Oberża „Wielki Przeor", znajdująca się tuż obok kolegiaty Matki Boskiej, której czworokątna wieża i dzwonnice zdawały się chronić miasteczko jak kura kurczęta, wychodziła na plac kapituły, a jej chłodne izby pachniały werbeną i przyprawami korzennymi. Leżący na jej tyłach ogród porośnięty oleandrami, drzewkami pomarańczowymi, mirtem, cyprysami, różami, jaśminem i mnóstwem innych roślin, stykał się z ogrodem opactwa Świętego Andrzeja. W ogrodzie tym, rozciągającym się na wzgórzu Montaut, znajdowały się pozostałości dawnego pałacu kardynała Bertrand, biskupa Autun i założyciela kolegium w Paryżu. To połączenie piękna natury z mistrzostwem pracy ludzkiej dawało doskonałą całość, w której wszystko scala się dla przyjemności oczu i spokoju duszy.
W czasach gdy kardynał Bertrand lubił przyjmować w swoim pałacu wielkich tego świata, zajazd przyjmował ich świty i służył wsparciem przeciążonym czasem kuchniom księcia Kościoła. Poza tym mieszkańcy Awinionu chętnie pokonywali most Saint-Benezet, by rozkoszować się chwilą chłodu w cienistym ogrodzie, a przede wszystkim delektować się frykasami kuchni słynnej w promieniu dwudziestu mil.
Wyjazd dworu papieskiego mógł stanowić śmiertelny cios dla „Wielkiego Przeora", ale tak się nie stało. Gdy po epoce biskupów rzymskich nadszedł czas legatów, w Awinionie pojawili się ludzie zupełnie innego pokroju, którzy zrobili z niego arenę interesów, gdzie swe kantory miały banki i firmy handlowe, i to w czasach, gdy nie było ich jeszcze nawet w Marsylii. Jako że Awinion był głównym punktem na szlaku między morzem i wielkimi rynkami Lyonu i Genewy, Villeneuve, choć należał do króla Francji, odnosił korzyści z tak wyjątkowego położenia, a „Wielki Przeor" nie utracił nic ze swej renomy. Było nawet wręcz przeciwnie, gdyż jego właściciele, mistrz Jakub i jego żona Franciszka, posiedli w stopniu najwyższym trudną sztukę podejmowania każdego, skądkolwiek pochodził, w taki sposób, jaki najbardziej mu odpowiadał. Uśmiech pani Franciszki rozbroiłby najgroźniejszą celniczkę i wprawił w błogostan anachoretę. Jej małżonek zaś sprawiał, że goście pogrążali się w najsmakowitszym grzechu łakomstwa, gotowi na wieczne potępienie.
Zajmująca budynek stanowiący niegdyś część wspaniałej posiadłości kardynała Arnauda de Via, bratanka papieża Jana XXII i budowniczego sąsiedniej kolegiaty, w której spoczywał, oberża nie była szczególnie duża, posiadała jednak wyrafinowanie sąsiadującego z nią pałacu, bez jego surowości, i stanowiła przykład pewnej sztuki życia, przyjemnie pachnącej słońcem Prowansji. Wchodząc do środka, Fiora odniosła wrażenie, że jakaś niewidzialna ręka zdejmuje jej z ramion ciężar zmęczenia i strachu przygniatający ją od tygodni, i podczas gdy Mortimer, ze wzrokiem rozpalonym wspomnieniem minionych uczt, zatrzymał się w kuchni, pozwoliła się zaprowadzić do pokoju wyłożonego płytkami różowego gresu, którego białe ściany podkreślały urodę porządnie wywoskowanych mebli i wielkiego, różnobarwnego bukietu ustawionego przed figurką Matki Boskiej. Przez otwarte na ogród okno dobiegał poszum fontanny...
Zrzuciwszy tylko skórzane botki i aksamitną tunikę, Fiora padła na łóżko przykryte jasnoniebieską narzutą, przyjemnie pachnące żywicą sosnową i lawendą, i zasnęła jak kamień.
Spała tak przez większą część dnia i zapadał już niebieskofioletowy zmierzch, kiedy dołączyła do Mortimera w głównej sali oberży, gdzie odbywały się kuchenne misteria. Siedząc przed dużym kominkiem, nad którym piekła się ćwiartka barana, pił on białe wino, zajadając chleb nadziewany cebulą, czarnymi oliwkami, ostrą papryką i anchois oraz najwyraźniej ociekający oliwą. Przy drugim końcu długiego i wąskiego, dębowego stołu mistrz Jakub ubijał jaja, stojąc pod czymś w rodzaju wieńca wykonanego z obręczy od beczki, na której powieszono kiście winogron z poprzedniego roku, niemal równie suche kiełbasy i duże fioletowe cebule.
- No i? - zapytała, siadając obok niego. - Dowiedziałeś się czegoś?
- Niczego! Myślę, że pan Filip musiał wyjechać z pielgrzymami, a w tej sytuacji: jak odróżnić go od innych? Podczas gdy spałaś, przeszedłem się po mieście, poszedłem też pogadać z żołnierzami w donżonie i wypytywałem ludzi. Wszyscy znają oczywiście historię mężczyzny uratowanego przez kartuzów, nikt jednak, na szczęście, nie pomyślał, że mógł on przypłynąć aż z Lyonu. W każdym razie nikt go nie widział, a więc nikt nie mógł go rozpoznać, kiedy wyjeżdżał. Masz, spróbuj tego!
- Nie, dziękuję. To obrzydliwe!
- Z powodu oliwy? Ależ to przepyszne!
Uciął kawałek chleba i podał jej na wyciągniętej dłoni. Widząc to, mistrz Jakub porzucił swoje zajęcie, wziął dużą, białą serwetkę i z zachęcającym uśmiechem zawiązał ją na szyi młodej kobiety.
- Od razu wyda ci się lepszy! - powiedział. Rzeczywiście, był to rarytas i Fiora, czując, że znów zgłodniała, poprosiła o jeszcze jeden kawałek tego pan bagna. W odpowiedzi usłyszała, że zbliża się pora kolacji i że powinna zostawić sobie na nią nieco miejsca. Aby się zemścić, wypiła ponad jedną trzecią zawartości dzbanka Mortimera, nie tracąc jednak z oczu tego, co zajmowało jej myśli.
- Co teraz zrobimy? Masz jakiś pomysł?
- Myślę, że możemy tu zostać trzy lub cztery dni, żeby rozejrzeć się trochę po okolicy. Jeśli nie zamierzał iść do Composteli, na pewno oderwał się od pielgrzymów. Może ktoś go zauważył, co wyznaczyłoby nam przynajmniej kierunek poszukiwań.
Fiora musiała się przyznać, że nie zna Filipa wystarczająco dobrze, by odgadnąć jego reakcje i stan ducha w chwili, gdy uciekł z kartuzji. To, że mówił o niej w gorączce, było pokrzepiające, ale czy brak mu jej było na tyle, by wyrzekł się swoich przekonań, swojej niezłomnej wierności sprawie Burgundii i by przybył po nią do Turenii, jak tego się domagała?
Widząc, że twarz jego towarzyszki pochmurnieje, Mortimer przyjacielsko położył dłoń na jej ramieniu:
- Spróbuj nie martwić się na zapas! Daj mu trochę czasu na odpoczynek! Wiemy najważniejsze: że żyje!
- Jesteś tego pewny? Co może począć sam, bez broni, bez pieniędzy? Jeśliby chciał opuścić Francję, nie ma żadnych środków, by zapłacić za podróż statkiem, a wizja błąkającego się po drogach samotnego i w nędzy, jest strasznym obrazem...
- Nie jest słabą kobietą. To, czego zdołałem się o nim dowiedzieć, wydaje mi się pokrzepiające: mężczyzna tego typu nie umiera w nędzy pod krzakiem. Jestem pewny, że kiedyś go odnajdziesz. Zrobimy to, co zaproponowałem, a po powrocie możemy poprosić o pomoc króla. Jest wystarczająco potężny, by znaleźć go wszędzie.
