- Nie, niestety. Wiem tylko to, co przeor powiedział mojemu kapelanowi. Jedno jest pewne: ten mężczyzna nie ma w sobie nic z wieśniaka. Jest wysoki, a blizny na jego ciele zdają się wskazywać na żołnierza. Ponadto łódź była inna, niż wytwarzane w okolicy. Ale widzę, że jesteś bardzo wzruszona i to mnie niepokoi. Powtarzam, że być może nie ma żadnego związku z...

- Jestem prawie pewna, że jakiś jest. Czy ten mężczyzna nadal tam jest?

- Oczywiście. Gdzie miałby pójść, nie mając pojęcia, kim jest i skąd pochodzi? Stan ten wynika bez wątpienia z rany głowy... Ale uspokój się, troskliwie się nim zajęto i nie jest nieszczęśliwy. Kartuzi są życzliwi i gościnni. Poza tym dla zbiegłego więźnia, jeśli to naprawdę o niego chodzi, klasztor jest najlepszym schronieniem.

- Nie wątpię w to ani przez chwilę, ale jak się dowiedzieć, jak się upewnić...

Wstała i wzburzona zaczęła chodzić po komnacie tam i z powrotem, przyciskając dłonie do piersi i starając się uspokoić serce bijące tak mocno, że niemal ją dławiło. Widząc, że zbladła i się zachwiała, delia Rovere poderwał się, chwycił ją na ręce i zmusił do położenia się na wyściełanej poduszkami ławie. Była najwyższa pora, gdyż nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Kardynał wezwał na pomoc Leonardę, która, jako że podsłuchiwała pod drzwiami, pojawiła się natychmiast z flakonikiem octu oraz ręcznikiem i zaczęła cucić młodą kobietę.

Omdlenie szybko ustąpiło i wkrótce Fiora, całkiem oprzytomniała, mogła przeprosić gościa, który robił wrażenie szczerze zaniepokojonego.

- Obawiam się, że zanadto ci zmęczyłem - powiedział. - Najlepiej będzie, jak teraz sobie pójdę i przyjadę jutro. Miałem zresztą taki zamiar, gdyż chciałem się pożegnać...

- Wasza Ekscelencja już nas opuszcza? - spytała Leonarda.

- Tak, muszę wrócić do Awignonu, gdzie wzywają mnie pilne sprawy.

Pojutrze pożegnam się z Tours.

Zamierzał wyjść, ale Fiora go zatrzymała.

- Litości, Ekscelencjo! Jeszcze chwilę. Zapewniam cię, że czuję się lepiej... Powiedz mi coś jeszcze o tym uratowanym mężczyźnie!...

- Co mogę ci jeszcze powiedzieć? Wiesz już tyle, co ja... Słuchaj! Skoro tam wracam, czy chcesz, żebym udał się do klasztoru kartuzów zaraz po przyjeździe i zobaczył się z tym mężczyzną?

- Nigdy wcześniej go nie widziałeś, Ekscelencjo. Jak miałbyś go rozpoznać?

- Może mogłabyś mi go opisać? Oczywiście, gdybyś nie była cierpiąca, byłoby pewne rozwiązanie, niewątpliwie proste, ale chyba trochę męczące...

- Jakie? - burknęła nieufnie Leonarda.

Ale Fiora od razu zrozumiała.

- Mogłabym pojechać z tobą? To prawda, że jestem jedyną osobą, która może stwierdzić, czy to mój mąż. A jeśli to on, ja najlepiej się nim zajmę...

- Fioro! - zaprotestowała Leonarda. - Zwariowałaś? Znowu chcesz wyjeżdżać na koniec świata?

- Awinion nie jest na końcu świata, pani, i nie bardzo wiem, na jakie niebezpieczeństwa narażona byłaby donna Fiora pod moją ochroną. Mogę nawet zaoferować jej wygodny powóz...

Fiora zdawała się odżywać. Odzyskała rumieńce, a jej oczy pod wpływem nadziei rozbłysły jak gwiazdy. Wstała z ławy.

- Nie mogę nie wykorzystać takiej szansy, droga Leonardo, a moja nieobecność nie potrwa długo. Jeśli to rzeczywiście Filip, przywiozę go tutaj, a potem doprowadzę do jego zgody z królem. Och, Ekscelencjo, nie wyobrażasz sobie, jaką radość mi dajesz!

Kardynał zaczął się śmiać, co ogromnie go odmłodziło. Zdawał się równie szczęśliwy, jak młoda kobieta.

- Dobrze, więc ustalone. Jutro wieczorem przyślę po ciebie powóz, o którym mówiłem. Służba otrzyma rozkazy, a ty dołączysz do mnie przed południem w bazylice Świętego Marcina, gdzie chcę wygłosić kazanie przed wyjazdem. Myślę, że starczy ci czasu na przygotowania.

Wraz z Fiorą wyszedł do ogrodu, gdzie czekał na niego powóz, i dał sekretarzowi list, który przekazała mu młoda kobieta. Żegnając się, ściszył głos i dodał:

- Dla moich ludzi będziesz damą odbywającą pielgrzymkę do Compostelo lub do Rzymu.

- Nie miej mi za złe, Ekscelencjo, ale wolę Compostelo. Rzym wspominam nie najlepiej...

- Dodam - powiedziała Leonarda, która nie opuściła Fiory - że Wasza Ekscelencja będzie miał pod opieką dwie pielgrzymujące damy. Ja również zamierzam dać wyraz mojej pobożności. I mam nadzieję, że nikt nie będzie widział w tym nic złego!

Jej oczy, których łagodny błękit zachował całą świeżość, rzucały wyzwanie każdemu, kto usiłowałby przeciwstawić się jej projektowi. Nikt jednak nawet o tym nie myślał. Della Rovere uśmiechnął się, a Fiora wzięła ją za rękę i wsunęła pod swoje ramię.

- Skoro będziemy podróżować powozem, będę szczęśliwa, mając cię przy sobie.

Trudniej było wytłumaczyć Khatoun, że nie mogło być mowy o zabraniu także jej. Obecność Azjatki w orszaku księcia Kościoła, wraz z innymi kobietami, mogłaby wywołać wrażenie nie tyle pielgrzymki, co haremu.

- To nie potrwa długo - pocieszyła ją Fiora - a potrzebuję kogoś, kto zaopiekuje się moim małym Filipem...

Marcelina bowiem opuszczała Rabaudiere. Miała coraz mniej pokarmu, a w dodatku mąż domagał się jej powrotu do domu. Tegoż ranka wyjechała do swojej wsi, głęboko wzdychając i lejąc łzy, gdyż zamieniała przyjemne i nieskomplikowane życie na ciężką egzystencję na farmie, ale Fiora umiała ją pocieszyć. Mamka wracała do domu bogatsza nie tylko o ubrania, które jej ofiarowano w ciągu tego roku, lecz także o bieliznę domową, zapasy jedzenia, złoty krzyżyk, który dumnie nosiła na szyi i o okrągłą sumkę, która miała uczynić ją najbogatszą chłopką we wsi.

Khatoun przywitała ten wyjazd z ulgą. Ona i mamka znienawidziły się od pierwszego wejrzenia, a walka o opiekę nad dzieckiem była zażarta. Natura decydowała na korzyść młodej Tatarki, ale Marcelina natychmiast oświadczyła, że to właśnie „żółta wiedźma" sprawiła, że straciła pokarm. Fiora z całą mocą przeciwstawiła się temu oskarżeniu.

- Jeśli do moich uszu dotrą podobne pogłoski, to będę wiedziała, skąd pochodzą, a w twoim interesie jest, by nie robić sobie ze mnie wroga. Khatoun była niewolnicą, to prawda, ale nigdy jej tak nie traktowałam. Wychowywałyśmy się razem i dwukrotnie mnie uratowała. Tak więc wiele jej zawdzięczam, a o swoich długach nie zapominam nigdy. Poza tym kocham ją jak siostrę...

