– To mi się podoba – pochwalił Terjego Tor, na co bratanek lensmanna się rozpromienił.

Mnie jednak nie przekonywała taka teoria.

– No dobrze, ale dlaczego Grethe wskazała w liście na mnie?

Terje zmierzył mnie srogim spojrzeniem.

– Wiesz co, Kari, ty zawsze musisz zepsuć mi każdą drobną przyjemność. Daj sobie spokój z tym listem! On w ogóle nie ma znaczenia!

– Zaraz, zaraz, a co ty o tym myślisz, Kari? – zwrócił się do mnie zaciekawiony Tor.

– Sama nie wiem – powiedziałam niepewnie. – Rzeczywiście, Oskar był wczoraj jakiś dziwny, całkiem możliwe, że wtedy przyszło mu na myśl, że mógłby spróbować szantażu. Mam jednak wrażenie, że aż do wczoraj nie wiedział, kim jest morderca. Przypomnijcie sobie, że gdy opuszczaliśmy salon, on zapatrzył się nagle przed siebie, jakby coś go olśniło albo raczej zdziwiło. Może my powiedzieliśmy coś takiego, co naprowadziło go na właściwy trop…

– Co ty gadasz! – prychnął pogardliwie Terje. – Jedyne, co mogło Oskara zafascynować, to pieniądze, które wyciągnąłby z gospodarstwa Erika. Chodźmy, Tor, opowiemy wujowi o naszej znakomitej koncepcji.

Obaj skierowali się z nowiną do biura lensmanna.

Nie zaszli jednak za daleko. Po kilku minutach donośny ryk Erlinga Magnussena z głębi korytarza uświadomił nam, że teoria Terjego wyraźnie nie przypadła mu do gustu.

– Zmykajcie mi stąd, ale to już! Nie mam czasu na wysłuchiwanie takich bredni! Wszyscy się zabierajcie i dajcie mi święty spokój! Już was tu nie ma! – wołał poirytowany. – Idźcie do swoich domów i nie wychodźcie, dopóki nie schwytam mordercy. Pod żadnym pozorem nikogo nie wpuszczajcie. A przede wszystkim przestańcie bawić się w detektywów. Żegnam was!

– Ale nam dał popalić – skomentował swoją porażkę Terje. – Chodź, bracie, nie mamy tu nic więcej do zrobienia.

– Kari, a ty? – spytał Grim.

– Zaraz przyjdę, muszę jeszcze chwilkę pomyśleć – odpowiedziałam. – Coś mi się przypomniało.

Jeden po drugim przyjaciele opuszczali pomieszczenie. Tor zszedł na dół razem ze wszystkimi, spieszył się do szpitala na dyżur. Lensmann opuścił gabinet, a za nim podążał przygaszony Andreas Olsen. Po chwili wokół zapanowała głęboka cisza.

Zostałam zupełnie sama. Zaczęłam się zastanawiać nad wydarzeniami poprzedniego wieczoru. W mojej głowie zaczynała rodzić się nowa wersja wydarzeń. Śmierć Oskara przyszła tak niespodziewanie, jakby zbrodnię popełniono w afekcie. Dlaczego Oskar mówił o szantażu? Co miał na myśli? Może właśnie wtedy zrozumiał, kto jest zabójcą, a zabójca zorientował się, że Oskar wie… Prawdopodobnie Oskar zdemaskował mordercę, a potem próbował go szantażować… Ale jak to się stało, że Oskar odkrył tę tajemnicę? Zaczęłam sobie przypominać, o czym mówiliśmy ostatniego wieczoru. O co pytał nas Oskar? O Jokastę… Czyżby ona miała posłużyć za wskazówkę i doprowadzić do wyjaśnienia sprawy? Raczej nie. Potem padło pytanie o syna nordyckiego boga, Fjørnjota. Zaraz, zaraz! Właśnie wtedy Oskar wyszedł do biblioteki, a gdy wrócił, wydawał się zupełnie zmieniony.

