- Masz coś do dodania? - spytał papież.

- Istotnie, i z góry proszę o wybaczenie, ale Wasza Świątobliwość zbyt ceni sobie sprawiedliwość i zbyt troszczy się o dobro chrześcijan, bym nie poinformował go o pewnym fakcie, niewątpliwie drobnym, lecz jak sądzę dla niego istotnym.

- Jakim?

- Chodzi o... donnę Fiorę Beltrami, którą Wasza Świątobliwość trzy miesiące temu poślubił młodemu Carlowi dei Pazzi.

Twarz Sykstusa IV ponownie przybrała ceglastą barwę.

- To temat, na który niezbyt lubimy rozmawiać i powinieneś o tym wiedzieć, bracie w Chrystusie. Ta kobieta odpowiedziała najczarniejszą niewdzięcznością i haniebną ucieczką na dobra, którymi chcieliśmy ją hojnie obdarować, nie tylko z litości, lecz także dlatego, iż zdawała się godna naszej życzliwości. O co znów się ją obwinia?

- O nic, Ojcze Święty, o nic zupełnie... jednak przezornie byłoby powiadomić Kancelarię, że będzie musiała unieważnić to małżeństwo, a nawet... całkowicie usunąć je ze swoich rejestrów.

- Usunąć? A to dlaczego? Małżeństwo, którego sami udzieliliśmy, w naszej prywatnej kaplicy... w twojej obecności, kardynale? Jeśliby istniały jakieś przeszkody dla tego związku, dlaczego wówczas ich nie zgłosiłeś, jak tego wymaga rytuał ceremonii ślubnej?

- Byłem ich nieświadomy, Ojcze Święty. Wasza Świątobliwość ze zgrozą odrzuciłby myśl o pobłogosławieniu takiego związku, gdyby...

- Gdyby co? Skończ z tymi wstępami, na wszystkich świętych!

- Gdyby wiedział, że ta młoda kobieta nie jest wdową, jak wszyscy sądziliśmy... i jak uważała ona sama.

- Co?

Commynes wziął na siebie zadanie ostatniego ciosu, wykorzystując całe swe dyplomatyczne doświadczenie, by nie ujawnić wewnętrznej satysfakcji.

- Dokładnie tak, Ojcze Święty. Hrabia Filip de Selongey, skazany na śmierć, rzeczywiście został wprowadzony na szafot w Dijon... ale zszedł z niego cały i zdrowy, gdyż na rozkaz króla dosłownie w ostatniej chwili został ułaskawiony.

Zapanowała ciężka cisza zakłócana jedynie świergotem ptaków zajmujących wielką złoconą wolierę w sąsiednim pomieszczeniu. Papież westchnął głęboko.

- A... ona? Gdzie się teraz znajduje?

- Według tego, co mi wiadomo, żegluje w kierunku Francji, Ojcze Święty... I Commynes, po raz ostatni głęboko się skłoniwszy, opuścił Salę Papugi.

Część druga

Drogi bez wyjścia

Rozdział czwarty

Rozmowa pod czereśnią

Zbliżał się zmierzch, gdy kilka tygodni później 'Douglas Mortimer pozostawił Fiorę z Khatoun przy wjeździe na starą, ocienioną przez wiekowe dęby aleję prowadzącą do Domu w Barwinkach.

- Dotarliśmy do portu! - powiedział, skłoniwszy się. - Nie potrzebujesz świadków spotkania z bliskimi...

- Może wejdziesz i się odświeżysz? Dzisiejszy etap był długi, a dzień gorący.

- Zrobię to w Plessis. Jeśli pozwolisz, złożę ci wizytę jutro, przywitam się z panią Leonardą i zobaczę, czy twój syn bardzo urósł.

Serce Fiory biło szybciej niż zwykle, kiedy jechała konno drogą wiodącą wśród porastających pobocza traw. Pamiętała swoje dziecko jako maleńką, wymachującą rączkami istotę, którą z rozczuleniem trzymała w ramionach. Teraz zbliżało się ono do swych pierwszych urodzin, a jego matka nic o nim nie wiedziała. Nie widziała jego pierwszych uśmiechów. To nie ona pochylała się nad kołyską i spędzała przy nim noce, gdy je coś bolało. Z pewnością będzie na nią patrzyło jak na obcą osobę i w chwili wkroczenia w jego świat Fiora nie mogła powstrzymać obaw.

Kiedy rozstąpiła się zasłona drzew i pojawił się dom, różowo-biały na zielonym tle, zachwycona tym widokiem Khatoun zaklaskała w dłonie. Ogród był jednym wielkim bukietem kwiatów, a wspinające się na taras barwinki wylewały się z lasku i rozpościerały jak królewski dywan. W głębi lśniła Loara, odbijając czerwonawy blask przepięknego zachodu słońca zdającego się otaczać płomieniami jasne zabudowania opactwa Świętego Kośmy. Powietrze pachniało rozgrzanymi kwiatami, sosnami, świeżo ściętą trawą z lekką nutą wilgoci dobiegającą od strony rzeki.

- Jak tu ładnie! - westchnęła Khatoun. - Ale... Nikogo nie ma?

W tej chwili z głębi ogrodu dotarło wesołe, zbliżające się ku nim pogwizdywanie. Wreszcie zza bujnych krzewów wyszedł młody mężczyzna niosący na ramionach małe dziecko, które śmiało się i wczepiało rączkami w jego jasne włosy. Jeden z koni zarżał, co sprawiło, że mężczyzna odwrócił głowę. Stanął jak wryty, a jego niebieskie oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Jednocześnie machinalnie zdjął chłopczyka z ramion i posadził sobie na ręku.

- No i co, Florencie? - powiedziała Fiora z uśmiechem. - Czyżbyś mnie nie poznawał?

Zaskoczenie minęło i nagle źrenice młodzieńca zapłonęły, a z gardła wydobył się istny ryk radości:

- Pani Leonardo! Petronelo! Stefanie!... Szybko! Chodźcie szybko! Wszyscy! Nasza pani wróciła!

A ponieważ najwyraźniej nikt go nie usłyszał, wcisnął dziecko w ramiona Fiory i rzucił się biegiem w kierunku domu wrzeszcząc z całych sił:

- Nasza pani wróciła! Nasza pani wróciła!

Ta nagła zmiana nie spodobała się małemu Filipowi, który energicznie zaprotestował. Jego buzia otworzyła się szeroko z donośnym „Ueeeeeeeeee...

ue...ue!" połączonym z potokiem łez.

- Mój Boże! - jęknęła Fiora. - On się mnie boi!

Zrozpaczona, nie śmiała przytulić go do siebie i obsypać pocałunkami brązowych, jedwabistych loczków pokrywających jego główkę, choć umierała z chęci, by to zrobić.

- Ależ nie, nie boi się ciebie - powiedziała Khatoun. - To ten durny chłopak za mocno nim potrząsnął. Poczekaj!

Zaczęła wymachiwać rękami i robić miny, które zdały się dziwić dziecko. Przestało płakać, po czym nagle, prawie bez fazy przejściowej, wybuchnęło śmiechem.

- Widzisz? Przestał płakać i szybko zrozumie, że jesteś jego mamą.

Maluch przyglądał się teraz tym dwóm tak różnym twarzom, które się do niego uśmiechały. Fiora czule go przytuliła i zaczęła delikatnie kołysać w ramionach.

- Moje maleństwo!... Mój syneczek! Jaki jesteś śliczny!

Próbowała dotknąć w locie ustami różowych paluszków poruszających się przed jej twarzą i usiłujących pochwycić brzeg białego welonu lub pasemko włosów. Wreszcie Filip zdecydował się na nos matki i szarpnął go z zapałem.

- Ależ on już jest silny! - zawołała, śmiejąc się i płacząc jednocześnie. - Och, Khatoun, jak mogłam tak długo być z dala od niego?

Młoda Tatarka nie miała czasu udzielić odpowiedzi na to pytanie, które zresztą odpowiedzi nie wymagało, bo niczym chmara wróbli na spotkanie im wybiegli mieszkańcy domu. Nogi Leonardy nie dorównywały nogom pozostałych, ale nikt nie ośmieliłby się wyprzedzić jej w tym biegu. Przeciwnie - Florent i Marcelina, mamka dziecka, podtrzymywali ją i to ona jako pierwsza padła w ramiona Fiory, której Khatoun skwapliwie odebrała syna, zachwycona, że wreszcie może poznać małego Filipa.

Przez chwilę trwały uściski, pocałunki, wesołe okrzyki i serdeczne słowa powitania. Leonarda w przekrzywionym czepcu wylewała potoki łez, przyciskając swoje jagniątko do serca, obejmowała Khatoun niemal równie czule, co Fiorę, co zdziwiło Tatarkę, zupełnie nienawykłą do takich przejawów uczuć u pani Leonardy, którą zawsze uważała za nieco oschłą.

- Bóg pozwolił, byście się odnalazły - oświadczyła Leonarda. - Niech Jego imię będzie błogosławione, i niech ten dom, w którym odtąd będziesz mieszkać, stanie się dla ciebie azylem. Wraz z tobą wraca tu coś z dawnych, dobrych dni!

I ponownie ją uściskała, by pokazać radość, którą czuła, widząc ją znowu. Stefan Le Puellier i jego żona Petronela, czyli zarządca i kucharka w niewielkiej posiadłości, także mieli łzy w oczach widząc młodą panią, którą darzyli serdecznym przywiązaniem. Zaś młody Florent, niegdyś terminator u bankiera Angola Nardiego w Paryżu, a obecnie ogrodnik i prawa ręka Stefana, patrzył na Fiorę ze złożonymi dłońmi i zachwytem w oczach, nawet nie myśląc o otarciu strumieni łez spływających na niebieski płócienny fartuch. Uczucia, które wobec niej żywił, nie stanowiły dla nikogo tajemnicy i jego ekstaza nie miała w sobie nic zaskakującego.

Tylko Marcelina, mamka, która nie zdążyła poznać matki swego mlecznego syna, okazała pewną rezerwę. Oświadczyła, że jest bardzo zadowolona, że pani hrabina wróciła, ale pospiesznie zabrała małego Filipa z ramion Khatoun, usiłując spiorunować ją wzrokiem. Widząc rozczarowanie na twarzy swej byłej niewolnicy, Fiora pomyślała, że trzeba spodziewać się kłopotów z tej strony i aby wszystkich pogodzić zawołała:

- Daj mi go na trochę, Marcelino! Pomyśl, że nie widziałam go od miesięcy...

- Kiedy on jest ciężki, pani hrabino! A po tej długiej podróży...

- Jestem jeszcze zdolna dźwigać to brzemię - odpowiedziała Fiora żartobliwie. - Od tak dawna o tym marzę!

I trzymając z dumą w ramionach syna, ruszyła w kierunku domu, w którym zniknęła już Petronela, wołając, że przygotuje najlepszą kolację na świecie. Leonarda i Khatoun otoczyły Fiorę, a za nimi szli Stefan i Florent, prowadząc konie, które zamierzali umieścić w stajni po wcześniejszym uwolnieniu ich od bagaży i rozsiodłaniu. Marcelina postanowiła dołączyć do Petroneli i pomóc jej w kuchni.

Leonarda nie mogła napatrzeć się na Fiorę, zupełnie jakby się obawiała, że dawna podopieczna zniknie, rozpłynie się jak sen w ostatnich promieniach słońca. Najwyraźniej zżerała ją ciekawość i nie mogła długo opierać się chęci zadania pierwszego pytania:

- Skąd się tu wzięłaś, moje jagniątko?

