– Postanowił się rozwieść? A co z dziećmi? Chyba rozumiał, że to dla nich wielkie przeżycie?

– Może i tak, ale dzieci, zresztą już duże, przecież cierpiały z powodu nieudanego małżeństwa, tym bardziej że Lilly okazała się złą macochą. Kiedy pan Moe to pojął, było już za późno. Podobno wielokrotnie namawiał Grethe do powrotu do domu, ale córka odmawiała. Najpierw pisała do Erika. Potem korespondencja zupełnie się urwała.

Tor nie wykazywał żadnego zainteresowania osobą Grethe.

– Ile lat miał kapitan Moe?

– Był mężczyzną w sile wieku. Myślę, że nie miał więcej niż czterdzieści pięć lat. Ale doskonale się trzymał. Wciąż podobał się kobietom. Nawet nie dziwię się Inger, że się nim zainteresowała.

Przystanęliśmy na mostku nad niewielkim strumykiem, Przyglądaliśmy się tańczącym falom, mieniącym się wszystkimi kolorami tęczy. Zatęskniłam za dziecięcymi zabawami. Przypomniałam sobie, jak wrzucaliśmy gałązkę po jednej stronie balustrady i sprawdzaliśmy, czy pojawi się po przeciwnej. Tor spoglądał zamyślonym wzrokiem na wznoszące się ponad wierzchołkami brzózek hałdy piasku.

– To pewnie o tym miejscu myślał Erik, proponując swój sposób pozbycia się Lilly, żeby ją całkiem zasypać. Faktycznie, piachu miałby pod dostatkiem.

Postanowiłam zadać Torowi pytanie, które od dawna cisnęło mi się na usta:

– Oskar mówił, że jesteś żonaty. Czy to prawda?

Tor odwrócił do mnie twarz i wtedy dostrzegłam w niej głęboki smutek.

– Już nie. Byłem żonaty, ale moja żona zmarła dwa lata temu. I to, niestety, z mojej winy.

– Och, Tor! Najmocniej cię przepraszam, nie wiedziałam – tłumaczyłam się zaskoczona i okropnie zawstydzona. – Może chciałbyś mi o tym opowiedzieć?

– Wspomnienia sprawiają mi ból.

– Rozumiem. Jeszcze raz cię przepraszam.

– Masz prawo usłyszeć tę historię. Jesteś pierwszą dziewczyną od śmierci żony, która jest mi tak bliska. Wciąż mam w pamięci tamte przeżycia i dlatego tak się o ciebie boję.

Gdy opowiadał, głos mu drżał.

– Wkrótce po naszym ślubie okazało się, że żona cierpi na chorobę psychiczną. Chciałem jej jakoś pomóc, ale choroba szybko postępowała. Znalazła się w szpitalu, więc ja wystarałem się właśnie w nim o posadę, by być blisko niej. Cierpiała na głęboką depresję, która sprawiała, że ze stanu euforii popadała w skrajne załamanie, które dwa razy kończyło się próbą samobójczą. Przez pół roku mieszkałem w przyszpitalnym hoteliku i pilnowałem jej. Brałem dyżury wyłącznie na jej oddziale, rozmawiałem z nią w nieskończoność – Tor zaśmiał się z goryczą. – Ten oddział nazywano „burzą”, gdyż leżeli tam najciężej chorzy pacjenci. Z czasem nawet zyskałem sobie przydomek „pogromca burzy”. Byłem wykończony pracą. W końcu ordynator wręcz nakazał mi wziąć kilka dni urlopu. Zdecydowałem się wyjechać, ale już po trzech dniach otrzymałem telegram. Moja żona odebrała sobie życie. Gdybym został…

Milczał chwilę, po czym wyrzucił do wody dopalający się papieros.

Nie wiedziałam, co powiedzieć.

– No, ale na tym koniec. Więcej nie będziemy o tym rozmawiać, dobrze?

Po dłuższej chwili zapytałam:

– Tor, możesz mi coś jeszcze wyjaśnić? Pewnie powinnam to wiedzieć, ale tak się składa, że wcześniej nie słyszałam o alraunie. Podobno to jakaś magiczna roślinka?

– Tak. Często używa się też innej nazwy: mandragora. Ta bylina występuje w rejonie Morza Śródziemnego. Jej korzeń kształtem do złudzenia przypomina postać człowieka i pewnie dlatego od wielu setek lat uważano, że ma magiczną moc. Wedle tradycji alrauna wyrasta tylko pod szubienicą. Wierzenia mówią, że zapewnia powodzenie i bogactwo, ale również może spowodować nagłą śmierć właściciela. Noszono ją też jako amulet szczęścia.

– Co miałby oznaczać ten korzonek na grobie kapitana Moe?

– Nie mam pojęcia. Pewnie nic szczególnego, ale któż to wie? – rzekł Tor i nieoczekiwanie zawołał: – Popatrz, Kari! Czy to nie sam lensmann tak pędzi?

W naszym kierunku zbliżały się dwa auta. Pierwsze i nich prowadził Magnussen, który z uporem naciskał klakson. Po chwili samochody zatrzymały się niedaleko nas z piskiem opon.

– Coś się musiało wydarzyć.

ROZDZIAŁ VIII

Niestety, przerwano mi krótką, ale jakże sympatyczną rozmowę z Torem. Od razu też powróciły strach i niepewność, spotęgowane przez nieustanne trąbienie klaksonu.

Z okien auta wystawały głowy: z jednego Erika, z drugiego głowa Terjego. Drugi, jadący z tyłu samochód, nie był nam znany. Gdy oba zatrzymały się gwałtownie, zorientowaliśmy się, że stojący z tyłu wóz pochodził z zupełnie innej części kraju.

– Nareszcie! – krzyknął lensmann. – Kari, wydzwaniam do ciebie od kilku godzin, a ty jak na złość znikasz bez wieści Chwała Bogu, że tylko spacerujecie, bo bałem się już, że poszliście do lasu i zgubiliście drogę. Wskakujcie szybko do samochodu. Mam tu dla was niespodziankę! Właśnie zgłosili się państwo, których poszukiwałem za pośrednictwem prasy. Wybieramy się razem na miejsce wypadku.

Tor udał się pieszo do moich rodziców po swój samochód, ja zaś zajęłam miejsce w aucie lensmanna, sadowiąc się z tyłu pomiędzy Erikiem i Terjem. Obaj chłopcy byli tak podekscytowani, że prawie od razu mnie zakrzyczeli.

– Tylko poczekaj, Kari! Nawet się nie spodziewasz, co odkryliśmy!

Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie zostałam potrącona przez nieznany samochód. Gdy wysiadłam, od strony miasteczka właśnie nadjeżdżał Tor. Drogę do domu moich rodziców musiał pokonać w iście sprinterskim tempie, gdyż od rozstania minęło zaledwie kilka minut.

Dopiero teraz mogłam przyjrzeć się pasażerom drugiego auta.

Była to dość dziwna para. Mężczyzna prezentował się nienagannie: był wysoki i postawny, ubrany w elegancki garnitur w ciemnobrązową krateczkę, gustowny krawat w kropki i skórzane, brązowe buty. Jego uśmiechnięte, żywe oczy z ciekawością spoglądały na obecnych. Policzki i dłonie miał usiane piegami, co zdecydowanie dodawało mu uroku. Na głowie mierzwiła się ruda czupryna. Pierwsza rzecz, na którą zwróciłam uwagę u jego partnerki, to paznokcie pomalowane łuszczącym się, krwistoczerwonym lakierem. Kobieta miała pomarszczoną cerę, z bezbarwnych ust wyzierały poszarzałe zęby, a niekorzystne wrażenie pogłębiała czarna garsonka, która nie mogła ukryć zbyt przysadzistej figury. Cienkie włosy kobiety opadały w nieładzie na ramiona.

Oboje od razu grzecznie się przywitali. Sprawiali wrażenie sympatycznych ludzi.

Lensmann bez zbędnych wstępów zwrócił się do mnie z pytaniem:

– Kari, czy poznajesz tych państwa?

– Nie – powiedziałam bez wahania.

Kobieta uniosła ze zdumieniem brwi.

– Coś takiego! Słyszałeś, kochanie? Ta młoda dama nas nie poznaje!

W głosie kobiety zabrzmiała jakby nutka pretensji.

– Panie lensmannie, to bez wątpienia ta sama dziewczyna – stwierdził stanowczo mężczyzna.

Magnussen przyglądał się nam przez chwilę, po czym rozpoczął prezentację. Jednak nazwisko, które nosiło małżeństwo – Gressvik – nic mi nie mówiło.

– Pani Gressvik, czy może pani raz jeszcze szczegółowo opowiedzieć, co wydarzyło się w tym miejscu ósmego kwietnia? Tak jak przypuszczaliśmy, panna Land niczego sobie nie przypomina.

– Panno Land, to właśnie my wyciągnęliśmy panią z rowu…

– Bardzo proszę od samego początku – nakazał Magnussen.

– No właśnie. Tego dnia przyjechaliśmy do szpitala, gdyż czekała mnie tu poważna operacja. Trochę się tu pogubiliśmy i utknęliśmy w tym paskudnym wykopie. Przez chwilę zastanawialiśmy się, jak się z niego wydostać. Wreszcie udało się nam wypchnąć auto z piachu. Błądziliśmy po okolicy, szukając drogi do szpitala, i wtedy spostrzegliśmy tę panienkę na rowerze. Jechała przed nami. Zdecydowałam, że spytamy ją o drogę. Nacisnęliśmy na hamulec, ale dziewczyna się nie zatrzymała, a ponieważ było bardzo ślisko, również i nasze auto potoczyło się dalej. Nie mogliśmy nic zrobić, choć w dobrych warunkach Lasse jest doskonałym kierowcą. Niestety, panienka, lekko przez nas potrącona, wylądowała w rowie. Natychmiast wyskoczyliśmy z auta, żeby sprawdzić, czy nic się jej nie stało. Nie należymy, broń Boże, do tych, co uciekają z miejsca wypadku. Pomogliśmy się jej podnieść, ale wyglądało na to, że bez trudu trzyma się na nogach. Była zupełnie przytomna i normalnie z nami rozmawiała. Nabiła sobie tylko potężnego guza. Zresztą twierdziła, że czuje się całkiem dobrze.

– Wtedy zapytaliście ją państwo o drogę do szpitala, czy tak?

– No właśnie!

– I co było dalej?

– Wskazała nam drogę, która wiodła stromo pod górę, ale nie byliśmy pewni, czy znowu się nie pogubimy. Całe zbocze porośnięte jest gęsto sosnami. Poza tym panna Land nadmieniła, że kilkaset metrów dalej spotyka się aż pięć różnych dróżek. Zaproponowała, że może nam towarzyszyć i wskaże właściwą. Byliśmy jej ogromnie wdzięczni. Dziwiło mnie wprawdzie, że zabrała ze sobą rower i targała go pod górę. Mogła go z powodzeniem zostawić na dole, w krzakach. No, ale to jej sprawa. Gdy dotarliśmy do rozwidlenia, już wiedzieliśmy, którą drogą mamy się udać, podziękowaliśmy więc tej młodej osobie i ruszyliśmy w swoją stronę. Zauważyłam, że panna Land stoi jeszcze przez chwilę przy rozwidleniu, jakby zastanawiała się, dokąd ma się skierować.

– Dziękuję pani bardzo, pani Gressvik. To było bardzo dobre sprawozdanie.

Pani Gressvik skłoniła uprzejmie głowę w kierunku lensmanna.

– Kari, czy cośkolwiek sobie z tego przypominasz?

– Zupełnie nic. Chociaż przez chwilę miałam wrażenie, jakby coś mi się gdzieś kołatało, ale teraz znowu mam pustkę w głowie.

