– Dobrze. Idźmy zatem dalej. Zapisałem godzinę, o której zdenerwowana wybiegłaś z domu państwa Moe. Zaraz, gdzie ja mam tę kartkę… – Lensmann zaczął metodycznie przeszukiwać kieszenie. – Jest. Miało to miejsce dokładnie o czternastej czterdzieści. Tak przynajmniej mówiła Molly Olsen, która niemal w tej samej chwili zerknęła na zegar. Godzinę potwierdziła Inger, która właśnie śpieszyła się na umówiony obiad, kiedy ją mijałaś. Nie ma wątpliwości co do pory, o której opuściłaś towarzystwo. Terje przeprowadził próbę, dzięki której ustalił, ile czasu zajęło ci pokonanie drogi do domu. Sądzimy, że nie trwało to dłużej niż cztery minuty i dodatkowa minuta na wyprowadzenie roweru z garażu. Pół minuty zajęła ci trasa do miejsca, w którym spotkałaś Grima, i tyle samo rozmowa z nim. Gdy ruszyłaś w dalszą drogę, mogła być czternasta czterdzieści sześć. Czy to się zgadza?

– Nie miałam wtedy zegarka, ale to brzmi bardzo prawdopodobnie.

– Teraz dochodzimy do punktu spornego. Od spotkania z Grimem do miejsca, gdzie zgodnie z twoją relacją potrącił cię samochód, jazda rowerem zabiera około sześciu minut. Powinnaś się tam znaleźć mniej więcej o czternastej pięćdziesiąt dwie. Jednak o tej porze nie widziała cię tam ani Inger, która wyjechała od państwa Moe wkrótce po tym, jak ty stamtąd wybiegłaś, ani Arnstein, przejeżdżający tamtędy dziesięć minut po Inger. Nie natknął się na ciebie również Terje, który jako trzeci znalazł się przy skrzyżowaniu w chwilę po swoim bracie, a więc już po piętnastej. Grim chciał za tobą jechać, ale jego półciężarówka odmówiła posłuszeństwa. W tym samym czasie pastor zakończył rozmowę z panią Lilly Moe i Olsenami. Ponieważ jest bardzo punktualny, a śpieszył się na kolejne spotkanie, przed wyjściem sprawdził swój zegarek z zegarem u państwa Moe. Była dokładnie piętnasta dwadzieścia pięć. Po kilku minutach znalazł się przy skrzyżowaniu betonówki z drogą główną i od razu zauważył, że leżysz cała we krwi w rowie, pod przewróconym rowerem. W pierwszej chwili nie wiedział, co robić. Zdążył jedynie odsunął rower lub raczej to, co z niego zostało. Wówczas zjawił się Grim. To on przeniósł cię do samochodu i zawiózł do szpitala.

Tu lensmann uznał, że najwyższy czas na przerwę na papierosa. I on, i Terje sięgnęli do swoich paczek, a ja miałam okazję zebrać myśli.

– Zupełnie nie rozumiem, co się stało. Może ktoś się tu pomylił?

– Coś się z pewnością nie zgadza – powiedział, kiwając się na krześle, Magnussen. Mebel jęknął ostrzegawczo.

Próbowałam jeszcze raz przeanalizować wydarzenia. A jeśli to Inger mnie potrąciła? Nie, to raczej niemożliwe. Wówczas znalazłby mnie Arnstein. A jeśli dojechałam do miejsca wypadku po Inger i to Arnstein jest winny? Ale po nim zjawił się z kolei Terje. Nadal nie zgadzał się czas; można się było pomylić o jedną, dwie minuty, ale nie więcej.

A może cała trójka jest w zmowie i kryją się nawzajem? Nie, to nonsens.

– Musieliście mnie nie zauważyć – stwierdziłam.

– Kari, chyba sama w to nie wierzysz – przekonywał Terje. – Rów zaczyna się prawie od samego skrzyżowania i widać go tam jak na dłoni. Nie można by przeoczyć dużej torby, a co dopiero człowieka.

Przygładziłam włosy dłonią, psując fryzurę.

– Nie potrafię tego wyjaśnić. To jakieś czary.

