- Jak to możliwe, że nigdy nie słyszałam o tobie, kiedy mieszkałam we Florencji?

- Ponieważ mnie ukrywano jeszcze staranniej, niż mojego okropnego kuzyna Pietra. Dwa potwory w rodzinie to za dużo! Mieszkałem w Trespiano, w willi odziedziczonej po matce, gdzie zostawiono mnie w spokoju z moją nianią i starym księdzem, który nauczył mnie tego, czego mógł. Mam tam książki, ptaki, drzewa.

- Czy byłeś zmuszony do odgrywania tej okropnej... i na pewno wyczerpującej roli?

- Tak, gdyż gdyby podejrzewano mnie, że jestem choć trochę rozgarnięty, a więc zdolny do samodzielnego zarządzania majątkiem, od dawna bym nie żył pomimo ochrony patriarchy. Żył niegdyś w Rzymie człowiek imieniem Claudius Ahenobarbus. Udało mu się uniknąć nieustannych morderstw popełnianych w jego rodzinie dzięki temu, że udawał kretyna. Wstąpił nawet na tron cesarski...

- Czyżbyś miał podobne ambicje? - zapytała Fiora, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

- Och nie! Tylko nie to! Wszystko, czego pragnę, to powrót do Trespiano. Możliwe zresztą, że to pragnienie wkrótce się zrealizuje, ale w okolicznościach, które mnie przerażają. Jeśli wujowi Francesco i tej wstrętnej Hieronimie uda się wykonać plan, który uknuli, Girolamo Riario niczego im nie odmówi i zostanę zamordowany. Ty zresztą także, gdyż nasz ślub służył wyłącznie przechwyceniu twojego majątku.

- Ale... twój dziadek?

- Zginie w zamieszaniu, które spowoduje przejęcie władzy przez Riaria.

- Wiesz o tym? W jaki sposób mogłeś się o tym dowiedzieć?

- Nikt nie przejmuje się przygłupem, w jego obecności mówi się nawet całkiem otwarcie o wszystkim. Wiem wszystko o spisku przeciwko Medyceuszom zorganizowanym przez Pazzich z Riariem i Monteseckiem, tym pyszałkiem niemal tak szpetnym jak ja. Lorenzo i Giuliano muszą umrzeć pod koniec tygodnia, w trakcie wizyty składanej przez nowego kardynała, Rafaela Riario, który wczoraj opuścił Rzym.

- Nie wiesz, czy ustalili jakąś datę?

- Nie, ale być może będzie to Wielkanoc. Najgorsze jest to, że udało im się pozyskać całą rodzinę, nawet mojego dziadka, początkowo przeciwnego tym planom, które uważał za czyste szaleństwo. A ja nic nie mogę zrobić, choć chciałbym ich ocalić.

- Ocalić kogo? Medyceuszy? Ty, jeden z Pazzich, nie czujesz do nich nienawiści?

- Giuliano mało mnie obchodzi, to pięknoduch, ale bardzo lubię Lorenza.

Jest bardzo brzydki...

- Czy to dlatego go lubisz?

- Litości, nie uważaj mnie za aż tak powierzchownego! - rzekł Carlo ze smutkiem. - Jest brzydki, powtarzam, ale co za inteligencja! I jaki urok! A poza tym próbował mi pomóc, bowiem zna pewnego greckiego lekarza, o którym mówi się zadziwiające rzeczy.

- Demetrios Lascaris! - szepnęła Fiora, w której to nazwisko poruszyło czułą strunę.

- Znasz go? Lorenzo chciał, żeby się mną zajął, ale moja droga rodzina się temu sprzeciwiła. O tak! Chciałbym móc zapobiec tej zbrodni, ale jestem więźniem mojej postaci: nie mam pieniędzy ani żadnych środków do dyspozycji, nawet wiernego sługi, i nie mogę wsiąść na konia! Mogę jeździć tylko na mule... i to niezbyt szybko.

- Ale ja mogę jeździć konno!

Wyskoczywszy z łóżka, Fiora narzuciła leżący na krześle szlafrok, wzięła Carla za rękę i posadziła obok siebie na skrzyni, która stała w nogach łoża. Szaleńcza nadzieja sprawiła, że jej serce biło jak zwariowane.

- Pomóż mi jutro opuścić ten dom. Pojadę do Florencji i pokrzyżuję ich plany!

- Jak mogę ci pomóc? Mówiłem: nie mogę ci nic dać. Wyjeżdżając rano, zabiorą wszystkie konie i najbardziej krzepkich służących.

- Ktoś da mi to, czego potrzebuję. Wiem, że po ich wyjeździe hrabina Riario zaprosi mnie do siebie. Zawieź mnie do niej na wizytę kurtuazyjną... reszta będzie należeć do niej.

- Chcesz powiedzieć, że... żona Girolama chce ocalić Medyceuszy?

- Kocha Giuliana, ale oczywiście musi zachować największą ostrożność...

Nagle Carlo położył rękę na dłoniach Fiory i przytknął palec do jej ust, po czym pochyliwszy się ku niej, wyszeptał jej do ucha:

- Płacz! Jęcz tak głośno, jak możesz!

Wskazał drzwi, które ktoś próbował bardzo delikatnie otworzyć. Zapewne była to Hieronima, gdyż Pazzi był zbyt pijany, by zachować taką ostrożność. Fiora natychmiast zaczęła jęczeć i głośno szlochać. Przestawała na chwilę, po czym znowu zaczynała, błagając, by zostawić ją w spokoju, a była przy tym tak naturalna, że Carlo cicho się roześmiał. Od czasu do czasu wydawała słaby okrzyk, jakby zadawano jej ból, później znów zaczynała łkać, zawodzić i błagać. Carlo zaś wydawał pomruki pełne całkiem przekonującego okrucieństwa. Trwało to dobrą chwilę, ku wielkiej radości uczestników szczerze ubawionych odgrywaną scenką. Po ostatnim okrzyku Fiora zamilkła, jakby Carlo ją ogłuszył. Ten wymamrotał jeszcze dwa lub trzy niewyraźne słowa, po czym nastała cisza... cisza, która pozwoliła wyraźnie usłyszeć odgłos ostrożnie oddalających się kroków i szelest jedwabnej sukni.

- Uf! - westchnął Carlo. - Udało się!

- Mówiliśmy szeptem, ale całe szczęście, że masz dobry słuch.

- Nieraz już bardzo mi się to przydało! A teraz powinnaś się przespać. Z pewnością tego ci trzeba.

- A ty?

- Ja ulokuję się w tym fotelu z poduszkami.

Tenże fotel był twardy jak skała, a leżały na nim tylko dwie poduszki i to bardzo małe. Fiora zawahała się przez chwilę, po czym zaproponowała:

- Dlaczego nie miałbyś się położyć obok mnie, na łóżku? Jesteśmy teraz przyjaciółmi, a obiecałeś, że...

- Wierz mi, że ta obietnica nic mnie nie kosztuje. Jesteś niezwykle piękna, droga Fioro, aleja kocham tylko chłopców!

Zaskoczenie sprawiło, że w oczach Fiory pojawiły się znaki zapytania, co wywołało uśmiech Carla, uśmiech jednak nieco gorzki.

- Nigdy nikogo nie szokowało, nawet moich partnerów, że mój wuj hojnie płaci, pod kategorycznym warunkiem, że zachowają dyskrecję.

Ta dziwna deklaracja sprawiła Fiorze taką radość, że spontanicznie pochyliła się do Carla i pocałowała po siostrzanemu.

- Zdecydowanie jesteś małżonkiem, jakiego mogłabym sobie wymarzyć, Carlo, i nigdy wystarczająco nie podziękuję niebiosom za to, że nas połączyły. Będę od tej pory twoją siostrą i zrobię wszystko, co zdołam, żeby ci pomóc.

W niebieskich oczach chłopaka zalśniły łzy i teraz on z kolei złożył ostrożny pocałunek na policzku młodej kobiety, po czym życzywszy sobie dobrej nocy, każde z nich położyło się po swojej stronie łóżka. Chwilę później małżonkowie, odwróceni do siebie plecami, spali dobrze zasłużonym snem osób o czystych sumieniach.

Część trzecia

Krwawa Wielkanoc

Rozdział jedenasty

Droga do Florencji

Zapadał zmierzch, kiedy Fiora - nie do rozpoznania w męskim stroju - przekroczyła wreszcie Bramę del Popolo, z którą związane były od tylu dni jej pragnienia i nadzieje. Wszystko przebiegło jak we śnie, ale z precyzją dokładnie wyreżyserowanego baletu. Najpierw poranny wyjazd Pazziego i Hieronimy, którzy zapukali do drzwi młodej pary, lecz usłyszeli tylko wściekłe przekleństwa Carla, zupełnie jakby zbyt wcześnie wyrwano go ze snu. Później bieg obojga do okna, aby upewnić się, że Pazzi opuścili pałac Borgo, po czym Fiora wróciła do łóżka, a Carlo otworzył w końcu drzwi pokoju, donośnie żądając śniadania i wzywając służącego. Następnie przybycie posłańca hrabiny Riario z zaproszeniem do złożenia przez nową panią Pazzi pierwszej wizyty, na co Carlo zgodził się, utyskując i obwieszczając, że on też pojedzie. A potem wyjechali na mułach do pałacu SanfApollinare z niewielką eskortą - czterech służących i Khatoun - Fiora zasłonięta gęstym welonem mającym ukryć ślady złego traktowania w trakcie nocy poślubnej, a Carlo z naburmuszoną miną, podążający przodem i nieustannymi wygłupami wywołujący uśmiech lub wzruszenie ramion przechodniów.

Po przybyciu do Catariny, która rzeczywiście była sama, Carlo zażądał czegoś do picia, więc z rewerencją zaprowadzono go do apartamentu Girolama, podczas gdy Fiora i Khatoun udały się do pokoju młodej hrabiny.

Był to pokój naprawdę wspaniały, cały obity lazurowym brokatem i srebrogłowem, wypełniony nieskończoną liczbą malowanych skrzyń, siedzisk i stołów, wśród których na honorowym miejscu usytuowane było ogromne łoże obciągnięte tym samym srebrogłowem i zwieńczone pękami niebieskich i białych piór. Catarina, tonąca w drogich koronkach, przyjęła gości z należnym ceremoniałem, po czym odesłała służące, pozostawiając przy sobie tylko Rosario, swoją ulubioną pokojówkę, do której miała pełne zaufanie.

Godzinę później Khatoun, podwyższona przez weneckie buty na wysokich koturnach, w sukni Fiory i owinięta w sławetny welon opuszczała pałac w towarzystwie Carla, który opróżnił - w większości do doniczek z drzewkami pomarańczowymi - sporo kielichów. W tym czasie Fiora ukryta w alkowie sypialni Catariny wkładała przygotowane dla niej ubranie z brązowego zamszu, tabard ozdobiony herbami: żmiją Sforzów i różą Riariów, wysokie buty z miękkiej skóry, obszerny płaszcz do jazdy konnej i wysoką czapkę z piórami, pod którą zupełnie ukryły się jej ściśnięte siateczką włosy.

Kiedy była gotowa, Catarina wręczyła jej sakiewkę wypełnioną złotem, którego część Fiora ukryła w ubraniu, oraz list podpisany po prostu „C".

- To do Lorenza - powiedziała. - Nie chcę, by Medyceusze uważali mnie za wspólniczkę Pazzich... i mojego męża. Kiedy miniesz Sienę, zdejmij tabard i zakop albo ukryj w gęstych krzakach. Strzeż się także, by nie natknąć się na tych, którzy wyjechali rano. W torbie masz plan podróży, który powinien cię ustrzec przed tym problemem. A teraz uściskaj mnie i niech Bóg ma cię w opiece! Przyślę ci Khatoun, która wróci tu tej nocy, jak tylko to będzie możliwe.

Z głębokim wzruszeniem Fiora musnęła wargami piękną twarz tej młodej kobiety, której mimo nienawistnego małżeństwa udawało się pozostać wierną sobie i swojemu rodowi. Zrobiła to bez ukrytych myśli i niepokoju: mimo młodego wieku Catarina Sforza była zdolna wykaraskać się z najtrudniejszych sytuacji, posiadała bowiem żywą inteligencję, której tak bardzo brakowało jej małżonkowi, a przed wszystkim odwagę, której był całkowicie pozbawiony. W ostatniej chwili, kiedy Rosario przypinała do pasa fałszywego młodzieńca miecz i sztylet, ostrzegła Fiorę:

- Od jutra będą cię ścigać, gdyby więc zły los sprawił, że zostaniesz pojmana, zabij się bez zastanowienia, gdyż w żaden inny sposób nie unikniesz okrutnej śmierci poprzedzonej niekończącymi się cierpieniami.

- Bądź spokojna: zapamiętam. Nie dostaną mnie żywej.

Później wszystko potoczyło się szybko. Rosario poprowadziła Fiorę bocznymi korytarzami do stajni, gdzie młoda kobieta sama wybrała i osiodłała konia, a potem otworzyła przed nią wrota. Fiora z ogromną radością dosiadła konia noszącego imię Titano i ruszyła kłusem w kierunku Corso.

Przekroczywszy bramę, gdzie wartownicy, widząc znajomy tabard, pożegnali ją zażyle, przeszła w galop, z rozkoszą czując tak długo wyczekiwany pęd powietrza - i deszcz, gdyż Wielki Tydzień zaczął się szarugą i ciemnymi chmurami - chłoszczący jej twarz. Była wolna, wreszcie wolna! Otwierała się przed nią szeroka przestrzeń przecięta przez niewyraźny zarys dawnej via Flaminia, starej rzymskiej drogi łączącej Rzym z Etrurią, której wyszczerbione płyty wytyczały szlak, ale czyniły drogę niebezpieczną dla końskich nóg. Toteż Fiora wybrała podróż szerokim, porośniętym trawą nasypem biegnącym wzdłuż zrujnowanych starożytnych grobowców. Po kilku minutach tej piekielnej jazdy koń i amazonka przekroczyli jak burza Tyber po moście Milvio, po czym Fiora ściągnęła cugle, aby uspokoić zwierzę, zatrzymała się na moment i odwróciła. Mimo złej pogody chciała ostatni raz spojrzeć na Rzym, na to starożytne miasto cesarzy, uświęcone krwią męczenników, które obecność papieża powinna uczynić szlachetnym, czystym i prawym. Tymczasem była to ogromna kloaka najeżona pułapkami i uciekinierka pomyślała, że nigdy nie zdoła należycie podziękować Bogu za to, iż pozwolił jej wydostać się stamtąd. Jednocześnie po raz ostatni pomyślała z sympatią, a nawet z żalem - jako że miała ich zapewne nigdy więcej nie zobaczyć - o Stefanie Infessurze, o którym wiedziała, że odzyskał wolność, o Annie Żydówce, która ją leczyła, o donnie Catarinie, która została jej przyjaciółką wbrew wszystkiemu i wszystkim, wreszcie o Antonii Colonnie, siostrzyczce Serafinie, którą pozostawiła w klasztorze San Sisto na pastwę oczekiwania, mającego trwać pewnie do końca życia. Skoro oni, pozostając przy życiu, oddychali powietrzem tego zepsutego miasta, mogło ono jeszcze zostać uratowane? Ale za jaką cenę?