kolejne wątpliwości.

Podszedł do drzwi.

– Panie Magnussen! Nigdy nie uwierzę, żeby któryś z moich przyjaciół miał coś wspólnego z tą okropną sprawą! – wykrzyknęłam.

Lensmann odwrócił się i spytał:

– Kari, czy myślisz, że mnie łatwo prowadzić to dochodzenie? Pamiętaj, że wśród podejrzanych są moi najbliżsi. A jednak państwo Olsenowie mają niepodważalne alibi. Na wszelki wypadek chyba jeszcze raz przepytam pastora.

– A potem?

– Zamierzam wprowadzić w życie twój szalony pomysł: chcę dokonać obdukcji zwłok kapitana Moe – odparł z powagą i wyszedł, trzasnąwszy za sobą drzwiami.

Nie wiem, czy to ze względu na moją osobę, czy też w związku z próbą pozbawienia mnie życia, Bråthen każdego dnia na kilkanaście minut pojawiał się u mnie. Najwyraźniej nie były tym zachwycone pielęgniarki z oddziału. Zawsze, gdy Bråthen wpadał na krótką pogawędkę, któraś z sióstr pod byle pretekstem zjawiała się przy moim łóżku. Bråthen odgrażał się, że sam wpadnie na trop potencjalnego zabójcy, który podrzucił mi truciznę, a mnie z kolei udzielił się jego zapał. Nasze rozmowy jednak nie przybliżyły rozwiązania zagadki, niemniej obecność Bråthena sprawiała mi niezwykłą przyjemność. Chwilami nawet zapominałam, że cała ta ponura sprawa dotyczy właśnie mnie samej. Dzięki Bråthenowi traktowałam to wszystko jak pasjonujący kryminał. Zwracał się do mnie po imieniu, więc i ja w końcu odważyłam się na to samo. Ostrożnie podpytywałam go o rtęć, którą umieszczono w przeznaczonej dla mnie kapsułce, i o to, czy każdy może wejść w jej posiadanie.

Okazało się, że nie jest to wcale trudne. Po prostu wykorzystano kapsułkę po innym leku, wprowadzając do niej rtęć ze zwykłego termometru.

Byłam zaszokowana. Nie mogłam uwierzyć, że tak niewielka dawka rtęci może być niebezpieczna. Okazało się jednak, że wszystko zależy od reakcji organizmu, który zazwyczaj broni się i wydala truciznę. Gdy jest słaby i wyczerpany, zażycie takiej kapsułki pociąga za sobą fatalne skutki. Rtęć wywiera szczególnie negatywny wpływ na nerki, a to niełatwo wykryć.

Na szczęście ordynator był skrupulatny, w przeciwnym razie źle by się to wszystko dla mnie skończyło.

Tor miał wyjątkowe poczucie humoru i zawsze potrafił mnie rozbawić. Zdarzało się jednak, że siedział skupiony, z wyrazem zmęczenia, a może nawet troski na twarzy. Gdy go na tym przyłapywałam, uśmiechał się i znowu zaczynał żartować. Zastanawiałam się, co go gnębi. Nie śmiałam myśleć, że może to ja jestem powodem jego wewnętrznych rozterek.

Nadszedł dzień, gdy w moim pokoju zjawił się ordynator i oznajmił, że mogę wracać do domu. Spakowałam się szybko, mimo że ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu zorientowałam się, iż w czasie pobytu w szpitalu zgromadziłam mnóstwo przeróżnych przedmiotów. Objuczona niczym wielbłąd, czekałam na ojca, który miał mnie zabrać do domu.

Myślami wciąż wracałam do miłych chwil spędzonych w towarzystwie nowego przyjaciela, Bråthena. Tego dnia nie miał dyżuru, więc nie mogłam się z nim pożegnać. A jeśli nigdy go już nie zobaczę? Najpierw trochę się zmartwiłam, z drugiej strony jednak byłam zadowolona, że opuszczam szpital. Rodzice wprost nie mogli się doczekać mojego powrotu. Poza tym nie musiałam się już nikogo obawiać, bo lensmann obiecał, że roztoczy nade mną opiekę, a przecież wiedział o wszystkim, co mogło mieć znaczenie dla mojego bezpieczeństwa.

