- Co więc proponujesz? Przecież jej nie zabijesz?

- Oczywiście, że nie, ale jeśli się zgodzisz, zamierzam wzbudzić w niej wystarczające przerażenie, by trzymała język na wodzy, a tobie radzę mówić to samo.

- Jeśli piśnie chociaż słówko, wróci do Florencji, już jej to powiedziałam.

- Ale nie zaszkodzi powtarzać. Musi być przekonana, że jeśli się wygada, zostanie odesłana. Już jakichś dwóch czy trzech chłopaków kręci się tu przy niej i całkiem jej się to podoba. Niech no któryś ją zbałamuci; a Bóg wie, co mu opowie do poduszki! Ta dziewczyna ma większy temperament, niż sądzisz.

Fiora powstrzymała się od powiedzenia, co wie na ten temat. Pamiętała Khatoun u Megiery, klęczącą na posadzce i wijącą się pod wpływem pieszczot stręczycielki, Khatoun, która następnej nocy uciekła z mężczyzną, do którego ją zaprowadzono, bo umiał dać jej rozkosz... Wszystko to nie było pokrzepiające, ale co można było zrobić?

- No cóż - podsumowała Leonarda - trzeba tylko polecić Stefanowi i Florentowi, żeby jej pilnowali. To, co wie, ma zbyt wielką wagę, by ryzykować konsekwencje, na jakie może narazić nas jakaś jej miłostka.

Fiora nie odpowiedziała. Bardzo lubiła Khatoun i miała do niej pełne zaufanie, którego nigdy nie żałowała, wprost przeciwnie. Jednakże Leonarda znała ją niemal równie dobrze, a ponadto posiadała mądrość życiową zrodzoną z doświadczenia i wiedziała, że każda istota ludzka ma swoje ograniczenia.

A jednak Leonarda nie miała pojęcia, co dzieje się nocą w Domu w Barwinkach. Położywszy spać małego Filipa, Khatoun wykręciła się od kolacji, twierdząc, że źle się czuje. Siedząc na łóżku, płakała rozpaczliwie tak długo, aż w domu nie słychać było najmniejszego odgłosu... Wstała wówczas, zdjęła suknię, zostając w samej koszuli, i nie zapalając świecy, wyszła z pokoju. Jak koty umiała znaleźć drogę w ciemnościach.

Wchodząc boso po schodach, dotarła na drugie piętro do pokoju na mansardzie, gdzie spał Florent. Spod drzwi sączyło się światło, ale otworzywszy je, Khatoun zobaczyła, że młody człowiek zasnął, a książka, którą czytał, opadła mu na twarz. Podeszła cichutko, z największą ostrożnością zdjęła książkę, po czym zrzuciła koszulę i przez chwilę przyglądała się śpiącemu. Z rozpogodzoną twarzą uśmiechał się przez sen, co sprawiło, że Khatoun uświadomiła sobie własną rozpacz.

Wybuchając znowu łkaniem, odrzuciła okrycie pełnym złości ruchem i rzuciła się na nagie ciało chłopca, które objęła ramionami i nogami, pokrywając gorączkowymi pocałunkami jego szyję i twarz. Raptownie przebudzony tym atakiem Florent spojrzał ze zdumieniem na napastniczkę, starając się, co prawda ślamazarnie, wyzwolić z jej objęć.

- Dlaczego nie powiedziałaś, że przyjdziesz dzisiaj? Nie spodziewałem się ciebie...

- Bądź cicho! Bądź cicho, proszę, i kochaj mnie! Potrzebuję tego. Pieść mnie! Weź mnie!

Po wilgoci na jej policzkach i wargach rozpoznał, że płacze.

- Co się stało? Dlaczego płaczesz?

- Ona... ona znowu wyjeżdża! Znowu mnie opuści... : - Kto taki?

- A kto miałby to być? Fiora, moja ukochana pani. Chce mnie opuścić, a przecież obiecała, że już nigdy się nie rozstaniemy. Zabierze ze sobą tę okropną Leonardę, nie mnie...

