Nie powiedziała tego, ale żywiła ukrytą nadzieję, że przynęta w postaci syna zdoła może skłonić Filipa do bardziej zdrowego pojmowania życia rodzinnego. Postanowiła przygotować się do tego wielkiego wydarzenia, grzecznie słuchając rad udzielanych jej przez Leonardę i Petronelę. Ta ostatnia łamała sobie głowę, by przygotowywać potrawy niewywołujące wstrętu u przyszłej matki, a nawet wzmagające jej apetyt. Wykluczono smakowite, lecz ciężkie wyroby mięsne, stanowiące - i słusznie - dumę Tours, na rzecz lżejszego pożywienia. Podawano Fiorze nabiał, świeże sery, puszyste ciasta, soczysty drób i najlepsze ryby, jakie Stefan łowił w Loarze. Otrzymywała także, tak długo, jak trwały mdłości, napary z melisy i mięty, a kiedy wiosna pokryła skarpę barwinkami i sprawiła, że drzewa owocowe w sadzie przemieniły się w ogromne, białe i różowe bukiety, Fiora, po tym pierwszym trudnym okresie, poczuła się znacznie lepiej niż kiedykolwiek i mogła wziąć aktywny udział w przygotowaniach do narodzin: w szyciu wyprawki.

Zycie w Domu w Barwinkach toczyło się spokojnie, z dala od świata, a nawet samotnie. Cieszyło to Fiorę obawiającą się początkowo, że bezpośrednie sąsiedztwo zamku królewskiego narazi ją na niepokoje i wizyty. Tak by niewątpliwie było, gdyby Ludwik XI rezydował w Plessis, ale niemal nazajutrz po przybyciu podróżniczek opuścił swą ulubioną siedzibę wraz z większą częścią dworu i udał się na północ, gdzie stacjonowały jego wojska.

Zamierzał bowiem nikomu nie powierzać troski o spadek po Zuchwałym. Niewielkie dał szanse swemu wrogowi na wymknięcie się z pułapki pod Nancy: w tej samej chwili, gdy lody stawu Świętego Jana zamykały się nad konającym ostatnim Wielkim Księciem Zachodu, wojska króla Francji zajmowały pozycję na granicy Lotaryngii w pobliżu Toul i Metz oraz na Sommie, i tylko czekały na znak, by głębiej wejść na terytorium Burgundii, której granice zostały już przekroczone. Później rozszalała się wojna w Artois i Pikardii, podczas gdy potężne miasta flamandzkie, czujące raczej ulgę niż smutek po śmierci władcy, uwalniającej je od ciążącej im opieki, dały do zrozumienia Marii Burgundzkiej, że minął czas kwestionowania ich przywilejów i że uważać się powinna raczej za więźniarkę niż władczynię. Aby jej to udowodnić, ścięto ostatniego kanclerza Burgundii, Hugonneta, i pana na Humbercourt, będącego jednym z najpoważniejszych doradców Marii.

Nie wiedząc już, do kogo się zwrócić, nieszczęsna następczyni tronu napisała pod koniec marca owego 1477 roku rozpaczliwy list do syna cesarza Fryderyka, uważanego przez nią za narzeczonego, wzywając go na pomoc. Była to w przybliżeniu chwila, gdy Filip de Selongey przybył do Dijon, stolicy księstwa, z której miał nadzieję, zbuntowawszy ją, uczynić ośrodek oporu.

Fiora w swym strzeżonym przez las i rzekę kasztelu nie miała pojęcia o wszystkich tych wydarzeniach. Dowiedziała się o nich dopiero w kwietniu w czasie niespodziewanej wizyty pana na Argenton, Filipa de Commynesa, który jako pierwszy doradca króla powinien był, jak sądziła, walczyć u jego boku.

Okazał jej przyjaźń w trudnych okolicznościach, powitała go więc z przyjemnością, jaką odczuwa się, przyjmując kogoś lubianego. Zaproponowała mu wypoczynek przy kominku, w którym płonął stos pachnących polan, oraz kubek wina, zgodnie ze zwyczajem podawany podróżnemu w każdym gościnnym domu. W tym czasie na jej polecenie Leonarda pobiegła uprzedzić Petronelę, że ma przygotować wystawną kolację. Wiedziała, że Commynes jest łakomy i ma wspaniały, flamandzki apetyt, który wypadało zaspokoić. Tymczasem wszystkie te względy wywołały jedynie głębokie westchnienie królewskiego doradcy:

- Wkrótce żałować będziesz, że zadałaś sobie dla mnie tyle trudu, pani. Sądzisz pewnie, że przywożę ci jakieś wieści od naszego króla?

- To prawda - przyznała Fiora. - Tak myślę, ale nawet jeśli jest inaczej, jesteś równie miło widziany. Czyż od czasu pobytu w Senlis nie jesteśmy przyjaciółmi?

- Taką miałem nadzieję i dlatego w drodze na wygnanie nie mogłem się powstrzymać, by cię nie odwiedzić. Szukam pocieszenia.

- Wygnanie? Poróżniłeś się z królem, panie?

- To może za mocno powiedziane. Powiedzmy, że moja obecność źle go usposabia i że pragnie się mnie pozbyć na jakiś czas. Wysyła mnie do Poitiers. - Do Poitiers? A cóż tam będziesz robić?

- Nie wiem dokładnie. Mam rozwikłać z ławnikami miasta jakąś skomplikowaną prowincjonalną historię, prawdziwa męka dla kogoś takiego jak ja. Ale to prawda, że źle go usposobiłem moimi wyrzutami.

- Ty robiłeś wyrzuty królowi?

- Ja. A najgorsze jest to, że tego nie żałuję i gotów jestem zacząć od początku.

- Ale dlaczego?

- Bo zastanawiam się, czy nie zwariował! Proszę cię, madonna, nalej mi jeszcze trochę tego wina z Bourgueil! Bardzo go potrzebuję, gdyż mam do powiedzenia rzeczy gorzkie. Nie poznaję naszego króla. On, tak mądry, tak ostrożny, tak oszczędzający życie innych... zachowuje się tak, jak zrobiłby to na jego miejscu świętej pamięci książę Karol.

- Chcesz powiedzieć, że masakruje tych, którzy stawiają mu opór?

- Mniej więcej. A przecież wszystko szło tak dobrze! Król nakazał Rene Lotaryńskiemu zachowywać się spokojnie i wycofać swe wojska. Później przekupił Zygmunta Austriackiego, by został w Tyrolu, i to samo zrobił ze Szwajcarami, aby zgodzili się zadowolić tym, co uzyskali. I wtedy, tuż po twoim przyjeździe, ruszyliśmy do krainy nad Sommą. No i wtedy...!

I Commynes, rozwlekle i z mnóstwem szczegółów, jak przystało człowiekowi, dla którego polityka jest drugą naturą, opowiedział swej gospodyni, jak Ludwik XI wkroczył do Pikardii i do Artois pod oszukańczym pretekstem ochrony dóbr Marii Burgundzkiej - będącej zresztą jego chrześnicą - postępując niby dobry ojciec chrzestny w stosunku do sieroty. Wiele miast, między innymi Abbeville, Doulens, Montdidier, Roye, Corbie, i Bapaume, pozwoliło się wziąć bez większych trudności i nie miały powodu do skarg. Jednak inne, być może trzymane mocniejszą ręką przez burgundzkich gubernatorów, nie chciały się poddać i wezwały na pomoc Marię. Poznały wówczas siłę gniewu króla Francji: szturmy, plądrowanie, egzekucje notabli, wygnanie mieszkańców i zniszczenie w całości lub w części stawiających opór miast. Nie był to już Wielki Pająk, cierpliwie snujący swą sieć w zaciszu gabinetu, to był Atylla prowadzący swe oddziały. Na wpół zburzone Arras zostało opróżnione z mieszkańców, których zastąpiono nieszczęśnikami, którzy również wszystko stracili.