Pocieszałam się, że sytuacja się unormuje. Wierzyłam, że to, co złe, już się nie powtórzy. Ale miało być zupełnie inaczej. Dotychczasowe wydarzenia miały okazać się jedynie prologiem do pełnego grozy kryminału…

Ojciec przyjechał taksówką. Kiedy ruszyliśmy szeroką leśną drogą w stronę domu, mruknął:

– Jak to dobrze, że wracasz do nas, dziecinko. Teraz nigdzie cię już nie wypuścimy.

Skinęłam głową i uśmiechnęłam się pod nosem.

– Tato, czy jest coś nowego w sprawie zabójstwa?

– No, może i tak – powiedział tajemniczo, po czym pokręcił się na swoim miejscu i odsunął w najdalszy kąt. Nie chciał, aby jego słowa usłyszał taksówkarz. Na koniec rzekł przyciszonym głosem: – Lilly i Erik zgodzili się na otwarcie grobu kapitana Moe. Nastąpi to jutro.

– O mój Boże! I pomyśleć, że to wszystko moja wina!

Ojciec nie skomentował tej wypowiedzi.

– Natomiast w piątek notariusz ma oficjalnie otworzyć testament, który zostawił po sobie pan Moe. Zdaje się, że wdowa Lilly liczy na niemały spadek – tu nastąpiła krótka pauza, po czym ojciec dokończył: – Grim też ma przy tym być.

– Grim? A z jakiej racji?

– Tego nikt nie wie. Nawet on sam.

Coraz bardziej zbliżaliśmy się do miejsca, gdzie wydarzył się wypadek. Minęliśmy piaszczystą polankę otoczoną smukłymi sosnami, po czym droga zaczęła opadać stromo w dół w kierunku głównego traktu. Kierowca wybrał szosę mniej wygodną, ale prowadzącą na skróty, którą przed laty wyłożono na tym odcinku betonowymi płytami. Droga ta krzyżowała się w dole z główną szosą przelotową. Tu z kolei można było skręcić w lewo do centrum Åsmoen, w prawo na stację, a także do szpitala, choć trzeba było nadłożyć około dwóch kilometrów, bo szpital znajdował się po przeciwnej stronie wzgórza.

Mijając skrzyżowanie betonowej drogi z główną szosą, wróciłam myślami do nieszczęsnego kwietniowego popołudnia. W tym miejscu straciłam przytomność. Teraz skręciliśmy w lewo, przejechaliśmy kilkadziesiąt kolejnych metrów ulicą prowadzącą do centrum i dojechaliśmy do budki telefonicznej.

– Tu cię właśnie znaleziono – - powiedział nagle ojciec i wskazał na pobliski rów.

– Tutaj? Co ty, tato! Przejechaliśmy już to miejsce! Przewróciłam się przed skrzyżowaniem!

– Pastor twierdzi, że znalazł cię właśnie tutaj – upierał się ojciec.

– Niemożliwe! – odparłam równie zdecydowanie. – Pamiętam, że znajdowałam się na betonówce, gdy z tyłu usłyszałam nadjeżdżające auto.

Ojciec przyglądał mi się z zakłopotaniem.

– Może rzeczywiście coś pokręciłem. Dajmy już temu spokój.

Po smacznym obiedzie i nie kończących się relacjach z pobytu w szpitalu zapragnęłam wyjść na spacer. Z okna widziałam, że Grim pracuje na polu, chciałam się więc z nim przywitać. Zarzuciłam na siebie ulubiony czerwony płaszcz przeciwdeszczowy i ruszyłam w jego kierunku.

Na dworze było ponuro i zanosiło się na solidną ulewę. Mimo niesprzyjającej pogody Grim układał dreny na swoim polu.

Siedział wysoko w kabinie potężnej, żółtej koparki, która do złudzenia przypominała dinozaura. Maszyna wgryzała się łapczywie w twarde podłoże, po czym odrzucała głowę na bok, wypluwając z gardzieli zwały brunatnej ziemi. Grim, choć przemarznięty, okazał się naprawdę sprawnym operatorem skomplikowanej maszyny.