Wstałam i także skierowałam się do biblioteki. Cóż takiego odkrył Oskar wśród nadszarpniętych zębem czasu regałów? Rozejrzałam się dookoła i… nic. W takim razie powinnam chyba zajrzeć do encyklopedii Może tam znajdę odpowiedź.

Po kilku minutach natknęłam się na leksykon i wybrałam tom z hasłami zaczynających się na literę „F”. For… Forn… jest! „Fjørnjot, gigantycznych rozmiarów potwór w mitologii nordyckiej, ojciec…”

Na miłość boską, to niemożliwe!

Wielkie tomisko wysunęło mi się z rąk i z ciężkim łoskotem spadło na podłogę. Z przerażenia zamarłam i aby nie upaść, musiałam podtrzymać się ściany. Z trudem łapałam oddech. Słowa, które przeczytałam, wirowały z zaskakującą prędkością w mojej głowie.

W ułamku sekundy wszystko stało się dla mnie jasne. Odkryłam, kim jest morderca, odkryłam, co miała na myśli Grethe, pisząc list. Zrozumiałam, kto miał najlepszą okazję, by podłożyć mi kapsułkę z trucizną, kto wiedział, że Oskar będzie sam w domu, wreszcie dlaczego Oskar musiał umrzeć.

Ja i Oskar byliśmy jedynymi osobami, którym nie wolno było dotrzeć do tego właśnie tomu encyklopedii. Dla pozostałych informacja o synach Fjørnjota nie miałaby żadnego znaczenia. Tylko my byliśmy w stanie zdemaskować dzięki niej zabójcę. I to właśnie my natknęliśmy się na ów pechowy fragment.

Swoje odkrycie Oskar przypłacił życiem.

Teraz nadeszła pora na mnie.

W chwili gdy usłyszałam za sobą skradające się kroki, instynktownie skuliłam się i zakryłam głowę ramieniem. Dzięki temu cios chybił, trafiając w mój łokieć. Poczułam przejmujący ból i zaraz potem paraliż całej ręki. Odwróciłam się w stronę napastnika, a jednocześnie powoli cofałam się, by tylko znaleźć się jak najdalej od niego.

– Nie – powtarzałam bezwiednie, jakbym miała jakikolwiek wpływ na dalszy rozwój wydarzeń. – Nie! Nie ty! Dlaczego? Przecież nie jesteś taki!

– Może i nie. Ale czasami sytuacja zmusza człowieka do zupełnie nieoczekiwanych reakcji.

To było gorsze, niż myślałam, i wciąż nie mogłam uwierzyć, że to jawa, a nie koszmarny sen. Nawet wówczas, gdy patrzyłam na jego dłonie unoszące się do mojego gardła, nie wierzyłam. Stałam jak zahipnotyzowane zwierzę, bezradne w obliczu zbliżającego się niebezpieczeństwa.

ROZDZIAŁ XVI

Dłonie mordercy były coraz bliżej i bliżej, a ja wiedziałam, że nie ma dla mnie ratunku.

Gdy długie palce musnęły moją brodę, oprzytomniałam, wrzasnęłam na całe gardło i zatopiłam zęby w jego kciuku. Zawył z bólu i na moment przyciągnął do siebie okaleczoną dłoń. Ten krótki ułamek sekundy wystarczył, żebym znalazła się przy oknie. W mgnieniu oka otworzyłam je na oścież, napastnik jednak dopadł mnie i chwycił wpół. Zaczęłam mu się wyrywać z całych sił, a przy tym gryzłam, kopałam, drapałam, szarpałam za włosy. Wyswobodziłam jedną nogę i jakimś cudem podstawiłam mu ją tak, że przewrócił się, uderzając tyłem głowy w regał z książkami. Po chwili jednak zdołał się podnieść i zrobił kilka kroków w moją stronę. Zobaczyłam, ile w jego oczach było nienawiści. Nie namyślając się dłużej, wyskoczyłam przez okno.