- I wtedy właśnie - zakończył Commynes - rozpoczęły się nieporozumienia między królem a mną. Czyniłem mu wyrzuty z powodu tych gwałtów tak niezgodnych z jego naturą, a on mi wyrzucał, że pozostałem zbyt flamandzki i że żywię sympatię dla jego wrogów. Oto dlaczego widzisz mnie w drodze do Poitiers, pocieszającego się jedynie myślą, że będę mógł odwiedzić panią Helenę, moją piękną małżonkę, w jej siedzibie w Thouars.

- To prawda, że nie widujesz jej często, panie. Czy to normalne, żeby kobieta żyła samotnie na swych ziemiach, podczas gdy jej małżonek rezyduje na dworze władcy? - szepnęła Fiora w zamyśleniu. - Zdaje się, że ty odwiedzałeś swoją żonę jedynie wtedy, gdy nie mogłeś tego uniknąć? Wy wszyscy, Francuzi i Burgundczycy, robicie na mnie wrażenie bardzo dziwnych ludzi! U nas mąż i żona żyją razem, póki ich śmierć nie rozłączy. I nie mów mi, że jest to życie mieszczańskie: dostojny pan Lorenzo i donna Clarissa, jego małżonka, nawet jeśli nie zawsze mieszkają pod jednym dachem, to przynajmniej przebywają w tym samym mieście. A tutaj król mieszka w Plessis, a królowa w Amboise; twoja małżonka przebywa w Thouars, a ty u boku króla, i...

Fiora ożywiła się, rozprawiając. Jej blade niczym z kości słoniowej policzki nieco się zaróżowiły, a w dużych szarych oczach zalśniły łzy. Jej ciepły głos lekko się załamywał. Commynes przyglądał jej się przez chwilę bez słowa, rozkoszując się widokiem jej urody, zdającej się zbliżać do doskonałości, jak bliska rozkwitu róża. Siedziała na rzeźbionym, dębowym krześle, wygodnie wymoszczonym poduszkami ze srebrzystozielonej brokateli, które rzucały odblaski morskich głębin na miękką, białą suknię, haftowaną w maleńkie wierzbowe listki i blade fiołki, tworzące girlandy na rękawach, wokół głębokiego dekoltu, skromnie przysłoniętego muślinowym kołnierzykiem, i u dołu sukni. Jej piękne włosy z prostotą przewiązane wstążką tworzyły gruby warkocz opadający wzdłuż długiej, wdzięcznej szyi, nadając Fiorze wygląd młodej dziewczyny.

W tej prostej toalecie była bardziej olśniewająca niż kiedykolwiek. Jednakże bystry wzrok pana na Argenton spostrzegł, że pod obfitymi, miękkimi fałdami zebranymi pod piersiami i przytrzymanymi szerokim srebrnym paskiem figura jej zdawała się lekko zaokrąglona. Spojrzał wówczas na nią innym wzrokiem: ujrzał w niej nie tylko istotę o niezwykłym uroku i wyjątkowej odwadze, lecz również osłabioną przyszłym macierzyństwem kobietę, pozbawioną zapewne wszelkich wiadomości od tego, którego kocha; kobietę mającą ogromne trudności w przywyknięciu do tego życia w separacji, narzucanego często przez dworskie obowiązki i wymogi wojny. We Włoszech wojna była sprawą najemników: książę, który umiał zdobyć ich najwięcej i najlepiej wyszkolonych, miał wielkie szanse na zwycięstwo. Mieszkańcy Florencji, podobnie jak inni, płacili za pozostanie w domu, ale kiedy jakiekolwiek niebezpieczeństwo zbliżało się do murów miasta, do walki ruszali wszyscy, kobiety ramię w ramię z mężczyznami. Fiora nigdy nie zrozumie, dlaczego służba władcy musi ją skazywać na samotność.

Delikatnie ujął rękę młodej kobiety, przytrzymał ją w swoich dłoniach i dokończył zdanie, które pozostawiła w zawieszeniu.

- I twoje własne małżeństwo, bardziej jeszcze rozdzielone, jako że twój małżonek służy księżniczce Marii, a ty związana jesteś z Francją.

- Wiążą mnie z nią przyjaźnie i interesy, gdyż cały mój majątek znajduje się tutaj, a poza tym nie mam żadnego powodu, by zwalczać króla Ludwika, który był dla mnie dobry.

- Ale oczekujesz dziecka, i twój dylemat jest z tej przyczyny jeszcze boleśniejszy. Co mogę uczynić, by ci pomóc, droga przyjaciółko?

Poczerwieniała mocno, a łzy, których nie mogła powstrzymać, spływały jej po policzkach.

- Ty, panie, który zawsze o wszystkim wiesz, czy możesz mi powiedzieć, gdzie on jest? Wkrótce miną cztery miesiące, odkąd go opuściłam i nie mam od niego żadnych wieści.

- Chciałbym cię uspokoić, ale to trudne nawet dla mnie. Maria Burgundzka i księżna wdowa są przetrzymywane przez mieszkańców Gandawy w swym zamku Coudenbergh. Są pod ścisłym nadzorem, traktowane raczej jak zakładniczki niż władczynie, i nasi szpiedzy nie są w stanie niczego się o nich dowiedzieć. Jednakże mogę ci powiedzieć, pani, że pan de Selongey przebywał przy nich do niedawna, ale zdaje się, iż ostatnio znikł.

- Znikł?

- Nie zrozum tego źle, madonna. Chcę powiedzieć, że nie ma go już w Gandawie, i myślę, że Pani Maria musiała powierzyć mu jakąś misję, może we Franche-Comte, a prędzej w Burgundii, gdzie śmierć Zuchwałego podobno nie wzbudziła wielkiego żalu. W takiej sytuacji miałby za zadanie rozbudzić na nowo ten słabnący entuzjazm.

- Innymi słowy: jest w niebezpieczeństwie! Mój Boże!

- Proszę cię, uspokój się, pani. To tylko przypuszczenia. Księżna mogła go równie dobrze wysłać do swego narzeczonego z prośbą, by ten się pospieszył. Powtarzam: nic nie wiemy. Mogę ci jedynie obiecać, że prześlę ci wiadomości, gdy tylko jakieś do mnie dotrą.

- Sądzisz, że w Poitou będziesz je często otrzymywać?

- Ależ rozdrapujesz ranę, pani! - powiedział Commynes ze śmiechem. - Wiedz, że utrzymuję tu i tam kilku dobrych informatorów i że tak czy inaczej nie zabawię długo w Poitiers. Brak mi będzie bardzo naszego króla... ale jemu jeszcze bardziej brak będzie mnie!

Wchodząc, by zapowiedzieć, że podano do stołu, Leonarda zastała ich roześmianych, co ją uspokoiło. Commynes, choć stał się Francuzem, zachował burgundzki zapaszek, który ją lekko niepokoił, jednak zapomniała o tym podczas posiłku. Commynes zawsze był miłym, wesołym i elokwentnym współbiesiadnikiem. Tego dnia, zachwycony wspaniałym łososiem z Loary w sosie cytrynowym, kiszką pasztetową z kapłonów, smakowitą potrawką z jarząbków i kuropatw z grzybami oraz towarzyszącymi im doskonałymi miejscowymi winami, nabożnie przechowywanymi przez Stefana Le Puellier w domowej piwniczce, pan na Argenton był błyskotliwy i tryskał dowcipem. Fiora śmiała się, a Leonarda - szczęśliwa, słysząc jej śmiech - okazywała wiele względów przelotnemu gościowi.

Nazajutrz Commynes ponownie wyruszył w drogę na wygnanie, pozostawiając Fiorę pełną nadziei. Wielka burgundzka szlachta, niezbyt chętna do służenia cesarstwu niemieckiemu, zaczynała patrzeć łaskawszym okiem na pełne prezentów ręce, które do niej wyciągał król Ludwik. Coraz liczniejsi byli ci, których pozyskiwał, tym bardziej że zapłacił okup za niektórych ze szlachetnych więźniów księcia Lotaryngii. W chwili, gdy wyjeżdżał, Commynes szepnął: