- A co ze mną?

- Demetrios naprawdę myślał, że król już go nie potrzebuje. To niezwykle skromny człowiek...

- On? - zaśmiał się szyderczo Ludwik XI. - On jest pyszny jak paw. W każdym razie nie powinien tak postępować. To ja cierpię, nie on. Skoro wiesz, gdzie przebywa, napisz do niego, żeby wrócił! Wyślę do niego konnego posłańca...

- Sire, prosiłam go już, żeby wrócił ze mną, ale postarzał się i podróże budzą w nim obawę. Może dlatego, że zbyt wiele jeździł po świecie. Poza tym zbliża się zima. W jego wieku...

- Jasne! Król Francji może cierpieć męki, podczas gdy on wyleguje się na słońcu. W takim razie napisz do niego, żeby przysłał mi swoją cudowną pomadę! Sprowadzę go na wiosnę. A teraz pomówmy o tobie. Odbyłaś przejażdżkę z tym moim szkockim mułem?

- Czy król naprawdę uważa, że przejażdżka to właściwe określenie? Odbyliśmy długą i męczącą podróż i...

- Dobrze, dobrze! Cofam przejażdżkę. Wybacz, donno Fioro, jestem w bardzo złym humorze.

Jakby mówiąc sam do siebie, wyjaśnił, że choć nadal obowiązuje rozejm między nim a parą Maria Burgundzka - Maksymilian Austriacki, to król Anglii, Edward, zamierza teraz wprowadzić w życie jedną z klauzul traktatu z Picquigny: małżeństwo między delfinem i swoją córką, Elżbietą.

- Ten szczur chce nam przysłać już teraz swoją córkę, by doprowadzić do ślubu i otrzymać sześćdziesiąt tysięcy liwrów, które mam płacić co roku za rękę tej księżniczki... której wcale nie chcę. Angielka na francuskim tronie - też coś! Poza tym w wieku ośmiu lat mój syn jest za młody, żeby się żenić. Muszę znaleźć jakiś sposób na poskromienie zapędów Edwarda.

- I... król znalazł ten sposób?

- Czas! Tylko czas! Poza tym mam w Londynie posła, Marigny'ego, który jest zręcznym graczem. Kaktus mi na dłoni wyrośnie, jeśli we dwóch nie zdołamy przechytrzyć Edwarda. Tym bardziej że ten poślubił dziewczynę wywodzącą się z drobnej szlachty i żejego tron, na który łakomie zerka jego brat Gloucester , nie jest tak solidny, jak sądzi... Ale jak to się stało, że zaczęliśmy rozmawiać o polityce? Chyba byliśmy przy twojej eskapadzie do Villeneuve-Saint-Andre? Zatem podobno hrabia de Selongey, po ucieczce z zamku Pierre-Scize, znalazł schronienie w kartuzji Val-de Benediction?

- Tak, Sire. Pewnie Mortimer ci o tym powiedział?

- W istocie. Podobno wykorzystał jakąś pielgrzymkę, żeby zwiać ojczulkom? To by dowodziło, że stracił pamięć w znacznie mniejszym stopniu, niż sądzono.

- Sirel - zaprotestowała zgorszona Fiora. - Mój mąż miałby odgrywać komedię?

- A dlaczego nie? W Villeneuve, które należy do nas, mógł obawiać się o swoje bezpieczeństwo.

- Kartuzja jest miejscem azylu!

- Jesteś jak dziecko. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak niepewne są miejsca, które winne być azylem, gdy w grę wchodzą pewne interesy. Twój małżonek jest człowiekiem inteligentnym. Ja natomiast jestem zaskoczony, że mimo pobytu w Rzymie jesteś tak niewinna.

Fiora poczuła, że się czerwieni, i starała się opanować zmieszanie gryząc chusteczkę, którą wyjęła z rękawa. Król nie robił żadnej aluzji do kardynała delia Rovere i zdawał się nie mieć pojęcia o tragicznych wydarzeniach, w które ją wplątał.

Ponownie zapadła cisza, zakłócana jedynie trzaskaniem ognia. Ludwik XI głaskał łeb swego ukochanego psa i rozglądał się za jakimś smakołykiem dla jednego ze spanieli, który przeciągnąwszy się jak długi, podszedł do niego i położył się u jego stóp...

