– Naprawdę się cieszę – odparłam.
Dopiero teraz spostrzegłam trzy bukiety stojące na nocnym stoliku koło mojego łóżka.
– Czy mógłby mi pan wyświadczyć przysługę i przeczytać, od kogo są te kwiaty?
– Oczywiście, z przyjemnością – odpowiedział, po czym sięgnął po leżące obok bukietów liściki. – Najlepsze życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. Mama i tata. Na kolejnej jest napisane: Kari, wracaj do nas szybko! Inger, Arnstein i Terje.
– Och, jak miło – mruknęłam zadowolona. – A ostatnia?
– Ostatnia, hm. Może powinna ją pani sama przejrzeć? Jest bardziej osobista.
– Nic nie szkodzi, nie mam żadnych tajemnic. Proszę czytać.
– No dobrze – Bråthen zdecydował się na odczytanie liściku. – Kochana Kari. Wracaj do mnie jak najprędzej. Bardzo za Tobą tęsknię. Twój Erik.
Bråthen był nieco zmieszany, toteż aby to ukryć, zaczął starannie wkładać kartkę do koperty.
– A to dopiero! – krzyknęłam i zaraz się zaczerwieniłam. – Tego… tego się nie spodziewałam.
Co za kłopotliwa sytuacja! Znowu wygłupiłam się w jego obecności.
– Dziękuję za pomoc – zdołałam z siebie wydusić. – Właściwie to nie rozumiem, dlaczego przysyła się kwiaty osobie nieprzytomnej.
Bråthen przysiadł ponownie na brzegu łóżka, tym razem na mojej prawej nodze, którą nieznacznie wysunęłam spod kołdry. Nie dałam jednak po sobie poznać, że sprawia mi to ból. Siła uczucia do młodego lekarza pozwoliła mi pokonać tę niedogodność.
– Spodziewaliśmy się pani przebudzenia, gdyż w ciągu ostatnich trzech dni następowała szybka poprawa.
– W jaki sposób można przewidzieć, że pacjent odzyska przytomność? – spytałam zaciekawiona, jednocześnie usiłując dyskretnie wydostać przygniecioną stopę.
– W niektórych przypadkach nie jest to wcale takie trudne. A zwłaszcza u pani – Bråthen zaśmiał się wesoło.
– Dlaczego akurat w moim? Czy zachowywałam się nietypowo? – spytałam pełna niepokoju.
– Nietypowo? Chyba raczej przeciwnie: paplała pani jak najęta. A czasem nawet głośno wydawała pani jakieś komendy!
– No nie, teraz pan chyba ze mnie żartuje – odparłam z niedowierzaniem.
– Nie było tak źle – rzekł i nagle spoważniał. – Mówiła pani coś do siebie od czasu do czasu. Chciałbym się dowiedzieć czegoś dokładniej, panno Land…
Ujął moje dłonie i spojrzał prosto w oczy.
– Czasami sprawiała pani wrażenie bardzo wystraszonej. Rzucała się pani, patrzyła na nas przerażonymi oczami. Kilka razy zdarzyło się pani pojękiwać, a nawet płakać. Czy przypomina sobie pani, co się pani śniło?
– Nie, zupełnie nic nie pamiętam – powiedziałam zgodnie z prawdą. Wreszcie udało mi się wyzwolić uwięzioną stopę.
– Dziś rano też pani mówiła przez sen. W takim stanie pacjenci na ogół wygadują niestworzone historie, ale pani pobiła wszelkie rekordy.
– A co powiedziałam?
– Niezbyt dużo, ale za to wyjątkowo oryginalnie. Najpierw krzyknęła pani: „O Boże, mrówki! Idźcie sobie ode mnie! Zmykajcie z powrotem! Zbierajcie lepiej igły na zimę!”
– Naprawdę wygadywałam takie rzeczy? Ciekawe. Tego dnia rzeczywiście zatrzymałam się w lesie koło mrowiska i z zaciekawieniem przyglądałam mrówkom, uwijającym się w pocie czoła. I to wszystko?
Bråthen wyglądał na szczerze rozbawionego.
– Niezupełnie. Po mrówkach przyszła kolej na cukierki. W kółko powtarzała pani słowo „toffi”. Czy i to potrafi pani wyjaśnić?
– Hm. Razem z moimi przyjaciółmi rozmawialiśmy o różnych sprawach. Pamiętam, że wspominaliśmy naszą koleżankę, która przepadała za toffi.
Chyba istotnie nie odzyskałam jeszcze do końca sił. Nagle poczułam zmęczenie i zawrót głowy. Mimo że przeszłam wstrząs mózgu, miałam nieodparte wrażenie, że tym razem nie wypadek był powodem złego samopoczucia.
– Na koniec krzyknęła pani jedno słowo. Zaraz potem się pani ocknęła, ale w pani oczach widziałem paniczny strach.
– Ojej, a co to za słowo?
– Wydaje mi się, że było to imię. Chyba Grim. Zabrzmiało jakoś złowieszczo. Myślę, że tuż przed przebudzeniem miała pani koszmarny sen.
– Dziwne, ale ja naprawdę nic sobie nie przypominam. Pamiętam tylko, że spadłam z roweru. Potem usłyszałam dopiero pana głos. Może… – dodałam niepewnie. – Może miałam jakiś sen albo coś podobnego…
– Tak? Proszę spróbować sobie przypomnieć.
– Nie, nie, to raczej nic ważnego.
– No dobrze. Widzę, że powoli wraca pani do sił. Wypadałoby więc zawiadomić tę armię gości, która nie może doczekać się spotkania z panią.
– Armia? Jest ich aż tak dużo?
Bråthen miał ujmujący uśmiech. Nigdy przedtem nie spotkałam tak miłego lekarza. Był wyjątkowo przystojny, a przy tym niezwykle serdeczny.
– Całe mnóstwo. Widzę, że jest tu pani bardzo popularną osobą. No jak, przyjmie ich pani?
Właściwie byłam wyczerpana i wolałabym przełożyć wizyty na następny dzień. Ale skoro mój opiekun tak usilnie nalegał, nie mogłam odmówić. Udałam więc, że czuję się znakomicie.
– Chciałabym bardzo porozmawiać z rodzicami – odparłam po namyśle. – I może z kilkoma przyjaciółmi…
– Ma pani bardzo życzliwych znajomych – powiedział – Zwłaszcza jednego. Przychodzi tu dzień w dzień. Jest wysoki i dobrze zbudowany. Zauważyłem, że woli przesiadywać w lekkim półmroku.
– Ach, to Grim – wyjaśniłam. – Może zwrócił pan uwagę na jego oczy? Są takie niesamowite!
Bråthen uśmiechnął się pod nosem:
– Rzeczywiście, z naukowego punktu widzenia są dość nietypowe. Kolor oczu ma ścisły związek z karnacją skóry. Gdzieniegdzie zaburzenia w produkcji pigmentu…
– Och, pan jest taki ścisły, panie doktorze… – rzekłam z dezaprobatą. – Podczas gdy ja uważam, że oczy Grima są takie romantyczne i przypominają oczy trolla, pan nazywa to zaburzeniem w produkcji pigmentu!
Bråthen podniósł się i rzekł rozbawiony:
– Ma pani rację, nauka jest brutalna. Ale na razie chyba dość tych rozmów. Proszę spróbować się przespać. Potem zbada panią ordynator i wtedy pomyślimy o gościach.
– Nie sądzi pan, że wyczerpałam limit snu na kolejne pół roku?
Uśmiechnął się do mnie serdecznie, po czym opuścił pokój. Nagle zrobiło się cicho i smutno. A więc nazywał się Bråthen. Bråthen…
Nie mogłam pojąć, jak można spędzić we śnie cały miesiąc! A mimo to usnęłam natychmiast.
Ordynator, który zjawił się na oddziale po szesnastej, przypominał toczącą się kulę. Po zapoznaniu się z historią mojej choroby orzekł, że mam końskie zdrowie. Wprawiło mnie to w wielką dumę, a samo określenie dopisałam do podobnych charakteryzujących moją osobę. Pocieszałam się nim w chwilach rezygnacji i zwątpienia. Pozwolono mi wreszcie przyjąć gości pod warunkiem, że żadna z wizyt nie będzie trwać dłużej niż pięć minut. Sama nie czułam się najlepiej, ale może za bardzo się nad sobą użalam.
