Fiora oczywiście mówiła znacznie więcej niż pozostali biesiadnicy, choć nie omieszkała zadawać pytań o to, co działo się w trakcie jej nieobecności. Wszyscy chciwie słuchali relacji o jej losach od chwili, gdy Montesecco porwał ją na rozkaz papieża, by zawieźć do Rzymu. Jednakże opowiadanie sprawiało narratorce pewne problemy. Nie mogła przecież urazić uczuć religijnych tych dobrych ludzi ani opowiedzieć im o szczegółach swego życia w tym okresie. Trzeba było jedno przyciąć i ociosać, a co innego upiększyć, na przykład bardziej szczegółowo opowiedzieć o pobycie w klasztorze San Sisto niż w pałacu Borgii oraz przemilczeć małżeństwo z Carlem, a zwłaszcza namiętny romans z Lorenzem. Oczywiście nie można było pominąć zabójstwa Giuliana w katedrze we Florencji - Fiora dostrzegła wówczas, że twarze słuchaczy spochmurniały, a ręce pospiesznie nakreśliły znak krzyża.

- To naszemu królowi - zakończyła - zawdzięczam, że mogłam do was wrócić bez przeszkód. Spotkanie z jego posłem we Florencji umożliwiło mi wreszcie podróż do Francji.

Wzniesiono zatem toast za zdrowie króla Ludwika, po czym Fiora, Leonarda i Khatoun, której posłano obok pokoju młodej pani, wróciły do swych komnat, gdzie pod opieką niańki spał już mały Filip.

Przybywając do Turenii Fiora żywiła pewne obawy, co domownicy pomyślą o Khatoun, ale szybko się uspokoiła. Układność i wesołość młodej Tatarki sprawiła, że zapomniano o jej nieco egzotycznym wyglądzie. Petronela dostrzegła nawet pewne jej podobieństwo do posążka świętej Cecylii z opactwa Świętego Kośmy. Jednakże dobrej kobiecie zależało na wyjaśnieniu pewnego drobiazgu, który bardzo leżał jej na sercu.

- Czy ona... jest chrześcijanką?

- Oczywiście - odpowiedziała Fiora. - Została ochrzczona w kościele Świętej Trójcy we Florencji i nadano jej imię Donaty, świętej patronki szóstego dnia lutego... ale zawsze mówiliśmy na nią Khatoun. Mój ojciec uważał, że to imię do niej pasuje, gdyż podobna jest do kotka.

- To prawda - przytaknął Florent. - Do bardzo ładnego małego kotka!

W ten oto sposób Khatoun wkroczyła do Domu w Barwinkach, gdzie zainstalowała się w sposób tak bezproblemowy i naturalny, jakby zawsze tam żyła: zadziwiające zdolności adaptacyjne znacznie ułatwiały jej życie, odkąd została rozdzielona z Fiorą i wyrwana z błogiej krainy dzieciństwa.

Tego wieczora Leonarda odesłała ją do łóżka, gdyż nikogo nie dopuściłaby do pomocy swojemu „jagniątku" w wieczornej toalecie.

- Od tak dawna nie miałam okazji tego robić! - oświadczyła z mocą, wlewając wodę z wiadra do miednicy.

Zmywszy dokładnie gąbką z ciała Fiory kurz wielodniowej podróży, wytarła ją miękkim ręcznikiem, po czym posadziła młodą kobietę przed toaletką i rozpuściwszy jej włosy, zaczęła je energicznie szczotkować.

- Khatoun, twój syn i Marcelina śpią jak zabici - oświadczyła spokojnie. - Jesteśmy teraz same, więc może mogłabyś powiedzieć mi prawdę?

- Prawdę?

- Tak. No wiesz, przeciwieństwo nieścisłości i fikcji... czyli tego, co zaprezentowałaś domownikom w trakcie dzisiejszej kolacji. Ja chciałabym wiedzieć, co zdarzyło się naprawdę.

- Myślisz, że kłamałam?

- Nie myślę, jestem tego pewna.

- Co mogło sprawić, że tak sądzisz? - spytała Fiora z rozbawieniem.

- Zawsze na swoje nieszczęście czerwieniłaś się, kłamiąc, a dziś wieczorem byłaś nieustannie czerwona. Być może wino odegrało tu pewną rolę, ale głowę bym dała, że między pobytem w klasztorze, długą walką z tym niesamowitym papieżem, przyjaźnią z hrabiną Catariną i podróżą do Florencji na ratunek Medyceuszom zdarzyło się... to i owo. Zresztą zdaje mi się, że twój pobyt we Florencji nieco się przeciągnął?

- Przyznam, że tak. Widząc, że mogę tam normalnie żyć, aż do przybycia Commynes'a żywiłam zamiar, by posłać po ciebie i małego Filipa i wieść tam egzystencję taką, jak niegdyś, ponieważ... Lorenzo ocalił większość mego majątku.

Niedostrzegalne wahanie przed wymówieniem imienia Wspaniałego nie umknęło uwagi Leonardy. Fiora zauważyła to, napotykając w lustrze jej spojrzenie... i stwierdzając z odrobiną rozdrażnienia, że znowu się zaczerwieniła.

- Lorenzo? - szepnęła stara panna, zaczesując do góry masę czarnych jedwabistych włosów. - Czy mi się wydaje, czy twój głos trochę drży, gdy wymawiasz jego imię?

Fiora zerwała się i ściskając przy piersiach spowijającą ją materię, zaczęła przemierzać nerwowo komnatę. Leonarda pozwoliła jej na to, nie odzywając się ani słowem. Po dłuższej chwili młoda kobieta zatrzymała się przed nią.

- Tak czy inaczej zamierzałam wszystko ci powiedzieć. Zwlekałam z powrotem i ma to duży związek z Lorenzem. Tego wieczora, gdy miało miejsce morderstwo w katedrze, został moim kochankiem... i nawet, gdy dowiedziałam się, że Filip żyje, niełatwo było mi się z nim rozstać. Podaj mi coś wygodniejszego do ubrania, Leonardo, i usiądź przy mnie na łóżku: o wszystkim dokładnie ci opowiem.

- A nie jesteś zbyt zmęczona?

- Ależ z ciebie hipokrytka! - powiedziała Fiora ze śmiechem. - Od godziny próbujesz coś ze mnie wyciągnąć. Nie mów, że nagle zmieniłaś zdanie.

- Przyznaję, że nie - odrzekła Leonarda pogodnie. - Obiecuję jednak, że zaraz przygotuję ci napar z lipy, żeby ci się dobrze spało.

Była prawie północ, kiedy Fiora otrzymała obiecane ziółka i wślizgnęła się do pachnącej miętą i sosną pościeli.

Kiedy piła, jej oczy znad filiżanki śledziły wyraz twarzy Leonardy, która stała przy łóżku z założonymi rękami.

- Nie wzbudziłam w tobie wstrętu?

- Dlaczego? Bo uważając się za wdowę, posłuchałaś głosu natury i znalazłaś się w ramionach mężczyzny... o którym marzyć może niejedna kobieta? Zresztą ten stary wariat Demetrios pewnie ci powiedział, co o tym myśli?

- Oczywiście. Zdawał się rozumieć, że mogę być szczęśliwa z Lorenzem, nie kochając go...

- Zdziwiłabym się, gdyby wzywał cię do umartwiania się i pokuty w klasztorze! Grecy mają specyficzną moralność, ale w tym wypadku miał rację: wykazałaś się odwagą godną mężczyzny i zasługiwałaś na nagrodę. Śpij teraz i nie myśl o tym więcej. Jutro będzie nowy dzień... i początek nowego życia. I tak trzeba do tego podchodzić.

Leonarda pochyliła się, by pocałować Fiorę, po czym oświadczywszy, że nie zapala lampki nocnej z powodu szczególnie żarłocznych tego lata komarów, wyszła z pokoju i udała się do siebie. Tam, zanim się położyła, długo klęczała przed figurką Matki Boskiej z Clery, którą podarował jej Ludwik XI, by do niej zwracała się ze swymi modlitwami i nadziejami w trakcie przedłużającej się nieobecności Fiory. Teraz dziękowała za jej powrót, ale nie mogła się powstrzymać od wyrażenia prośby, by dziecięciu jej serca zaoszczędzone zostały kolejne problemy...

Schodząc następnego ranka do kuchni, Fiora zastała tam Douglasa Mortimera. Rozsiadłszy się wygodnie przy stole, Szkot pochłaniał pasztet z zająca, którego szczodre porcje podawała mu Petronela. Rozsmarowywał je na wielkich pajdach chleba, a każdemu kęsowi towarzyszyła marynowana cebulka, którą czubkiem noża wyławiał z kamionkowego garnka. Popijał to wszystko zawartością sporego dzbana z winem.

Widząc wchodzącą młodą kobietę, podniósł się i ukłonił, nie odkładając jednak kanapki i noża.

- Król przysyła mnie do ciebie, donno Fioro - wyjaśnił - a w oczekiwaniu, aż wstaniesz, Petronela dała mi coś do przegryzienia.

- Dobrze zrobiła, dotrzymam ci towarzystwa. Jestem głodna, a ten pasztet bardzo ładnie pachnie... Dlaczego jednak nasz Sire przysyła cię tak wcześnie rano? Czyżbyś przywoził jakieś ważne wieści?

- Tak i nie. Król zaprasza cię dziś na kolację, a to ranny ptaszek, lubiący zorganizować sobie dzień, gdy tylko otworzy oczy. A poza tym myśl o spędzeniu paru chwil w twojej kuchni nie była mi niemiła - zakończył żartobliwie.

- Król czyni mi wielki honor - powiedziała Fiora, przysuwając sobie rynienkę z pasztetem. - Będą tam jednak również obecne inne osoby, a ja chciałabym z nim porozmawiać sam na sam.

- On także. Dlatego też prosił, byś przyszła około czwartej, w porze jego pieszego lub konnego spaceru. Dziś będzie pieszo. Przejdziecie się po warzywniku lub po sadzie, albo odwiedzicie stajnie czy pawilon myśliwski...

O ustalonej porze Fiora w towarzystwie Florenta, dumnego z powrotu do roli jej pazia, wkroczyła na dziedziniec zamku w Plessis i zsiadła z konia obok starej studni. Miała pewne problemy z wyborem toalety. Wiedziała, jak bardzo król ceni prostotę, zwłaszcza w czasie spaceru wśród pól, ale z drugiej strony zależy mu na zachowaniu pewnych zasad etykiety, a więc wymaga pewnej wykwintności od osób, którym czyni zaszczyt swym towarzystwem. Toteż po głębokim zastanowieniu i zasięgnięciu opinii Leonardy Fiora zdecydowała się na suknię z matowego jedwabiu w czarno-biały wzór, ściśniętą pod biustem wąską zieloną wstążką. Na głowie miała niski stożkowy czepiec w tym samym wesołym kolorze młodych listków ozdobiony obłokiem białego, usztywnionego muślinu. Jej dekolt ozdabiał pojedynczy klejnot: złota chimera o oczach ze szmaragdów, który nosiła w czasie ślubu z Filipem i który Leonarda zdołała ocalić podczas plądrowania pałacu Beltrami.

Nie zdążyła nawet dojść do bramy zamku, bo wyszedł z niego król. Na jej widok wydał radosny okrzyk i żwawym krokiem ruszył jej na spotkanie, podczas gdy ona skłoniła się głęboko, by go powitać, a jednocześnie ukryć chęć śmiechu. Ludwik XI nosił bowiem, prócz takiej jak zwykle krótkiej tuniki z szarego sukna, sięgającej kolan i ściśniętej skórzanym pasem, najbardziej zadziwiające nakrycie głowy, jakie Fiora kiedykolwiek widziała. Na czerwoną jedwabną czapkę zasłaniającą jego królewskie uszy nasunął coś w rodzaju czarnego kapelusza kardynalskiego, którego bardzo szerokie i grube na palec rondo całkowicie osłaniało mu ramiona i ocieniało go całego. Jego podobieństwo do grzyba było nieodparte i Fiora uśmiechnęła się do niego z taką wesołością, że od razu wiedział, o co chodzi.