Wylądowałam na grządkach Lilly Moe i zaraz poczułam piekący ból w kostce, ale na szczęście nic poważniejszego mi się nie stało. Z krzykiem puściłam się pędem przed siebie. Najpierw pobiegłam kamiennymi schodkami w dół, potem musiałam przebiec przez pole. Chciałam jak najszybciej dotrzeć do ruchliwej części miasteczka i ta droga wydawała mi się najkrótsza. Wiedziałam, że to jedyna szansa, by ujść z życiem.

Usłyszałam głuche uderzenie; znak, że na grządce wdowy wylądował również mój prześladowca.

Pod stopami miałam nierówne, porośnięte kępkami trawy stopnie, ułożone z nieregularnych kamiennych głazów. Musiałam bardzo uważać, żeby nie skręcić nogi. Wiedziałam, że mój napastnik ma podobne kłopoty.

Przecisnęłam się przez gęsty, kłujący żywopłot, który otaczał przydomowy ogród państwa Moe, i znalazłam się na otwartej przestrzeni. Tu nie miałam się już gdzie skryć, pozostawała mi jedynie ucieczka. Kątem oka dostrzegłam stojący niedaleko traktor Grima.

Z minuty na minutę opuszczały mnie siły. W płucach zaczynało mi brakować powietrza, w głowie huczało, a serce waliło jak młot. Mimo to wiedziałam, że nie mogę się zatrzymać nawet na moment, bo wtedy nie będę w stanie biec dalej.

Obejrzałam się za siebie i, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, nikogo nie zauważyłam. Czyżby mój prześladowca dał za wygraną?

Nagle oblał mnie zimny pot, za plecami usłyszałam turkot silnika.

Traktor!

Boże, Boże, co ze mną będzie? Dlaczego byłam taka głupia i wybrałam ucieczkę przez pole? Powinnam była raczej kierować się w stronę osiedla drogą, choć to było trochę dalej. Na szosie może szybciej ktoś by mi pomógł. Ale teraz było już za późno. Powoli zaczynałam wpadać w panikę i traciłam resztki zimnej krwi.

A gdyby tak… Nagle zdałam sobie sprawę, że traktor z doczepioną koparką nie osiągnie zbyt dużej prędkości, a więc moja szansa na ratunek rośnie. Może mi się uda, może sobie poradzę?

Mimo to wciąż miałam wrażenie, że huk silnika dochodzi z niewielkiej odległości. Odwróciłam się w biegu i wówczas serce podskoczyło mi do gardła.

Koparka nie była podłączona, stała spokojnie niedaleko zagrody Grima. W moim kierunku nieubłagalnie sunął sam traktor. Chociaż nie sam – mniej więcej na wysokości mojej talii miał zamontowaną szeroką, tępo zakończoną szuflę.

Dzieliło mnie od niej najwyżej dziesięć metrów.

Nie wiedziałam, co robić. Na pewno nie zdążę dobiec do lasu. Nie mogłam rzucić się w głąb piaskowni, gdyż wtedy skazałabym się na śmierć pod zwałami piachu.

Nagle odkryłam jeszcze jedno rozwiązanie. Nie namyślając się, błyskawicznie zawróciłam, minęłam warczącą maszynę, po czym popędziłam z powrotem w stronę domu kapitana Moe.

Usłyszałam, że traktor zatrzymał się, a następnie prawdopodobnie także nawrócił. W tej samej chwili spostrzegłam też, że w moją stronę ktoś biegnie.

– Nie, nie idź tam! On cię zabije! To szaleniec! – wrzasnęłam.

Z tej odległości nie mógł mnie usłyszeć. Zorientowałam się natomiast, że woła do mnie i coś mi pokazuje.

Szansa na ratunek malała z sekundy na sekundę. Od zabudowań wciąż dzieliła mnie odległość kilkuset metrów. Traciłam resztki sił, nic już nie widziałam, biegłam prawie po omacku, oczy zalewał mi pot i łzy.

Traktor był tuż za mną, gdy wreszcie posłyszałam wołanie:

– Kari, uskok! Słyszysz? Biegnij w prawo!

Ledwie dysząc, na nogach jak z waty, skręciłam na prawo. Traktor zahamował i znowu ruszył za mną. Najpierw nie miałam pojęcia, dlaczego znalazłam się w tym miejscu, przestałam już zupełnie myśleć, czułam tylko straszliwe dudnienie w skroniach. Po chwili jednak zorientowałam się, że znajduję się na stromym zboczu. Przebiegłam kilkadziesiąt metrów, po czym przystanęłam na moment, by złapać oddech.

Maszyna wciąż ciężko toczyła się za mną, ale na wąskich stromych ścieżkach wcale nie było to łatwe. Jeszcze trudniej przychodziło pokonywać jej ostre zakręty. W pewnej chwili ciężki pojazd przechylił się na bok i potoczył w dół, kilkakrotnie dachując. Silnik jeszcze nie zgasł, koła kręciły się w powietrzu, a okolicę wypełnił przeraźliwy łoskot. Traktor zatrzymał się z hukiem na potężnym dębie tuż przy strumyku.

Opadłam bez sił na kolana. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Z trudem łapałam powietrze, z moich zbolałych płuc wydobywał się okropny świst. Mimo że wokół zapanowała cisza, wciąż miałam w uszach nieopisany szum.

Ból w piersiach, zamiast ustępować, wzmagał się z minuty na minutę. W oczach zrobiło mi się zupełnie ciemno, miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Nawet nie zauważyłam, że z miejsca, w którym traktor zderzył się z drzewem, podniósł się mężczyzna. Był już prawie na wyciągnięcie ręki, gdy, jęcząc z przerażenia, odczołgałam się kilka metrów.

Ledwo żyłam. Skuliłam się w oczekiwaniu na najgorsze, na ostateczny cios.

Tymczasem wokół mnie zapanował nieopisany chaos. Nagle wydało mi się, że słyszę krzyki wielu mężczyzn. Wciąż nic nie widziałam, bo oczy zaszły mi mgłą.

Po jakimś czasie zorientowałam się, że tuż przy mnie z jednej strony klęczy Arnstein, z drugiej zaś Inger. Nie miałam na nic siły i prosiłam, żeby zostawili mnie w spokoju. Zaraz też w odległości zaledwie kilku metrów ode mnie zobaczyłam dwu walczących zaciekle mężczyzn. Byli to Tor i Grim. Od strony zabudowań nadbiegali policjanci. Musiałam chyba widzieć podwójnie, bo nagle zobaczyłam mnóstwo ludzi. Molly krzyczała przeraźliwie, podniecony Terje skakał wokół walczących, kibicując jednemu z nich. Grim siedział okrakiem na Torze i z całych sił zaciskał mu ręce na krtani. Ktoś kogoś przekrzykiwał, po czym, jak nożem uciął, zapadła cisza.

Gdy po jakimś czasie oprzytomniałam, czterech policjantów trzymało w żelaznym uścisku wyrywającego się Grima. Był rozwścieczony do ostatnich granic. Obok Magnussen pomagał Torowi podnieść się z ziemi.

Położyłam głowę na ramieniu Arnsteina i szepnęłam:

– Arnstein, powiedz, że to nieprawda. Że to tylko zły sen, który zaraz minie…

Arnstein pogładził mnie łagodnie po głowie.

– Już po wszystkim, już dobrze, Kari. Teraz jesteś bezpieczna – zapewnił ciepło. – Już go mają. Nikomu nie zrobi więcej krzywdy.

Po kwadransie odwieziono mnie do domu. Nie minęła godzina, a ja leżałam w wygodnym fotelu taty.

Niewiele mówiliśmy. Czekaliśmy w napięciu, aż zjawi się pan Magnussen i zda relację z pierwszego przesłuchania.

Morderca! Teraz, gdy już wiedzieliśmy, kto nim jest, słowo to nabrało dla nas jeszcze bardziej przerażającego brzmienia. Nikt z nas nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.

Wreszcie zjawił się lensmann. Wyglądał na wyjątkowo zmęczonego, ale w jego oczach płonął jasny ogień. Sprawa nareszcie się wyjaśniła i lensmann mógł po raz pierwszy od wielu dni odetchnąć z ulgą.