- A on? Czy dobrze zrozumiałem, że umarł? Na co?

- Ze strachu! Zobaczył ducha.

- Dziwne! Nigdy nie sądziłem, że jest do tego stopnia wrażliwy! Wszystko oczywiście zależy od tego, jaki to był duch. Może był podobny do ciebie, pani?

- Może.

- Tak właśnie przypuszczałem... Powiedziano mi, że przybywasz z Florencji.

Jak się nazywasz?

- Fiora... Fiora Beltrami. Rzeczywiście jestem florentynką. Zapadła cisza zakłócana tylko oddechami dwóch osób, które od pierwszej chwili poczuły do siebie wrogość. Kurtuazja nie łagodziła agresywnego tonu ich głosów. Z jednej i z drugiej strony padały słowa na granicy impertynencji, ostre jak brzytwa. Od pierwszej chwili rozgorzał pojedynek między starym mężczyzną, nieruchomym jak posąg, i piękną młodą kobietą, stojącą naprzeciw niego i powstrzymującą ze wszystkich sił instynktowny wstręt.


Brevailles roześmiał się sucho i jeszcze bardziej zgryźliwie niż przedtem powiedział:

- Florentynka! Akurat! Jesteś ich córką! Czy myślisz, że nie wiem, co zaszło po śmierci tych nędzników? Zanim go stąd wypędziłem, ten stary głupiec Charruet zdążył wszystko opowiedzieć. Wiem, że jakiś kupiec z Florencji zaopiekował się nieszczęsnym owocem kazirodztwa i cudzołóstwa. No i co? Nic już nie mówisz, pani? Tak właśnie było, prawda? Dobrze zgadłem?

- Rzeczywiście jestem ich córką. Wyobraź sobie, że jestem z tego dumna, gdyż przede wszystkim oni byli ofiarami: twoimi ofiarami! To ty jesteś pierwotną przyczyną dramatu.

- Ja? Jak śmiesz!

- Tak, śmiem, a nawet więcej! Nie stałoby się nic nieodwracalnego, gdybyś zauważywszy zbyt czułe więzy zadzierzgnięte między Marią i Janem, wybrał dla niej innego męża niż du Hamel. Poślubiona młodemu, miłemu i zakochanemu mężczyźnie zapomniałaby o bracie. Ale ty wolałeś najgorszego - i dlaczego? Ponieważ był bogaty? Niestety, był to człowiek nikczemny, potwór umiejący jedynie dręczyć żonę, tak jak dręczył córkę.

- Przyjąłem pierwszego odpowiedniego kandydata, jaki się zjawił. Zaczynano plotkować o...

- Janie i Marii? Nawet dzisiaj ich imiona nie mogą ci przejść przez gardło, prawda? Co zaś do majątku du Hamela, to będziesz go mógł odzyskać teraz, kiedy masz Małgorzatę! Ma ona bowiem prawo ubiegać się niego. Jednakże nie sądzę - i tym lepiej - byś mógł z niego długo korzystać.

Brevaille zaśmiał się nieprzyjemnie:

- Czyżbyś zajmowała się przepowiadaniem przyszłości? W każdym razie nie postępujesz logicznie. Nienawidzisz mnie, prawda? Dlaczego więc przywiozłaś tu Małgorzatę i jej spadek?

 Ponieważ po tylu latach prześladowania i cierpień ma prawo do zasłużonego szczęścia. Mam nadzieję, że znajdzie je u boku swej babki. Zaś co do ciebie...

- Zaś co do mnie? - rzucił wyzywająco i arogancko.

- Nie będziesz miał czasu jej unieszczęśliwić, bo przyszłam cię zabić.

- Zabić mnie? A jak?

- Tym.

Ostrze sztyletu błysnęło groźnie w dłoni kobiety. Fiora błyskawicznie znalazła się za fotelem chorego i przyłożyła sztylet do jego szyi.

- Nikogo nie wzywaj! Nie zdążyłbyś krzyknąć.

- Dlaczego miałbym krzyczeć? Zabij mnie, jeśli masz na to ochotę i jeśli nie przeraża się zbrodnia na własnym dziadku!