Magnussen zamyślił się, po czym zaproponował:

– A gdybyśmy tak przeprowadzili mały eksperyment? Może Kari była tamtego dnia na tyle oszołomiona, że po raz drugi wpadła do rowu? Nie wątpię też, że znajdowała się i w tym wskazanym przez nią samą miejscu, i w tym drugim, gdzie znaleźli ją pastor i Grim. Mogę się też domyślać, że Kari, zjeżdżając od strony szpitala po odprowadzeniu państwa Gressvik, po prostu ponownie wylądowała w rowie. Jeszcze w szpitalu, gdzie otrzymałem pierwsze informacje o jej obrażeniach, doszedłem do wniosku, że musiała uderzyć się dwukrotnie. No bo w jaki sposób nabiłaby sobie guzy i na lewej, i na prawej skroni jednocześnie? No, dobrze, na czym to ja skończyłem? Aha, otóż uważam, że drugi upadek nie był spowodowany wyłącznie nieuwagą. Wczoraj dowiedziałem się, że Kari w trakcie pobytu w szpitalu kilkakrotnie krzyczała we śnie, i to o mrówkach!

Tor przytaknął, a ja, ni stąd, ni zowąd poczułam, że robi mi się niedobrze.

– Wygląda na to, że nie mrówki tak ją wystraszyły, ale coś znacznie gorszego. Nic sobie nie przypominasz?

Starałam się, jak mogłam. Wiedziałam, że musiało się wydarzyć coś ważnego, ale co?

W tym momencie do rozmowy wtrącił się Tor:

– Kari wypowiadała przez sen również imię. Bała się czegoś okropnie…

– Czyje imię? – zapytał Magnussen.

Delikatnym mrugnięciem usiłowałam dać Torowi znać, żeby milczał, ale on nie pojął moich sygnałów.

– Grim… – odparł z wahaniem Tor.

Zmarszczone czoło lensmanna dowodziło, że urzędnik intensywnie analizuje wszystkie fakty,

– Grim? – powtórzył ze zdziwieniem. – To przecież właśnie on opowiedział mi o nagłej antypatii Kari do mrówek. Nie wspominał natomiast, że go przywoływałaś we śnie – rzekł, zwracając się do mnie.

– Bo o tym nie wiedział. To zdarzyło się podczas jego nieobecności – dodałam szybko.

– No dobrze. Ale Grim także próbuje uporządkować zdarzenia. Doszedł do wniosku, i chyba słusznie, że twój dziwny strach przed mrówkami musiał zrodzić się w czasie pomiędzy pierwszym a drugim upadkiem. Ty sama nadal nie znasz powodu tego strachu, przedtem nigdy nie bałaś się mrówek. Panie Bråthen, czy pierwszy upadek mógł spowodować słabszy wstrząs mózgu, podczas gdy drugi miał już poważniejsze konsekwencje?

– To całkiem prawdopodobne – odparł lekarz.

– Czy jest możliwe, aby Kari zapomniała o wszystkim, co wydarzyło się przed drugim upadkiem?

Tor wyraźnie się ożywił.

– Owszem – powiedział. – Ale może być również inaczej, mam na myśli świadomą utratę pamięci. Kari może wiedzieć, co się wydarzyło…

W tym momencie stanowczo zaprotestowałam.

– Ależ ja wcale nie chcę powiedzieć, że usiłujesz coś przemilczeć – uspokajał mnie Tor. – To, co widziałaś, mogło wywołać u ciebie szok i twoja świadomość celowo wymazała zdarzenie z pamięci. Natomiast tkwi ono gdzieś głęboko w podświadomości i co jakiś czas wywołuje pozornie niczym nieuzasadniony strach. Prawdopodobnie wstrząs mózgu przyczynił się dodatkowo do zatarcia tego nieprzyjemnego wspomnienia.

Magnussen po raz kolejny zwrócił się do mnie z zapytaniem:

– Na pewno nie przypominasz sobie, co cię tak przeraziło?

Pokręciłam przecząco głową. Miałam takie wrażenie, jakbym przez kilka ostatnich godzin bez przerwy siedziała na karuzeli.