– Tak. Pomyślałem, że go odwiedzę. Ciągle sam i sam…

– No właśnie, i my tak pomyśleliśmy. Poza tym Tor chciałby przyjrzeć się bliżej Olsenom.

Okazało się, że tego wieczoru Erik nie mógł narzekać na samotność. W salonie wokół okrągłego stolika zgromadziła się grupka najbliższych przyjaciół. Nawet Oskar nie pogardził naszym towarzystwem i przysiadł nieopodal nad krzyżówką. Od czasu do czasu rzucał w naszym kierunku jakieś pytanie o hasło, a wtedy dokuczaliśmy mu, wyśmiewając jego niewiedzę.

Duszą towarzystwa niewątpliwie był Tor. Pełna podziwu obserwowałam, jak potrafi nas rozbawić. W końcu jednak temat morderstwa powrócił niby bumerang. Gdy pokojówka wniosła kawę, Tor rozpoczął coś na kształt przesłuchania.

– Jak myślicie, kto mógł podać kapitanowi tabletki nasenne?

Pierwszy odezwał się Erik:

– Ojciec przechowywał swoje lekarstwa w łazience. Dla nikogo nie było to tajemnicą. Bywało, że prosił kogoś z domowników o tabletki, zwłaszcza te na serce. Każdy z nas miał teoretycznie możliwość, by podać mu środki nasenne.

– No dobrze. Ale jakim cudem połknął ich tak dużo naraz?

Znów odpowiedział Erik:

– Wieczorem ojciec zawsze zabierał do sypialni szklankę soku pomarańczowego na wypadek, gdyby w nocy zachciało mu się pić lub gdyby musiał popijać swoje lekarstwa. Służąca zostawiała tacę z napojem na komodzie w salonie, więc…

– A czy tamtego wieczoru byliście w salonie?

– Tak, koło ósmej piliśmy herbatę, domownicy, Inger, Arnstein, Terje, Grim.

– A kto wiedział, że szklanka z sokiem już czeka na twojego ojca?

– Wszyscy. Nawet sam zażartowałem, że ojciec popadł w nałóg i uzależnił się od soku.

Tor spojrzał spod oka na Inger.

– A czy Inger miała wtedy możliwość, żeby podrzucić kapitanowi środki nasenne?

Inger zrobiła zdziwioną minę, ale szybko uznała insynuację Tora za niedorzeczną i zbyła ją milczeniem.

Znowu odezwał się Erik:

– Niewykluczone. Gdyby jednak chciała to zrobić, musiałaby podać je ojcu dużo wcześniej. Z nami spędziła kilka godzin. Przepraszam cię, Inger, to tylko teoretyczne rozważania.

– Mam taką nadzieję – skomentowała sucho dziewczyna.

Tor nie poddawał się, wciąż starał się wyjaśnić okoliczności zagadkowej śmierci kapitana.

– Wydaje mi się, że Inger możemy wykluczyć. Środek, który zażył kapitan Moe, działa bardzo szybko i równie szybko jest z organizmu usuwany. Musiał zostać podany na krótko przed śmiercią.

– Jesteś wyjątkowo wspaniałomyślny, Tor – rzekła Inger z ironią w głosie.

– A co z pozostałymi członkami rodziny? Każda z tych czterech osób mogła podać kapitanowi sporą dawkę środka usypiającego.

– No tak, bez wątpienia – przyznał Erik.

– W towarzystwie nie ma tajemnic! – krzyknął ze swojego kąta Oskar. – Mówcie trochę głośniej, bo nic nie słyszę!

– Słyszysz, słyszysz – odburknęła Inger. – Już ja znam twoje możliwości…

– Syn Fjørnjota na cztery litery, druga „o” – ciągnął nie speszony Oskar.

– A co ty nas tak ciągle wypytujesz? Kto tu rozwiązuje krzyżówkę, ty czy my? – odezwał się zirytowany Terje.

– No, jeśli nie znacie odpowiedzi, sam sobie poszperam w encyklopedii.

Tymczasem z pomocą przyszedł Oskarowi Tor.