Zrozumiawszy, że upieranie się jest sprzeczne z jej interesem, Marcelina przysięgła, że nie będzie więcej powtarzać swego oskarżenia, kładąc dłoń na wizerunku Ukrzyżowanego w książeczce do nabożeństwa, którą bez słowa, lecz z wielce wymownym spojrzeniem, podsunęła jej Leonarda. Rozstały się więc w jak najbardziej przyjacielskiej atmosferze.

- Mam nadzieję, że kiedy pani hrabina obdarzy panicza Filipa siostrzyczką, to po mnie pośle! - powiedziała Marcelina na koniec.

- Masz zatem zamiar mieć więcej dzieci? Jeśli dobrze pamiętam, masz ich troje?

- Tak, ale moja matka urodziła dwanaścioro, a mój mąż chce wielu synów do pomocy na roli.

Zostawszy panią sytuacji, Khatoun zrozumiała w końcu, że powierzając jej synka, Fiora dawała dowód swego zaufania. Zaprzestała protestów.

Później przyszła kolej na Florenta. Myśl, że jego droga pani znowu wyjedzie gdzieś daleko, była dla niego nieznośna. Upierał się, że będzie ją eskortował w charakterze stajennego. Tym razem interweniowała Leonarda:

- Po co jej stajenny, skoro będzie podróżować powozem?

- Ale mógłbym ją bronić w razie niebezpiecznych spotkań.

- Niebezpiecznych spotkań? Gdy będziemy w towarzystwie legata papieskiego? Nie wymyślaj, przyjacielu! Poza tym ja jadę tylko po to, żeby czuwać nad donną Fiorą. A ty dobrze wiesz, że Stefan będzie cię bardzo potrzebować przy winobraniu, czyli już wkrótce.

- Jakoś sobie radził, kiedy mnie nie było! - burknął chłopak.

Leonarda posłała mu swój najbardziej sardoniczny uśmiech.

- Tak to jest, jak ktoś staje się niezastąpiony! - oświadczyła wesoło.

Rankiem we wtorek 8 września, w dniu święta Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, Fiora i Leonarda opuściły Dom w Barwinkach w obszernym powozie wyposażonym w poduszki, zasłonki, materace i skórzane osłony, co pozwalało na w miarę wygodne pokonanie najdłuższych tras i przetrwanie największej niepogody. Zaprzężono do niego dwa silne konie, którymi powoziło wielkie, wąsate chłopisko imieniem Pompeo. Powietrze było nieco chłodne, ale zapowiadał się słoneczny dzień, sprzyjający podróży. Mimo to, kiedy ciężki pojazd ruszył, Leonarda lekko się skrzywiła i wymamrotała:

- Zastanawiam się, czy nie robimy głupstwa.

- Głupstwa? - zaprotestowała Fiora. - Chcąc pomóc Filipowi w krytycznej sytuacji? Wyobrażasz go sobie zamkniętego w tym klasztorze, niewiedzącego, kim jest i skąd pochodzi? Skazanego na dobrą wolę mnichów, z których może nie wszyscy są tacy święci?

- Nie jesteśmy pewne, że to on...

- Zgadzam się, ale przyznaj, że istnieje mnóstwo niepokojących zbiegów okoliczności. Obawiasz się, żebym się nie rozczarowała?

- Być może...

- A więc bądź spokojna. Jestem na to przygotowana i sądzę, że lepiej odbyć tę podróż na darmo, niż zostać tu i pozostawić Filipa na pastwę losu, bez szansy na ratunek.