- Nie, bo w moich oczach niemal równie zasługujesz na pogardę jak Regnault du Hamel. Jeśli chcesz się pomodlić, to pośpiesz się.

Mimo powziętego postanowienia w zmieszanie wprawiała ją siła ducha tego mężczyzny: nie poruszył nawet ręką, by odsunąć sztylet od swego gardła. A przecież nie brakowało mu sił.

- Nigdy nie byłem deklamatorem pacierzy. W końcu masz rację chcąc mnie zabić. Niespodziewane przybycie tej Małgorzaty nie budzi we mnie żadnej radości: ona jest tylko córką dziwki i kazirodczym, i...

Nie dokończył. Gwałtownie popchnięte drzwi uderzyły o ścianę i do pokoju wpadła Magdalena de Brevailles:

- Nie zabijaj go, Fioro! Sprawiłabyś mu zbyt dużą przyjemność! Jeśli chcesz naprawdę pomścić swoją matkę, pozwól mu żyć, a nawet módl się, by żył jeszcze przez długie lata!

Fiora ze zdumieniem odkrywała nową, nieoczekiwaną twarz kobiety, stojącej przed nimi z gorzkim grymasem i oczami płonącymi nienawiścią. W niczym nie przypominała czułej babki pieszczącej niedawno Małgorzatę. Kobieta zrzucała z


siebie wszystkie lata cierpienia i urazy. Oskarżany człowiek kulił si naprzeciwko niej w milczeniu, a jego twarz wyrażała jedynie bezsilną wściekłość. Zawył:

- Zabij mnie! Dlaczego powstrzymałaś rękę? Popełniłem sam zbrodnie i jestem z tego powodu szczęśliwy. Zabij mnie, mówię!

Stojąc nieruchomo między panią Magdaleną i jej małżonkiem, Fiora patrzyła na nich kolejno nic nie pojmując. Nie spostrzegła, że wszedł Demetrios. Zauważyła jego obecność dopiero kiedy podszedł do chorego, podniósł jego ramię, później odrzucił koc, by przyjrzeć się jego nogom...

- Co to znaczy? - zapytała Fiora. Demetrios pokiwał głową i wzruszył ramionami:

- Że ten człowiek jest sparaliżowany. Dziwne nawet, że może jeszcze mówić. Jak to się stało?

- Upadek z konia mniej więcej rok temu - oświadczyła pani Magdalena z taką satysfakcją, jakby sama była przyczyną i siłą sprawczą, które wywołały wypadek. Od tamtej pory odzyskałam chęć do życia. Koniec z niewolą! Koniec z bezlitosną tyranią! Teraz ja tu jestem panią, a ponieważ dzięki Bogu i dzięki wam odzyskałam wnuczkę, nasze stare domostwo znowu się otworzy i rozweseli! Mamy teraz przed sobą wiele radosnych dni.

- Oszalałaś! Czy będziemy mniej zhańbieni przez to, że odzyskałaś istotę, w której żyłach płynie twoja krew? Ależ ta, której przeszkodziłaś w zabiciu mnie, jest również twoją wnuczką!

- Doskonale wiem, kim ona jest! Nie zapomniałam nazwiska florenckiego kupca, o którym mówił mi dobry ojciec Charruest.

 Nie masz ochoty jej również zatrzymać? Nienawidzi mnie z całego serca i pewnego dnia zdołam z pewnością doprowadzić do tego, że mnie uwolni.

- Nieprawda, że nie chcę jej zatrzymać - powiedziała Magdalena z nagłym smutkiem - przeciwnie! To ona nie ma ochoty tu zostać. Jest zbyt piękna i żywa jak na nasz surowy dom, ale mam gorącą nadzieję, że nie zapomni o babce, która zachowa dla niej część swego serca. Otwarła ramiona, a Fiora padła w nie ze łzami w oczach.

- Ja też cię nie zapomnę! Przed chwilą... zazdrościłam Małgorzacie.

- Wzruszająca scena rodzinna! - zgrzytnął Brevailles. -Uroczy obrazek! A ja? czyżby zapomniano o mnie? Nikt mnie nie uściska? Zawsze ceniłem sobie pieszczoty ładnej dziewczyny i żałowałem czasem, że nie spróbowałem nigdy szczęścia u tej dziwki Marii, której nie przeszkadzało sypianie z własnym bratem. Dlaczego więc nie miałaby tego zrobić ze mną?

Demetrios pochwycił Fiorę, która porwana dzikim gniewem, z uniesionym sztyletem zamierzała rzucić się na kalekę. Wyrwał jej broń, po czym zwracając się do starca i nie puszczając młodej kobiety, powiedział twardo:

- Nie uda ci się to, panie! Fiora musi pogodzić się z faktem, że jeśli o ciebie chodzi, to zemsta należy do Pana. Dokonuje się już teraz i jest straszna, ale w pełni na to zasłużyłeś. Niech imię Pana będzie błogosławione! Chodźmy teraz, czas jechać.

Opuścili kolejno komnatę, w której stary Albert ponownie objął wierną i pozorną straż u boku kaleki. Ostatnim obrazem, jaki zapamiętała Fiora był widok brodatej twarzy o oczach błyszczących z bezsilnego gniewu, z których jednał spływały łzy.

Wyjechali tego samego popołudnia, w upale wciąż trudnym do zniesienia, choć pora była już późna. Powietrze drżało nad powierzchnią wody. Panowała głęboka cisza, gdy nagle białe niebo przeciął zygzak błyskawicy.

- Ach, przydałaby się burza! - westchnęła Leonarda wachlując si chusteczką. - Nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności niż porządna ulewa.

- Tobie, pani, może tak, ale nie wieśniakom! to mogłoby im popsuć sianokosy - wykrzyknął Demetrios przyglądając się Fiorze kątem oka.

Od czasu pożegnania z panią de Brévailles nie odezwała się słowem. Jechała prosto przed siebie z nieobecnym spojrzeniem. Kiedy dotarli do zakrętu drogi, skąd można było jeszcze dostrzec czuwający nad brzegiem rzeki zamek, zatrzymała konia i stała nieruchomo.

Demetrios przez kilka chwil uszanował jej zamyślenie, ale ponieważ zdawało się, że będzie ono trwać w nieskończoność, zbliżył się:

- Czy czegoś żałujesz?

- Może... ale nie tego, o czym myślisz. Żałuję, że tu przyjechałam.

- Czyż nie musieliśmy odprowadził Małgorzaty?

- Mogłam pozostawić to tobie i poczekać, na przykład w Beaune, aż wrócisz.

- Chciałaś dokonać zemsty za wszelką cenę. Przypomnij sobie, jak próbowałem się od tego odwieść!

- Wiem... I przyznaję, że miałeś rację, ponieważ Bóg wziął to na siebie! Jest On zresztą bardzo nielogiczny! Uderzył tutaj, ale pozwalał prosperować temu potwornemu du Hamelowi.

- Czy to wszystko znaczy, że żałujesz iż opuszczasz to miejsce? W końcu tu jest twoja prawdziwa rodzina i byłoby rzeczą naturalną, gdybyś pragnęła tu żyć. W takim razie możesz wrócić w towarzystwie Leonardy. Zwalniam cię z twojej przysięgi i mimo to pozostanę na zawsze twoim przyjacielem.

- Nie rozumiesz mnie, Demetriosie! To prawda, że moje serce było bliskie oddania się Magdalenie de Brévailles.

Ramiona babki są nieskończenie słodkie, ale zostać tu? Nie. Nigdy! Sądzę zresztą, że Małgorzata nie pochwaliłaby tego - dodała z półuśmiechem.



Twarz Małgorzaty posmutniała bowiem nagle, gdy pani Magdalena w chwili rozstania uściskała Fiorę z czułą wylewnością, a pożegnalne pocałunki dziewczyny nie były zbyt serdeczne. Najwyraźniej czuła ulgę rozstając się z tą piękną, młodą kobietą, której zawdzięczała życie.

- Ona jest przecież córką du Hamela - zauważyła Leonarda zbliżywszy się. - I dobrze zrobiłaś, zalecając pani Magdalenie całkowite milczenie na temat waszego pokrewieństwa. Sądzę, że Małgorzata znienawidziłaby cię, gdyby wiedziała, że jesteś jej siostrą. Tobie zaś, mój aniołku, ten żal przejdzie szybciej niż myślisz! Nie jest twoim przeznaczeniem pozostawać tutaj.

- Wiem! Ale chciałam spojrzeć jeszcze raz na tę okolicę, której pewnie nigdy więcej nie zobaczę. Nawet jeśli kiedyś zamieszkam w Burgundii... Co zawsze może się zdarzyć.

Teraz, kiedy wywiązała się z obowiązku spełnienia zemsty, który wyznaczyła sobie w Burgundii, Fiora mogła pozwolić swej duszy i sercu błądzić śladem innego Bur-gundczyka - męża. Mogła pamiętać, że jest w jego kraju. Robiła to nie bez łagodnej nostalgii, gdyż wciąż nie uzyskała odpowiedzi: czy Filip, mimo porozumienia zawartego z Francesko Beltramim, wrócił w przebraniu do miasta Medyceuszy po to, by ją zobaczyć? Było to dużo ważniejsze od zazdrości przyrodniej siostry, kobiety prawie jej obcej.

Zdecydowanie zawróciła konia i ruszyła w dalszą drogę, nie pozwalając już sobie na rozmyślania o Brevailles. Pragnęła, by jej babka zaznała wreszcie prawdziwego szczęścia u boku wnuczki.

Była piękna pogoda. Fiora nie miała jeszcze osiemnastu lat i namiętnie kochała mężczyznę, którego pierścień, osłonięty suknią, wisiał na jej piersiach. Nawet obraz bezlitosnego księcia Burgundii, odległy i mglisty, nie zdołał zakłócić tej chwili szczęśliwego spokoju, na jaką sobie pozwoliła. Dlaczego niebo nie miałoby zadecydować o jego losie, jak to zrobiło z Piotrem de Brévailles? Pogłoski, które słyszała od przyjazdu do Burgundii, dawały jej pewną nadziej , gdyż wrogowie zażarcie dążący do zguby Zuchwałego byli coraz liczniejsi: Szwajcarzy, książęta niemieccy, książę Lotaryngii i - przede wszystkim - król Francji, o którym słusznie szeptano, że jest najzręczniejszym z dyplomatów. Ludzie chętnie ryzykowali stwierdzenie, że nienawiść między nim, Ludwikiem Francuskim, a Zuchwałym wygaśnie dopiero wraz ze śmiercią jednego z nich. W stronę tego zagadkowego władcy - jego wizerunek był bowiem różny w zależności od tego, kto go kreślił - zmierzała z Demetrio-sem... Ale przedtem mieli zboczyć nieco z drogi, a w każdym razie Fiora zdecydowana była to uczynić.

Zatrzymali się na odpoczynek w Beaune, w oberży sąsiadującej z cudownym Hótel-Dieu. Choć pozbawiona była architektonicznej wspaniałości sąsiada, oberża Grand Saint Vincent, łóżkami o starannie wymaglowanych prześcieradłach, obfitymi i urozmaiconymi posiłkami oraz świeżością winorośli, pokrywającej mury, dostarczyła im wytchnienia dla ciała i ducha. Po kolacji podanej w obszernym pokoju dzielonym przez Fiorę i Leonardę, którego otwarte okna ukazywały wysokie, brunatne dachy, Demetrios zasięgnął u gospodarza informacji o drodze do Paryża.

Aby uśpić podejrzenie tego dobrego człowieka, który jako wierny poddany księcia Karola niechętnie spoglądał na ludzi pragnących udać się do stolicy, jak mówił, niesławnego króla Ludwika XI. Demetrios skwapliwie wyjaśnił, że jadą do kuzyna, kupca sukiennego z ulicy des Lombards. Usatysfakcjonowany oberżysta wyjaśnił, że bezsprzecznie najlepsza droga wiedzie przez Dijon i Troyes w Szampanii. Droga, która prowadzi przez Morvan i Auxois, dochodząc do Yonne, nie jest przejezdna.