- Młoda, ciemnowłosa... sądzę, że można by powiedzieć, że jest bardzo piękna, gdyby nie wyglądała na tak zmęczoną.

- Coś podobnego - szepnął Borgia, nie poruszając wargami. - Bawisz się teraz w stręczyciela, monsignore? Gdzie znalazłeś tę kobietę?

Nie racząc odpowiedzieć, Patrizi wykonał gest, jakby opędzał się od uprzykrzonej muchy i wyruszył naprzeciw papieżowi, który kuśtykał w jego stronę.

- Niech czekają w Sali Papugi, której drzwi każ dokładnie zamknąć. Aha, byłbym zapomniał! Powiadom kardynała kamerlinga*, ale niech przyjdzie sam! Podaj mi ramię, Rodrigo!

* Kardynał na dworze papieskim, który zarządza sądownictwem i Skarbem, przewodniczy Kamerze Apostolskiej oraz rządzi Kościołem, kiedy w Watykanie jest wakat.

Borgii nie trzeba było prosić, tym bardziej że wstęp wydał mu się smakowity i zżerała go ciekawość. Za każdym razem, gdy była mowa o kobiecie, a zwłaszcza nieznajomej, ujawniał się przysłowiowy apetyt przystojnego kardynała. Zawsze „cudownie usposobiony do miłości" utrzymywał, poza oficjalną metresą, z którą miał dwoje dzieci, liczne kurtyzany przyczyniające się do uatrakcyjnienia jego wspaniałego pałacu położonego w la Zecca. Wyczuwając ponadto woń tajemnicy, gdyż Montesecco, człowiek papieża do specjalnych połuczeń, zniknął z Watykanu przed wieloma miesiącami, Borgia zaniósłby Jego Świątobliwość na rękach, gdyby ten tylko wyraził takie pragnienie.

Niestety, ku jego wielkiemu rozczarowaniu, zaraz po przybyciu do swych apartamentów Sykstus IV podziękował mu łaskawie za pomoc, po czym udzielił błogosławieństwa i wyznaczył spotkanie na dzień następny.

* * *

Stwierdzenie, że Fiora była zmęczona, zakrawało na eufemizm. Nigdy w życiu nie czuła podobnego wyczerpania, nawet po urodzeniu dziecka, o którym teraz nie śmiała nawet myśleć, by nie wpaść w rozpacz. Nie była tak wyczerpana nawet w minionym roku, kiedy prowadziła wyczerpujący tryb życia, jadąc śladami Zuchwałego.

Przez całe tygodnie karaka zmierzała trudnym szlakiem wzdłuż wybrzeży Francji, Hiszpanii i Portugalii, miotana burzami równonocy, w czasie których uprowadzona kobieta sto razy żegnała się z życiem. Mijając starożytne słupy Herkulesa, tylko mgle zawdzięczali ucieczkę przed mauretańskim piratem i dopiero po wpłynięciu na Morze Śródziemne dzielny statek zaznał nieco spokoju. Panowała jednak jesień i musiał jeszcze pokonać dziki szkwał, który zerwał się u wybrzeży Korsyki i rzucił nim o wybrzeże, na szczęście na tyle blisko Civita Vecchia, by mógł wejść do portu, unikając zatonięcia.

Przez cały ten czas Fiora tkwiła zamknięta w swojej kabinie, nie widując nikogo poza Domingiem, czuwającym nad nią z wytrwałością, która w końcu zaczęła ją wzruszać. Przynosił jej jedzenie, prał odzież, a nawet opowiadał o wszystkim, co działo się na statku. Rzecz jasna, pielęgnował ją w czasie choroby morskiej, która sprawiła, że bez sił zległa w koi, pragnąc nieprzytomnie, żeby ten diabelski statek poszedł na dno ze wszystkim, co niósł na pokładzie, kładąc kres jej męczarniom. Ale po jakichś dwóch tygodniach mdłości ustąpiły i Fiora, która w tym czasie dawała radę przełknąć jedynie zimną herbatę miętową z cukrem, mogła zacząć nieco lepiej się odżywiać. Papki z kaszy i suszone mięso nie bardzo mogły pobudzić apetyt, ale trzeba było żyć. Krótkie zawinięcie do portu w Kadyksie umożliwiło załadunek świeżej żywności, jajek i pomarańczy, i kontynuowanie podróży bez większych problemów. Fiora nie była zresztą jedyną ofiarą choroby morskiej. Montesecco ciężko ją przechodził i z tego powodu odwiedził więźniarkę tylko dwa razy, co jej zresztą specjalnie nie zmartwiło.

Mając codzienny kontakt z wielkim Nubijczykiem, Fiora stopniowo dowiedziała się paru rzeczy. Przede wszystkim tego, że choć cieszył się on zaufaniem papieża, to był jego osobistym niewolnikiem. Ojciec Święty cenił jego siłę, mądrość i upodobanie do milczenia. Wysłał go z Monteseckiem, aby mieć całkowitą pewność, że więźniarka będzie mogła dotrzeć do miejsca przeznaczenia, nie będąc zbytnio molestowana.

- To dziwne - odpowiedziała na to młoda kobieta. - Kiedy uratowałeś mnie przed nim na barce, groził mi, że jeśli nie będę mu we wszystkim powolna, przywiąże mnie na dnie ładowni i odda na pastwę swoim ludziom, których jest dziesięciu, w tym Tatar i Murzyn. Jest tu inny Murzyn poza tobą?

- Nie. Jestem jedynym i to były czyste przechwałki. Chciał cię przerazić już na wstępie.

- Dlaczego więc pozwala ci się samemu mną opiekować? Nie obawia się, że...

Po raz pierwszy młoda kobieta usłyszała śmiech Dominga. Śmiech godny jego wzrostu, śmiech, od którego zadrżały szybki w oknie.

- Nie wstydzę się do tego przyznać - powiedział, - Minęło dziesięć lat, odkąd Turcy pozbawili mnie męskości. Wtedy było to strasznym przeżyciem, ale w zamian wiele zyskałem, na przykład to, że zostałem podarowany papieżowi przez pana Ramona Zacostę, wielkiego mistrza kawalerów Świętego Jana z Jerozolimy. To on ochrzcił mnie imieniem Domingo po powieszeniu na Rodos tureckiego admirała, który więził mnie na swojej galerze wraz z innymi niewolnikami. Mój nowy pan nie był wtedy jeszcze biskupem rzymskim, ale dobrze mnie traktował, bo umiem czytać. Jestem mu oddany całą duszą.

- Czy wiesz zatem, dlaczego kazał mnie porwać? Czy jestem aż tak ważna, żeby musiał wysyłać do Francji bandę obwiesiów, a przede wszystkim rezygnować z tak cennego sługi, jak ty?

- Nie wiem nic oprócz tego, że obiecał sporo złota, jeśli sprowadzimy cię do Rzymu. Jednak jego polecenia były jasne: nie wolno było cię skrzywdzić, i powtarzam, że Montesecco chciał cię przestraszyć. Jesteś piękna, miał więc nadzieję, że czyniąc z ciebie swą kochankę, upiecze dwie pieczenie przy jednym ogniu.

Bardzo często w czasie niekończącej się podróży Fiora roztrząsała swoją sytuację, nie potrafiąc zrozumieć, o co w niej chodzi, aż w końcu zrezygnowała z tych rozważań. Przymusowe zamknięcie odbiło się na jej zdrowiu, choć Domingo otwierał okno w kabinie rano, wieczorem i tak często, jak pozwalała na to pogoda, aby wpuścić trochę świeżego, morskiego powietrza. Monotonne pożywienie i brak ruchu połączone z nieustającą tęsknotą za tymi, których musiała opuścić, robiły resztę i kiedy wreszcie mogła opuścić statek, Domingo poprosił, by zostali dwa lub trzy dni w papieskim zamku w Civita Vecchia, aby więźniarka nieco doszła do siebie po morskiej przeprawie: wyglądała okropnie i papież nie byłby zadowolony.

Bez trudu uzyskał zgodę, gdyż Montesecco i jego banda nie byli wcale w wiele lepszej formie. I dopiero dwa dni później Nubijczyk umieścił Fiorę w lektyce z herbem papieskim, która w końcu miała zawieźć ją do Rzymu.

Pomimo swej dramatycznej sytuacji młoda kobieta poczuła jakby dreszcz radości, stawiając znowu stopę na włoskiej ziemi. Przez całe dwadzieścia mil, które dzieliły starożytne miasto cesarzy od morza, pomimo strug deszczu, w których skąpane były pola, z jakąś zachłannością wdychała powietrze niesione znad Apeninów. Te unoszące się nisko chmury przepłynęły być może nad Florencją, jej na zawsze niezapomnianą Florencją, której nigdy się nie wyparła i od której dzieliło ją jedynie siedemdziesiąt mil, choć przemierzana przez nich płaska okolica w niczym nie przypominała łagodnych toskańskich pagórków. Widać było tylko spokojne stawy, które pod szarym niebem wydawały się jeziorkami rtęci, rzadkie zagajniki i, od czasu do czasu, olbrzymią, czarną sylwetkę pinii. Była to kraina powracającej każdego lata gorączki i Fiora pomyślała, że nawet w promieniach słońca krajobraz ten musiał budzić głęboką melancholię. Toteż poczuła pewną ulgę, ujrzawszy rysujące się w oddali łagodne kształty Wzgórz Albańskich. Rzym, który zapowiadały liczne antyczne ruiny, był już niedaleko.

Teraz siedząc na aksamitnym taborecie przy oknie niewielkiego antyszambru o ścianach pokrytych freskami i marmurowej podłodze częściowo przykrytej dywanem z Chorasanu, patrzyła bez zbytniego zainteresowania w dół na dziedziniec, który przed chwilą przekroczyła, na chodzących tam i z powrotem żołnierzy uzbrojonych w długie halabardy i na ekwipaże, z których wychodziły osoby w purpurowych lub fioletowych symarach, a nawet w skromniejszych sukniach. Jej umysł opanowało głębokie poczucie absurdu. Co robiła w tym pałacu, którego wspaniałość dedykowana być miała Bogu, ale skierowana była przede wszystkim do człowieka, którego władza - to prawda - sięgała aż do granic chrześcijańskiego świata. Jej los zależeć miał od tego człowieka, który ją więził. Nie wiedziała nawet, dlaczego wieziono ją tu przez co najmniej jedną trzecią obwodu Europy.

Montesecco chodził przed nią tam i z powrotem, ze zniecierpliwieniem wbijając obcasy w wełniany dywan. Odzyskawszy siły, pragnął jak najszybciej odebrać nagrodę za swój wyczyn, ale tryumfujące spojrzenia, które od czasu do czasu posyłał porwanej kobiecie, nie robiły na niej najmniejszego wrażenia. Ten łajdak jej nie interesował, bo nie interesował jej tak naprawdę własny los. Chciała tylko spać, spać bez końca, choćby na dnie grobu, a gdyby papież rozkazał ją porwać, aby skazać na śmierć, oddałby jej tylko przysługę, pozwalając przynajmniej dołączyć do dwóch mężczyzn, których kochała: ojca i Filipa.

Wysoki, blady ceremoniarz, który zdawał się poruszać jak alga płynąca w wodzie, położył kres oczekiwaniu. Papież miał ich przyjąć. Prowadząc ich w stronę drzwi pokrytych płytkami z cyzelowanego srebra, przy których czuwały straże, Patrizi obrzucił Fiorę niezadowolonym spojrzeniem.

- Nie jesteś przygotowana na przedstawienie Ojcu Świętemu! - powiedział, ściągając wargi. - Nie mogłaś się trochę ogarnąć przed przyjściem?

- Wygląda, jak wygląda - uciął Montesecco. - Miałem polecenie przyprowadzić ją zaraz po przyjeździe. Możesz być pewien, że Jego Świątobliwość nie spodziewa się ujrzeć jej w aksamitach i brokatach.

Kiedy drzwi się otworzyły, Fiora pomyślała, że od czasu wielkiego namiotu Zuchwałego nie widziała nic urządzonego z takim przepychem, jak sala, do której ją wprowadzono. Wystrój, poza freskami na ścianach, złoconymi kasetonami na suficie, stiukami i marmurami, obejmował jedwabne, przetykane złotem tkaniny umieszczone pod malowidłami oraz liczne orientalne dywany na śnieżnobiałej marmurowej posadzce. Starannie ustawione w rzędach taborety, fotele i poduszki rozmieszczono wokół czegoś w rodzaju tronu, na którym siedział biskup Rzymu. Jednak z chwilą, gdy młoda kobieta spojrzała na niego, przestała dostrzegać całą resztę. Jedno spojrzenie wystarczyło, by zrozumiała, że nie może spodziewać się po nim najmniejszej łaskawości. Siedząc głęboko w wysokim fotelu z czerwonego aksamitu, ozdobionym złotymi gwoździami i dużymi pomponami, w szkarłatnej mozetcie odcinającej się od bieli stroju, z agresywnie zmarszczonymi brwiami i jadowitym spojrzeniem, przypominał wrednego płaza wyjętego z fantastycznej powiastki. Pod prostą linią siwych brwi oczy lśniły jak uśpione wody Maremmy, nieustannej wylęgarni odrażających bestii.

- Przyklęknij przed ostatnim stopniem tronu! - podpowiedział jej Patrizi. - A potem padnij na twarz.

- Czy ten, którego tu widzę, jest biskupem Rzymu, czy jakimś barbarzyńskim bożyszczem? - powiedziała młoda kobieta półgłosem. - Uklęknę, bo wymaga tego protokół, ale nie żądaj niczego więcej.

Krokiem, który jakby cudem stał się niespotykanie pewny, ruszyła w kierunku tronu Piotrowego. Spiżowy głos, który brzmiał jak śpiew kościelny, dosięgną! ją w połowie drogi:

- Córo bezeceństwa! Jak śmiesz podchodzić do Nas tym pewnym siebie krokiem, podczas gdy powinnaś czołgać się w prochu, aby starać się uniknąć Naszego słusznego gniewu?

Słysząc to, Fiora zatrzymała się tam, gdzie była.

- Nie nauczono mnie czołgania się, Ojcze Święty, chociaż zdarzało mi się znaleźć przed tronem najpotężniejszych książąt naszych czasów. Wiem, co jestem winna wikariuszowi Chrystusa, ale jestem szlachetnie urodzoną damą, a nie niewolnicą w kajdanach, mimo tego, jak mnie traktowano przez ostatnie dwa miesiące: z pogardą dla praw człowieka i faktu, że znajdowałam się na osobistych ziemiach króla Francji. A zatem pod jego ochroną.

W najmniejszych stopniu nie przyspieszając kroku, kontynuowała drogę przez różnobarwny archipelag kobierców. Dotarłszy do stóp tronu, wzięła z najniższego stopnia brokatową poduszkę, którą umieściła pod kolanami, po czym osunęła się na nią.

- Czy mogłabym się dowiedzieć - wyrzekła spokojnie - czemu zawdzięczam dostąpienie zaszczytu znalezienia się tutaj, o tej godzinie, na kolanach przed Waszą Świątobliwością?

Tyle spokojnej odwagi, a także śmiałości, zdawało się na chwilę rozbroić gniew Sykstusa, gniew zresztą całkowicie udawany, pod którym starał się ukryć radość, jaką czuł, widząc zdaną na jego łaskę tę kobietę, w której widział swego nieustępliwego wroga. Przez moment przyglądał się jej, niezadowolony na widok takiej nieugiętości w szczupłej kobiecej sylwetce, tak wyraźnie doświadczonej trudami długiej podróży. Pod zgrzebnym odzieniem jej ciało zdawało się przezroczyste, a twarz miała bladość kości słoniowej, ale zachowanie było iście książęce i papież musiał przyznać sam przed sobą, że niewiele księżniczek zachowywało w jego obecności tak dumną pewność siebie.