- Dokąd? Gdzie się wybiera o tej porze roku?

- Do Paryża, do ludzi, których nie znam... I to na dosyć długi czas.

- Ja ich znam, to jej najlepsi przyjaciele. Poza tym Agnolo Nardi zarządza jej majątkiem. Ale po co ona tam jedzie?

Błysk obawy zalśnił w rozbieganych oczach młodej kobiety, powstrzymując ją przed zdradzeniem wszystkiego, co wie, bo wiedziała, że to może ją drogo kosztować.

- Nie mogę ci tego powiedzieć, bo może przypłaciłabym to życiem, ale kochaj mnie, błagam. Chcę, żeby ktoś się mną zajął i dał mi trochę radości, skoro moja piękna Fiora nie chce już swojej niewolnicy...

- Co ci przychodzi do głowy? - zirytował się Florent. - Przecież to, że donna Fiora jedzie do Paryża, nie oznacza, że chce się z tobą rozstać na zawsze? Zostaniesz tutaj, żeby opiekować się naszym diabełkiem i co z tego? Przecież nie jesteś tu taka znowu nieszczęśliwa?

I Florent zajął się dowodzeniem Khatoun, że dla niego przynajmniej jest bardzo ważna. W chwilę później mruczała pod nim jak zadowolona kotka, a jej łzy wysychały pod pocałunkami. Pokoik wypełnił się westchnieniami, do których jego mury zdążyły już przywyknąć.

Trzy dni po wyjeździe Fiory i Mortimera Florent, starannie układający w szopie bele siana, zobaczył idącą w jego kierunku Khatoun. Był to jeden z tych pięknych, ciepłych jesiennych dni, gdy łagodne słońce pokrywa skórę warstewką potu i rozleniwia. Układając mocno pachnące siano chłopak - być może wypił do obiadu trochę zbyt wiele wina - myślał właśnie o tym, jak dobrze byłoby tarzać się w nim z jakąś dziewczyną o świeżym ciele.

Khatoun miała na sobie suknię z niebieskiego płótna, której lekko rozsznurowany gors ukazywał ponętne kształty. Niosła dzban dopiero co zaczerpniętej ze studni wody, której kropelki migotały, spadając jedna po drugiej na ubitą ziemię. Bez słowa napoiła młodzieńca, po czym odstawiła z uśmiechem dzban i, jakby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie, wzięła jego zakurzoną dłoń i patrząc mu głęboko w oczy, naprowadziła ją na swą małą, krągłą pierś, na której on ją instynktownie zacisnął.

- Khatoun może cię odświeżyć także w inny sposób - wyszeptała. - Tak cudnie jest kochać się w taki upał! A siano pachnie tak pięknie!

W chwilę później byli oboje nadzy i zagłębiali się w suchej, wonnej trawie. Młoda Tatarka miała miękką i gładką skórę barwy kości słoniowej, a jako że sprytnie użyła nieco perfum swojej pani, zamykając oczy Florent miał wrażenie, że trzyma w ramionach tę przepiękną Fiorę, w której był tak nieprzytomnie, tak rozpaczliwie zakochany... Wydało mu się to cudowne.

Od tamtej pory niemal każdej nocy - chyba że mały Filip potrzebował Khatoun - spotykali się w pokoiku chłopaka, by oddawać się płomiennym igraszkom, w których znajdowali coraz większe upodobanie. Khatoun wiedziała, że Florent jej nie kocha, tak jak Florent wiedział, że nie ma mowy o miłości ze strony jego kochanki, ale miłość, którą oboje darzyli Fiorę, popychała ich ku sobie. Florent był młody, dobrze zbudowany i namiętny z natury. Dla Khatoun zaś miłość była czymś instynktownym, jak dla wielu azjatyckich dziewcząt. Umiała uszczęśliwić mężczyznę i sama znaleźć w tym przyjemność, gdyż otrzymała od swego męża, rzymskiego lekarza, najlepsze nauki. Młody paryżanin, straciwszy niewinność u pewnej wszetecznicy z dzielnicy Saint-Merry, a później sypiając z kilkoma pasterkami w upalne wieczory w zaroślach na brzegu Loary, odkrywał z Khatoun świat niewyobrażalnych doznań. Dokonując z nią wyczynów, do których uważałby się niezdolny, czuł dla niej naiwną wdzięczność. Dzięki Khatoun Florent mógł się czuć jednym z tych uprzywilejowanych przez naturę mężczyzn godnych zostania kochankiem samej królowej.

- Jesteś istną diablicą - mówił czasem - ale tak słodko cię kochać...

Ważne było, by po takiej gorącej nocy umknąć przed krótkowzrocznym, lecz wyjątkowo przenikliwym spojrzeniem Leonardy lub porozumiewawczym spojrzeniem Stefana. Na razie Florent wymykał się o świcie, by popluskać się w Loarze, ale wiedział, że trzeba będzie wymyślić coś innego, gdy nadejdzie zima. Wówczas noce będą dłuższe, a prace w ogrodzie i w polu mniej absorbujące...

Ale tego wieczora miłosne igraszki skończyły się szybko i podczas gdy Khatoun znowu płakała z głową wtuloną w ramię chłopaka, on, choć chciałby zrobić wszystko, by ukoić smutek przyjaciółki, miał wrażenie, że niewiele brakuje, by czuł to samo. Dlaczego Fiora i Leonarda jechały do Nardich, i to na wiele tygodni, a może miesięcy? Jednak do jego niepokoju zakradła się nadzieja: ten drągal Szkot nie będzie mógł znowu eskortować dam, co dawało jemu, Florentowi, szansę na towarzyszenie im. Pod bezlitosnym nadzorem Archiego Ayrlie jego postępy w jeździe konnej były bardzo szybkie i nie było już najmniejszego powodu, by go zostawić w domu.

Potrząsnął delikatnie przysypiającą Khatoun, by ją odesłać do jej pokoju, z niejakim wstydem konstatując, że na myśl o niewidzeniu jej przez długi czas nie czuje wielkiego żalu. A ponieważ znów zaczynała płakać, rzucił z niezadowoleniem:

- Nie będziesz się chyba mazgaić aż do Bożego Narodzenia? To przykre, oczywiście, że donna Fiora wyjeżdża, ale możesz być pewna, że nie robi tego bez ważnego powodu. Nie komplikuj jej więc życia! Wróci.

- Tak... Masz rację, oczywiście... Zresztą zobaczymy...

Khatoun podniosła z ziemi koszulę, założyła ją machinalnie i wyszła. Florent położył się z powrotem i próbował zasnąć, gdyż noc zbliżała się do końca. Słowa Khatoun krążyły mu w głowie i starał się znaleźć dla nich jakieś wyjaśnienie. Nie udało mu się to, ale za to zasnął tak głęboko, że nie słyszał piania koguta i zaspał. Dopiero kiedy Stefan zrzucił go z łóżka, odzyskał kontakt z codzienną rzeczywistością.

A rzeczywistość ta była niewesoła. Fiora z pochmurną twarzą nie odzywała się ani słowem i robiła wrażenie cierpiącej. Była blada i wyraźnie zmęczona. Poza tym lało jak z cebra, więc było ponuro, nieprzyjemnie.

Toteż kiedy wczesnym popołudniem przyszedł paź z wiadomością, że król chce ją widzieć, przyjęła to zaproszenie bez najmniejszej przyjemności. Natomiast Florent był bardzo zadowolony, gdy poleciła mu natychmiast osiodłać muły i czekać, podczas gdy ona poszła zmienić suknię.