- Zaskoczę cię, Leonardo: przybywam z Florencji, gdzie widziałam się z naszym przyjacielem, Commynes'em. A przywiózł nas tutaj Douglas

Mortimer...

- Z Florencji? Ale... jak to się stało, że się tam znalazłaś? Czy nie była to wielka nieostrożność?

- Nie, zaszły tam wielkie zmiany! Och, moja droga, mam ci tyle do opowiedzenia, że nie bardzo wiem, od czego zacząć!

- Czy najprościej nie byłoby od początku? Na przykład od porwania...

- Oczywiście, ale - Fiora ściszyła głos - o tym, co przeżyłam przez te miesiące, nie wszyscy powinni się dowiedzieć. Toteż proszę cię o nieco cierpliwości. Poczekajmy, aż będziemy same wieczorem. Tymczasem musisz mi odpowiedzieć na pytanie, które mnie prześladuje od czasu wyjazdu z Italii: czy wiesz, gdzie jest Filip?

- Filip? Ależ... przecież trzymasz go na rękach. Przykładając policzek do główki dziecka, Fiora pocałowała ją z czułością.

- Nie on, Leonardo... jego ojciec.

Źrenice starej panny rozszerzyły się pod wpływem nagiego zdumienia zmieszanego z niepokojem, który Fiora bez problemu rozszyfrowała: Leonarda zastanawiała się, czy jej przybrana córka wróciła w pełni władz umysłowych.

- Nie martw się, nie zwariowałam! Widzę jednak, że jesteś równie nieświadoma, jak ja przed spotkaniem z Commynes'em. To on powiedział mi prawdę.

- Jaką prawdę?

- Jedyną obowiązującą, myślę: egzekucja mego małżonka nie została doprowadzona do końca i Filip uniknął śmierci... ale dokąd pojechał? Tego Commynes nie mógł mi powiedzieć.

Leonarda zmarszczyła brwi i położyła dłoń na ręce Fiory, jakby chcąc zatrzymać ją w obliczu niebezpieczeństwa:

- Albo nie chciał. Strzeż się, moje dziecko! Może chodzić o tajemnicę państwową, do której tylko król posiada klucz! Może lepiej rozmawiać o tym tylko za zamkniętymi drzwiami? Niektórych słów nie należy wypowiadać głośno.

- Masz rację! Porozmawiamy później!

I przytulając mocno do siebie gaworzące niemowlę, Fiora przekroczyła wreszcie próg Domu w Barwinkach, po którym rozchodził się zapach pieczonego kurczaka. * * *

Tego wieczora Fiora postanowiła, że wszyscy razem zjedzą w kuchni, mimo pełnych zgorszenia protestów Petroneli, która uważała, że pani na włościach to nie przystoi. Fiora nie chciała o niczym słyszeć.

- Od miesięcy marzyłam o powrocie do domu - powiedziała - ale bez was wszystkich byłby on tylko pustą skorupką. Potrzebuję was tuż obok. Poza tym znam sale pałacowe, które nie umywają się do twojej kuchni, Petronelo.

I w ten oto sposób wszyscy spotkali się przy długim stole z woskowanego dębu, na którym Leonarda rozpostarła cienki, płócienny obrus, a Florent na cześć Fiory porozstawia! bukieciki drobnych różowych różyczek i barwinków. Domownicy radośnie zasiedli wokół specjałów Petroneli, począwszy od pasztetów z łososia, z węgorza i z jarząbka, cienkich kiełbasek i soczystej pieczeni z warchlaka z czerwonymi porzeczkami, a skończywszy na smakowitych pączkach  z  kwiatem  akacji,  różnorodnych  konfiturach i galaretce z karmelem i migdałami, poprzez świeże serki podane na liściach winorośli z przyprawami. Naturalnie Stefan wydobył z piwnicy kilka butli swoich najlepszych win z Orleanu i Vouvray.