Pogoda ducha młodej kobiety była pokrzepiająca i Leonarda nie powiedziała nic więcej. Nie udawało jej się jednak uspokoić. Główną przyczyną jej niepewności był kardynał delia Rovere: nie umiała obdarzyć go pełnym zaufaniem. Leonarda robiła sobie z tego powodu wyrzuty, bo przecież chodziło o bratanka Ojca Świętego, ale opowiadanie Fiory o przeżyciach w wiecznym mieście głęboko nią wstrząsnęło. Jej głęboka pobożność, bezwarunkowa wiara i szczere umiłowanie Boga, Matki Boskiej i Chrystusa nie zostały naruszone, jednakże w głębi serca miała wielki żal, że Rzym i następca świętego Piotra nie są zdolni wzbudzić choćby szacunku.

Oczywiście wiedziała, że nie brakowało na przestrzeni wieków papieży bardziej czy mniej dyskusyjnych, lecz ten były zakonnik, który zakładając na głowę tiarę*, widział w tym jedynie okazję do przysporzenia bogactwa swej licznej rodzinie i nie zawahał się wypowiedzieć wojny, by ograbić Medyceuszy po próbie ich zamordowania, nie miał żadnego prawa do szacunku wiernych, a zwłaszcza do jej szacunku.

* Papieska korona składająca się z trzech diademów.

Wszystko, co dotyczyło Rzymu, było dla niej od tej pory powodem do podejrzliwości i uprzejmy kardynał nie wymykał się tej nieodwołalnej ocenie.

Tak jak zostało ustalone, spotkały się z nim na dziedzińcu przed kolegiatą Świętego Marcina, w całości wypełnionym przez jego wspaniały orszak. Dwie kobiety wysiadły z powozu, by wziąć udział we mszy i pomodlić się przez chwilę przy grobie świętego, po czym orszak skierował się do wyjazdu z Tours pośród tłumnie zgromadzonego ludu wiwatującego na cześć znamienitego cudzoziemca. Jadąc dumnie na grzbiecie wspaniałego wierzchowca, na którego zadzie rozpościerała się dostojnie purpurowa symara, Giuliano delia Rovere rozdzielał błogosławieństwa, podczas gdy jego służący rozdawali datki w jego imieniu.

Pojazdy, sekretarze, służba, konie i muły, a także straże i wozy z bagażami tworzyły orszak tak długi, że jego początek dotarł prawie do murów miasta, podczas gdy koniec dopiero opuszczał dziedziniec. Powóz z dwiema kobietami zajął miejsce nieco przed służbą i wozami wiozącymi meble i bagaże, czyli bliżej końca, bowiem nie wypadało, by kobiety znajdowały się wśród duchownych. W ich pobliżu znalazła się garstka pielgrzymów udających się, pieszo lub na różnego rodzaju wierzchowcach, do Prowansji i upoważnionych do odbycia tej wyprawy w tak znakomitym towarzystwie...

Przebywszy ulicę de la Scellerie, gdzie orszak minął klasztory Augustynów i Franciszkanów oraz klęczących przed nimi zakonników, którzy oczekiwali na błogosławieństwo, dotarli do przedmieścia Arcis i do Bramy Świętego Stefana, strzeżonej przez potężną basztę i zwróconej na południe.

Minąwszy przedmieście o tej samej nazwie i „Długie Mosty" wznoszące się nad rzeką Cher i licznymi rozlewiskami utworzonymi przez dawne jej odnogi, orszak dotarł do Saint-Avertin.

- Jak się będziemy zatrzymywać co pięć minut, to nigdy nie dojedziemy! - wyrzekała Leonarda. - A jaką odległość musimy pokonać? Sto siedemdziesiąt, sto osiemdziesiąt mil?

- Jeśli uda nam się przejeżdżać dziesięć mil dziennie, to będziemy w drodze tylko trzy tygodnie. Oczywiście konno posuwałybyśmy się szybciej, ale zdaje mi się, że niezbyt entuzjastycznie wspominasz ten sposób podróżowania? - powiedziała Fiora z uśmiechem. - Dla pocieszenia pomyśl o tych wszystkich opactwach, w których będziemy się zatrzymywać po drodze. Będziesz mogła pomodlić się do prawie wszystkich francuskich świętych!