* Sankcja pragmatyczna, będąca pierwszym przejawem galicyzmu, praktycznie uwalniała Kościół francuski od zwierzchnictwa Rzymu. Papież tracił prawo do mianowania biskupów i opatów, a przede wszystkim do czerpania związanych z tym korzyści. Ludwik XI zniósł tę uchwałę na początku swego panowania.

Na koniec król wyraża pragnienie, by zaślepiony nienawiścią do Florencji papież nie zapominał o Turkach! To oni stanowią największe zagrożenie!

Demetrios cicho gwizdnął.

- No no! Mam nadzieję, że wyjdziesz z tego cało!

- Nie mam najmniejszych obaw. Gdyby coś mi się stało, nasz władca zamierza ponowić roszczenia do królestwa Neapolu i wysłać wojsko, by odbić je od Aragonii. A wojska te, rzecz jasna, przejdą przez Rzym.

- Można by stwierdzić - powiedziała Fiora - że jak na władcę, który nie lubi wojny, król dziwnie się zachowuje.

- To tylko groźby, madonna. Król jest zbyt rozważny, by porywać się na wojenne przygody. Italia interesuje go tylko ze względu na dobre stosunki z Florencją i Wenecją. Teraz najważniejsza jest dla niego wiedza, czy Signoria i ludność... oraz kler Florencji są zdecydowane stanąć za monsignore Lorenzem w obliczu zagrożenia ze strony Sykstusa.

- Florentczycy nie są tchórzami! - zawołała Fiora głosem, w którym wibrowała cała miłość, jaką nosiła w sobie od dzieciństwa. - Ekskomunika Lorenza i priorów tylko zwiększyła ich oburzenie. Co się zaś tyczy wojny, to wszyscy tu wiedzą, że nadejdzie, i przygotowują się do niej. Niech cię nie zmyli wesołość naszych uroczystości.

- Wojna, tak... ale interdykt*?

* Ze względu na miejsce, jakie zajmował Kościół w średniowieczu, interdykt oznaczał duchową śmierć państwa, a często także prawdziwą katastrofę: zamknięcie kościołów, milczące dzwony, brak sakramentów, niemożność zawierania małżeństw i odprawiania pogrzebów (zmarli nie byli chowani), a ponieważ przytułki dla chorych były pod kontrolą kościelną - brak opieki nad chorymi.

- Chyba papież nie posunie się tak daleko? - rzekł Demetrios.

- Nasi szpiedzy w Rzymie podejrzewają, że myśli o tym poważnie. Pamiętaj, że ten człowiek, choć naprawdę pobożny, jest gotów na wszystko, by pognębić Florencję, obalić Medyceuszy i umocnić bogactwo i potęgę swoich bratanków. Co zrobi miasto w takiej sytuacji? Podda się?

- Z pewnością nie! - powiedział Demetrios. - Gród przeniknięty grecką filozofią nie umiałby ugiąć się przed anachronicznymi pogróżkami rodem z minionych wieków. Mogę nawet pokusić się o przepowiednię, co zrobi Florencja, jeśli kler zacznie wykonywać polecenia papieża: przegna go, wyrzuci księży poza mur, jako darmozjadów. Wyleczy rannych i pochowa zabitych. Tak czy inaczej, byłbym bardzo zaskoczony, gdyby arcybiskup był posłuszny...

- Rozmowa z tobą jest przyjemnością, Demetriosie! - rzekł Commynes ze śmiechem. - Tak, sądzę, że arcybiskup pokłada nadzieję w soborze, którego zwołania pragnie król Francji. Myślę, że ta wojna, jeśli rzeczywiście wybuchnie, nie potrwa długo i że monsignore Lorenzo, władca rozważny i zręczny, ma przed sobą długie lata pokoju... Ale dosyć rozmowy o polityce! To pożałowania godne po tak pysznym posiłku.

- O czym zatem chcesz rozmawiać? - spytała Fiora z uśmiechem. - Polityka pochłania trzy czwarte twego życia.

- Pomówmy o twoim życiu i o twojej przyszłości. Powiedziałem już, że w Domu w Barwinkach wszystko w najlepszym porządku i że jesteś tam oczekiwana z niecierpliwością. Przypuszczam, że spieszno ci do powrotu?

- Bardzo spieszno! Tyle o nich myślałam przez wszystkie te miesiące. Mój syn nawet mnie nie zna, bo przecież zostałam porwana wkrótce po jego narodzinach. Może mu się nie spodobam!

- Musiałby mieć bardzo zły gust - westchnął Mortimer, który za dużo zjadł i, powstawszy od stołu, zaczął chodzić po chłodnej komnacie. - Nie niepokoję się jednak o to, a ty sama z pewnością oszalejesz na jego punkcie: to śliczny chłopaczek i sam król z upodobaniem go odwiedza. Często zatrzymuje się w dworze, wracając z polowania.

- Naprawdę? Odwiedza mojego małego Filipa?

- No tak! Wiesz, z jaką troską odnosi się do następcy tronu, który jest wątły i słabego zdrowia, toteż ten pozbawiony rodziców chłopczyk głęboko go wzrusza. Gra wobec niego rolę jakby dziadka.

- Kto by pomyślał, że jest taki wrażliwy i uważny? - szepnęła wzruszona Fiora. - Nie wiem, czy zasługuję na tyle troski. Jego też chciałabym znów zobaczyć...

- To świetnie! Zatem kiedy ruszamy? - podsumował wesoło Szkot.

Postanowiono, że wyjazd nastąpi w następnym tygodniu, by dać Fiorze czas na uporządkowanie spraw i pożegnanie. .. które nie mogło odbyć się z nietaktownym wobec Wspaniałego pośpiechem. Fiora i Commynes mieli opuścić Florencję tego samego dnia, udając się jednak w przeciwnych kierunkach. On mial tu jeszcze wrócić, gdyż król pragnął, by w nadchodzących trudnych miesiącach trwał u boku Medyceuszy, a ona... nie wiedziała, czy jeszcze kiedyś zobaczy Florencję - decyzja należeć miała do Filipa.

Gdy goście wyruszyli z powrotem do miasta, Fiora wzięła Demetriosa pod ramię i pociągnęła do ogrodu, który o tej porze roku - na początku lata - był w pełni rozkwitu. Pieszcząc wzrokiem krzewy róż i wielkie kępy obsypanych kwiatami wawrzynów, młoda kobieta czuła, jak jej serce się ściska. To miejsce, jak i sam dom, wydało jej się nagle czymś ulotnym i kruchym, jak wszystko, co trzeba zostawić. Widząc łzy na jej rzęsach, obserwujący ją ukradkiem Demetrios mocniej ścisnął rękę spoczywającą na jego ramieniu.

- Żałujesz, że wyjeżdżasz?

- Trochę tak... Ale nie masz pojęcia, jak spieszno mi do spotkania z Filipem. Mamy do nadrobienia tyle głupio utraconych szczęśliwych dni. Coraz trudniej mi zrozumieć samą siebie. Czuję się tak, jakby były we mnie dwie kobiety.

- Nie „jakby". To najzupełniej pewne. Jesteś wrośnięta we Florencję korzeniami szczęśliwego dzieciństwa i wczesnej młodości, a z mężem łączy cię zauroczenie i namiętna miłość. Cierpisz, wyjeżdżając stąd, gdyż trochę obawiasz się tego, co czeka cię gdzie indziej. Czy nie mam racji?

- Zawsze masz rację. Filip i ja znamy się tak słabo, a tak doskonale potrafimy sprawiać sobie ból!

- Chcesz powiedzieć, że gdyby nie dziecko, wahałabyś się, czy wrócić?

- Nie, nawet przez chwilę! Moje życie to Filip i niezależnie od trudnych chwil, które nas czekają, nigdy się go nie wyrzeknę.

