Temat został wyczerpany i nie wracały do niego. Leonarda doszła do wniosku, że to wiejskie odosobnienie dobrze zrobi zbyt impulsywnej młodej kobiecie, skłoni ją do większej rozwagi i zniechęci do nieprzemyślanych reakcji. Ona również zresztą była oczarowana tym domem, który król podarował swej młodej przyjaciółce i w którym wszystko służyło uprzyjemnieniu życia.

Kasztel nosił nazwę La Rabaudiere, ale już od dawna okoliczni mieszkańcy nazywali go Domem w Barwinkach z powodu długich, niebieskich wstęg tych kwiatów rozjaśniających wiosną poszycie lasu. Opanowałyby również ogród, gdyby do tego dopuszczono, a odbijały to sobie, czepiając się położonego od strony rzeki tarasu, na który wychodziło się z głównej komnaty. Setki ciemnoniebieskich gwiazdek i wiecznie zielone listki podkreślały biel kamieni i ściany w kolorze jutrzenki. Zaś w ogrodzie, przechodzącym w sad, znajdowały się wielkie, otoczone bukszpanem kobierce kwiatów, kipiące od czerwonych goździków, których nieco zdziczałe kępy okalały krzewy różane, rozmaryn oraz czarne i czerwone porzeczki, rosnące swobodnie po obu stronach alei prowadzącej do kamiennych schodów, po których wchodziło się na taras.

Wnętrze miało tyle samo uroku, co otoczenie, i zdawało się kontynuacją ogrodu. Poza wielkim gobelinem, stanowiącym ozdobę głównej komnaty, nie było w tym drewnianym domu ciężkich tkanin, a jedynie połyskliwe brokatele, osłaniające łóżka materie haftowane w wizerunki domowych zwierząt i różnobarwne kwiatuszki oraz kwadratowe poduszki ułożone tu i tam dla wygody zmęczonych ciał i odpoczynku stóp. Meble były proste, ale w doskonałym guście. Pachniały woskiem pszczelim, a stały na nich wspaniałe cynowe naczynia i inne przedmioty, z których niektóre, jak piękne kielichy z weneckiego szkła i zielone majoliki, pochodzące zapewne z Romanii, wywołały rozczulony uśmiech Fiory. Liczne kufry i kredensy rozlokowane w poszczególnych pomieszczeniach zawierały wystarczająco dużo naczyń i bielizny, by zadowolić panią domu, nawet tak wymagającą jak Leonarda. Kuchnia, połyskująca od miedzianych rondli i obficie zaopatrzona w szynki, warkocze cebuli i pęki suszonych ziół wiszące u powały, do reszty podbiła serce starej panny, która po raz pierwszy od bardzo dawna miała rozkoszne wrażenie, że po długiej nieobecności wraca na właściwe miejsce. Fiora zaś weszła do swego domu jak porzucony kotek, który znajduje wreszcie schronienie i zwija się w kłębek przy popiele paleniska, by tam spędzić zimę. Wtopiła się weń, jakby go znała od zawsze.

Do opieki nad niewielką posiadłością wyznaczono, znacznie przed przybyciem Fiory, małżeństwo w średnim wieku - Stefana Le Puellier i jego żonę Petronelę. Ich dom nad brzegiem Cher został rok wcześniej porwany przez powódź i Ludwik XI, znający Stefana od dziecka, udzielił im schronienia w Plessis i obiecał, że da im dom piękniejszy od poprzedniego, jeśli zgodzą się zająć La Rabaudiere. Uczynili to bardzo chętnie, gdyż oboje rzuciliby się w ogień na każde skinienie swego „dobrego króla". Zajmowali na poddaszu domu piękny pokój, którego okno, zwieńczone wimpergą w kształcie kwiatu lilii, wychodziło na lśniące dachówki okrywające domostwo. Stefan i Petronela byli ludźmi silnymi i uprzejmymi, lubili pracować i byliby najszczęśliwsi na świecie, gdyby niebiosa zesłały im dziecko, ale nieskuteczne okazały się modlitwy, nowenny i częste odwiedziny grobu świętego Marcina, chwały pobliskiego Tours. Petronela, której stuknęło czterdzieści pięć lat, wiedziała, że nie może już wiele spodziewać się po Pani Naturze. Pocieszała się, racząc swego Stefana arcydziełami swej kuchni, której jakość wytrzymywała porównanie z kunsztem mistrza Jakuba Pastourela, królewskiego szefa kuchni, i zdarzało się, że król wracając z polowania, zasiadał przy jej stole.

Petronela była krągła jak jabłko, miała twarz o łagodnych rysach, a jej uroda zawierała się w dużych oczach koloru barwinków, które dały nazwę domowi. W swoim czasie Stefan musiał nieraz wdawać się w bójki, by zniechęcić zalotników umizgujących się do jego żony. Zawsze umiał sobie z nimi poradzić, gdyż był równie barczysty, jak Petronela krągła, a naprzemienne posługiwanie się siecią rybacką, łopatą i siekierą wyposażyło go w muskuły, z którymi należało się liczyć.

Przybycie Fiory i Leonardy wcale ich nie zmartwiło, przeciwnie - sprawiło im ogromną przyjemność połączoną z ulgą. Nie wiedzieli, komu właściwie król podarował Dom w Barwinkach. Powiedziano im tylko, że jest to pewna młoda dama, której Ludwik XI jest życzliwy. Toteż małżonkowie obawiali się, że może chodzić o jakąś królewską faworytę, tym nieznośniejszą, że może nie najlepiej urodzoną, a z powodu wieku króla - arogancką. Już sam fakt, że Ludwik XI ma kochankę, choć ślubował nie dotknąć żadnej kobiety poza swoją żoną - co zapewne nie zdarzało się zbyt często, jako że królowa Szarlota przebywała przez cały rok w zamku w Amboise leżącym o dobrych sześć mil od Plessis - wystarczająco niepokoił tych poczciwych ludzi.

Uroda nowo przybyłej, jej uprzejmość i budzący szacunek wygląd Leonardy uwolniły ich od większości niepokojów, a dobrze im znany Douglas Mortimer, któremu król polecił towarzyszyć nowej właścicielce, do reszty ich uspokoił: donna Fiora jest córką dawnego przyjaciela Ludwika i król postanowił wziąć ją pod swoją opiekę po wielu nieszczęściach, które na nią spadły. Największym z nich było może poślubienie w przeszłości burgundzkiego szlachcica, zbyt zaprzyjaźnionego ze świętej pamięci Zuchwałym, by zgodził się zostać Francuzem, który mimo próśb swej młodej żony zamierzał ponownie chwycić za broń i szukać przygód. Toteż zrozpaczona donna Fiora postanowiła szukać schronienia u swego starego przyjaciela, którego zaufania nie chciała zdradzić.

Ta przemowa, tak niezwykła u Szkota, na ogół niewypowiadającego więcej niż trzy słowa na godzinę, zrobiła wielkie wrażenie na Stefanie, wcale nie bardziej od niego rozmownym, i sprawiła, że wrażliwa Petronela uroniła kilka łez. Małżonkowie zaopiekowali się dziewczyną i wychodzili ze skóry, by ukazać jej uroki życia w Turenii. Robili to z tym większym entuzjazmem, że Petronela i Leonarda natychmiast doszły do porozumienia mimo pewnej różnicy wieku. Obie były bardzo pobożne, umiały również porozumieć się co do sztuki perfekcyjnego prowadzenia domu. Leonarda rządziła niegdyś we florenckim pałacu i wspaniałej podmiejskiej willi, lecz umiała ukryć rodzaj wyższości wynikający ze swych talentów i szczerze podziwiać specjalność, w której Petronela została uznana za mistrzynię, to znaczy sztukę kulinarną. Petronela ze swej strony doceniała takt starej panny, oddała jej z własnej inicjatywy klucze od kufrów i szaf oraz starała się skorzystać z jej wiedzy. Nigdy nie nudziło jej się słuchanie, jak wspomina cuda tej bajkowej Florencji, na której ujrzenie Petronela nie miała żadnych szans. Nierzadko można było zobaczyć, jak w obszernej kuchni Leonarda sortuje bieliznę, opowiadając jednocześnie swej nowej przyjaciółce, zajętej mieszaniem sosu, o odgłosach, kolorach i zapachach piątkowych targów. Czasami bywało na odwrót i Petronela wprowadzała Leonardę w miejscowe zwyczaje i tradycje oraz w plotki, ploteczki i historyjki obiegające miasto i okolicę, gdyż zawsze była w tym na bieżąco.

Petronela była wyjątkowo gadatliwa i pod tym względem nieco przypominała Leonardzie grubą Colombę, będącą zarazem jej przyjaciółką i najlepszym źródłem informacji we Florencji. Ale burzliwa wymowa opiekunki Chiary Albizzi w niczym nie przypominała opowieści pani Le Puellier. Petronela była urodzoną gawędziarką, umiejącą opowiedzieć w sposób barwny i dowcipny o najbanalniejszej kłótni między dwiema chłopkami w czasie targu na przedmieściu Notre-Dame la Riche. Poza tym jej język, pozbawiony jakiejkolwiek wulgarności, był czysty i elegancki. Leonarda nie mogła się powstrzymać, by jej tego nie pogratulować.

- To wynika z faktu - powiedziała Petronela - że urodziłam się w tej okolicy. My, ludzie z Turenii, znani jesteśmy w całym królestwie jako ci, którzy najlepiej posługują się naszym językiem. Ale nie pytaj mnie, skąd nam się to bierze, nie umiałabym ci odpowiedzieć. Sądzę jednak, iż to dlatego, że nasz dobry król tak lubi rozmawiać nie tylko z ważnymi mieszczanami z Tours, lecz również z takimi zwykłymi ludźmi, jak Stefan i ja.

W wyniku tego Leonarda poczuła jeszcze większy szacunek dla swej towarzyszki oraz sympatię do tej uroczej krainy, gdzie życie jest tak przyjemne. Przywiązywała się do niej z każdym dniem bardziej, aż zaczęła obawiać się dwóch wydarzeń mogących zakłócić jej szczęśliwość: niespodziewanego przyjazdu Filipa, który mógł przybyć, by po dobroci lub siłą zabrać żonę do swej burgundzkiej fortecy, i realizacji groźby wypowiedzianej przez Fiorę: wyjazdu do Rzymu w celu uzyskania od papieża unieważnienia małżeństwa. Fakt, że młoda kobieta zdaje dobrze się czuć w nowym domu i nigdy nie wymawia imienia swego małżonka, nie całkiem ją uspokajał: nazbyt dobrze znała jej impulsywność i nierozłącznie związaną z jej naturą potrzebę ruchu.

Toteż kiedy pewnego marcowego poranka Fiora po wstaniu z łóżka odepchnęła z niechęcią miskę zupy chlebowej na słodzonym miodem mleku, oświadczyła, że jest jej niedobrze, i z wdziękiem zemdlała na posadzce kuchni między stopami Leonardy i Petroneli, kobiety spojrzały na siebie rozjarzonym wzrokiem i padły sobie w ramiona, nie pomyślawszy nawet o pospieszeniu jej z pomocą.

- Dziecko! - zagrzmiała Petronela. - Nasza młoda pani z całą pewnością oczekuje dziecka! Chwała niech będzie Panu Bogu i Pannie Świętej, którzy pobłogosławili temu domowi!

Leonarda rozpłakała się z radości, a gdy tylko przyszła matka została wygodnie ułożona w łóżku, popędziła jak strzała do opactwa Świętego Kośmy, by dać jałmużnę i zapalić kilka świec. Nigdy już nie będzie mowy o tej bezsensownej podróży do Rzymu, jako że związek Filipa i Fiory miał wydać owoc.

Kiedy ta wiadomość dotarła do Fiory, zdumiała ją. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że wynikiem namiętnych nocy z Filipem w Nancy może być dziecko. Swą miłość do niego ukryła w głębi serca pod tak grubą warstwą urazy i zazdrości, że zdarzało jej się o niej zapomnieć. I oto teraz ta zduszona miłość wypuszczała pęd, który miał pokryć się pączkami podczas nadchodzącej wiosny i lata, by zakwitnąć w porze dojrzewania winogron. A więź łącząca ją z Filipem stać się miała zbyt mocna, by mogła ją kiedykolwiek zerwać, chyba że za cenę własnego życia.

Słabość, która ją ogarnęła, minęła jak odpływająca fala. Dom był spokojny, ciepły i cichy, z wyjątkiem odgłosów dochodzących z kuchni, gdzie Petronela wygrywała na miedzianych rondlach tryumfalną melodię. Fiora wstała i boso podeszła do wysokiego i wąskiego weneckiego lustra, dość podobnego do tego, które kiedyś sprowadził dla niej ojciec, i stanowiącego największy zbytek w jej sypialni. Stojąc przed nim, zdjęła koszulę i przyjrzała się swemu ciału z myślą, że może dostrzeże w nim jakąś zmianę, ale jej talia była nadal równie szczupła, brzuch równie płaski, a piersi zupełnie takie same jak poprzedniego dnia.

- Jest jeszcze za wcześnie - powiedziała Leonarda, która weszła i zaskoczyła ją w tej pozycji. - Jeśli dobrze policzyć, musisz być w drugim miesiącu ciąży, mój aniołku. Mam nadzieję, że jesteś zadowolona?

Oczywiście, że tak. To było cudowne uczucie po dwóch miesiącach zamknięcia się w sobie. Świadomość, że zaczynało w niej kiełkować nowe życie, pozbawiała ją tego przygnębiającego uczucia, że jej egzystencja jest zupełnie bezużyteczna i pozbawiona sensu, ponieważ mężczyzna, który pewnego zimowego wieczora przysiągł ją chronić, kochać, szanować i dzielić z nią łoże, póki ich śmierć nie rozłączy, wolał od niej wojnę i służbę księżniczce, o której mówiono, że zamierza zostać Niemką. Od tej pory Fiora miała rację istnienia i cel: wydać na świat najpiękniejsze na świecie dziecko, a później, nawet gdyby jego ojciec nigdy się nie pojawił, wychować je, uczynić zeń silnego i mądrego człowieka, dla którego broń i szaleństwa walki nie będą najwyższym dobrem; człowieka umiejącego zatrzymać się, by powąchać kwiat, podziwiać piękno pejzażu czy dzieła sztuki, czy po prostu by porozmawiać na rogu ulicy z przyjacielem o sprawach użyteczności publicznej lub o ostatnich odkryciach ludzkiego umysłu. Człowieka dużo bardziej przypominającego Francesca Beltramiego niż własnego ojca.

Było to bez wątpienia nielogiczne, a nawet błędne, ale przerażała ją myśl, że jej syn może zostać rębaczem przywiązującym znaczenie jedynie do siły, a nawet brutalności. Przyglądała się wojnie zbyt długo i ze zbyt bliska, by nie nabrać do niej wstrętu.

- A jeśli to będzie dziewczynka? - spytała Leonarda, która pozostała powierniczką Fiory.

- Nie przyszło mi to jeszcze do głowy. Dla mnie dziecko Filipa może być tylko chłopcem. Zresztą to musi być chłopiec! Tylko nie wywnioskuj z tego, że nie umiałabym kochać dziewczynki! Wręcz przeciwnie, gdyż byłaby ona bardziej moja. Chłopca trzeba wcześniej czy później przekazać nauczycielom. Przekonana jednak jestem, że muszę przygotować się na przedłużenie rodu Selongeyów.