– Grim! – wrzasnęłam z całych sił, starając się przekrzyczeć warczący silnik.

Odwrócił się, natychmiast zatrzymał koparkę i zeskoczył na ziemię. Jego jasne oczy lśniły szczególnym blaskiem, który przyprawiał mnie o gęsią skórkę, a jednocześnie fascynował. Uśmiech dodał mu tyle uroku, że uznałam go za naprawdę atrakcyjnego mężczyznę.

– Kari! Ty już tutaj? Fantastycznie!

– Co robisz?

– Muszę gdzieś odprowadzić ten nadmiar wody, grunt jest tu wyjątkowo wilgotny. Od wczesnej wiosny układam dreny. Zacząłem na szczycie, w rejonie bagien, i powoli posuwam się w dół. Już mi niewiele zostało.

– Wolałbyś inną pracę?

– Tyle godzin sam na sam ze sobą! Mam tak nieprzyzwoicie dużo czasu na rozmyślania, że aż mnie ciarki przechodzą.

– Nie lubisz rozmyślać?

Nie odpowiedział, tylko odwrócił się w drugą stronę. Jego twarz wyglądała dziś korzystniej niż ostatnim razem, gdy widziałam go w szpitalu. Po dawnych pęcherzach pozostało jedynie kilka ledwie dostrzegalnych blizn, które sprawiały, że wyglądał bardziej męsko. Grim wydał mi się dzisiaj wyjątkowo przystojny.

Nagle spojrzał na mnie pełnym wyrzutu wzrokiem.

– Erik okropnie się niecierpliwił. Nie mógł się doczekać twojego powrotu ze szpitala. Powiedział, że…

Poczułam, że się czerwienię.

– Co takiego powiedział?

– Oświadczył, że teraz oboje przejmiecie gospodarstwo jego ojca…

ROZDZIAŁ VI

W pierwszej chwili byłam przekonana, że to żart. Ja miałabym wraz z Erikiem przejąć gospodarstwo pana Moe? Przecież nie miałam z kapitanem nic wspólnego!

– Co mu strzeliło do głowy? – spytałam oszołomiona.

Grim strzepnął z czubka buta zasuszony kawałek gliny.

– Mówi, że nadszedł wreszcie czas zemsty.

– A z jakiej racji mnie miesza do swoich gierek?

– Erik ma nadzieję, że zostaniesz jego żoną…

Poirytowana, że za moimi plecami ktoś snuje tak dalekosiężne plany, uderzyłam pięścią w maskę koparki. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Grim także milczał.

Przecież to niedorzeczność! Dlaczego Erik miałby się ze mną żenić, skoro nigdy nie miał takich zamiarów? Czyżbym stała się narzędziem w jego rozgrywkach? Bardzo mnie to wzburzyło.

– Grim, to jakiś koszmar. Boję się.

– Wcale ci się nie dziwię.

Pokręciłam głową.

– Nie o siebie. Boję się o Erika. Wydaje mi się, że trudno przewidzieć jego reakcję.

– Masz rację. Dzieje się z nim coś niedobrego.

– Powiedz, dlaczego chcesz uczestniczyć w odczytaniu testamentu?

– Kapitan Moe życzył sobie tego przed śmiercią. Ale, wierz mi, to dla mnie wyjątkowo krępujący obowiązek.

Grim przyglądał się źdźbłu trawy, które trzymał w dłoni. Podeszłam bliżej, żeby zobaczyć, co pochłonęło jego uwagę.

Nagle poczułam, że robi mi się słabo i oblewają mniej siódme poty. Przez chwilę wydawało mi się, że zemdleję.

– Grim – wykrzyknęłam. – Puść to!

Pociemniało mi przed oczami. Patrzyłam na zdumioną twarz Grima, która zaczęła tracić kontury, jakby za chwilę miała się całkiem rozpłynąć. Widziałam jedynie jego roziskrzone oczy. Chwyciłam się stojącego obok traktora.

– Błagam cię, Grim – wołałam. – Puść to!

Teraz grunt pod nogami zaczął się powoli kołysać, tak jakbym nagle znalazła się na wzburzonym morzu. Chciałam wzywać pomocy, ale już nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu.