- Bogu dzięki, okoliczności nie są takie same - powiedziała Fiora łagodnie.
- Niewątpliwie są mniej tragiczne, ale prawie równie smutne. Ta dziewczynka nie będzie cię nazywać matką, tak jak ty nie nazywałaś nią swojej.
Teraz z kolei oczy Fiory wypełniły się łzami. Uświadomiła sobie, że aż do chwili pierwszego krzyku, dziecko, które nosiła, wydawało się jej przeszkodą, pokutą, a nawet zagrożeniem, jako że jego pojawienie się mogło spowodować powstanie zapory nie do pokonania między nią a mężczyzną, którego kocha. Nie oczekiwała go z taką radością, z taką dumą, jak małego Filipa. Ale teraz nie było już abstrakcją: to była żywa istotka, ciało z jej ciała, krew z krwi, i kiedy Leonarda delikatnie położyła je w zagłębieniu jej ramienia, z prawdziwą czułością, prawdziwą miłością przytknęła drżące wargi do malusieńkiej okrągłej główki, na której puszyste brązowe włoski tworzyły jakby grzebyczek...
- Och, Leonardo - wykrztusiła - co z nami będzie? Jak mogłam choć przez chwilę myśleć, że będę mogła się z nią rozstać? Już ją kocham...
- Wybacz mi, proszę, że w chwili, która powinna być szczęśliwa, dałam upust uczuciom, które starałam się przed tobą ukrywać przez cały ten czas. Nie wiedziałam, że to będzie dziewczynka. A kiedy się okazało, że tak... tama pękła.
- Myślałaś o mojej matce. I ja teraz o niej myślę. Jakże musiała cierpieć, wiedząc, że opuści ten świat, zostawiając mnie samą!
- Z tobą tak nie będzie. To dziecko będzie cię znać i nawet jeśli nie dowie się, że jesteś jego matką, jestem pewna, że cię pokocha... A właściwie, jak zamierzasz dać jej na imię? Powinna mieć florenckie imię, skoro zasadniczo jest córką siostrzenicy tego zacnego Agnola.
- To oczywiste. Lorenza... Lorenza-Maria po mojej matce.
Mimo wyrzutów Leonardy Fiora nie zgodziła się na rozdzielenie jej z córką. Aż do wschodu słońca tuliła ją do siebie, szeptała czule, delikatnie głaskała malusieńkie rączki i okrągłą buzię, która miała gładkość i barwę brzoskwini. Jej zdobyte z zaskoczenia serce przepełniała miłość i smutek. I kiedy rano Leonarda przyszła zabrać dziecko, by je przewinąć i nakarmić odrobiną wody z miodem, Fiora miała wrażenie, że traci część siebie samej.
- Zaraz przyniesiesz ją z powrotem, prawda?
- Nie, Fioro. Ty też powinnaś trochę się ogarnąć, nie mówiąc o odpoczynku. Lorenza pośpi trochę w swoim koszyku... ale ustawię go przy twoim łóżku, obiecuję.
- Nie poinformujesz od razu Agnola i Agnelle, prawda? Zostawisz mi ją na trochę?
W jej głosie było tyle lęku, że stara panna poczuła, jak jej serce się ściska. Od pierwszej chwili obawiała się tego wybuchu miłości macierzyńskiej. Widok tej zbolałej twarzy, na której wylane nocą łzy zostawiły bruzdy, głęboko ją poruszył.
- To nierozsądne. Im dłużej będziesz to odkładać, tym bardziej rozdzierające będzie rozstanie. Poza tym Agnelle pewnie umówiła już mamkę.
- Dlaczego miałabym przez jakiś czas nie karmić mojej córki? W końcu nie spieszy nam się chyba? Dobrze nam tutaj...
- Zapomniałaś o swoim synu? Mija sześć miesięcy, odkąd go opuściłaś, a nie można powiedzieć, żebyś z nim długo mieszkała. Nie brak ci go?
- Brak, oczywiście, ale wydaje mi się, że jeszcze bardziej kocham tę malutką istotkę. On ma wszystko...
- Oprócz ojca! - powiedziała Leonarda poważnie. - Lorenza będzie miała oboje rodziców, nie licząc ciebie, która nie straci jej z oczu. No i nie zapominaj, że pochodzi ze znamienitego rodu, to prawdziwa florentynka i...
- Oczywiście, jest nią bardziej niż ja. Wyznam ci jednak, że zupełnie nie myślałam o jej ojcu, kiedy jej oczekiwałam, a nawet teraz... To dowód, że tak naprawdę nie kochałam Lorenza. A ona ma niewielką szansę, by kiedykolwiek go poznać.
- Nic o tym nie wiesz. Jaką ty sama, biorąc pod uwagę okropne okoliczności twego przyjścia na świat, miałaś szansę na poznanie Florencji? Pozwól, że wyślę ojca Aniceta do Paryża z wiadomością. Florent jest zbyt znany. Lepiej, żeby go nie widziano w tamtej okolicy akurat teraz.
Fiora rozpaczliwie płakała, a nawet błagała, ale Leonarda, pozornie bezlitosna, choć z rozdartym sercem, zabandażowała jej ściśle piersi, by powstrzymać napływ mleka, zauważając zresztą, że właściwie może nie jest to konieczne, gdyż po urodzeniu Filipa Fiora nie miała pokarmu. A ponieważ teraz jej łzy i błagania przerodziły się w gniew, głos gospodyni stał się surowy:
- Przestań się zachowywać jak dziecko! Ta mała potrzebuje pokarmu, a nie będziemy co dwie minuty przystawiać jej do piersi innej osobie. Pomyśl trochę o niej!
Trzeba było pogodzić się z sytuacją. Zresztą nazajutrz rano państwo Nardi, drżąc z radości, której nie śmieli okazywać wobec rozpaczy młodej matki, przybyli do Suresnes z końmi i wygodnym powozem, aby noworodek odbył swą pierwszą podróż w jak najlepszych warunkach. Starannie wybrana mamka czekała już w domu przy ulicy des Lombards. Jak Trzej Królowie z Pisma Świętego przywieźli prezenty - niepraktyczne i urocze koronki i pomady dla Fiory - które były wyrazem ich miłości.
Kiedy Fiora, płacząc jak bóbr, sama podała swoją córkę Agnelle, ta ucałowała ją czule.
- Wiem, ile cię to kosztuje, droga przyjaciółko, ale bądź pewna, że Lorenza dostanie wszystko, czego dziecko może pragnąć, i że oboje z Agnolem będziemy ją kochać z całego serca. Zresztą, jeśli nie będziesz mogła jej wkrótce odwiedzić, obiecuję, że latem przyjedziemy z nią do Turenii...
- Nie wiem, czy to byłoby bardzo rozsądne - westchnęła Leonarda. - Już teraz widać, że Lorenza-Maria jest bardzo podobna do swojej matki...
- I całe szczęście - powiedział Agnolo - gdyż żal by mi jej było, gdyby przypominała swego znamienitego ojca, który jest wyjątkowo szpetny! Pozwólmy jednak, by natura uczyniła swoje, i zobaczymy, co będzie!
- Lorenza-Maria! - westchnęła Agnelle, kołysząc z rozgwieżdżonym wzrokiem białe zawiniątko, na które Fiora patrzyła z rozpaczą. - Jak ładnie! Tak więc tym imieniem zostanie ochrzczona dziś wieczorem w kościele Świętego Meredyka...
- Dziś wieczorem? - zdziwiła się Leonarda. - A kogo wskażecie jako rodziców?
- Nie mamy wielkiego wyboru - odpowiedział Agnolo. - Możemy ją zgłosić jedynie jako dziecko nieznanych rodziców, a Agnelle i ja wystąpimy jako rodzice chrzestni. Oczywiście dwoje sąsiadów będzie nam towarzyszyć w roli świadków.
- A więc nie będzie nosić swego prawdziwego nazwiska? - szepnęła Fiora. - Przecież mogłaby nazywać się dei Medici albo przynajmniej Beltrami.
- Tak słabo mnie znasz? - powiedział Agnolo. - Ksiądz dostanie pieniądze i tak to załatwię, żeby uznał mnie za ojca...
- No tak - zbuntowała się Agnelle - bardzo to miłe względem mnie! Tym bardziej że zasadniczo jest to córka twojej siostrzenicy!
- Nie obawiaj się - rzekł kupiec ze śmiechem. - Kiedy im się płaci, księża w kancelarii parafialnej nie są zbyt skrupulatni, a to pozwoli temu aniołkowi na noszenie naszego nazwiska: będzie się nazywała Lorenza-Maria dei Nardi. Czy to nie najważniejsze?
- Oczywiście! Ty masz zawsze najlepsze pomysły... Kiedy opuścili gospodarstwo, dom wydał się pusty, jakby zabrali ze sobą całe światło i ciepło. Oparta na poduszkach, od których odcinał się jej gruby czarny warkocz, Fiora w milczeniu patrzyła na swoje wyciągnięte ramiona, na dłonie spoczywające na cienkim prześcieradle wnętrzem ku górze. Były puste i nagle stało się to dla niej nieznośne. Podnosząc powieki, spojrzała na Leonardę, która opadła na ławkę i płakała, podparta łokciami na kolanach, z głową w dłoniach. Florenta oparty o okap kominka patrzył niewidzącym wzrokiem na dogasający ogień. Oboje zastygli nieruchomo, a ten bezruch zdawał się nie mieć końca. Nie śmieli odwrócić się w kierunku łóżka... Można było odnieść wrażenie, że również ich życie zatrzymało się z chwilą odjazdu powozu, którego ciche skrzypienie słychać jeszcze było, kiedy oddalał się w kierunku starego romańskiego mostu.
Nagły poryw gniewu wyrwał młodą kobietę z gorzkich rozmyślań. Nie będzie tkwić tak nieruchomo i głupio czekać, aż przestanie ją boleć serce. Jej donośny, jasny, rozkazujący głos sprawił, że tamtych dwoje podskoczyło.
- Podaj mi szlafrok, moja droga Leonardo! Chcę wstać. Stara panna natychmiast znalazła się przy niej, na wpół zaniepokojona, na wpół rozgniewana.
- Nawet o tym nie myśl! Zaledwie dwa dni temu urodziłaś.
- I co z tego? Petronela opowiadała mi kiedyś o znajomej wieśniaczce, która poczuła bóle porodowe w chwili, gdy zrywała czereśnie. Urodziła dziecko, a dwa dni później pojechała sprzedawać te czereśnie na targu w Notre-Dame-laRiche. Nie sądzę, bym była bardziej słabowita od niej.
- Jeszcze trochę cierpliwości. Może chociaż dwa lub trzy dni?
- Nawet jednego! Zrozum, że nie mogę znieść tego domu teraz... kiedy jej tu nie ma. Jutro rano ruszymy w podróż powrotną do domu. Jedynie proszę was oboje, by dom został uporządkowany i by o świcie wszystko było gotowe do wyjazdu.
- To nie zajmie wiele czasu - powiedziała ze smutkiem Leonarda. - Niewiele tu naszych rzeczy...
- Naprawdę chcesz wyjechać, donno Fioro? - zapytał Florent, który badawczo przygląda! się jej bladej twarzy i szarym oczom powiększonym przez niebieskawe cienie.
- Nie podoba ci się to, że źle wyglądam? Sądzę, że to dobrze się składa, bo przecież mam sprawiać wrażenie osoby, która przebyła ciężką chorobę. Byłoby fatalnie, gdybym wróciła rumiana i z zaokrąglonymi policzkami. Myślę, że w domu będę mniej cierpieć!
Po tej uwadze Fiora postanowiła, że wyruszą przed świtem, aby nikt ich nie dostrzegł, gdyż nie miała najmniejszej ochoty przebierać się w lesie. Nikt jej nie widział w trakcie tego sześciomiesięcznego pobytu i uważała, że dobrze będzie, jeśli tak pozostanie. Podczas gdy Florent po załadowaniu niewielkiego bagażu kończył zakładać uprząż mułom, posłała jednak Leonardę po ojca Aniceta.
Człeczyna wykazywał się wzorową wręcz dyskrecją do tego stopnia, że kiedy Fiora schodziła do ogrodu, gdy on sam się tam znajdował, gwizdał na swego psa i odwróciwszy się na pięcie, odchodził. Młoda kobieta zamierzała mu za to podziękować.
- Opuszczam ten dom - powiedziała do niego - i nigdy więcej tu nie wrócę. Nigdy więcej zatem się nie zobaczymy, ale przed wyjazdem chciałabym dowieść ci swej wdzięczności za ciszę i samotność, których nie zakłócałeś.
Ojciec Anicet spojrzał na szczupłą, czarną postać, zawiniętą w długi ciemny płaszcz, którego kaptur podbity płowym lisem skrywał połowę twarzy, a później na pięć sztuk złota, które dłoń w czarnej rękawiczce wsunęła do jego ręki. Na krótką chwilę jego powieki, zmarszczone jak u żółwia, uniosły się i odsłoniły zadziwiająco bystre, jak na człowieka w tym wieku, źrenice.
- Nigdy cię nie widziałem - powiedział wreszcie. - Czy naprawdę chcesz, bym pamiętał o tym, że ktoś mieszkał w tym domu?
- Nie. Wolę, żebyś o tym zapomniał, ale trochę złota nigdy nikomu nie zaszkodziło.
- Słusznie! Toteż zaraz pójdę zapalić świeczkę świętemu Lutfrydowi, by podziękować mu za znalezienie tego złota w opuszczonym domu...
I skłoniwszy się niezgrabnie, ale zarazem mocno zacisnąwszy stwardniałą dłoń na błyszczących monetach, wyszedł z domu i podśpiewując, ruszył w dół ku rzece, by wyciągnąć sieci.
Kwadrans później troje podróżnych także oddaliło się od domu i powoli ruszyło wąską drogą biegnącą brzegiem Sekwany, którą mieli podążać aż do Meudon, a stamtąd, nie wjeżdżając do Paryża, jechać dalej głównym szlakiem do Orleanu. Krzyże na górze Valerien i dzwonnice opactwa świętego Lutfryda zniknęły za drzewami gęstego lasu, kiedy słońce, niby wielka czerwona kula, wtoczyło się na szare niebo, nadając mu różową barwę zapowiadającą wiatr.
Jedynym ustępstwem Fiory na rzecz Leonardy była zgoda, by nie jechali zbyt szybko. Leonarda posłużyła się argumentem swych dolegliwości reumatycznych, nasilonych z powodu panującej przez ostatnie dni wilgoci, bowiem wiedziała, że jeśliby nie powołała się na własne zdrowie, młoda kobieta narzuciłaby mordercze tempo. Toteż był już wieczór, kiedy trzy dni później podróżni zauważyli ciężki, czworoboczny donżon zamku, dzwonnicę i wysoką kwadratową wieżę opactwa Matki Boskiej w Beaugency.
Przekroczywszy mury obronne - dosłownie w ostatniej chwili przed zamknięciem bram - zobaczyli, że w mieście panuje wielkie ożywienie, szczególnie na placu du Martroi, który wypełniony był służbą, końmi i powozami. Wszyscy tłoczyli się przed zajazdem z szyldem Ecu de France, gdzie Fiora zamierzała się zatrzymać na noc. Najwyraźniej właściciele starali się pomieścić w swej gospodzie świtę jakiegoś wielkiego pana.
- I co zrobimy? - zapytała Fiora. - Nie ma mowy, byśmy dziś jeszcze pojechali dalej.
"Fiora i król Francji" отзывы
Отзывы читателей о книге "Fiora i król Francji". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Fiora i król Francji" друзьям в соцсетях.