- Carlo zrobił wszystko, żeby mi pomóc.

- Nie wątpię, ale Lorenzo jest zbyt głęboko zraniony, by znieść myśl, że nosisz to nazwisko! Jakkolwiek wielkie jest jego pożądanie, odsunie się od ciebie ze wstrętem. A konsekwencje tego mogłyby być dramatyczne.

Rozumiesz?

- Nie obawiaj się! Nic nie powiem.

Bardzo ostrożnie przewróciła kilka spękanych stronic manuskryptu, którego nie umiała odczytać, zadowalając się podziwianiem nieco tajemniczego piękna liter.

- Dziwną rzeczą jest przeznaczenie - westchnęła. - Moje zdaje się z upodobaniem kazać mi zawierać małżeństwa, które muszę ukrywać przed Lorenzem. Przypomnij sobie!

- Masz rację, ale sytuacja jest odmienna. To małżeństwo ty także powinnaś zapomnieć. Ono się nie liczy, ponieważ...

- Ponieważ?

- Nic. Postaraj się już o tym nie myśleć. Myśl tylko o mężczyźnie, który przybędzie tu tego wieczora, by szukać w twoich ramionach azylu, którego tak potrzebuje.

Jednakże tego wieczoru Lorenzo się nie zjawił. Przekazał tylko bilecik przez Estabana, który pojechał do miasta zasięgnąć języka. Pogrzeb Giuliana miał się odbyć nazajutrz i Lorenzo chciał tej ostatniej nocy czuwać przy zmarłym bracie.

Wieści przywiezione przez Kastylijczyka były dramatyczne. Trwała obława na Pazzich oraz ich krewnych i sojuszników. W mieście pojmano dwóch kolejnych, z których jeden w kobiecym przebraniu ukrywał się w kościele Santa Croce. Trzech innych zatrzymano na drogach pod miastem. Co do starego Jacopa, którego rycerze Signorii dogonili na drodze do Imoli, wieziony był w zamkniętym powozie do Florencji. Miał zostać powieszony na żelaznym balkonie w chwili, gdy ciało Giuliana spocznie w ziemi.

Jeszcze innych zrzucono z tego balkonu, powieszono lub wydano na pastwę tłumu i przed Palazzo Vecchio liczba mniej czy bardziej rozkawałkowanych ciał sięgała siedemdziesięciu. Byli to jednak wyłącznie mężczyźni, gdyż Lorenzo kategorycznie zabronił maltretowania kobiet, które w istocie nie brały bezpośredniego udziału w morderstwie.

- A Hieronima? - zapytała Fiora z goryczą. - Czyżby ona także nic złego nie zrobiła?

- To jedyna, którą Lorenzo rozkazał pojmać - powiedział Demetrios.

- Skąd się dowiedział, że ona tu jest?

- Ja mu o tym powiedziałem wczoraj, kiedy wróciłem na via Larga po przywiezieniu cię tutaj. Możesz być pewna, że szukana jest bardzo energicznie.

- Dokładnie tak - podjął Esteban. - Rozmawiałem z Savagliem, dowódcą straży prowadzącym obławę, i powiedział, że jeśli znajdzie tę diablicę, to ukatrupi ją na miejscu. Przeszukał wszystkie domy Pazzich, począwszy od ich pałacu w pobliżu Santa Croce, a na willi w Montughi skończywszy, znalazł dużo zapłakanych kobiet z głowami posypanymi popiołem, ale żadną z nich nie była Hieronima.

- Pewnie, gdy się zorientowała, że zamach się nie udał, ruszyła z powrotem do Rzymu - westchnął Demetrios.

- To nie takie proste. Wszystkie drogi i dróżki są strzeżone i nikt nie wydostanie się z miasta.

- Ale ona nie była w mieście, tylko właśnie w Montughi, a skoro jej tam nie zastano, to znaczy, że udało jej się uciec...

* * *

Lorenzo zgodził się z tym pesymistycznym poglądem, kiedy przyjechał nazajutrz wieczorem, złożywszy doczesne szczątki młodszego brata w rodzinnym grobowcu w Starej Zakrystii, gdzie spoczywali już jego ojciec, Piero di Cosimo, i dziadek, Cosimo di Giovanni. Niektórzy z Pazzich wyśliznęli się z rąk żołnierzy. Oczywiście Antonio i Stefano, dwaj księża, którzy dokonali ataku, zostali zabici po tym, jak torturami wydobyto z nich nazwiska wspólników; dzięki temu zatrzymano Montesecca, który jednak w ostatniej chwili odmówił dokonania tego czynu w kościele. Stracono go przez ścięcie. Oczywiście Francesco Pazzi poniósł karę, na jaką zasługiwał, ale Bandini, mężczyzna zawzięcie dźgający ciało Giuliana, zdołał zbiec. Ścigany na drodze do Wenecji jakimś cudem rozpłynął się w powietrzu.

- Ale odnajdę go - stwierdził Lorenzo. - Dokądkolwiek uciekł, nawet gdyby schronił się u Turków, dopadnę go*.

* Suitan rzeczywiście w dowód szacunku odesłał go Lorenzowi w kajdanach.

- Jest bardzo wielu zabitych - powiedziała Fiora. - Jesteś pewien, że wszyscy byli winni?

- Oczywiście, że nie, ale nie mogę powstrzymać wściekłości ludu. Z trudem udaje mi się zapobiec wtargnięciu do mojego pałacu i wywleczeniu z niego kardynała Riario...

- Co z nim zrobisz? Lorenzo wzruszył ramionami.

- Nic! Kiedy miasto się uspokoi, odeślę go do Rzymu pod dobrą eskortą... albo do Perugii, skoro został mianowany legatem. Umiera ze strachu i jestem zupełnie pewny, że gdyby miał najmniejsze pojęcie o tym, co ma się zdarzyć w Santa Maria del Fiore, jego noga by tam nie postała. Ale, błagam cię, moja słodka, moja śliczna, moja najdroższa, przestańmy mówić o tych okropnościach. Przy tobie chcę być samym pragnieniem i miłością...

Tej nocy kochali się długo, namiętnie, jakby nie mogli nasycić się sobą wzajemnie. W końcu jednak Lorenzo zapadł w sen, powalony przez bezgraniczne zmęczenie trwające od wielkanocnej tragedii. Fiora nie mogła spać. Siedziała w łóżku, otoczywszy nogi ramionami, i przyglądała się długiemu, śniademu ciału, zarazem chudemu i muskularnemu, leżącemu obok niej i podobnemu do tych rzeźb przedstawiających zmarłych, które widziała na niektórych grobowcach. Wyczerpanie poraziło go gwałtownie i leżał z rozrzuconymi ramionami i nogami na zmiętym posłaniu w nieładzie; jedną dłoń owinął w długie pasmo jej czarnych włosów.

Próbowała uwolnić włosy, ale Lorenzo trzymał je tak mocno, że zrezygnowała, by go nie obudzić. W końcu więc przytuliła się do niego, przytknąwszy najpierw na chwilę usta do jego zranionej szyi, na której przesunął się opatrunek.

Po raz kolejny zaczęła pytać samą siebie, czy go kocha, ale serce nie udzieliło jej odpowiedzi. Pragnęła go i w jego ramionach była szczęśliwa, ale kiedy między nimi zapadała cisza, Fiora nie mogła zagłuszyć dochodzącego z głębi duszy bolesnego głosu wyrzutów sumienia i żalu. Choćby godziny spędzone z Lorenzem były najcudowniejsze, to nigdy nie zdołają zdusić wspomnienia jej miłości do Filipa... Filipa utraconego na zawsze mimo mglistych wizji Demetriosa. I nawet nie zdając sobie z tego sprawy, Fiora rozpłakała się, a jej łzy spływały na ramię śpiącego kochanka.

Kiedy się obudził, ona nie przysnęła nawet na chwilę. W jej głowie kłębiły się setki myśli. Podczas gdy Lorenzo ubierał się w chłodzie deszczowego świtu, powiedziała mu, że pragnie pójść się pomodlić na grobie swego ojca w kościele Orsanmichełe.

- Na razie to niemożliwe, kochanie. Nie chcę, żebyś przyjeżdżała do miasta, dopóki lud się nie uspokoi. Widok jest straszliwy. Smród też i nie chciałbym znaleźć się na miejscu Sandra Botticellego...

- Dlaczego to?

- Signoria zleciła mu namalowanie na murach swego budynku obrazu wydanych na męki ciał wiszących na balkonie. Nieszczęśnik spędza całe godziny ledwie osłonięty jakąś płachtą i szkicuje.

- Biedny Sandro! On, tak kochający piękno... No dobrze, to zadowolę się spacerem wokół domu. A właściwie... możesz mi powiedzieć, co się stało z naszym folwarkiem?

- Tym w pobliżu Montughi? Sądzę, że nadal należy do ciebie. Nikt nie chce tam zamieszkać i posiadłość jest całkiem opuszczona.

- Z jakiego powodu?

- Śmierć Marino Bettiego, mordercy twego ojca, sprawiła, że wszyscy stamtąd uciekli. Nasi chłopi są przesądni, jak wiesz, przeraźliwie boją się duchów. Trzeba będzie jednak spróbować coś z tym zrobić. Może pomogłoby spalenie drzewa, na którym został powieszony, i zrównanie z ziemią jego domu?

- Porozmawiamy o tym później. Rzeczywiście, nie ma pośpiechu...

- Mamy przed sobą dużo czasu - powiedział czule, pochylając się nad jej ustami.

Już wychodził, kiedy go zatrzymała.

- Lepiej byłoby, gdybyś nie przyjeżdżał dziś wieczorem - powiedziała.

- Dlaczego? - zapytał, natychmiast pochmurniejąc. - Już jesteś mną zmęczona?

- Jak możesz mówić takie głupstwa? Nie, Lorenzo mio, nie jestem tobą zmęczona, ale są w życiu kobiety noce, które powinna spędzić sama. Rozumiesz?

Zaczął się śmiać i wziął ją w ramiona, okrywając jej twarz i szyję pocałunkami.

- Zgoda, nieczyste stworzenie! Przynajmniej będziesz mogła się wyspać. I moja matka też. Z powodu tego, co się stało, niepokoją ją moje nocne eskapady. Ale nie sądź, że będziesz mogła długo trzymać mnie na dystans!

Godzinę po jego odjeździe Fiora weszła do Demetriosa, by powiadomić go o pomyśle, który jej przyszedł do głowy. Słuchał jej bez słowa, a kiedy skończyła, zapytał:

- Czy wiesz, jaki dziś jest dzień?

- Chyba 28 kwietnia... O mój Boże! To ta sama data?

- Tak. Dokładnie trzy lata temu pojechaliśmy tam, by ukarać mordercę. Sądzisz, że Hieronima mogła się ukryć w starej farmie?

- Oczywiście! To dla niej wspaniała kryjówka: dom jej wspólnika. A przede wszystkim to dom chroniony przez trwogę. Ta kreatura z pieklą rodem nigdy niczego się nie bała, a najmniej duchów.

- Możliwe, że masz rację, Fioro... Tak, tak myślę. W każdym razie nie zaszkodzi pojechać i sprawdzić.

* * *

Choć była to ta sama data, to pogoda tej nocy była zupełnie inna. Żadnych gwiazd na niebie, żadnego świeżego zapachu ziemi wieszczącego wiosnę! Z czarnego nieba lały się strugi deszczu, drogi były grząskie, pełne rozpadlin, niebezpieczne dla tych, którzy ich nie znali. Ale Fiora rozpoznałaby drogę nawet z zamkniętymi oczami i w trakcie trzęsienia ziemi, tak bardzo była jej znajoma. Siedząc na idącym pewnym krokiem mule, bok w bok z

Demetriosem, garbiła plecy pod ulewą, przed którą chroniła ją obszerna, czarna peleryna z kapturem, ale nie czuła deszczu i równie dobrze mogłaby przechodzić przez płomienie, byle tylko osiągnąć swój cel, tak wielką miała pewność, że droga ta wreszcie wiedzie ją ku zemście.

Za nią jechali Esteban i Rocco, uzbrojeni aż po zęby. Były rozbójnik nalegał na uczestniczenie w wyprawie, kiedy dowiedział się, o co chodzi.

- Jestem ci to winien - powiedział do Fiory. - Dzięki tobie będę mógł zostać prawdziwym żołnierzem i służyć takiemu władcy, jakiemu chcę.

Nazajutrz zamierzał powrócić do groty w San Quirico d'Orcia, aby ściągnąć stamtąd swoich ludzi, których Lorenzo przyjmował do dowodzonych przez siebie oddziałów. Było bardziej niż pewne, że wkrótce wybuchnie wojna z papieżem, a Wspaniały wiedział, ile warci są dobrze wyćwiczeni żołnierze. Ponadto Rocco otrzymał od niego okrągłą sumkę za to, że walczył u jego boku w katedrze. Toteż serce jego było pełne radości i od czasu do czasu Fiora słyszała, jak gwiżdże jakąś sentymentalną piosenkę.

Po dotarciu do celu bez trudu odnalazła ścieżkę obramowaną zielonym żywopłotem. Nieco dalej ujrzeli ciemny zarys zabudowań farmy oraz wysoką sosnę, której olbrzymia korona osłaniała kamienne filary przy wjeździe na podwórze. Sosnę, na której powieszono udręczone ciało Marina Bettiego...

Jak przed kilku laty jeźdźcy zeszli na ziemię w pewnej odległości od domu, przywiązali zwierzęta do cyprysów tworzących zwarty szpaler osłaniający teren od wiatru i stąpając tak ostrożnie, jak to możliwe, wrócili w stronę posiadłości.

- Duże to jest! - szepnął Rocco. - Jeśli chcemy wszystko przeszukać, powinniśmy się może rozdzielić, ale na pierwszy rzut oka nie ma tu nikogo.

Opuszczone budynki ledwie rysowały się w ciemnościach i nie słychać było żadnych dźwięków poza skrzypieniem niedomkniętych drzwi szarpanych porywami wiatru.

Pozostała trójka, nie odpowiedziawszy, postępowała naprzód, starając się przeniknąć wzrokiem gęste ciemności, niegdyś kryjące w sobie tyle życia i odgłosów - bydła, służby, psów pilnujących farmy - a teraz wypełnione martwą ciszą.

Nagle Esteban ścisnął ramię Fiory.

- Popatrz! - szepnął. - Tam... na końcu domu zarządcy! Z jednego komina trochę się dymi!

W miarę jak szli, oczy czworga towarzyszy przyzwyczaiły się do ciemności i Fiora szybko dostrzegła szarą spiralną smużkę. Serce zabiło jej mocniej: ogień oznaczał obecność człowieka...

- Może to jakiś pasterz szukał tam schronienia? - zastanawiał się Demetrios. - Albo zbłąkany podróżny? W taką pogodę można przenocować nawet u samego diabła.

- Nie! - powiedziała Fiora. - To ona! Jestem pewna, że to ona...

Nie czekając na pozostałych, poszła w kierunku tej części domu, wciąż starając się nie robić hałasu. Zbliżywszy się, zauważyła wąski promień światła pomiędzy zamkniętymi okiennicami. Obok znajdowały się drzwi, których dół zasłaniały chwasty z widniejącym w nich wydeptanym śladem...

Znała ten dom na pamięć, jako że będąc dzieckiem, setki razy się tu bawiła. Znała jego wszystkie zakamarki i wszystkie możliwości wyjścia z niego. Wiedziała, że drzwi tego pomieszczenia, będącego kiedyś kuchnią zarządcy, zamykają się jedynie na klamkę, ale od środka można je wzmocnić sztabą. Jeśli była ona założona, to jedyną możliwość wejścia stwarzało wyważenie okiennicy.