– Czy „Logi” pasuje?

Oskar obrzucił Tora podejrzliwym spojrzeniem.

– O, tak łatwo mnie nie nabierzesz. Dopiero co chciałeś mi wmówić, że Jokasta to córka Zeusa. Pół krzyżówki się nie zgodziło, a teraz mam ci uwierzyć?

Oskar podniósł się z kanapy i zniknął za drzwiami biblioteki.

– Co za ulga – odetchnął Arnstein. – Wreszcie możemy swobodnie porozmawiać. Nie mogę zrozumieć, dlaczego na ścieżce, którą szła Grethe, Kari znalazła tak dużo papierków po cukierkach?

– Hm, może Grethe podejrzewała, że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo, i chciała zostawić za sobą ślad.

– Słyszeliście, że Grethe wplątała się podobno w jakąś nieciekawą historię na krótko przed swoim wyjazdem z Åsmoen? Co to było?

– To nie ma nic wspólnego ze sprawą – odparł Erik.

– A może jednak? – wtrącił się Tor. – Czy wiesz, o co wtedy chodziło?

Oczy wszystkich zwróciły się na Erika. Chłopak przygryzł wargi i zaczął się jąkać.

– Ludzie zawsze nagadają, Bóg wie co. To… właściwie… Grethe zwierzyła mi się wówczas, że odkryła coś strasznego, przerażającego. Nic więcej nie udało mi się z niej wyciągnąć. Wyjechała tego samego dnia, a w listach nigdy o tym nie wspominała.

W tej chwili w pokoju znowu pojawił się Oskar. Rozmowa urwała się momentalnie. Po dłuższym milczeniu odezwała się Inger:

– Tak sobie myślę o tej naszej nieszczęsnej liście… Dotychczas można ją było traktować jako trochę makabryczny żart, ale teraz, gdy nasze pomysły zaczynają się urzeczywistniać, to naprawdę przestaje być zabawne.

– Inaczej „szantaż” na dziesięć liter; pierwsza „w”? – zapytał z nadzieją na podpowiedź Oskar.

– Daj nam wreszcie spokój? – odburknął Erik. – Jakbyś uważał na lekcjach, to teraz nie potrzebowałbyś naszej pomocy!

– Przynajmniej nikt mnie nie uczył szantażowania. Wy to co innego – powiedział kąśliwie. – A może tym razem ja się od was czegoś nauczę? A nuż się przyda? Najpierw morderstwo, potem mały szantażyk…

Do sprzeczki wtrącił się Tor:

– Dajcie spokój. Nie czas, żebyście się teraz spierali o takie głupstwa. Poza tym myślę, że już czas na nas, prawda, Kari?

Powoli zaczęliśmy się rozchodzić.

Tor był tak miły i odprowadził mnie pod sam dom.

– Bądź czujna, Kari – rzucił na pożegnanie i wrócił do szpitala.

Czułam się zagubiona i bezradna. Nie miałam najmniejszej ochoty siedzieć bezczynnie w domu. Postanowiłam więc przespacerować się kawałek i zajrzeć do działu ewidencji ludności oraz dowiedzieć się czegoś o Olsenach. Budynek, w którym mieścił się urząd gminny, nie odznaczał się szczególnie ciekawą architekturą. Z trudem otworzyłam ciężkie, rzeźbione drzwi i znalazłam się w udekorowanym potężnymi donicami wnętrzu. W recepcji skierowano mnie na pierwsze piętro, prowadziły tam szerokie, ażurowe schody. Po chwili znalazłam się w długim, słabo oświetlonym korytarzu z kilkoma parami drzwi po obu stronach. Dotarłam do właściwych i weszłam do środka.

Przywitały mnie dwie lekko znudzone młode urzędniczki. Zapytałam, czy mogę rozejrzeć się sama w poszukiwaniu interesujących mnie danych.

– Jak myślisz, czy to zgodne z procedurą? – spytała jedna.

Jej koleżanka tylko wzruszyła ramionami, wskazała najbliższy regał i powiedziała: – Proszę bardzo. – Potem zupełnie zapomniała o moim istnieniu.

Szybko odnalazłam półkę z nazwiskiem Olsen, ale osób, które noszą to nazwisko, było bardzo wiele. Wreszcie natrafiłam na dane Andreasa Olsena, natomiast nigdzie nie figurowała Molly Olsen.

Przejrzałam wszystkich Olsenów, ale ku swemu zdumieniu nie znalazłam Oskara. Przecież on także musi znajdować się w tym rejestrze. Jak to możliwe, że nie ma po nim śladu, skoro jest jedynym synem Andreasa? A może nie? A może pani Emilia…

Na wszelki wypadek zajrzałam pod „B”. Oczywiście! Jest Emilia Bakkelund, czyli Molly. Dalej Liliana Weronika – Lilly. Ale zaraz… Oskar Bakkelund – Olsen? Czyżby Oskar miał innego ojca? Mógł urodzić się przed ślubem Emilii z Andreasem. Tę tajemnicę państwo Olsenowie znakomicie ukryli. Chyba że sam Oskar uznał nazwisko ojca za zbyt popularne i dołączył do niego panieńskie nazwisko swojej matki Emilii. Ale wówczas używałby go z dumą, a tego nie robi.

Postanowiłam sprawdzić także dane Inger. Moja przyjaciółka otrzymała na chrzcie tylko jedno imię.

Pierwszą osobą, którą spotkałam po wyjściu z urzędu, był Terje. Tego dnia wyglądał na zdenerwowanego, szedł szybkim krokiem, nie patrząc na boki.

– Terje! – zawołałam. – Dokąd to?

Terje wyraźnie ucieszył się na mój widok. Ku zaskoczeniu żądnych sensacji przechodniów rozłożył ramiona i zawołał:

– Kari, jesteś nareszcie! Już myślałem, że zapadłaś się pod ziemię. Dopiero co byłem u ciebie. Chodź, usiądziemy gdzieś na uboczu, bo tu trochę za tłoczno. Droga jakaś dziwna, nierówna…

– Terje, co ty, piłeś? Czy to jakaś szczególna okazja? Nigdy przedtem cię takiego nie widziałam!

Nieoczekiwanie trafiła mi się sposobność, by dowiedzieć! się czegoś od samego asystenta pana lensmanna. W tym stanie Terje z pewnością niejedno gotów był wyśpiewać.

– Nigdy przedtem nie piłem, więc nie myśl o mnie źle – zaczął się tłumaczyć. – Wszystko przez to morderstwo. Nie bez racji uważacie mnie za postrzeleńca, ale ja też czuję i czasem mam własne problemy, z którymi nie mogę sobie poradzić. Nigdy nie życzyłem źle kapitanowi Moe, uważałem go za dobrego człowieka. Lubiłem też Grethe, choć tak naprawdę niewiele pamiętam z tamtych czasów. Dobrze wiem, jak wuj dręczy się tym wszystkim, a tu nad ranem zjawia się policyjna grupa dochodzeniowa, która ma przejąć całą sprawę. Mnie podziękowano – rzekł z goryczą. – Jestem do niczego, do niczego, rozumiesz?

– Terje, nie mów tak – starałam się go pocieszyć. – Ja czuję się podobnie. Od jakiegoś czasu paraliżuje mnie strach.

Terje wyprostował się i rzekł:

– Wiem, boisz się, że zrobił to któryś z twoich przyjaciół, mam rację?

– Może, sama nie wiem. Najchętniej uciekłabym gdzie pieprz rośnie.

– Kari, to tak jak ja. Teraz, kiedy mam możliwość spokojnie z tobą porozmawiać, czegoś się dowiedzieć, wszystko mi się miesza. Bo, widzisz, jest coś, nad czym długo myślałem, tylko zupełnie nie mogę sobie przypomnieć, co to takiego. Wszystko przez ten alkohol…

Zastanawiałam się, gdzie Terje tak się upił. W Åsmoen wprawdzie jest kilka barów, ale nie ma tam zwyczaju, żeby serwować napoje wyskokowe w środku dnia.

– Piłem, to prawda. Erik prosił mnie, żebym posiedział u niego dłużej, bo czuł się bardzo samotny. Wyciągnął butelkę wina, kieliszki, pogadaliśmy przez chwilę, po czym kazał mi czekać i zniknął. Nie powinien był mnie tak zostawiać – przyznał skruszony chłopak. – Czekaj, coś mi się przypomina. Już wiem! Chciałem cię spytać o nazwę rosyjskiego miasta, które nieznajomy mężczyzna wymieniał tamtego popołudnia!

– Nie przypuszczam, żeby to miało pomóc w czymkolwiek. Zresztą zapomniałam, jak się nazywało. Czekaj, na pewno nie chodziło o Moskwę ani o Petersburg. Leżało chyba na północ, bo cały czas kojarzy mi się z chłodem.

– Może Omsk albo Murmańsk…

– Raczej nie…

– Archangielsk?

– Tak, Archangielsk! – pełna euforii krzyknęłam tak głośno, aż zwróciło to uwagę przechodniów.

W tej samej chwili zdałam sobie sprawę, że Archangielsk leży nad Morzem Północnym, niedaleko Kirkenes, skąd przecież pochodzi Grim. Przypomniało mi się jednak, że oba miasta dzieli rozległy półwysep Kola. Jak to dobrze!

– Nie, Terje. To miasto na pewno nie ma ze sprawą nic wspólnego.

– Może i nie – chłopak wzruszył ramionami. – Chyba czas na mnie, Kari. Na szczęście nie mam daleko do domu, bo chyba zasnąłbym po drodze. Żebym tylko mógł przestać myśleć o Grethe, a to nie takie proste. Swoją drogą, człowiek to dziwne stworzenie, raz chce zapamiętać, ile się da, innym razem pragnie wszystko zapomnieć…

Zrozumiałam, że Terje popadł w głęboko filozoficzny nastrój, wobec czego szybko się z nim pożegnałam i ruszyłam w swoją stronę.

Mimo to nadal nie mogłam przestać myśleć o Archangielsku. Wydawało mi się, że słyszałam lub widziałam tę nazwę w zupełnie innych okolicznościach, ale gdzie, kiedy?

Podróż do Archangielska… Nie. Wyprawa z… Nie. Ucieczka… Tak! Ucieczka z Archangielska! To przecież tytuł książki Juliusza Verne. Książki, która stoi na półce u Arnsteina…!

Czy to zwyczajny zbieg okoliczności?

Znowu nabrałam ochoty, by podjąć poszukiwania. Muszę za wszelką cenę zdobyć tę książkę!

ROZDZIAŁ XII

Rozmowa, którą przypadkiem podsłuchałam w dniu, w którym zamordowano Grethe Moe, wciąż nie dawała mi spokoju. W czasie tej rozmowy padła nazwa rosyjskiego miasta: Archangielsk. Jedyną znaną mi osobą, która mogła mieć z tą miejscowością coś wspólnego, był Grim. Chłopak pochodził z Laponii, położonej daleko na północy. Wprawdzie nie musiało to nic oznaczać, ale mimo to chciałam rzucić okiem na książkę Verne’a „Ucieczka z Archangielska”. Wiedziałam, że znajdę ją na półce u Arnsteina.

Toteż do jego domu skierowałam kroki. Pani Magnussen przyjęła mnie ciepło, ale poinformowała, że starszego syna, niestety, nie ma w domu. Terje rozłożył się na sofie w salonie i zdążył zapaść w głęboki sen, więc pani Magnussen nie wiedziała, czy zechcę sama czekać na Arnsteina.

Zapewniłam, że nie obudzę Terjego i chętnie poczekam na Arnsteina w jego pokoju.

W ten sposób nadarzyła mi się niepowtarzalna okazja – mogłam przejrzeć lektury Arnsteina bez świadków. Bez trudu znalazłam poszukiwany tytuł i otworzyłam go na pierwszej stronie. Widniała tam dedykacja: „Dla Arnsteina na piętnaste urodziny z uściskami od Grethe i Erika”,