Pielęgniarka pomogła mi uczesać włosy, które w czasie pobytu w szpitalu podrosły o blisko dwa centymetry. Spoglądając w lustro, odnosiłam wrażenie, że niewiele różnię się od mieszkańców Nowej Gwinei. Przygotowana i pełna napięcia, oczekiwałam na pierwszych gości.
Sale szpitalne, w których leżeli chorzy, były bardzo przytulne: ich ściany pomalowano na delikatny, błękitny kolor, sufity zaś na biało. W oknach zawieszono żółte jak słoneczniki zasłony. Wystrój wnętrz dodawał otuchy nawet tym pacjentom, których zmogła długotrwała choroba.
Po kilku minutach w drzwiach pojawili się rodzice. Pytali, czy nic mnie nie boli, czy mam apetyt, czy mam ochotę na czekoladę lub owoce. Cały czas zamartwiali się o mnie. Jak mogłam być taka nieostrożna? Dlaczego wybrałam się na przejażdżkę rowerem w taką paskudną pogodę? Narzekali, że okropnie schudłam, a troski z mojego powodu wprawiły ich w głębokie zasmucenie. Po kwadransie wszyscy troje mieliśmy łzy w oczach.
Minęło zaledwie dziesięć minut od wyjścia mamy i taty, gdy zjawili się bracia Magnussen wraz z Inger. Po serdecznym przywitaniu Terje rzekł:
– Wujek Erling chce z tobą porozmawiać, ale na początek poprosił mnie o wstępne informacje na temat wypadku. Muszę przyznać, że to moje pierwsze poważne zadanie, odkąd u niego praktykuję.
– Tylko nie to! – zawołałam. – Nic ci nie powiem. Zachowałam się jak ostatnia idiotka!
– Nie mów tak. Wujek chciałby poznać szczegóły. Dotąd nie natrafiliśmy na ślad kierowcy – pirata.
– Ależ Terje! Ja wam nic nie pomogę! Ktoś najechał na mnie od tyłu. Nie zdążyłam nawet się odwrócić i zobaczyć, kto to taki. Ciekawa jestem, kto mnie znalazł na drodze?
– Ksiądz proboszcz – powiedział Arnstein. – Był tak przerażony, że stanął nad tobą i zaczął się żegnać. Na szczęście w chwilę potem zjawił się Grim i to on odwiózł cię do szpitala.
– Wszyscy myśleli, że nie przeżyjesz – dodała Inger. – W pierwszych dniach twój stan był krytyczny. – Inger przysunęła się do stolika i nachyliła nad stojącym tam spodeczkiem z lekarstwami. – Rany boskie, Kari! Tyle pigułek? Raz, dwa… sześć! No, no. Ale oni cię tu szpikują. Czy wiesz chociaż, co ci dają?
– Nie mam zielonego pojęcia. Po prostu łykam wszystko, co popadnie. Jestem zdyscyplinowaną pacjentką.
Arnstein i Terje rozmawiali cicho między sobą.
– Powiedzieć jej? – zapytał brata Arnstein.
– Nie wiem, czy możemy – odparł Terje. – Chyba raczej zaczekamy.
Nie było lepszego sposobu, aby rozbudzić moją ciekawość.
– Co takiego ukrywacie przede mną? Nie wygłupiajcie się, mówcie zaraz!
Chłopcy spojrzeli po sobie.
– Arnstein, ty powiedz – przekomarzał się młodszy z braci.
Arnstein nadal się wahał. W końcu jednak zakomunikował:
– Wiesz, Kari, gdy wypadłaś zdenerwowana z domu państwa Moe, w pogoń za tobą rzucił się Oskar. Tak to przynajmniej wyglądało. Wtedy Andreas krzyknął za wami: „Zatrzymaj ją, zatrzymaj! Nikt nie może się o niczym dowiedzieć, bo wybuchnie awantura!”. W tej samej chwili odezwała się wdowa Lilly. Gdybyś tylko słyszała jej lodowaty i pełen wyrzutów głos: „Andreas! Oskar! Chyba powariowaliście! Przecież nie wszyscy jeszcze sobie poszli!”. I co ty na to?
Zmarszczyłam czoło i mruknęłam w zadumie:
– To mi się nie podoba. Można by przypuszczać, że…
Moi trzej goście pokiwali przytakująco głowami.
Kolejna wizyta nie była dla mnie przyjemna. W drzwiach pojawili się państwo Olsenowie oraz Lilly Moe. Wszyscy patrzyli na mnie z wyraźnym zakłopotaniem, przywdziewając nieszczere uśmiechy. Ustawili się wokół mojego łóżka, a Andreas, który skrył się za wielkim bukietem goździków, przemówił drżącym głosem:
– Przyszliśmy do ciebie Kari… – po czym, wyraźnie stremowany, przerwał. Zaraz jednak zebrał się w sobie i zaczął od nowa. – Bardzo się cieszymy, że wracasz do zdrowia. My…
Nadal głos mu się łamał.
– Dziękuję – wybąkałam pod nosem.
Najdalej stojąca pani Moe wskazała szwagrowi gestem, aby włożył kwiaty do wazonu. Andreas nie zrozumiał, o co chodziło wdowie, zakasłał i znowu zaczął:
– Tak więc… Chcemy powiedzieć, że… hm…
W tym momencie przerwał mu zniecierpliwiony Oskar:
– Nie żywimy do ciebie żalu z powodu oskarżenia. Chcemy zapomnieć o tym niefortunnym zdarzeniu. Tamtego popołudnia wszyscy byliśmy bardzo zdenerwowani, ale przecież trudno się spodziewać czego innego po tak tragicznym ciosie. Proponuję, żebyśmy zawarli pokój. Zostańmy znów przyjaciółmi.
Nigdy nimi nie byliśmy, pomyślałam w duchu, ale niech tam. Już i tak przeciągająca się obecność Olsenów była dla mnie dostatecznie wyczerpująca.
Oskar odwrócił się do ojca i wziął od niego kolorowy bukiet.
– Chciałbym zamienić z Kari kilka słów. Poczekajcie na mnie na zewnątrz. Zaraz przyjdę.
Wielkie nieba, Oskar chce ze mną rozmawiać! Ucieszyłam się jednak, gdy pani Moe, Andreas i Molly Olsenowie skinęli głowami na pożegnanie i zniknęli za drzwiami.
Oskar przyglądał mi się wyczekująco. Musiałam przyznać, że wyrósł na przystojnego mężczyznę, choć drażnił mnie ironiczny uśmiech, który nigdy nie znikał z jego twarzy. Mina ta miała prawdopodobnie wywierać wrażenie na kobietach. Oskar był nienagannie ubrany: garnitur bez jednej zmarszczki, krawat idealnie zawiązany, jasne włosy równiutko zaczesane do tyłu. Właściwie trudno było znaleźć u niego jakąkolwiek niedoskonałość, może z wyjątkiem niekształtnej głowy, z tyłu stanowczo zbyt płaskiej. Oskar uśmiechnął się do mnie czarująco. Wiedział aż za dobrze, jak uwodzić płeć przeciwną.
– Z takim okazałym bukietem w dłoni wyglądam pewnie jak zalotnik. Położę je tu, na stoliku, dobrze?
– Proszę. Bukiet jest rzeczywiście wyjątkowo piękny.
– To zasługa matki. Ona wybrała kwiaty i sama je ułożyła. Zawsze to potrafiła robić. – Oskar spoważniał. – Kari, postaraj się nas zrozumieć! Nasza rodzina naprawdę nie jest taka zła, jak się wam wszystkim wydaje. Uważasz na pewno, że należę do „wrogiego obozu”, ale wierz mi, że marnie się czułem, gdy nie dopuszczaliście mnie do swojej paczki Poza wami nikogo tu nie znałem.
"Fatalna Miłość" отзывы
Отзывы читателей о книге "Fatalna Miłość". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Fatalna Miłość" друзьям в соцсетях.