Fiora zastała Ludwika XI w jego komnacie, obszernym pomieszczeniu obitym tapiseriami przedstawiającymi sceny myśliwskie, gdzie dziesiątka psów, płowych spanieli i białych chartów, tworzyła na dywanie jedwabisty archipelag. Siedząc w rzeźbionym drewnianym fotelu z wysokim oparciem przy wielkim kominku z białego kamienia, w którym płonął pień drzewa, król Francji był dziwnie skulony. Jako patologiczny zmarzluch był ubrany, jak w środku zimy, w szatę z brązowej ciepłej tkaniny obszytą gronostajem, lśniącą jak skórka kasztana, i pasującą do kapelusza, który jak zwykle nosił na czapce z czerwonej wełny dokładnie zasłaniającej uszy. Przy nim jego ulubiony chart, Drogi Przyjaciel, wyciągał smukły pysk po kawałeczki biszkoptu, które podawały mu delikatne, naprawdę królewskie dłonie, być może jedyna ładna rzecz u tego dziwnego władcy. W świetle płomieni rubiny osadzone w złotej obroży psa lśniły jak rozżarzone węgle.

Obok króla stał jakiś mężczyzna, schylając się, by słyszeć każde jego słowo. Fiora zadrżała na jego widok. Tylko raz widziała tę kunią twarz, te sztywne, krótko obcięte włosy i te mętne oczy, ale rozpoznała w ich właścicielu człowieka, który, choć ona nie zrobiła mu najmniejszej krzywdy, był jej zaprzysięgłym wrogiem, tym, który usiłował ją zamordować w lesie w Loches. Był to Oliwer le Daim, cyrulik i powiernik króla, przynajmniej w takim stopniu, w jakim może nim być człowiek, który każdego dnia wodzi brzytwą po gardle drugiego. Jedna rzecz wydawała się pewna: cieszył się wielkimi względami i Fiora, choćby miała na to największą ochotę, nie mogła otwarcie go oskarżyć.

Żeby nie widzieć jadowitego spojrzenia rzucanego na nią spod opadających powiek, skłoniła się głęboko, czekając, by król pozwolił jej się wyprostować. Co zrobił bez ociągania.

- Podejdź bliżej, pani de Selongey! Musimy porozmawiać! Oliwer, zostaw nas samych!

Cyrulik wyszedł z ociąganiem, a Fiora podeszła do kominka i fotela, który jej wskazano. Przysięgłaby, że tamten podsłuchuje za drzwiami. Postanowiła jednak nie myśleć o tym i usiadła bez słowa, gdyż to król powinien odezwać się pierwszy. Ponieważ zdawał się nie spieszyć, przyjrzała mu się dyskretnie i uznała, że źle wygląda. Długi spiczasty nos wydawał się jeszcze dłuższy i wychudły, a ciężką twarz o mocnych szczękach pokrywała pożółkła, pergaminowa skóra. Nerwowy tik wykręcał chwilami pogardliwie skrzywione usta.

Wiedząc, że cierpi na problemy z krążeniem krwi i bolesne hemoroidy, pomyślała, że może jakieś pogorszenie stanu zdrowia wyjaśnia wyraz niezadowolenia na jego twarzy. Zyskała taką pewność, gdy poruszywszy się na poduszkach, nie zdołał powstrzymać cichego jęku, a później zapytał rozzłoszczony:

- Na Boga, gdzie się podziewa ten drań?

- Kto taki, Sirel

- Ten bizantyjski lekarz... jak on tam się nazywał? A, Lascaris! Demetrios Lascaris! Wydaje mi się, że byliście zaprzyjaźnieni?

- Istotnie, Sire.

- A więc chyba powinnaś wiedzieć, gdzie się podziewa? Nie rozumiem, dlaczego nie wrócił do mnie po upadku Nancy. Jego zemsta dokonała się wraz ze śmiercią księcia Karola, a młody Rene Lotaryński go nie potrzebował. O co więc chodziło? Nie odpowiadała mu służba na moim dworze?

- Mam nadzieję, że król tak nie myśli, gdyż Demetrios lubił mu służyć, ale między nami zaszło... nieporozumienie, i wolał wrócić do Florencji. Gdzie nadal się znajduje.