- Pod warunkiem że Filip pozwoli się pojmać. Na widok jakiegokolwiek żołnierza czy innego sługi króla rzuci się do ucieczki albo do walki. Jakim cudem miałby myśleć, że Ludwik XI nie chce mu zrobić nic złego?
- Przekonamy się, jak przyjdzie na to pora. A tymczasem pomyśl trochę o sobie!
Wieczór był uroczy. W oberży wyjątkowo gościło niewielu podróżnych i mistrz Jakub przysiadł się do nich na pogawędkę, podczas gdy pani Franciszka próbowała poradzić sobie z jakąś hiszpańską damą, która domagała się, by cała oberża była na jej wyłącznych usługach, nie była z niczego zadowolona i targowała się o wszystko z chciwością starej lichwiarki. Jej ujadanie musiało być słychać aż na moście awiniońskim.
- Czy nie powinieneś pomóc swojej żonie? - zapytał Mortimer ze śmiechem. - Taka miła, młoda kobieta zmagająca się z podobną harpią!
- Z pewnością lepiej poradzi sobie beze mnie. Gdybym się do tego wtrącił, wyrzuciłbym tę megierę za drzwi, nie pytając o rację. Franciszka ma zdolności wytrawnego dyplomaty, a czasy mamy teraz trochę trudne...
W istocie wojna między papieżem i Florencją odbijała się niekorzystnie na życiu w Awinionie. Większość kantorów bankowych i handlowych należała do firm florenckich. Do pozostania zaproszono tylko należące do Pazzich, pozostałe opuszczały miasto, by uniknąć poważniejszych problemów, gdyż kardynał delia Rovere słynny był z ciężkiej ręki. Przedstawiciele Medyceuszy zostali bezceremonialnie wygnani z poleceniem, by ich noga nigdy więcej nie postała w papieskim mieście. Naturalnie ich dobra zostały zajęte, a oni sami ledwie zdołali zdążyć uciec na drugą stronę rzeki przed strzałami łuczników.
- Na szczęście - powiedział Jakub - znaleźli schronienie tutaj. - Gubernator zakwaterował ich w jednej z porzuconych posiadłości kardynalskich w oczekiwaniu na koniec walk.
- Jak uwierzyć - powiedziała Fiora, wznosząc twarz ku górze - że ta głupia i zbrodnicza wojna daje się odczuć aż tutaj, w tej cudownej krainie? Florencja jest daleko, Rzym jeszcze dalej, a jednak...
Śródziemnomorska noc spowijała już ogród, gdzie sosny i cyprysy daremnie próbowały zaciemnić niebo. Nocne powietrze miało czystość kryształu, ciszę zakłócało tylko odległe pohukiwanie sowy. Hiszpańska dama w końcu zamilkła, a mistrz Jakub życzył dobrej nocy swym klientom i popędził do żony. Fiora i Szkot wolnym krokiem ruszyli ścieżką prowadzącą wokół gospody do pokojów dla gości. Mortimer, jakby nigdy nic, wziął młodą kobietę pod ramię, by nie potknęła się w ciemnościach. Po raz pierwszy odważył się na ten gest, a ona go nie powstrzymała. Dobrze było czuć przy sobie tę spokojną siłę, która - wiedziała o tym lepiej niż ktokolwiek - mogła się zmienić w obliczu nieprzyjaciela we wściekłą pasję.
- Dobrze ci? - zapytał zmienionym głosem.
- Bardzo dobrze. Noc jest taka piękna! Cudownie będzie zatrzymać się tutaj na trochę...
- Będziesz mogła odwiedzić swoich krajan, którzy są tutaj w mieście.
- Nie mam najmniejszej ochoty się z nimi spotykać. Nawet nie miałam pojęcia o kantorach w Awinionie. Poza tym pragnę teraz zapomnieć Florencję, nastawić się na Francję. Tam jest mój syn, tam jest mój mąż - taką mam przynajmniej nadzieję - a więc tam jest moje życie...
- Francja byłaby szczęśliwa, gdybyś została - szepnął Mortimer.