– Sądzę, że to raczej ty się pomyliłaś – do rozmowy ponownie wtrącił się lensmann, strzepując popiół z papierosa prosto do doniczki z begonią. – Może po drodze zatrzymałaś się gdzieś na chwilę?

– Na pewno nie. Mogę przysiąc.

Magnussen, wyraźnie zrezygnowany, westchnął.

– Przyznajesz jednak, że coś się tu nie zgadza?

– Tak, ale nie potrafię tego wyjaśnić.

Lensmann klepnął się energicznie po udzie.

– No, cóż. Spróbujemy to jeszcze raz sprawdzić. Prędzej czy później znajdziemy pomyłkę.

W tym momencie coś sobie przypomniałam.

– Panie Magnussen, proszę chwileczkę zaczekać. Dzisiaj zadziwił mnie pewien szczegół, o którym wspomniał mój ojciec…

– Co takiego? – Magnussen przestał się bujać na krześle, a Terje nadstawił pilnie uszu.

– Ojciec twierdzi, że znaleźliście mnie przed skrzyżowaniem, ja natomiast dam sobie rękę uciąć, że upadłam kilkadziesiąt metrów dalej, gdy skręciłam w prawo w stronę szpitala.

– Co takiego? – wykrzyknęli jednocześnie. – Jesteś pewna?

– Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Pamiętam, że wjechałam na ten wyboisty skrót, z którego potem mogę zboczyć ku stacji. Musiałam mocno naciskać pedały, bo droga wiedzie dość stromo pod górę. Dopiero wtedy usłyszałam warkot silnika.

Terje błyskawicznie rzucił się do drzwi.

– Grim! – krzyknął. – Chodź tu natychmiast!

Chłopak stanął w drzwiach, niezdecydowany, czy wejść czy też zostać na miejscu. Z każdym dniem wydawał mi się przystojniejszy. Nieustannie przywodził mi na myśl nordyckiego bojownika. Wprawdzie był niższy niż Tor, mój niedościgniony ideał, ale miał silne, szerokie ramiona i był bardzo postawny.

– Karlsen, powiedz, w którym miejscu obaj z pastorem znaleźliście Kari? – zapytał surowym tonem lensmann.

Zwracał się do Grima inaczej niż do nas, po nazwisku, okazując mu tym samym więcej szacunku. Grim nigdy nie należał do grupy wyrostków pałętających się koło biura lensmanna. Wprowadził się do Åsmoen już jako niemal dorosły mężczyzna.

– Leżała przy drodze – odparł Grim, zdziwiony, że zadaje się mu to pytanie po raz setny.

– To wiemy, ale chodzi nam o jeszcze dokładniejsze umiejscowienie. Czy było to już na betonowej drodze, bliżej szpitala, czy też przy szosie, przed rozjazdem?

– Zdecydowanie w rowie przy szosie, jeszcze od strony centrum.

– To znaczy, że Kari nie zdążyła przejechać skrzyżowania?

– Nie.

– A jednak Kari mówi coś zupełnie innego. Twierdzi uparcie, że minęła skrzyżowanie i kierowała się skrótem w kierunku szpitala.

Grim spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Potwierdziłam słowa lensmanna skinieniem głowy. Grim był wyraźnie zaskoczony.

– Po której stronie leżała? – pytał dalej Magnussen.

– Jeśli stanie się prawym bokiem do szpitala, to po lewej, parę metrów od budki telefonicznej.

– A jak było ułożone jej ciało?

Grim musiał się chwilę zastanowić.

– Prawdopodobnie wywinęła fikołka. Leżała na brzuchu, z głową zwróconą w kierunku centrum.

W tym momencie wtrąciłam się do rozmowy.

– Może ktoś potrącił mnie wcześniej i aby zyskać alibi, ukrył mnie w samochodzie, a dopiero potem wyrzucił na drogę, tylko w niewłaściwym miejscu.

– Nie przypuszczam – powiedział trzeźwo urzędnik. – A co zrobiłby z rowerem?

– Hm, może go schował?

– Niełatwo ukryć duży rower w niewysokich, mokrych kępkach mchu. A poza tym krwawiłaś tak okropnie, że mogłabyś grać główną rolę w najbardziej makabrycznym kryminale. Myślę, że było inaczej. Wciąż mam jednak poważne zastrzeżenia co do pory, o jakiej cię znaleziono. Gdzie mogłaś się znajdować między godziną czternastą pięćdziesiąt dwie a piętnastą dwadzieścia pięć? Terje przejeżdżał tamtędy o piętnastej jedenaście. Jest jeszcze jeden szczegół, który mnie zastanawia, ale może odłożę to na później.