- Psy są najlepszymi przyjaciółmi, najpewniejszymi, najwierniejszymi, jakich może mieć człowiek. A tym bardziej król - westchnął. - Wracając do tematu: czy masz jakiś pomysł, dokąd mógł się udać pan de Selongey? Zdaje się, że nie szukaliście go długo w okolicach Villeneuve?

- Pomyślałam, że to byłoby daremne i miałam nadzieję... nadal mam nadzieję, że pewnego dnia przypomni sobie, że przebywam w otoczeniu króla. Chyba że postanowił wyjechać gdzieś daleko.

Odwróciwszy się, Ludwik XI wziął ze stojącego nieco za nim stolika rozłożony list, którego złamana pieczęć świadczyła o tym, że był czytany.

- Jedno jest pewne: nie był w Wenecji. Doża pisze do nas osobiście, że żaden podróżny o takim wyglądzie nie był widziany w mieście. Jeśli zaś chodzi o tych, którzy zaciągnęli się na statki wojenne Najjaśniejszej, by walczyć z Turkami, to ich lista jest krótka i żaden z tych ludzi nie może być hrabią de Selongey.

- No cóż! - westchnęła Fiora. - Dziękuję królowi za trud, który zechciał sobie zadać...

- Na Boga, moja droga, daj spokój z tymi kurtuazyjnymi formułkami! Tak samo, jak tobie, zależy mi na odnalezieniu go, gdyż stanowić może zarzewie niezgody, doprowadzając do ponownej rewolty Burgundii, którą Karol d'Amboise teraz pacyfikuje...

- Czy pan de Craon nie jest już gubernatorem Dijon?

- To dobry sługa, ale kretyn, a ja potrzebuję inteligentnych ludzi. W każdym razie ponownie podejmiemy poszukiwania, by odnaleźć twego małżonka...

- Proszę cię, Sire... nie rób tego!

Bystre oczy króla, zawsze na wpół przysłonięte ciężkimi powiekami, otworzyły się szeroko.

- Nie chcesz, by go odnaleziono? !

- Nie, Sire. Jeśli szukać go będą twoi ludzie, ucieknie im... albo ich zabije. Chcę... mam nadzieję, że wróci j do mnie z własnej woli, bez posyłania na jego poszukiwanie i wszystkich gwardzistów królestwa.

- Jeśli tak, to chyba już powinien tu być?

- To nie takie pewne. Przyszło mi do głowy, że opuszczając Villeneuve, mógł zdecydować się na pozostanie z tymi pielgrzymami, którzy nieświadomie mu pomogli.

- Myślisz, że mógł pójść z nimi aż do Galicji?

- Dlaczego nie? Pielgrzymia burka stanowi najlepszą ochronę, jaką może sobie wyobrazić uciekinier. A poza tym droga jest długa. Daje to czas na uspokojenie się atmosfery. Wreszcie - musiał jakoś żyć, a jeśli dobrze zrozumiałam, nie miał złamanego szeląga.

Król robił wrażenie, że już nie słucha. Jego spojrzenie śledziło fantastyczny rysunek płomieni. Zaczął zastanawiać się na głos.

- Jeśli opuścił Villeneuve w maju, to już powinien wrócić. Chyba że coś mu się stało, miał jakiś wypadek...

- Wypadek? - szepnęła Fiora znów ogarnięta lękiem.

- Droga do Composteli jest długa, trudna i niebezpieczna. Nie wszyscy, którzy ruszają na ten szlak, wracają cało. Myślę, że możemy zrobić przerwę w poszukiwaniach, jeśli tego chcesz. Podejmiemy je ponownie, jeśli zima nie sprowadzi go do ciebie. Ale proś Pana Boga i Najświętszą Marię Pannę, by ten człowiek usłyszał głos rozsądku i wrócił, by zaznać spokoju u twego boku.

W poważnym głosie króla kryła się niesformułowana wprost groźba i Fiora zaniepokoiła się wystarczająco, by ośmielić się zapytać:

- A jeśli nie? Bo tak brzmiały następne słowa, nieprawdaż, Sirel

- Tak. Jeśli nie, pozostanie mi pamiętać tylko o jednym: to buntownik. Nie będę mógł traktować go inaczej. Zostaw mnie teraz samego, moja droga. Jestem zmęczony i chciałbym się zdrzemnąć. Nie zapomnisz o moim liście?

- Do Demetriosa? Napiszę zaraz po powrocie i natychmiast przekażę przez posłańca!

- Dziękuję! Modląc się dziś wieczór do Matki Boskiej z Clery, poproszę, by zesłała ci ten spokój, który tak uparcie cię omija. Nie posunę się aż do wymówienia słowa „szczęście", gdyż jest to rzecz zbyt krucha... o której, tak naprawdę, nikt nie może powiedzieć, na czym polega...

Godzinę później, wróciwszy do domu, Fiora napisała do Demetriosa, by powiadomić go o potrzebach króla. Skończywszy list, osuszyła go piaskiem, zapieczętowała i wezwała Florenta, żeby zaniósł go do Plessis. Zrobiwszy to, napisała drugi list, adresowany do Agnola Nardiego, ulica des Lombards, Paryż. Nie warto było tracić więcej czasu.

Rozdział ósmy

Popas w Baugency

Pod koniec października Fiora i Leonarda opuściły Rabaudiere eskortowane przez nieumiejącego ukryć swej radości Florenta. Czyż nie było normalne - jak wyjaśnił ostatniej nocy Khatoun, którą ogarnęła szaleńcza zazdrość - że cieszy się na spotkanie z rodzicami? Ponaglał zatem do odjazdu, by przerwać rozczulanie się przy pożegnaniu, a przed wszystkim, by nie musieć patrzeć na młodą Tatarkę stojącą na progu i przyciskającą do siebie zaciekle małego Filipa, niezbyt zadowolonego z takiego traktowania i wrzeszczącego tak głośno, że musiała interweniować Petronela. Czarne oczy dziewczyny płonęły jednocześnie gniewem i rozpaczą, gdy tymczasem siedząca na mule Fiora wydawała ostatnie polecenia wesołym tonem, jakby wyruszała w podróż dla czystej przyjemności.

Wersja oficjalna brzmiała tak, że Agnolo Nardi pragnie, by przyjechała do Paryża, gdyż ma do niej kilka ważnych spraw. Czując, że się starzeje, handlowiec chciał poinformować spadkobierczynię Francesca Beltramiego, czym powinna się zająć, jeśli jego zabraknie. Oczywiście było to kłamstwo, gdyż interesy młodej kobiety były obecnie powadzone twardą ręką przez samego Lorenza Medyceusza. W rzeczywistości Agnolo napisał do Fiory, że on sam i jego żona Agnelle, podobnie jak wszyscy domownicy, pragną tylko jednego: znów ją zobaczyć i gościć u siebie jak najdłużej. Nie mieli pojęcia o rzeczywistej przyczynie planowanego pobytu Fiory w Paryżu.

Petronela i Stefan w swej prostoduszności nie dostrzegli w tej podróży niczego nadzwyczajnego. Według nich Fiora, którą szczerze kochali, przekształciła się w wędrownego ptaka. W ich oczach liczyło się tylko jedno: całkowicie im ufała i dzięki niej nie mieli żadnych zmartwień materialnych. Poza tym mieszkało z nimi dziecko, dające im miłe złudzenie, że są dziadkami.

Ku swemu żalowi Fiora nie mogła się pożegnać z Douglasem Mortimerem. Szkot, którego usługi król coraz bardziej cenił, wykonywał pewną misję. Oznaczało to, że nikt, z wyjątkiem Ludwika XI, nie wiedział, gdzie przebywa. Samemu władcy młoda kobieta rankiem w dniu wyjazdu przekazała list zapowiadający jej kilkutygodniową nieobecność spowodowaną podróżą w interesach. Zbyt dobrze znała jego nieufność, by sobie pozwolić na opuszczenie domu bez powiadomienia go. Zabezpieczywszy w ten sposób tyły, Fiora z dość spokojnym sercem ruszyła w drogę do Paryża, wiodącą przez Tours, Amboise, Beaugency i Orlean.

Była to przyjemna podróż, odbywana bez zbytniego pośpiechu, by oszczędzić Leonardę. Pogoda, choć jesienna, była piękna i wprawdzie noce stawały się chłodne, a czasem deszczowe, lecz słońce jakby postawiło sobie zadanie pojawiania się co dzień o świcie, a po południu pozwalało nadal na otwieranie okien i długie pogawędki przed domami.

Zbliżając się do Paryża, Fiora spostrzegła, że ma inne wrażenia niż te, które były jej udziałem trzy i pół roku wcześniej, gdy przybyła tu z Leonardą, Demetriosem i Estebanem. Przeżywając jeszcze tragiczną śmierć ojca i okrutne wydarzenia, które po niej nastąpiły, pragnęła jedynie schronienia, miejsca, gdzie nikt jej nie będzie znać i gdzie będzie mogła odbudować siły do walki, którą poprzysięgła prowadzić.

Tym razem pozwoliła sobie na rozglądanie się wokół i spostrzegła, że okolice Paryża są równie przyjemne, jak brzegi Loary: równiny pokryte polami uprawnymi, stoki obsadzone winoroślą lub drzewami owocowymi, zielone od pastwisk doliny, lasy i zagajniki, zamki, z których niektóre wyglądały na świeżo wybudowane, a w miarę jak zbliżali się do celu - również spore miasteczka, spokojne wioski i wielkie opactwa. Same mury stolicy robiły wrażenie odnowionych. Ludwik XI ściśle nadzorował fortyfikacje swych największych miast i wspierał ich remonty.

W Paryżu, nad którym nie ciążyło, jak w czasie poprzedniego pobytu, zagrożenie ze strony Anglików, ulice wypełniał hałaśliwy, ożywiony i barwny tłum. Nie było słychać odgłosu kroków maszerujących oddziałów wojska. Z wyjątkiem gwardzistów przy Bramie Świętego Jakuba i wartowników usytuowanych przy strzegących dwóch mostów zamkach - Petit Chatelet i Grand Chatelet - podróżni nie napotkali żadnego mężczyzny ubranego w kolczugę czy hełm.

- Jaką piękną rzeczą jest jednak pokój! - zauważył Florent, rzucając jednocześnie mordercze spojrzenie w kierunku grupy studentów, którzy gwizdali na widok przejeżdżającej Fiory i przesyłali jej całusy.

- No to spróbuj go nie zakłócać i przestań zajmować się tymi chłopakami!... I postaraj się, żebyśmy posuwali się trochę szybciej! Spieszno mi ujrzeć fronton domu messera Nardiego!

Po minięciu mostu Grand-Pont i położonych przy nim hałaśliwych młynów oraz wielkiej rzeźni z jej obrzydliwymi wyziewami wnętrzności i ściętej krwi, dotarli do miejsca przeznaczenia. Kobiety zobaczyły z przyjemnością, że nic się tu nie zmieniło: piękny malowany szyld wciąż kołysał się majestatycznie, a czerwone języczki chorągiewek na dachach nadal powoli obracały się na wieczornym wietrze. Okna o lśniących szybkach jak niegdyś otwierały się na przestronne komnaty przyjemnie pachnące świeżym woskiem i ciepłym chlebem, a w magazynach na parterze pracownicy z gęsimi piórami w dłoniach jak zawsze pochylali się na opasłymi, oprawnymi w pergamin rejestrami. Ale widok Agnola Nardiego przywołanego przez Florenta, ścisnął Fiorze serce. Owszem, odnalazła w nim tego samego krągłego, ciemnowłosego, choć trochę siwiejącego mężczyznę, ale teraz szedł, opierając się na lasce. Oczy młodej kobiety wypełniły się łzami. Ta laska, choć ozdobiona srebrną gałką, była dowodem na to, czego zacny Agnolo doświadczył, poświęcając się dla Fiory: został poddany torturze przypiekania ogniem przez bezlitosnego Montesecca, który chciał wydobyć z niego adres młodej kobiety. Miał szczęście, że w ogóle mógł nadal chodzić! Kiedy Fiora zeskoczyła na ziemię i podbiegła, by go uściskać, poczuł, że jej policzki są mokre.