Uniósłszy dłoń swej towarzyszki, przytknął do niej na chwilę usta, po czym pobiegł do swojego pokoju. Ten odwrót tak bardzo przypominał ucieczkę, że Fiora roześmiała się cicho. Czyżby surowy sierżant Zawierucha stawał się sentymentalny? Odpowiedzialny był za to niewątpliwie urok tego domu, piękno tej nocy... i może zdradliwe działanie białego wina z Chateauneuf, którym poił ich mistrz Jakub.
Ona sama, przespawszy część dnia, nie była śpiąca i długą chwilę trwała oparta łokciami o balustradę galeryjki biegnącej wzdłuż pokojów, rozkoszując się tą czarodziejską nocą zmieniającą wojowników w zalotników i niosącą zapach ciepłej ziemi. Mortimer zaś zasnął w stanie totalnej euforii. Był szczęśliwy, że mógł tu wrócić i choć był zdecydowany na prowadzenie poszukiwań, to z radością myślał o nadchodzących godzinach. Tych kilka dni w „Wielkim Przeorze" u boku donny Fiory miało być najpiękniejszym prezentem, jaki mogły mu dać niebiosa...
Toteż był boleśnie zaskoczony, kiedy rankiem ta sama Fiora, blada jak ściana, zaczęła nim potrząsać, mówiąc, by przygotował się do wyjazdu. Musiała wrócić do Rabaudiere, nie tracąc ani minuty i nie chciała niczego wyjaśnić. Co się stało? Nie zdołał się niczego dowiedzieć i nawet nie śmiał zadawać kolejnych pytań, kiedy chwilę później pomagał młodej kobiecie wsiąść na konia. Jej zacięta twarz, twarde spojrzenie i zaciśnięte ze zdecydowaniem usta zniechęcały nawet do zwykłej rozmowy. I nieszczęśnik zaczął się zastanawiać, czy to nie jego gest z poprzedniego wieczoru, nieco może zbyt czuły, wywołał ten zły humor.
Nie mogąc znieść myśli, która powodowała, że odchodził od zmysłów, wykorzystał wieczorny popas, by rzucić się na głęboką wodę.
- Na miłość boską, donno Fioro, powiedz, jeśli zawiniłem względem ciebie!
Nie chciałbym, żebyś źle oceniała moje... wczorajsze zachowanie...
Mimo ewidentnego strachu, który ją dręczył, Fiora zdołała się uśmiechnąć.
- Nie przejmuj się, drogi Mortimerze! Nie miałeś absolutnie żadnego wpływu na moją decyzję o wcześniejszym powrocie i proszę cię o wybaczenie, jeśli choć przez chwilę myślałeś, że mnie uraziłeś. Za bardzo cię lubię, by zagościła między nami najmniejsza wątpliwość i w imię tej przyjaźni proszę cię, byś odprowadził mnie do domu najszybciej, jak to możliwe.
- Jadąc tu, pędziliśmy co tchu. Myślę, że trudno będzie jechać szybciej, chyba że chcemy zajeździć konie, ale na to się nie zgadzam. Zresztą wcale nie bylibyśmy szybciej, gdyż te, którymi moglibyśmy je zastąpić, nie będą równie dobre.
Nie dodał, że król nie wybaczyłby mu poświęcenia dwóch rumaków z jego cennej stajni, ale Fiora wiedziała, że tak jest. Musieli jednak zrezygnować z popasu z Valence, gdyż wkraczając do miasta, zobaczyli, że jest ono obwieszone flagami, a jego ulice wypełnia rozentuzjazmowany kler: kardynał delia Rovere wjeżdżał do miasta od północy z całą swoją świtą i sposobił się do objęcia stanowiska. Tak więc, mimo pewnego zmęczenia, dwoje jeźdźców zdecydowało się na wydłużenie drogi o milę, by uniknąć nieprzyjemnego spotkania: mimo jego zapewnień o niewinności Fiora nie była w stanie obdarzyć pełnym zaufaniem bratanka Sykstusa IV. Wolałaby się na niego nie natknąć.
"Fiora i król Francji" отзывы
Отзывы читателей о книге "Fiora i król Francji". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Fiora i król Francji" друзьям в соцсетях.