- Czy to mój kapelusz cię bawi, donno Fioro? Wiedz zatem, że bardzo go sobie cenię, gdyż w upał daje mi cień, a w czasie deszczu chroni lepiej, niż moje zwykłe kapelusze, które wówczas zmieniają się w rynny... Pomysł na niego zaczerpnąłem od biskupa Walencji.

- To naprawdę dobry pomysł, Sire. Ubolewam jedynie, że obyczaj nie pozwala nam, kobietom, na noszenie podobnych.

- Mogłabyś taki nosić, gdybyś była przeoryszą. Ale właściwie przecież nic nie stoi na przeszkodzie, byś wprowadziła taką modę. Czyż ładna kobieta nie może pozwolić sobie na pewną fantazję?

Fiora nie zdążyła odpowiedzieć. Duży biały chart, wyrwawszy się z rąk pazia, podbiegł do króla, okrążył go w podskokach, a potem przylgnął do jego nóg, wznosząc ku niemu delikatny łeb. Nawet gdyby nie nosił kosztownej obroży wybijanej złotymi ćwiekami i drogimi kamieniami, Fiora rozpoznałaby ulubionego psa Ludwika, który pomógł mu kiedyś w szczególnie dramatycznych okolicznościach. Król roześmiał się:

- No, Drogi Przyjacielu! Chcesz się z nami przejść? Ale idziemy do ogrodu i będziesz musiał iść grzecznie przy nodze. Nie wolno tratować grządek!

Pamiętasz go, donno Fioro?

- Oczywiście, Sire - odpowiedziała, głaszcząc jedwabisty grzbiet zwierzęcia. - Nie zapomina się o towarzyszu broni... szczególnie tak pięknym jak on.

- To prawda. Oboje wykonaliście dobrą robotę, kiedy zaatakował mnie ten nikczemny mnich. Czy wiesz, że nie żyje?

- Słyszałam o tym, Sire. Zachorował?

- Nie. Myślę, że umarł ze złości. Wściekł się i rozwalił sobie głowę o pręty swojej klatki. Został godnie pochowany, a za jego podłą duszę odprawiono trzy msze.

Co rzekłszy, Ludwik XI przeżegnał się pobożnie, dał smakołyk Drogiemu Przyjacielowi i ruszył przed siebie. Widoku od strony części mieszkalnej nie ograniczał żaden mur - znajdowała się tu zwykła furtka prowadząca do ogrodu i warzywnika, którą król sam otworzył.

Idąc po piaszczystych alejkach, Fiora pomyślała, że zamkowy ogrodnik jest swego rodzaju artystą. Klomby kwiatowe i grządki z warzywami, równiutko obramowane bukszpanem, miały najróżniejsze kształty. Tworzące je rośliny zostały dobrane kolorystycznie. W ogrodzie ozdobnym niepodważalnie królowały róże i lilie, zaś w warzywnym jarzyny i zioła uporządkowane były według barwy, tak by stanowić obraz przyjemny dla oka. Podlewanie zostało udoskonalone dzięki doprowadzeniu wody ze źródła Carre połączonego z zamkiem rurami ołowianymi lub ceramicznymi. Kilku ogrodników zajętych było pracą, której nadejście króla nie przerwało. Widząc go, zdejmowali czapki, by się mu ukłonić, po czym wracali do swego zajęcia. Ludwik XI chętnie zatrzymywał się przy tych ludziach, których sam wybierał i bardzo lubił chwilę porozmawiać albo zrobić jakąś uwagę, zawsze miłą i trafną. Fiora zaczęła się w końcu zastanawiać, co tu robi: jej towarzysz zdawał się całkiem o niej zapominać. Między jednym a drugim ogrodnikiem przemawiał głównie do swojego psa.... Wreszcie przekroczyli ogrodzenie wielkiego sadu, w którym śliwy dosłownie uginały się pod ciężarem owoców o najróżniejszych kolorach. Ludwik XI zerwał kilka i poczęstował Fiorę, po czym, wypluwając pestki, wskazał jej kamienną ławkę ustawioną pod czereśnią. Już dawno zebrano z niej owoce, ale gęste listowie dawało chłodny cień. Ludwik usiadł na ławce, gestem zachęcił swą towarzyszkę, by zajęła miejsce obok, i zdjął kapelusz, upuszczając go na trawę, po czym westchnął: