W Brugii

Jeśli Leonarda po powrocie do domu starała się uspokoić swoje obawy nadzieją, że długa podróż przez północną część Francji uśmierzy gniew Fiory, to się myliła. Gdy koń - w Beaugency Fiora zamieniła muły na dwa solidne wierzchowce - niósł ją w kierunku pałacu Marii Burgundzkiej, młoda kobieta nieustannie rozpamiętywała swoje rozczarowanie i pretensje. Tym razem nikt nie mógł obarczyć jej najmniejszą odpowiedzialnością za dziwne zachowanie małżonka. Prawda jawiła się z oślepiającą jasnością i zawierała w kilku słowach: Filip nigdy naprawdę jej nie kochał!

Pożądał jej, tak, tego była pewna. Wystarczy wspomnieć, jakiego małżeńskiego prawa zażądał w chwili zawarcia małżeństwa: jedna jedyna noc! Rzecz jasna, kiedy później spotkał Fiorę będącą w niewoli Karola Zuchwałego, obudziła się w nim zazdrość na wieść o tym, co młoda kobieta nazywała „epizodem Campobassa" i po upadku Nancy kochał ją namiętnie... przez trzy noce. Ale później? No cóż, później było mu w głowie tylko jedno: walczyć dla księżnej Marii, pojechać do księżnej Marii, zostać rycerzem księżnej Marii... tej uprzykrzonej księżnej Marii, do której spieszno mu było powrócić, gdy tylko udało mu się umknąć kartuzom z Villeneuve! I teraz to na dworze tej kobiety miała go odnaleźć! To ona była prawdziwą księżniczką, urodzoną pod złocistym sklepieniem pałacu, a nie na więziennej słomie. Poza tym mówiono, że jest zachwycająca, a jakby te atuty nie wystarczały, posiadała najjaśniejszą aureolę: była córką Zuchwałego, tego teraz niemal legendarnego księcia, którego Filip darzył większą czcią niż własnego ojca!

W miarę jak mijał czas i pod kopytami konia przesuwała się droga, ta myśl zakotwiczała się coraz mocniej w umyśle Fiory i stawała się oczywistością, drażniącą jak trudno gojące się oparzenie: drapiesz je, pogłębia się i powstaje rana...

Florent zaś, kiedy minęła pierwsza radość, poczuł, jak ogarnia go wciąż rosnący niepokój. Kobieta o zaciętej twarzy, surowym spojrzeniu, która cały dzień jechała obok niego bez słowa, która wraz z nadejściem zmroku zamykała się w pokoju w zajeździe, by nieco odpocząć, zostawiając go samego przez cały wieczór, nie była - nie mogła być! - tą donną Fiorą, którą po cichu uwielbiał. Nie wiedząc, co skłoniło ją do tej bezsensownej podróży w chwili, gdy ledwie co doszła do siebie po porodzie, młody człowiek domyślał się, że chodzi o coś poważnego, o coś, z powodu czego cierpiała. Toteż zaczął, z nadzieją i obawą jednocześnie, wypatrywać na horyzoncie Brugii, którą trochę znał, jako że kiedyś był tam z Agnolem Nardim w interesach. Jedno wydawało się pewne: Fiora zmierzała ku temu miastu jak na spotkanie z wrogiem. Kiedy po przebyciu równiny usianej wielkoskrzydłymi wiatrakami i poprzecinanej długimi kanałami, których tęczowo połyskująca powierzchnia odbijała niebo, zobaczyli Brugię, Fiora zatrzymała konia i przystanęła, by lepiej przyjrzeć się nieprzyjaciółce. Musiała przyznać, że jest bardzo piękna, i ten podziw sprawił, że jej uraza jeszcze się nasiliła...

Położona nad rzeką Reye i nad jeziorem, jak Wenecja nad laguną, perła Flandrii odcinała się na tle zmiennego nieba koronką białego i różowego kamienia. Strzelista, nieco pochylona wieża Beffroi była tak wysoka, że strażnikom zdawało się, iż znajdują się w połowie drogi do nieba. Poniżej widać było złociste szczyty domów wieńczące z przepychem dachy z cielistej dachówki, które ze względów bezpieczeństwa od czasów Filipa Dobrego zastąpiły słomę i drewno. Położony nad głębokim nurterri rzeki pas murów obronnych zdobiły srebrzyste wierzby, bluszcz i kępy rudych lewkonii. Zresztą, za sprawą wody dzielącej ją od stałego lądu, Brugia właściwie nie potrzebowała fortyfikacji.

W świetle zachodzącego słońca miasto żyło, wibrowało, brzęczało jak jesienny las. Był to widok o pięknie tak uderzającym, że Fiora uznała je za bezczelne. To miasto, jedno z najbogatszych na świecie, okazało się także jednym z najwspanialszych. Splendor dawnych książąt Burgundii ukazywał się w całej okazałości, najwyraźniej nienaruszony. Legenda robiła wrażenie zaklętej w kamień.

- Piękne, prawda? - ośmielił się zapytać Florent.

- Aż za bardzo! Rozumiem, że można pragnąć tu powrócić. Ale to nie jest wystarczający powód...

I po tych zagadkowych słowach, które do reszty zbiły z tropu nieszczęsnego chłopca, Fiora spięła konia i ruszyła w kierunku Brugii, jakby chciała ją zdobyć szturmem. Galop trwał aż do bramy de Courtrai, którą trzeba było przekroczyć w nieco spokojniejszym tempie. Później Fiora zatrzymała się nagle i zwróciła do swego towarzysza:

- Co teraz robimy?

- Ale... czy to nie ty, donno Fioro, powinnaś mi to powiedzieć? Nie mam pojęcia o twoich planach...

- To prawda, ale zrozumiałam, że znasz to miasto? Potrzebujemy teraz jakiejś kwatery, oberży, zajazdu. Mają tu chyba takie przybytki?

- Oczywiście, i to bardzo dobre. Mistrz Agnolo bardzo lubi Jeżynową Koronę położoną przy ulicy aux Laines, czyli, jak tu mówią, Wollestraat. Sądzę nawet, że to najlepszy zajazd.

- Niech będzie Jeżynowa Korona! Jeźdź przodem, Florencie, i prowadź!

Słysząc ten despotyczny ton, Florent pomyślał, że ma szczęście, posiadając doskonałą pamięć, gdyż donna Fiora nie zdawała się skłonna mu wybaczyć, gdyby zabłądził. Bez większego problemu odnalazł właściwą drogę, co było godne uznania, gdyż Brugia, decydujące ogniwo handlu północnego Zachodu, kipiała aktywnością mimo bezlitosnej wojny, jaką prowadziły francuskie okręty z dostawcami angielskiej wełny czy wyrobów portugalskich.

Jeszcze bardziej godne uznania było przekonanie ostatniego potomka dynastii Cornelis, która od ponad stu lat strzegła renomy zajazdu, by udostępnił pani de Selongey godny jej pokój oraz przyzwoitą kwaterę jej służącemu. Kwiecień zbliżał się bowiem ku końcowi, a przygotowania do słynnej procesji Saint-Sang, która zawsze odbywała się 2 maja, zatrzymywały w Brugii wielu podróżnych, nie mówiąc o tych, których oczekiwano.

- Mogę przyjąć panią hrabinę tylko na dwa dni - uściślił Cornelis. - Później będę musiał ją prosić o zwolnienie pokoju dla klienta, który go zarezerwował.

- Choć, jak sądzę, to tylko kwestia pieniędzy - powiedziała młoda kobieta ze wzgardą - myślę, że dwa dni powinny mi wystarczyć. A teraz odpowiedz na dwa pytania: gdzie rezyduje księżna Maria?

Oczy oberżysty zrobiły się okrągłe ze zdumienia.

- W Prinzenhof! Wszyscy to wiedzą!

- Ja nie, bo w przeciwnym razie chyba bym cię o to nie pytała. A gdzie się znajduje ten... Prinzenhof?

- Niedaleko stąd. Obok Mennicy.

- To dopiero wyjaśnienie! Przejdźmy do mojego drugiego pytania: kto tu prowadzi kantor banku Medyceuszy?

- To także jest łatwe: messer Tommaso Portinari. Mieszka przy Naaldenstraat, w dawnej kamienicy pana Bladelin, który był skarbnikiem zakonu Złotego Runa*.

* Obecnie klasztor sióstr misjonarek.

- Sprawdź z moim służącym, czy zna drogę! Ja trochę się odświeżę, po czym udam się do messera Portinari, jeszcze przed kolacją.

- Jeśli mogę sobie pozwolić na radę, szlachetna pani, to chciałbym powiedzieć, że interesy messera Portinariego nie idą najlepiej od czasu śmierci księcia Karola, któremu pożyczył dużo pieniędzy. Może inny florencki bankier byłby bardziej atrakcyjny...

- Kto powiedział, że potrzebuję atrakcyjnego bankiera? Interesuje mnie jedynie przedstawiciel Medyceuszy.

Zgaszony tymi słowami Cornelis skłonił się i osobiście zaprowadził wymagającą klientkę do jej pokoju. Chwilę później Fiora, oczyszczona z pyłu podróżnego i ubrana skromnie w szatę z szarego sukna i rudych lisów, kazała się zaanonsować u bankiera jako Fiora Beltrami.

Widząc skwapliwość, z jaką ją przyjęto, pomyślała najpierw, że nazwisko jej zmarłego ojca jeszcze coś znaczy, ale wkrótce zrozumiała swój błąd, a także to, że florenckie ploteczki rozprzestrzeniają się po Europie z zadziwiającą szybkością. Najwyraźniej względy okazywane jej przez Tommasa Portinariego skierowane były raczej do najnowszej faworyty Lorenza Medyceusza niż do córki Francesca Beltramiego.

W dużym, ascetycznie urządzonym pomieszczeniu, ozdobionym wprawdzie tapiserią, ale za jedyne umeblowanie mającym obity żelazem kufer, Fiora ujrzała kłaniającego się jej grubego mężczyznę o przerzedzonych włosach i ciemnej cerze, podwójnym podbródku i wydatnym brzuchu wydymającym piękną szatę z wykwintnej, pąsowej materii ozdobioną futrem.

- Dlaczego nie uprzedziłaś o swojej wizycie, donno Fioro? - powiedział z wyrzutem, przysuwając jej obite błękitnym aksamitem krzesło. - Miałbym czas, by doprowadzić mój skromny dom do stanu godnego przyjęcia Gwiazdy

Florencji...

- Nowiny nieprędko tu dochodzą - powiedziała Fiora z półuśmiechem. - Niedługo minie rok, odkąd opuściłam nasze drogie miasto, by uporządkować pewne sprawy we Francji.

- Stało się to, mam nadzieję, za zgodą dostojnego pana Lorenza?

- Za jego całkowitą zgodą, nie obawiaj się! Zresztą te same sprawy nieco niespodziewanie przywiodły mnie tutaj, ale nie zamierzając pozostawać w Brugii długo, przybywam zobaczyć się z tobą zaraz po przyjeździe. Nie aby prosić cię o gościnę, bądź spokojny, zatrzymałam się w Jeżynowej Koronie. Jednakże mógłbyś być mi pomocny.

- Aha! - powiedział, rzucając na kufer spojrzenie, które mówiło więcej niż wszelkie słowa. - Tylko że... nie mam teraz funduszy. Przypuszczam - powiedział z wyraźnym zakłopotaniem - że dostojny pan Lorenzo jest do mnie źle nastawiony, gdyż mimo jego rozkazów, mój bank przekazał złoto nieżyjącemu księciu Karolowi Burgundzkiemu. Ale powinien zrozumieć, że mieszkając w Brugii, nie mogłem odmówić uczestniczenia w wysiłku wojennym, jakiego od niej wymagano.

- I w którym to udziału Brugia odmówiła, podobnie jak inne miasta flamandzkie! Tak się składa, że przebywałam w bliskim otoczeniu księcia Karola w ostatnich miesiącach jego życia...

Portinari mocno poczerwieniał, a jego twarz przybrała interesującą barwę starej cegły.

- Ja nie mogłem odmówić, gdyż książę zaszczycał mnie szczególną przyjaźnią. Z drugiej strony, zdaje mi się, że twój ojciec sam przekazał sporą kwotę... Mówiło się o stu tysiącach florenów w złocie...

- To był mój posag - ucięła Fiora sucho - oferowany przez mego małżonka, hrabiego de Selongeya, swemu władcy. W każdym razie, niezależnie od tego, w jak wielkiej jesteś nędzy, przypuszczam, że jesteś w stanie honorować ten weksel - dodała, wyciągając ze swojej sakiewki starannie złożony papier.

Po urodzeniu Lorenzy-Marii kazała Agnolowi Nardiemu wystawić dwa weksle, myśląc, że będzie może ich potrzebować, gdyż nieostrożnością byłoby podróżowanie z dużą kwotą pieniędzy.

Bankier wziął weksel i szybko przebiegł go wzrokiem, po czym jego twarz się rozjaśniła.

- Sto dukatów? Oczywiście! Nasze kufry zawierają zawsze co najmniej taką kwotę.

- Zatem doskonale, ale to nie wszystko. Potrzebuję sukni!

- Sukni? - zapytał bankier, nie ukrywając zdumienia. - Ale ja nie jestem krawcem...

- Oczywiście, ale dobrze znasz to miasto i możesz przekonać jakąś szwaczkę, by pracowała dla mnie w nocy. Co się zaś tyczy materii, to jestem przekonana, że jako prawdziwy florentczyk, posiadasz pewien ich wybór...

Było bowiem niemal tradycją u bogatych florentczyków kolekcjonowanie, obok wszelkiego rodzaju cennych przedmiotów, także rzadkich materii, które przechowywano w kufrach z drewna sandałowego lub cedru, aby mocje eksponować w oknach w dniach wielkich uroczystości lub skroić z nich wykwintny strój, gdy przydarzy się okazja.

- Z pewnością... ale dlaczego już tej nocy?

- Ponieważ nie chcę tu dłużej zostawać i zamierzam starać się, by już jutro przyjęła mnie księżna Maria...

- Księżna? - zapytał bankier z lekko pogardliwym uśmieszkiem. - Nie bardzo wiem, jakiego rodzaju względy mogłabyś od niej uzyskać. Jej władza tutaj jest właściwie żadna. Rada miasta myśli tylko o tym, jak odzyskać niezależność, podobnie jest w Gandawie, Ypres i... innych miastach flamandzkich. Pani Maria i jej małżonek lubią przebywać w tym mieście i urządzać tu różnego rodzaju przyjęcia i bale. Są przyjemni w obejściu, tworzą wykwintny i radosny klimat, toteż są tu raczej mile widziani. Jednakże jest wiele osób, które nie zapomniały surowych rządów Karola Zuchwałego czy nawet bezwzględności, z jaką jego ojciec, książę Filip, stłumił ostatnie rewolty. Teraz to miasto dzierży władzę.

Nie budziło żadnych wątpliwości, że Portinari lubił księżną nie bardziej niż sama Fiora. Przede wszystkim zżerała go ciekawość i właśnie po to, by skłonić gościa do zwierzeń, wygłosił tę długą przemowę. Zupełnie na marne.

- Muszę się z nią zobaczyć w sprawie prywatnej, niemającej nic wspólnego z władzą, ale moim zdaniem pilnej. A przecież nie mogę pojawić się na dworze ubrana tak, jak teraz...