Delikatnie, bardzo delikatnie nacisnęła na klamkę, która ustąpiła bezgłośnie. Wstrzymując oddech, ostrożnie popchnęła drzwi z obawą, że poczuje opór sztaby, ale osoba znajdująca się wewnątrz musiała czuć się wystarczająco bezpiecznie z powodu przerażenia, jakie budziła opuszczona farma. Drzwi stanęły otworem...

Fiora natychmiast rozpoznała zawiniętą w czarną pelerynę ze srebrnym haftem kobietę siedzącą na zydlu przy mizernym ogniu, która wsparłszy się łokciami na stole, jadła jakąś papkę. Była odwrócona plecami do drzwi i nie zauważyła, że się otworzyły.

- Dobry wieczór, Hieronimo! - powiedziała Fiora jedynie. Kobieta podskoczyła tak gwałtownie, że koślawy stół przewrócił się, pociągając za sobą miskę. Kiedy stanęły twarzą w twarz, Fiora uśmiechnęła się, rozkoszując się już smakiem zemsty. Miała przed sobą uosobienie strachu. Hieronima zapewne chorowała przez te ostatnie trzy dni - jej skóra była szara, powieki sine, a skóra pod oczami obwisła. Nic nie pozostało z jej bujnej urody, z którą tak butnie się obnosiła, a jej dłonie drżały. Jednak nienawiść przywróciła jej siły i Fiora zobaczyła, jak zwężają się jej źrenice, kiedy rzuciła:

- Co ty tu robisz?... Nie jesteś w Rzymie?

- To chyba oczywiste? Wyjechałam zaledwie kilka godzin po tobie.

- Jak to zrobiłaś?

- Chyba nie sądzisz, że będę ci o tym opowiadać? Przyszła pora, byś zapłaciła za swoje zbrodnie! Zbyt wiele osób zginęło z twojej winy, ale przede wszystkim pomsty domaga się przelana krew mego ojca. Jestem tu, by cię zabić!

Hieronima parsknęła śmiechem.

- Zabić? A czym?... Ach tak, teraz widzę! Nie jesteś sama. Nie miałaś odwagi stawić mi czoła bez świadków!

- A dlaczego miałaby to zrobić? - zagrzmiał Demetrios. - Jesteś silniejsza od niej, a zwłaszcza zręczniejsza w posługiwaniu się nożem. Poza tym to nie ona cię zabije. Twoja krew splamiłaby jej ręce!

- Nie, Demetriosie! Pozwól mi to zrobić! Wie, że nie może nam się wymknąć. Mam tutaj coś, co się nada.

Fiora odczepiła od paska mały bukłak i kubek. Naczynie zawierało odrobinę wina i truciznę ofiarowaną przez Annę Żydówkę. Napełniła kubek i wyciągnęła do swej odwiecznej nieprzyjaciółki.

- Pij! Trucizna zawsze była twoją ulubioną bronią, więc sprawiedliwości stanie się zadość, jeśli od trucizny umrzesz...

- Nigdy! Nigdy tego nie wypiję!

- Moi towarzysze mogą cię do tego zmusić. Jeśli pozostała ci w pamięci jakaś modlitwa, to ją zmów, ale szybko! Nie mam już do ciebie cierpliwości!

Pij!

- Idź do diabła!

Zanim Demetrios i Esteban zdołali ją obezwładnić, Hieronima machnęła ręką i wytrąciła Fiorze z dłoni kubek, wylewając jego zawartość.

- Popełniłaś błąd - powiedziała Fiora. - To nie była szybko działająca trucizna. Dałaby ci czas na skruchę.

Jednak Hieronima powodowana wściekłą nienawiścią już rzuciła się z pazurami, chwytając młodą kobietę za szyję i zaciskając na niej pałce. Fiora upadła na plecy, na wpół przy duszona ciężarem swej nieprzyjaciółki, która zaczynała ją dusić. Tuż przy swojej twarzy widziała wykrzywione, demoniczne oblicze Hieronimy, wciąż plującej nienawiścią:

- To ty zdechniesz! Słyszysz?... Ty mała dziwko... Zaraz zdech...

Nagle ciało Hieronimy zesztywniało, jakby porażone, z otwartych ust wydobyło się rzężenie, a oczy wyszły jej z orbit. Dłonie zaciśnięte w morderczym chwycie zwiotczały. Fiora ledwie zdążyła się uwolnić, by uniknąć wytryskającego z jej ust strumienia krwi. Podniosła się z pomocą Demetriosa i wczepiła w jego ramię, by nie upaść. Hieronima, leżąca twarzą do ziemi w brudnym, aksamitnym odzieniu, już się nie ruszała. Z jej ciała wystawała rękojeść wbitego między łopatki sztyletu.

Esteban przyklęknął, by go wyjąć, ale Rocco go powstrzymał.

- Wiem, że kat zawsze zabiera swój topór, ale mój sztylet już nigdy nie będzie czysty po tym, jak został zbrukany krwią takiej degeneratki!

- Dam ci mój! - powiedział Esteban. - Byłeś szybszy ode mnie.

Demetrios z nieskończoną czułością przyciągnął Fiorę do siebie. Owijając ją własnym płaszczem, rzekł:

- Chodź, moja córko, wróćmy do żywych! Jesteś na zawsze uwolniona od zatruwającej cię żądzy zemsty...

Esteban zadeptał ogień i wyszedł ostatni, zostawiając otwarte drzwi. Na zewnątrz deszcz ustał. Chmury rozstąpiły się na tyle, że jedna jedyna gwiazda ciekawym okiem zerknęła na ziemię. Chwilę później jeźdźcy się oddalili. W opuszczonej posiadłości znów zapanowała cisza...

Saint-Mande, 10 maja 1989