- Co cię skłoniło do myślenia, że jest tutaj?

- Naprowadził mnie na to Wielki Bastard Antoni, którego spotkałam przypadkiem.

Błysk gniewu pojawił się w orzechowych oczach, a ładne, pełne usta zacisnęły się.

- Mój drogi wuj, który ledwie mego ojca złożono w ziemi, pospiesznie dołączył do mego ojca chrzestnego, króla Ludwika! Naprawdę dziwną tworzymy rodzinę, w której ojciec chrzestny ograbia córkę chrzestną, a najlepsi przyjaciele jej ojca pomagają mu w tym działaniu...

- Jego Wysokość książę Antoni uważa, że ziemie należące kiedyś do Francji powinny do niej wrócić. Wielka szkoda, pani, że nie mogłaś poślubić delfina Karola. Byłabyś wielką królową...

- Wyobrażasz sobie, że miałabym poślubić ośmioletniego chłopca? - zawołała ze śmiechem Maria. - Oczywiście, kusząca była perspektywa francuskiego tronu, ale myślę, że będę, w każdym razie mam taką nadzieję, dobrą cesarzową Niemiec. Ale wracając do tematu: powiedziano ci prawdę. Pan Filip był tutaj w czasie Bożego Narodzenia. Przypuszczam, że Wielki Bastard dowiedział się o tym od pani de Schulembourg? Jest bardzo zaprzyjaźniona z jego żoną....

- Rzeczywiście, od niej. Czy mogę zapytać, gdzie jest teraz mój małżonek?

Księżna wstała i dwa lub trzy razy okrążyła pomieszczenie, po czym zatrzymała się przed Fiorą.

- Skąd miałabym to wiedzieć? Był tu zaledwie kilka dni. Wy, Selongeyowie, zdajecie się niezdolni do usiedzenia w miejscu przez jakiś rozsądny czas.

- Gdzie potem pojechał?

- Nie mam pojęcia! I nawet nie bardzo wiem, po co właściwie przyjechał. Obnosił się z ponurą miną, i to w okresie najprzyjemniejszych świąt w roku!

Fiora powstrzymała wzgardliwy uśmiech. Ta księżniczka miała w sobie wprawdzie gorącą krew Karola Zuchwałego, ale kto by to podejrzewał! Ze swoją porcelanową cerą, marzycielskim spojrzeniem i w sukniach skrojonych na modłę niemiecką, które spłaszczały jej piersi nawałem złotych koronek i poszerzały talię, niczym nie przywoływała tragicznej i wspaniałej legendy ostatniego księcia Burgundii. Obnosił się z ponurą miną? Naprawdę? Czy oczekiwała, że człowiek, który tyle wycierpiał, przyjedzie do niej radosny i gotów pląsać na dworskich balach?

- Sądzę, pani - powiedziała z goryczą - że przybył tu po coś niemożliwego do zdobycia. Po coś, czego nie byłaś zdolna mu dać.

- A czegóż to chciał?

- Miłości. Myślę, że on kocha Waszą Wysokość, że zawsze cię kochał i że nie mógł znieść widoku ciebie zamężnej i szczęśliwej. Jesteś bowiem szczęśliwa, nieprawdaż, pani?

- Nieskończenie! Miałam szczęście dać syna mojemu drogiemu małżonkowi i możliwe, że wkrótce dam mu kolejnego.

- To naturalne. Ale on, który przez tyle lat dzielił marzenia twego ojca, musiał zrozumieć, że nie ma tu już miejsca na te marzenia! Wyznam, że jestem rozczarowana, pani. Miałam nadzieję, że chociaż wysłałaś go gdzieś daleko z jakąś misją.

- Nic takiego nie zrobiłam. Mamy rozejm z królem Francji. Jaką misję mogłabym mu powierzyć?

- Sądzę - powiedziała Fiora chłodno - że książę Karol, niech Bóg ma go w opiece, wiedziałby, jak wykorzystać człowieka tej klasy, człowieka, który w służbie Waszej Wysokości omal nie dokonał życia na szafocie. Burgundia ci się wymknęła, prawda? Myślę, że jeśli nie będziesz umiała docenić swoich sług, nie zachowasz nic z ziem, które nieomal stały się królestwem. Ma się takich poddanych, na jakich się zasługuje.

Księżna, której ładna buzia poczerwieniała, nie zdążyła odpowiedzieć. Młody, długonogi mężczyzna o dosyć surowej twarzy i gęstwie jasnych włosów obciętych na modłę niemiecką, wpadł z impetem do komnaty i podbiegł do Marii.

- Czegóż to się dowiaduję, moja duszko! Rezygnujesz z polowania? Chcesz mnie pozbawić swojego towarzystwa? Cóż to za kaprys?

- To nie kaprys, mój drogi. Pragnęłam przyjąć tę oto damę. Jest ona małżonką hrabiego de Selongeya.

Zrozumiawszy, z kim ma do czynienia, Fiora skłoniła się z należytym szacunkiem przed synem cesarza Fryderyka, on zaś uśmiechnął się do niej z miną konesera.

- Witaj, pani. Twój małżonek ma naprawdę więcej szczęścia, niż zasługuje, gdyż jesteś bardzo ładna! Jednak, jeśli pozwolisz, porwę księżnę, bowiem nie mógłbym polować bez niej. Będziecie miały dużo czasu na rozmowy, kiedy wrócimy...

- To zbędne, Wasza Wysokość - powiedziała Fiora. - Księżna pani powiedziała mi wszystko, czego mogłam od niej oczekiwać.

Uśmiech Maksymiliana stał się jeszcze szerszy, jeśli to możliwe. Biorąc żonę za rękę, pociągnął ją w kierunku drzwi.

- A zatem wspaniale! Pojutrze wydajemy bal. Przyjdź potańczyć, zapraszam wieczorem! Zegnam cię, pani hrabino.

Para książęca znikła i Fiora znalazła się sama w towarzystwie pani d'Hallwyn, która pojawiła się jednocześnie z księciem. Mimo intymnego ciepła tego wygodnego i przyjaznego wnętrza poczuła się zmrożona do kości i pozostała przez chwilę nieruchoma, przyglądając się płomieniom atakującym polana. Dama dworu zakasłała.

- Czy mogę cię odprowadzić, pani? Przynajmniej do ogrodu?

- Dlaczego do ogrodu? - szepnęła zaskoczona Fiora. - Dlaczego nie do bramy?

- Ponieważ w ogrodzie znajduje się ktoś, kto bardzo pragnie z tobą porozmawiać... i kto zobowiązał się odprowadzić cię do wyjścia. - Kto taki?

- Pani de Schulembourg. Widziała cię, kiedy przyjechałaś...

Fiora dała znak, że zrozumiała. Przyjeżdżając do Brugii, zamierzała odszukać tę damę, ale spotkanie z księżną wydawało jej się ważniejsze i pilniejsze. Wobec mizernego wyniku tego spotkania może dobrze byłoby nie odkładać rozmowy z panią de Schulembourg. Kiedy w ślad za panią d'Hallwyn schodziła do ogrodu, dotarły do niej radosne odgłosy wyjazdu na polowanie - dźwięk trąbek, szczekanie psów, krzyki myśliwych - które stopniowo zlewały się z gwarem miasta. Fiora pomyślała, że naprawdę nie można było weselej tracić imperium. W przypadku tej pary zakochanych, predestynowanych do noszenia korony Karola Wielkiego, nie było miejsca na nostalgię wojowników...

- Co ci powiedziano? - spytał ktoś z niepokojem i spostrzegła, że jej towarzystwo się zmieniło i że teraz ma obok siebie starszą już kobietę, opatuloną jak w środku zimy w aksamit i czarne lisy, wspartą na lasce. Jasne oczy patrzyły na nią współczująco. Zmusiła się do uśmiechu, z mizernym skutkiem.

- Niczego, czego bym już nie wiedziała od pana Antoniego Burgundzkiego: mój małżonek był tu pod koniec roku. A, nie... Dowiedziałam się jeszcze czegoś! Księżna pani była łaskawa powiadomić mnie, że był tu niedługo, że jego ponura mina szokowała w okresie świątecznym i że wyjechał, nie mówiąc dokąd.

- Biedne dziecko! To tak niewiele... Przejdźmy się trochę, dobrze? Podaj mi ramię...

Zrobiły kilka kroków po pięknej, wysypanej piaskiem alejce, oddalając się od ogrodników, którzy przycinali krzewy otaczające klomby.

- Nie powiedziano ci o kłótni, prawda?

- Kłótni? Między Filipem i...

- I arcyksięciem Maksymilianem! Zastał on twego małżonka klęczącego u stóp pani Marii. Wpadł w szał i zażądał jego wyjazdu, nie chcąc słuchać jakichkolwiek wyjaśnień. Jednak hrabia nie należy do osób, które pozwalają się tak przegonić. Zanim wyszedł, trzaskając drzwiami, powiedział księciu, że jest absolutne niegodny bycia zięciem zmarłego księcia Karola i że wolałby umrzeć, niż służyć takiemu władcy. Ledwie miał czas wyjść, a to że, nie został pojmany, zawdzięcza jedynie prośbom księżnej.

Jednak Fiora myślała tylko o pierwszych słowach pani de Schulembourg, które boleśnie potwierdzały to, co myślała wcześniej: Filip kochał księżniczkę i ośmielił się jej to wyznać. Zresztą ona nie protestowała, kiedy przed chwilą Fiora jej powiedziała, co sądzi o uczuciach Filipa. Świadoma, że między nią a jej towarzyszką zapanowało milczenie, zdławiła łzy.

- Jakie to dziwne! - powiedziała, starając się, by jej głos zabrzmiał pewnie. - Widziałam się z księciem i był... bardzo miły. Zaprosił mnie nawet na bal pojutrze!

Starsza pani się roześmiała.

- Nie bądź zdziwiona! To do niego bardzo podobne. Jest bardzo niekonsekwentny. Poza tym, choć wygląda na bardzo zakochanego w żonie, nie zmniejsza to jego wrażliwości na kobiece wdzięki. Perspektywa tańczenia z żoną człowieka, którego teraz uważa za wroga, musi wydawać mu się przyjemna. Weź też pod uwagę, że lubi się śmiać i uwielbia wydawać przyjęcia...

- Dobrze, mogę się z tym zgodzić, ale dlaczego księżna Maria nic mi nie powiedziała?

- Pewnie obawiała się, że zażądasz kolejnych wyjaśnień, co by było dla niej niezręczne. Ponadto ryzykowałaby ponowne wywołanie gniewu małżonka, którego kocha całym sercem. Jej jedynym pragnieniem jest, by był szczęśliwy przy niej i księciu Filipie. Tak więc wszystko, co mogłoby stanąć na drodze tego spokojnego szczęścia... Nie zapominaj, że nie zaznała prawdziwego życia rodzinnego. Niełatwo było być najbogatszą dziedziczką Europy...

- Spadek stopniał - powiedziała Fiora oschle - a ona nie wydaje się nadmiernie tym przejęta. Tak naprawdę zastanawiam się, dlaczego mnie przyjęła?

- Nie bierzesz pod uwagę zwykłej ciekawości? Jak się oprzeć chęci poznania tajemniczej pani de Selongey, tej florentynki, o której opowiadano cuda i którą Zuchwały ciągał ze sobą od bitwy do bitwy, jak uwięzioną królową? Z pewnością czujesz, że teraz o tobie rozmawiają.

- Prawdę mówiąc, nie. A zresztą to bez znaczenia...

- Zatem o co chodzi?

- O los Filipa. O to, co się z nim stało. Szukam go od miesięcy, a on zdaje się uciekać przede mną. Ty, pani, widziałaś się z nim, rozmawiałaś, może więc możesz mi powiedzieć, dokąd się udał, kiedy opuścił Brugię?

Pani de Schulembourg przyjrzała się młodej kobiecie z głębokim współczuciem. Z każdą chwilą rosła jej sympatia dla pięknej istoty, w której wyczuwała ten rodzaj hartu ducha, który zawsze ceniła:

- Gdybym wiedziała, to już bym ci to powiedziała - westchnęła. - Jeśli jesteś zdecydowana kontynuować poszukiwania, to powinnaś skierować swe kroki w kierunku Burgundii.

- Myślisz, że tam wrócił? Byłoby to szaleństwem, gdyż tylko cudem uniknął śmierci na szafocie, a z tego co wiem, król Ludwik ma teraz w ręku cały ten region. Mówią nawet, że Franche-Comte, ten ostatni bastion, także padł.

- Owszem, ale myśl o Burgundii zajętej przez wojska francuskie tkwi w sercu hrabiego de Selongeya jak zadra, która nieustannie sprawia ból.

Mimo że szły powoli, dwie kobiety dotarły już do furtki prowadzącej na krużganki paradnego dziedzińca, teraz niemal pustego.

- Mogę cię poprosić o radę? - spytała Fiora. - Co zrobiłabyś na moim miejscu?

- Jeśli naprawdę chcesz go odnaleźć albo odszukać chociaż jakiś ślad, trzeba jechać do Selongey. W chwili rozterki człowiek zawsze chce wrócić do korzeni, do swego domu rodzinnego...

- Myślałam o tym, oczywiście, ale pan de La Tremoille pewnie strzeże zamku.

- On już nie jest gubernatorem miasta, teraz jest nim pan d'Ambroise, który jest znacznie bardziej ugodowy. Ale gdzie mieszkasz ty sama?

- W Turenii. Gdyby do mnie przyjechał, wiedziałabym chociaż, gdzie jest. Tyle czasu minęło od Bożego Narodzenia...

- Pojedź więc do Burgundii i zacznij od Selongey! Byłoby dziwne, gdybyś nie znalazła tam przynajmniej wskazówki. Jednak bez wątpienia będziesz miała problem, by spotkać się z mężem, gdyż pewnie się ukrywa. Nieuchronnie narazisz się na niebezpieczeństwa, być może niepotrzebnie. Właściwie najrozsądniej postąpiłabyś, wracając do domu i czekając...

- Na co? Aż wróci? On nie wróci.

- W takim razie dlaczego się upierasz? Gdybyś chociaż miała dzieci!

- Mam syna! - powiedziała Fiora. - Bóg mi świadkiem, że niewiele czasu spędziliśmy razem, jednakże to bezsensowne małżeństwo zostało pobłogosławione narodzinami dziecka. Tylko że Filip o tym nie wie.

- A więc trzeba pojechać i powiedzieć mu o tym. Szukaj go i znajdź, ale jeśli twoje poszukiwania pozostaną daremne, wróć do twego dziecka, by nie zostało sierotą. Niech Bóg ma cię w swojej opiece, moja droga! Będę się za ciebie modlić!

Przytuliwszy Fiorę do obfitej piersi, pani de Schulembourg ucałowała ją, nakreśliła kciukiem znak krzyża na jej czole, po czym owinąwszy się szczelniej podbitą futrem peleryną, pokuśtykała z powrotem w kierunku ogrodu. Fiora patrzyła, jak odchodzi, po czym rzuciwszy ostatnie spojrzenie na ten wspaniały pałac zbudowany przez wielkich książąt Zachodu, będący teraz jedynie nic nieznaczącą dekoracją z czasów dawnej świetności, podeszła do Florenta, który czekał na nią z końmi na dziedzińcu.

Od chwili wyjazdu Fiora przyzwyczaiła młodego człowieka do milczenia. Nie śmiał zadawać jej żadnych pytań, kiedy wróciła z oczami pełnymi z trudem powstrzymywanych łez, zrozumiał jednak, że spieszno jej teraz opuścić tę książęcą siedzibę, do której niewątpliwie przybyła z wielkimi nadziejami. Gdyby było inaczej, po cóż by jej była ta wspaniała toaleta? Skwapliwie pomógł jej usiąść w siodle i delikatnie włożył wodze w dłonie. Wskoczywszy na swojego wierzchowca, ruszył przodem, by otworzyć młodej kobiecie bramę, odsunął się, by puścić ją przodem i ruszył za nią. Kiedy dotarli przed Jeżynową Koronę zobaczył, że po jej pozbawionej wyrazu twarzy cicho spływają wielkie łzy. Wypływały z szeroko otwartych szarych oczu i toczyły się jedna po drugiej. Tego już nie mógł znieść.