– Długo jeszcze będziecie debatować? – krzyknęła z drugiego pokoju zniecierpliwiona Inger.

– Rzeczywiście, czas na nas – zreflektował się pan Magnussen i podniósł się z miejsca. Poszliśmy za jego przykładem. – Kari, przypominam ci o odczytaniu testamentu u państwa Moe w piątek o jedenastej. Chciałbym, żebyś się tam stawiła.

– Ja? Ale po co?

– To się okaże. Również Terje, Arnstein i Inger przyjdą. No i naturalnie Grim Karlsen.

Nie byłam zachwycona tą perspektywą.

– Jeśli to nie jest konieczne, wolałabym…

Poczułam dłoń Grima na swojej.

– Nic się nie martw, będę cię pilnie strzegł.

Był to niewątpliwie znak, że Grim darzy mnie odrobiną sympatii. Nie miałam również nic przeciwko temu, żeby trzymał mnie za rękę, więc jej nie zabrałam.

– Ciekawa jestem, co my tam będziemy robić? – spytałam zaciekawiona.

– No właśnie – zawtórował Terje. – Wuju, ty też tam będziesz?

Magnussen skinął głową.

– To mój obowiązek.

Był to ulubiony zwrot pana Magnussena, niezwykle dumnego ze swojego stanowiska.

Tymczasem do pokoju wjechał stolik na kółkach z przygotowaną przez Inger kolacją. Terje wygrzebał z barku butelkę wytrawnego wina, której widok wprawił wszystkich w dobry nastrój. W niespełna kwadrans rozgadaliśmy się na dobre, zaczęliśmy opowiadać sobie kawały i zabawne historie z przeszłości. Nikt już nie pamiętał, że sprowadziły nas tu ponure wydarzenia. W tym towarzystwie brakowało mi jedynie Tora, który z pewnością polubiłby moich przyjaciół. A jak zazdrościłaby mi Inger!

Jednak nie wszystkim dopisywał humor. Erik siedział smętny w kącie i do nikogo się nie odzywał.

– Kari, pogadaj z nim trochę – poprosił Terje.

Podeszłam do Erika i przysiadłam się do niego.

– Ach, więc wreszcie mnie dostrzegłaś? – stwierdził kąśliwie. – Jesteś taka sama jak wszyscy. Myślisz wyłącznie o sobie, nawet minuty nie poświęcisz komuś, kto potrzebuje pomocy i serdeczności. Sądziłem, że lubisz mnie choć trochę, ale ty ani razu dziś na mnie nie spojrzałaś. Nie masz pojęcia, jak ja na ciebie czekałem.

– Ależ, Eriku, nie mów tak. Kiedy miałam z tobą porozmawiać? Najpierw listy, potem przesłuchanie.

Erik nieco się stropił.

– Może i masz rację. A mnie jest tak ciężko! Otaczają mnie sami wrogowie. Kari, jesteś taka kochana, będziesz moją dziewczyną, prawda? Powiedz, Kari? Powiedz, bo inaczej chyba się zabiję!

– Erik, wiesz, że zawsze byłam i pozostanę twoją przyjaciółką. Wszyscy jesteśmy twoimi przyjaciółmi.

Zacisnął mocno wargi i pokręcił przecząco głową.

– Zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Ale uważam, że powinieneś zwrócić się o poradę do lekarza – dodałam.

Erik natychmiast czujnie nastawił uszu.

– Do lekarza? Dlaczego tak uważasz?

Starałam się mówić spokojnym głosem:

– Wiele przeszedłeś. Śmierć ojca wyprowadziła cię z równowagi. Lekarz przepisałby ci coś na uspokojenie.

Wiedziałam, że moje słowa brzmią nienaturalnie, ale bardzo chciałam go pocieszyć. Erik tylko na to czekał.

– Jest mi naprawdę ciężko – westchnął. – Nikt z was nie ma pojęcia, ile wycierpiałem.

– Wiem…

– Nic nie wiesz – przerwał mi od razu. – Tobie to dopiero dobrze!

Zdenerwowała mnie taka postawa. Zrozumiałam, że chłopak chce, żeby się nad nim użalać. Pławił się we współczuciu, które zewsząd mu okazywano. W końcu miałam już tego dość.

– Słuchaj, Erik, to twoje marudzenie przestaje być zabawne. Nie wiem, czego oczekujesz, ale nie psuj mi tego wieczoru!

Erik nieco się zreflektował.

– Kari, czy jesteś na mnie zła?

– Jeszcze nie, ale niewiele brakuje. Weź się wreszcie w garść, bo nikt, mimo największej przyjaźni, nie zniesie długo twoich humorów. Zrób to dla własnego dobra.

Erika wyraźnie zaskoczyła moja zdecydowana reakcja. Pokiwał tylko głową i uśmiechnął się do pozostałych.

– Na zdrowie! – zawołał już weselej. – Panie lensmannie! Inger, Arnstein, na zdrowie!

W pokoju z minuty na minutę robiło się coraz głośniej. Przestaliśmy wreszcie roztrząsać poważne problemy, Terje wyciągnął gitarę i nawet Erik rozluźnił się na tyle, że zaintonował wesołą piosenkę harcerską. Towarzyszyły mu tubalne głosy lensmanna Magnussena oraz Grima.

Tego wieczoru w domu Terjego i Arnsteina zapanował wyborny nastrój.

Ale następnego ranka ten dobry nastrój prysł. Gdy kościelny porządkował wieńce na grobie Wernera Moe, wśród barwnych, pachnących kwiatów znalazł mały poskręcany korzonek.

Magnussen w jednej chwili domyślił się, że to alrauna.

ROZDZIAŁ VII

Byłam ogromnie rozżalona, że przed opuszczeniem szpitala nie znalazłam okazji, by pożegnać się z Torem. W duchu liczyłam, że mój wybranek zaproponuje mi spotkanie, ale, niestety, tak się nie stało. Przez cały następny dzień chodziłam podenerwowana i zastanawiałam się, czy wypada do niego zadzwonić. Długo ze sobą walczyłam, ale w końcu nie wytrzymałam i wykręciłam jego numer.

Ledwie zdążył powiedzieć „halo”, a ja już trajkotałam jak katarynka. Zrelacjonowałam szczegółowo ostatnie wydarzenia, opowiedziałam o listach i alraunie, którą kościelny znalazł na grobie kapitana Moe. Nie omieszkałam wspomnieć, że lensmann odkrył pewne nieścisłości w moich relacjach.

Tor przysłuchiwał się w milczeniu. W zasadzie nie dałam mu nawet szansy na dojście do głosu.

– Tor, może wpadłbyś dziś do nas na chwilę? – zapytałam, kończąc długą relację.

W słuchawce zapadła cisza.

– Niestety, jestem zajęty – rzekł po chwili. – Ale opowiedz mi jeszcze o waszej liście. Mieliście podobno wyrafinowane pomysły, prawda?

– No wiesz, to było tak dawno. Nie pamiętam szczegółów. Nie lubiliśmy macochy Erika. Wymyślaliśmy najprzeróżniejsze sposoby, aby się jej pozbyć. Wiesz, takie dziecięce żarty. Przypominam sobie, że Arnstein zaproponował truciznę, która wywołuje długie męczarnie. Inger wpadła na pomysł, żeby odbić jej kapitana Moe, a Terje chciał podrzucić pannie Bakkelund alraunę, która miałaby sprowadzić na nią nieszczęście. Grim, któremu Lilly wiecznie wytykała szpetotę, życzył, aby i ona cierpiała z tego samego powodu. Chciał, by słońce tak spiekło jej twarz, aby nikt jej nie rozpoznał. Ja strasznie bym się uśmiała, gdyby na przykład na oczach mieszkańców naszego miasteczka zgubiła spódnicę. To by dopiero była heca! Erik zakopałby swoją przyszłą macochę po szyję w piachu. To chyba wszystko. No, i jeszcze pomysł Grethe. Miała wtedy wszystkiego dość i chciała po prostu gdzieś zniknąć, zapaść się pod ziemię, co też właściwie jej się udało. Nadal nie daje znaku życia.