Ścieżka zawiodła spacerowiczów do dolnej części ogrodu, w pobliże groty, którą Demetrios wskazał podbródkiem.

- A... on?

- Zapomni o mnie. Tym bardziej że będzie musiał bronić miasta. Poza tym nie brak florentynek marzących o nim. Bartolommea dei Nasi... i tyle innych.

- Może masz rację. Ale czy ty zapomnisz jego?

- Nigdy... choć już go zapominam.

- A to interesująca odpowiedź, ale może nieco trudna do zrozumienia! Nawet dla człowieka, który sądził, że zna kobiety!

- Pewnie tak, bo ciężko to wyjaśnić. Lorenzo pozwolił mi mniej cierpieć z powodu rany, którą uważałam za nieuleczalną. Po prostu przywrócił mi radość życia, a ja pomogłam mu ukoić ból po śmierci brata.

- A... gdyby wbrew wszystkim i wszystkiemu zapragnął cię zatrzymać? - Chcesz powiedzieć... siłą?

- Dlaczego nie?

- Nie. Nie on. Wiesz, że lubi powtarzać, że ze szczęściem trzeba się spieszyć, gdyż nikt nie jest pewny jutra. Umie chwytać chwilę i intensywnie z niej korzystać. Jednak jestem pewna, iż zrozumiał, że... jutro nadeszło.

Demetrios nie odpowiedział. Przez kilka minut szli z Fiorą w milczeniu aż do sadu oliwnego rozciągającego się na skraju ogrodu i wyznaczającego jego granicę. Kroczyli przez chwilę pod srebrzystym listowiem, po czym Grek zatrzymał się przy sękatym pniu, ułamał gałązkę, z której zwisał zielony owoc, i przez chwilę patrzył na nią, po czym podał młodej kobiecie.

- Zachowaj tę gałązkę troskliwie: będzie pamiątką ode mnie.

- Czy... pozwolisz mi wyjechać samej? - spytała z nagłym bólem. - Miałam nadzieję, że ty i Esteban wrócicie do Francji.

- Nie, Fioro. Skończyłem z wędrówkami. Jestem już na to za stary i jeśli pozwolisz mi nadal mieszkać w tym domu z moim wiernym Estebanem, nie będę się domagać od życia niczego więcej. Poza tym... nie jestem pewien, czy pani Leonarda byłaby skłonna przyjąć mnie z otwartymi ramionami.

- Będzie taka szczęśliwa na mój widok, że cię uściska. Sądzę, że w głębi serca cię lubiła.

- Przestań w końcu przypisywać ludziom emocje, które sama odczuwasz! Leonarda nigdy mnie nie lubiła, a nawet obawiała się mnie. Może nie bez powodu, ale nie w tym problem. Chcę pozostać tutaj, gdyż ten piękny kraj najbardziej przypomina moją ojczyznę... i tu wreszcie znalazłem spokój.

Fiora pogładziła czubkami palców gałązkę i uśmiechnęła się.

- I to symbol tego spokoju właśnie mi ofiarowałeś?

- Tak, i mówię poważniej, niż sądzisz. Czy możesz mi coś obiecać, Fioro?

- Jeśli ci na tym zależy...

- Bardzo mi zależy. Przede wszystkim nie mów Lorenzowi tego, co mi powiedziałaś. Być może kocha cię bardziej, niż myślisz, a poza tym jest zbyt dumny, by pogodzić się z tym, że był tylko tymczasową namiastką miłości.

- Nigdy nic takiego nie powiedziałam! - zawołała Fiora z oburzeniem.

- Być może, ale taki byt z grubsza sens twoich słów. Ponadto...

- Zatem to podwójna obietnica?

- Właściwie nie, gdyż sprowadza się do jednego: milczenia. Nigdy nie mów Filipowi de Selongey, że Medyceusz był twoim kochankiem. Chcę chronić w ten sposób nie tyle twój spokój, co twoje życie. Byłby zdolny cię zabić.

- Czyż nie wybaczył mi romansu z Campobassem?

- Nie wierzę w to przebaczenie i nie założyłbym, że nigdy więcej nie będzie do tego wracać. Tak więc proszę cię: żadnych nieostrożnych zwierzeń do poduszki, do których wy, kobiety, macie dziwną skłonność! Dobrze znam twego małżonka: kocha cię do szaleństwa. Mógł pogodzić się z... wojennym przypadkiem, ale nie wybaczy matce swego syna, że szukała pocieszenia w ramionach Wspaniałego. Nawet jeśli uważała się za wdowę. Obiecujesz?

- Obiecuję jedno i drugie. Jesteś mądrzejszy ode mnie.

- Jeszcze jedno: jesteś pewna, że nie spodziewasz się dziecka?

Fiora pozieleniała. Ani przez chwilę nie przyszło jej do głowy w czasie namiętnych godzin spędzanych z kochankiem, że to może się zdarzyć. - Nie... nie sądzę. Nie.

- Wystarczy zobaczyć twoją minę, by zrozumieć, że nie jesteś tego pewna. Posłuchaj mnie więc uważnie: zaraz dam ci pewną miksturę. Przy pierwszych oznakach ciąży wypijesz ją z odrobiną miodu. Ciężko przechorujesz następne dwa dni, ale później będziesz mogła bez obaw spojrzeć w oczy twemu małżonkowi!

- Jednak... czy to nie zbrodnia?

Z wysokości swego wzrostu Grek spojrzał na młodą kobietę, której cudowne szare oczy wznosiły się ku niemu wypełnione niepewnością, a nawet obawą. Nigdy nie wyglądała tak pięknie. Ubrana w prostą suknię z cienkiego białego płótna haftowanego w drobne kwiatki, z włosami upiętymi wysoko i splecionymi w ciężki warkocz opadający na ramię, była uosobieniem wiosny. Jej twarz, której ledwie zaróżowioną bladość chroniła jedwabna parasolka, miała delikatność kwiatu kamelii, a giętka, długa szyja nieskończoną grację. Dzięki odpoczynkowi, trosce i względom Lorenza szczupłe i jędrne ciało zdawało się wygładzone, pełniejsze i emanowało taką niezamierzoną zmysłowością, jaką w połączeniu z wyjątkową urodą widzi się u tych wyjątkowych kobiet zdolnych do zmiany oblicza całego królestwa. Demetrios pomyślał, że Wspaniały, o którym marzy tyle pięknych dam, będzie miał może pewien problem z zapomnieniem tej jednej. Zresztą później się to potwierdziło w trakcie licznych rozmów z Lorenzem.

- Posiąść Fiorę, to posiąść cale piękno świata. Starożytni Grecy wykuliby jej postać w kamieniu, ale trzeba trzymać ją w ramionach, by wiedzieć, jaki cudowny blask osiąga w miłości. Żadna kobieta nie dała mi tego, co dostałem od niej...

Milczenie przyjaciela zaniepokoiło młodą kobietę.

- No i? Nie odpowiesz mi? Czy to nie zbrodnia przeciwko naturze: usunąć dziecko ze swego łona?

- Tak. To zbrodnia, ale ten, kto zabiłby cię z zazdrości, popełniłby jeszcze straszliwszą... i złamałby mi serce. Tak więc zachowaj dla siebie to, o czym twój mąż naprawdę nie musi wiedzieć.

Wchodząc pod górę w kierunku jednego z tarasów usytuowanych przy samej ścianie willi, Demetrios i Fiora napotkali Carla bardzo zaabsorbowanego ustawianiem uli przy pomocy ogrodnika. Miody człowiek lubił pszczoły i od zawsze interesował się ich życiem i hodowlą. Lubił powtarzać, że pszczoły z Trespiano dają miód, który nie ma sobie równego w całej Toskanii. W płóciennym fartuchu i sabotach, z podwiniętymi rękawami, włosami w nieładzie i zaczerwienioną twarzą kończył ustawiać czwarty ul i wydawał się w pełni szczęśliwy.