Ale nowo przybyły już go nie słuchał. Spojrzał na fałszywego młodzieńca i z szerokim uśmiechem na pobrużdżonej drobnymi zmarszczkami twarzy wyciągnął ramiona w geście powitania.

- Donna Fiora! To ty, prawda?

- To ja, messire Marqueiz - zawołała, spontanicznie podając mu obie ręce w odpowiedzi na to ciepłe powitanie. - Jestem szczęśliwa, że cię widzę...

- Mam nadzieję, że przyjechałaś do nas?

- Nie pozwoliłabym sobie na to. Już kiedyś zbyt długo nadużywałam gościnności twojej i pani Nicole.

Istotnie, to właśnie do domu ławnika Jerzego Marqueiza i jego żony została przewieziona ranna po pojedynku między Filipem de Selongeyem i Campobassem . Zaznała tam najserdeczniejszej gościnności i to właśnie w ich domu rok później przeżyła z Filipem te trzy dni, które tak głęboko wryły się w jej pamięć. Ławnik otworzył drzwi swego domu, jednego z niewielu nienaruszonych po oblężeniu, pozwalając na umieszczenie w nim doczesnych szczątków Zuchwałego, kiedy jego zwłoki ze zmiażdżoną twarzą i na wpół pożarte przez wilki, znaleziono w skutych lodem zaroślach nad stawem Świętego Jana.

- Tylko nie mów tego Nicole! - powiedział ławnik. - Oczywiście zabieram cię ze sobą. Będziesz pamiętać o mojej przesyłce, sierżancie Gachet?

- Pewnie, panie! Zrobi się tak, jak sobie życzysz! Chwilę później Fiora szła ulicą Neuve ramię w ramię z dawnym przyjacielem, a za nimi kroczył Florent prowadzący za uzdy konie. Wolałaby może przemknąć niezauważona przez to miasto, które odegrało tak wielką rolę w jej życiu, ale to spotkanie okazało się szczęśliwym zrządzeniem losu. Dowiedziała się bowiem, że książę Rene wyjechał z miasta, udawszy się do Neufchateau. Jej list nie dotarłby do adresata i może utknęłaby na długo na posterunku straży, chyba że sierżant Gachet po prostu by ją przepędził.

Dom, położony obok kościoła Świętego Apra, który w przeciwieństwie do innych, niezbyt ucierpiał z powodu wojny, przywołał w umyśle Fiory słodkogorzkie wspomnienia, ale nie umiała powiedzieć, który smak przeważa. Leczyła tu ranę ramienia, ale zarazem odzyskała Leonardę przybyłą na przekór wiatrom i burzom, by być przy swoim jagniątku. To tu przeżyła płomienne chwile pojednania z Filipem, lecz także, niestety, rozstanie z nim, to rozstanie, które teraz wyrzucała sobie nieustannie jako największy błąd swego życia.

Pani Nicole przyjęła ją tak naturalnie, jakby rozstały się zupełnie niedawno. Ta wysoka mieszczka, na ogół chłodna i utrzymująca dystans, uściskała ją tak, jakby była jej siostrą, i Fiora wywnioskowała z tego, że naprawdę jest tu mile widziana. Jednak kiedy gospodyni otworzyła przed nią drzwi pokoju, z którego pewnego zimowego ranka wybiegła owinięta zerwanym z łóżka prześcieradłem, wybuchnęła łkaniem.

Osłupiała Nicole Marqueiz objęła ją ramieniem i chciała odciągnąć sprzed drzwi.

- Wybacz mi! - wyszeptała. - Przygotuję ci inny pokój.

- Nie, nie, błagam cię! Niczego nie zmieniaj! - powiedziała Fiora, starając się powstrzymać łzy. - To był pierwszy odruch, którego nie mogłam powstrzymać, ale taki powrót do przeszłości dobrze mi zrobi, nawet jeśli jest nieco okrutny. W istocie bowiem to pielgrzymka do przeszłości sprowadza mnie dziś do Nancy.

- Nie mów, że ty także przybyłaś z pielgrzymką do grobu księcia Karola?

- Właściwie nie. Chociaż może trochę. Czy pamiętasz młodego Battistę Colonnę, pazia, który mnie strzegł?

- I który tak cię lubił? Pamiętam go tym lepiej, że nie wyjechał z naszego miasta i wstąpił do klasztoru Matki Boskiej ...

- Nie wiesz, czy złożył śluby?

- Trudno się dowiedzieć, co się dzieje w klasztorze benedyktynów, ale w tym przypadku myślę, że raczej nie. Z pewnością mnichów jest teraz mniej niż przed wojną, lecz jeśliby ten chłopiec złożył śluby, od których nie ma odwrotu, nie mógłby wychodzić z klasztoru. Tymczasem co rano chodzi modlić się w kolegiacie, gdzie z kilkoma towarzyszami czuwa, aby ci wszyscy ciekawscy przyjeżdżający obejrzeć grób nie spowodowali żadnej szkody w świątyni. Kanonicy, niezbyt chętni do pełnienia takiej straży, z radością korzystają z tej pomocy. Jeśli chcesz go zobaczyć, możesz iść na pierwszą mszę u Świętego Jerzego. Z pewnością go spotkasz.

Nazajutrz, owinąwszy głowę ciemnym woalem, Fiora udała się na mszę odprawianą o świcie. Zanim uklękła przed głównym ołtarzem, poszukała wzrokiem książęcego grobu i bez problemu dostrzegła go w miejscu, które opisała Nicole: wielka, lekko uniesiona płyta leżąca przed ołtarzem świętego Sebastiana. Kilka świec, zapalonych zapewne przez byłych żołnierzy, pełniło przy niej migotliwą straż, a na samym grobie czerwieniła się lampka oliwna. Nie było przy nim nikogo, lecz kiedy Fiora po zakończonym nabożeństwie ponownie odwróciła się w tamtym kierunku, zauważyła szczupłą postać w szacie z grubej białej tkaniny klęczącą przed grobem i gorąco się modlącą z twarzą ukrytą w dłoniach. Obok młodego mnicha stała butelka z oliwą, z której uzupełnił zapas w lampce. Fiora podeszła do niego cicho. Modlący się był wyższy niż jej dawny paź, lecz Battista musiał mieć teraz już około siedemnastu lat. Była pewna, że to on.

Opuściwszy ręce, pochylił się, by ucałować ziemię, a kiedy się wyprostował, młoda kobieta lekko dotknęła jego ramienia.

- Battisto - szepnęła. - Możemy chwilę porozmawiać? Podskoczył jak użądlony przez osę i wstał tak szybko, że stopy zaplątały mu się w habit i omal nie upadł. Fiora przytrzymała go, a jej serce ścisnęło się na widok tej młodej twarzy, którą zapamiętała tak radosną, otwartą, piękną, a która przez dwa lata pokuty zapadła się, pobladła, postarzała. Także głos był nie ten sam.

- Donna Fiora!... Co ty tu robisz?

- To tobie, przyjacielu, trzeba by zadać to pytanie. Co ci przyszło do głowy, by pogrzebać się tu za życia, zamiast wrócić do domu, do Rzymu, gdzie czeka na ciebie rodzina?

- Poświęciłem moje życie księciu Karolowi i po prostu nadal mu służę.

- Tam, gdzie jest teraz, nie jesteś mu potrzebny.

- Co ty o tym wiesz? Zresztą nie jestem sam: spójrz na ten grób obok! To grób Jeana de Rubempre, który był mianowanym przez niego gubernatorem Nancy i którego ciało zostało odnalezione niedaleko zwłok księcia. Bogobojny książę Rene, który jest prawdziwym rycerzem, chciał, by spoczywał w otoczeniu swoich ludzi. Inni spoczywają na miejskim cmentarzu, kilku nawet na cmentarzu naszego klasztoru.

- Mam więc rację. Cień strzeżony przez inne cienie, niemający nic wspólnego ze światem żywych, a w Rzymie...

- Rzym to kloaka! - rzucił młodzieniec z nagłym gniewem. - Zostaw mnie, donno Fioro! Muszę wrócić do moich obowiązków...

- Ale...

Nie zdążyła powiedzieć nic więcej. Podkasawszy habit, Battista ruszył biegiem przez kościół i zniknął, jakby deptał mu po piętach sam diabeł. Zdumiona tą gwałtowną reakcją Fiora patrzyła na jego nieprzytomną ucieczkę i omal nie rzuciła się w pogoń, ale zrezygnowała. Teraz ona z kolei uklękła przy płycie nagrobnej i pomodliła się o spokój duszy człowieka, którego początkowo tak nienawidziła, lecz którego czarowi, jak tylu innych, w końcu uległa tak bardzo, że przyjęła jego przyjaźń i opłakiwała śmierć z sercem wolnym od jakiejkolwiek urazy. Zawsze będzie go widziała takiego, jakim ujrzała go po raz ostatni, rankiem w dniu decydującej bitwy - jako złotego rycerza w hełmie ozdobionym sylwetką stojącego na tylnych łapach lwa, zagłębiającego się powoli w marznącej zimowej mgle, unoszącego ramię w geście pożegnania. Gęsta mgła rozstąpiła się przed nim, by wpuścić go do mrocznej krainy śmierci...

Często zastanawiała się, jak wyglądałaby przyszłość, gdyby książę przeżył. Czy udałoby mu się znaleźć środki na kontynuowanie nieustannych wojen? Zważywszy, jak wykrwawiona była Burgundia, z pewnością nie, ale aż do wyczerpania zasobów finansowych kontynuowałby walkę, dążyłby do realizacji swoich marzeń o hegemonii, choćby miał przy tym zginąć, a wraz z nim ostatni wierni mu towarzysze. W gruncie rzeczy dobrze się stało, a tragiczna wielkość jego śmierci zapewne by go satysfakcjonowała. Nie było jednak rzeczą słuszną, by Battista pozostawał zniewolony tym dramatem i mistyczną aurą nadaną mu w legendach.

Fiora uznała rozmowę z chłopakiem za niedokończoną. Opuściwszy kościół, poszła na plac la Halle. Zatrzymała jednego z przechodniów pytaniem o drogę do klasztoru Matki Boskiej. Mężczyzna wskazał jej ulicę, w głębi której istotnie widać było kaplicę o dzwonnicy zburzonej do połowy przez kulę armatnią.

Wejście do klasztoru znajdowało się przy samym kościele. Fiora pociągnęła sznur dzwonka wiszącego przy starej, ciężkiej i wybijanej żelaznymi gwoździami furcie, wyglądającej jak wejście do więzienia. W wyciętym w niej zakratowanym okienku pojawiła się nalana twarz mnicha, któremu młoda kobieta powiedziała, że uprasza ojca przeora tego świętego przybytku o krótkie spotkanie. Okienko się zamknęło i musiała czekać długie minuty, zanim uchylono bramę na tyle, by mogła wejść do środka. Po drugiej stronie brat furtian, o postaci równie pulchnej jak twarz, dał jej znak, by poszła za nim, i bez słowa zaprowadził do niewielkiej, niskiej i wilgotnej komnaty, pozbawionej jakichkolwiek mebli. Tylko duży krucyfiks z czarnego drewna wskazywał, że nie jest to piwnica. Cały budynek czuć było saletrą i pleśnią, ale to pomieszczenie, do którego schodziło się po kilku stopniach miało tak nędzny wygląd, że serce młodej kobiety ścisnęło się z żalu. To, że uroczy Battista tkwi uwięziony w tym grobowcu od ponad dwóch lat, wydało jej się nieprawdopodobnym nonsensem! Musiał naprawdę kochać Zuchwałego, by skazać się na to powolne umieranie!

Wysokiemu mnichowi w czarno-białym stroju, który pojawił się tak cicho, że tego nie zauważyła, przedstawiła swoją prośbę: pragnie porozmawiać przez chwilę z młodym nowicjuszem, który w życiu świeckim zwał się Battista Colonna.

- Przybywam z Rzymu - powiedziała z pewnością siebie - i mam dla niego wiadomość od rodziny.

Kłamstwo wpłynęło jej na wargi zupełnie naturalnie z tego prostego powodu, że gotowa była użyć wszelkiej broni, byle tylko wyrwać tego chłopca ze świata beznadziei, dla którego nie był stworzony. Zresztą, czy było to kłamstwo? Antonia, która ją wysłała, była naprawdę kuzynką Battisty...

- Czy nie możesz powierzyć tej wiadomości mnie? - zapytał przeor, przyglądając się młodej kobiecie z natarczywością, którą uznała za antypatyczną.

- Nie chodzi o list, lecz o wiadomość ustną, która nie mogłaby nabrać w twoich ustach właściwego znaczenia, wielebny ojcze. Zechciej wybaczyć mi tę szczerość.

Jednak zakonnik nie zamierzał tak łatwo się poddać.

- Rodzina to pojęcie obejmujące wiele osób. Przypuszczam, że w tej sytuacji chodzi o jednego z jej członków. Czy powiesz mi przynajmniej o kogo? Zrozum, córko, że jestem odpowiedzialny za duszę tego młodego chłopca i nie chcę, by zakłócono spokój, który uzyskał z pewnym trudem - dodał pospiesznie, widząc, że młoda kobieta marszczy brwi.

- Obawiasz się zatem, że ten spokój jest kruchy? Jeśli jest prawdziwy, głęboki, nie może go naruszyć żaden znak dochodzący ze świata żywych. Mogę ci powiedzieć jedno: żaden z członków rodziny Colonna - a zgadzam się, że jest ich wielu - nikt, powtarzam, nie rozumie, dlaczego piętnastoletni chłopiec zdecydował się zostać tutaj, z dala od domu i bliskich...

- Wiemy o tym od dawna, pani. Książę Colonna przybył tu osobiście i Battista odmówił spotkania z nim... Ale przypuszczam, że o tym wiesz? - To nie on mnie przysyła.

- Zatem kto?

- Za pozwoleniem, wasza wielebność, powiem to samemu Battiście - powiedziała Fiora, zaczynając tracić cierpliwość. - Chcę z nim rozmawiać, i nic nie przyjdzie mu z ukrywania się w tych murach czy uciekania, jak to zrobił przed chwilą. Chyba że naprawdę nie jest już taki jak kiedyś, że stracił całą odwagę, nawet tę, albo przede wszystkim tę, która polega na patrzeniu prawdzie w oczy!

Potężna postać przeora jakby się rozdwoiła, ukazując biały cień: samego Battistę, który musiał wejść niepostrzeżenie, równie cicho jak jego przełożony.

- To prawda, że nie jestem już taki, jak byłem, donno Fioro, ale nigdy nie zgodzę się, by oskarżano mnie o brak odwagi...

Mimo ciężkiego smutku panującego w tym niskim pomieszczeniu Fiora musiała powstrzymać uśmiech. Jeśli młody Colonna zachował zdrowy zwyczaj podsłuchiwania za drzwiami, to zmienił się znacznie mniej, niż sądził, i być może została jeszcze jakaś nadzieja.

- Dlaczego uciekłeś przede mną przed chwilą w kościele? Byliśmy przyjaciółmi...

- Niegdyś tak. Wydaje mi się, że to było bardzo dawno...

- Minęły dwa lata, Battisto. To niewiele wobec ludzkiego życia.

Zamilkła, patrząc na przeora tak nieustępliwie, że na jego zapadniętych policzkach pojawiły się czerwone plamy. Zrozumiawszy, że w jego obecności nie powie nic więcej, zdecydował się wreszcie wyjść.