- Och, tak!

- Dziękuję więc. A teraz, proszę cię, poświęć się całkowicie tej nieszczęsnej bazylii!

Spotkanie rozbawiło Fiorę. Dowiedziała się później, że jej wielbiciel został umieszczony u Nardiego przez ojca, aby poznał tu subtelną sztukę operacji bankowych. Jednak młodzieniec, którego nie pociągały interesy, a raczej ogrodnictwo, pomagał Agnelle przy prowadzeniu domu na ulicy des Lombards i winnicy w Suresnes. Upał, przycinanie, żywopłotu i potrzeba dostarczenia ziół do kuchni tłumaczyły jego niekompletny strój i obecność doniczki z bazylią.

- To miły chłopiec - zakończył Agnolo - ale bardzo skryty, zamknięty w sobie. Tylko moja żona jest w stanie odgadnąć, co się dzieje w jego głowie.

Atmosfera Paiyża wydawała się Fiorze dziwna. Jadąc do państwa Nardi, ona i jej towarzysze, napotykali wiele oddziałów żołnierzy. Kiedy przygotowywała się do kolacji, usłyszała dzwony na Anioł Pański i zaraz potem sygnał do zamknięcia bram, chociaż do nocy było jeszcze daleko.

Demetrios poczynił te same spostrzeżenia. W czasie kolacji, kiedy wszyscy domownicy zebrali się wokół pieczonego prosięcia i smakowitych klusek z bazylią - Florent w końcu jednak zaopatrzył kuchnię - Grek zwrócił się do gospodarza:

- Od bramy Saint-Jacques, gdzie nas długo przesłuchiwano, zanim pozwolono przejść, minęliśmy wielu zbrojnych mężczyzn, a w katedrze Notre Dame Leonarda widziała mnóstwo modlących się kobiet. Bramy zostały wcześnie zamknięte. Czyżby Paryż był zagrożony?

Miła twarz Agnolo sposępniała. Przerwał na chwilę krojenie pieczeni i spojrzał kolejno na gości:


 Przykro mi, że muszę o tym wszystkim mówić już tego wieczoru. Wolałbym poczekać, aż minie zaplanowana na jutro uroczystość na waszą cześć. Ale w końcu może lepiej, żebyście byli wprowadzeni w sytuację.

- Czyżby sytuacja była... powiedzmy: niepokojąca? -spytał Demetrios cicho.

- To właściwe słowo. Obecnie Paryż nie jest bezpośrednio zagrożony, ale wkrótce może do tego dojść. To początek nowej angielskiej inwazji. A pamiętna wojna stuletnia zakończyła się zaledwie dwadzieścia lat temu!

- Rzeczywiście, słyszeliśmy w drodze, że król Edward przekroczył kanał La Manche. Czy wiesz, panie, gdzie się teraz znajduje?

- Nieco ponad trzydzieści mil stąd, w Péronne!

- Tak blisko? - szepnęła Fiora.

- Tak, tak blisko. I nie jest tam sam: jest z nim Zuchwały.

- Ależ - powiedział Demetrios - sądziłem, że książę jest we Flandrii.

- W istocie był w Brugii, usiłował zdobyć dodatkową pomoc w złocie i ludziach. Bogu dzięki, nie otrzymał wszystkiego, czego chciał. Flamandowie są zmęczeni opłacaniem nieustannych wojen, a ich krew wydaje im się jeszcze cenniejsza. Książę wyjechał więc do Calais, aby spotkać się ze swoim szwagrem*8, który - trzeba to powiedzieć - był bardzo rozczarowany widząc go wkraczającego na czele nędznego oddziału złożonego ledwie z pięćdziesięciu ludzi. Zuchwały wykręcił się, wystąpił z kontratakiem twierdząc, że Edward niczego nie zrozumiał, że powinien był wylądować w Normandii, aby połączyć się z księciem Bretanii i że jego własna armia jest w Luksemburgu i zamierza zająć Lotaryngię. Zaproponował nawet nowe spotkanie: niech Anglicy wkroczą do Szampanii, a on sam powróci z Lotaryngii i spotkają się w Reims, gdzie koronuje Edwarda na króla Francji!

- To niemożliwe!

- Nie całkiem, jeśli nie liczyć się z królem Ludwikiem. Ale król Ludwik, poza piękną armią, posiada coś, czego nie ma żaden z jego wrogów: geniusz. Na ten geniusz my, mieszkańcy Paryża, liczymy bardziej niż na wojsko jeśli chodzi o pokonanie koalicji. Jest on między nami a armią angielską i sądzę, że jest zdolny skłócić Zuchwałego z Edwardem.

- Gdy król przebywa teraz? - zapytała Fiora.

- W Compiegne jest jego kwatera główna.

- A... czy jego armia jest liczna?

- Około pięćdziesięciu tysięcy ludzi, prawie dwukrotnie więcej, niż liczy armia angielska - ale król bardzo oszczędza krew swych żołnierzy. Woli raczej przekupić, użyć podstępu, omamić, niż wydać bitwę.

- Jest więc tchórzem - powiedziała pogardliwie Fiora.

- Wcale nie i dał na to dowody, wierzcie mi. Och, z pewnością wyda bitwę, jeśli będzie to ostatnia szansa obrony Paryża, ale ma nadzieję nie musieć uciekać się aż do tego.

- Tak czy inaczej, jeśli jego armia jest silniejsza...

- Nie będzie silniejsza, jeśli Anglicy sprzymierzą się z Burgundczykami i z Bretanią. Przecież książę bretoński, zorientowawszy się, że król jest w trudnym położeniu, nie omieszka zadać mu ciosu w plecy. Zawsze był przyjacielem Anglików.

Tak rozmawiając, Agnolo uporał się z prosięciem, a ponieważ wszyscy zostali obsłużeni, przez chwilę odgłos przeżuwania zastąpił konwersację. Tak jak inni, Fiora jadła z przyjemnością, z zadowoleniem przypominając sobie smaki swego kraju. Jej apetyt szybko jednak osłabł. Odłożyła nóż, wytarła palce i wśród ogólnej ciszy zapytała:

- Daleko jest do tego Compiegne?

Trochę ponad dwadzieścia mil - odpowiedział Agnolo.

- Ach!

Nie powiedziała nic więcej, ale Demetrios zrozumiał, że oddała się obliczeniom. Trzydzieści odjąć dwadzieścia daje dziesięć, a dziesięć mil dla dobrego konia to nic wielkiego. Aby zapobiec kolejnemu rozczarowaniu, zwrócił się do gospodarza:

- Mówiłeś, panie, że Zuchwały przybywając do Calais miał ze sobą jedynie około pięćdziesięciu ludzi?

- Tak. Większość armii została na granicy między Lotaryngią i Luksemburgiem pod rozkazami marszałka Luksemburga i hrabiego Campobasso, neapolitańskiego kondotiera, który przeszeł z armii lotaryńskiej na jego stronę.

- Przeszedł z armii lotaryńskiej. Łagodny eufemizm. To znaczy, że zdradził? - spytał Esteban z nutą pogardy, która wywołała uśmiech Fiory.

- W pewnym sensie, ale nie całkiem. Ty, panie, pochodząc z Toskanii, powinieneś wiedzieć, że kondotier jest bardziej związany z pieniędzmi niż złożoną przysięgą. Zgodzi się na wszystko, za co mu zapłacą!

Wstali od stołu, a Agnolo wziął Demetriosa pod ramię:

- Sądzę, że chcecie szybko dotrzeć do króla Ludwika?

- Oczywiście... choć może jest zbyt zajęty?

- Żeby przyjąć zręcznego lekarza? Jednego możesz być pewien, panie: że czeka na ciebie z niecierpliwością.

- Na mnie?

- Oczywiście. Jemu również zapowiedziano twój przyjazd.

- A więc wyjeżdżamy jutro - zawołała Fiora, której policzki oblała fala krwi.

- Obóz nie jest miejscem dla młodej damy - powiedziała Agnelle. - Byłabym szczęśliwa mając cię jakiś czas u siebie? Tylko tyle, ile trzeba, by zobaczyć, jak się sprawy ułożą. Nasz król jest w stanie uniknąć wojny, ale w tej chwili za dużo przy nim żołnierzy.

- Ale chodzi o to, że myśmy się nigdy nie rozstawali!

- Rozstanie nie będzie długie. Do Compiegne nie jest daleko. Zresztą król byłby może niezadowolony z przyjazdu kobiety.

- Dwóch kobiet! - sprostowała Leonarda. - Nigdy nie opuszczam donny Fiory.

- Agnelle ma rację - powiedział pan Nardi przychodząc w sukurs żonie. Jedyne kobiety, jakie znajdują się w obozie to mar kie tanki, towarzyszące każdemu wojsku. Tu będzie ci lepiej, pani.

Fiora nic nie odpowiedziała: nie była przekonana. Zresztą, jak miała powiedzieć tym zacnym ludziom, że zawarła z Demetriosem pakt w celu wspólnego zabicia wielkiego księcia Zachodu - Karola Burgundzkiego. Zabicie Zuchwałego byłoby czymś więcej niż dokonaniem zemsty; oznaczałoby uratowanie Paryża, uratowanie Francji przed niebezpieczeństwem, jakie stanowiło połączenie armii angielskiej i burgundzkiej. Myśl, że w ten sposób dosięgnie jednocześnie Filipa, być może towarzyszącego swemu księciu, ledwie przemknęła jej przez głowę. Odepchnęła ją z gniewem jako przedwczesną, gdyż nienawiść i namiętność są złymi doradczyniami. Fiora w tej chwili naiwnie sądziła, że nienawidzi Filipa niemal tak, jak go niegdyś kochała.

Noc nie przyniosła jej odpoczynku; Fiora prawie nie spała. Budząc się rano stwierdziła, że pokój jest pusty, ale przypomniała sobie, że Leonarda poprzedniego dnia pytała gospodynię o godzinę rozpoczęcia pierwszej mszy w pobliskim kościele. Wstała i zrobiła pobieżną toaletę. Zastanawiała się właśnie, co na siebie włożyć, kiedy krzyki i ożywione głosy przyciągnęły ją do okna. To co ujrzała, przeraziło ją: grupa mężczyzn niosła w stronę domu Leonardę wydającą rozdzierające jęki. Fiora chwyciła pierwszą z brzegu suknię i sznurując ją zbiegła po schodach. Kiedy dotarła do drzwi, orszak przekraczał akurat próg domu.

 Nie bój się, pani! - zawołała Agnelle podtrzymując głowę Leonardy. - To nic groźnego. Zdaje się, że ma złamaną nogę.

- Jak to się stało?

- Głupio, jak zawsze w podobnych przypadkach. Wychodząc z kościoła poślizgnęła się na bruku i uderzyła nogą o koło jakiegoś wozu. Bardzo cierpi.

Biedna Leonarda była w istocie blada jak papier, po jej twarzy płynęły powoli wielkie łzy, których nie mogła powstrzymać. Rozpaczliwie wczepiła się w dłoń Demetriosa, który oderwał się od pakowania saków, lecz przybiegł słysząc hałas:

- Nie obetniesz mi chyba nogi, prawda? - spytała błagalnie. - Nie zrobisz ze mnie kaleki?

- Uspokój się, pani, proszę cię. O tym nie ma na razie mowy. Muszę najpierw obejrzeć twoją nogę.

- Ale przecież miałeś wyjechać, panie?

- Wyjadę później i to wszystko! Król czeka na mnie już od dosyć dawna. Trochę dłużej, trochę krócej... Nie sądzisz chyba, że zostawię cię w tym stanie, pani?

Przeniesiono Leonardę na łoże, które dzieliła z Fiorą, Demetrios rzucił tej ostatniej szybkie spojrzenie:

- Pomożesz mi. Najpierw trzeba zdjąć jej but.

Stopa była ustawiona w stosunku do łydki pod nienormalnym kątem. Zdjęcie buta było względnie łatwe, ale później trzeba było rozciąć białą, poplamioną krwią pończochę, którą przebijał cienki odłamek kości. Rana była niewielka, prawie nie krwawiła:

- Stopa jest tylko zwichnięta - orzekł lekarz przesunąwszy zimnymi palcami po kościach, ale mamy otwarte złamanie podudzia. I to bardzo bolesne. Czy mogłabyś, pani Agnelle, kazać ustawić tu stół przykryty prześcieradłem?

- Oczywiście, wszystko, czego zechcesz, panie. Każę przynieść również łubki z miękkiego drewna i cienkie, płócienne bandaże.

- Dalibóg, to błogosławieństwo być chorym w twoim domu, pani - powiedział Demetrios z uśmiechem - bo znasz się na tym lepiej niż wielu naszych studentów. Bądź tak dobra i dołącz do tego wszystkiego miskę mąki, wodę... i mojego służącego, jeśli go znajdziesz. Powinien być w stajni.

Agnelle zniknęła jak złocisty obłoczek, aby wrócić wkrótce z Estebanem i połową swych służących niosących drewniany kozioł, deski i mnóstwo różnych, użytecznych przedmiotów. Przez ten czas Grek odszukał w swych bagażach wszystko, czego mógł potrzebować. Dzięki królewskiej hojności Wspaniałego i uprawianiu ogrodu w Fie-sole miał przenośną aptekę, która z pewnością nie znalazłaby sobie równej w starym paryskim Hótel-Dieu*9, którego szacowne mury, szare i melancholijne, wznosiły się w pobliżu Notre-Dame.

Ranna, której drżąca dłoń wciąż ściskała rękę Fiory, została położona na stole z głową na poduszkach. Drżała w takim samym stopniu ze strachu co z bólu, i to mimo pocieszających słów wychowanicy. Z wdzięcznością przełknęła podane jej przez Demetriosa dwie łyżki wyciągu z maku na miodzie. To nieco ukoiło jej ból. Jednak kiedy lekarz szybkim, precyzyjnym ruchem nastawił jej stopę, wydała przenikliwy okrzyk i zemdlała.

- To najlepsze, co mogło się jej przydarzyć - powiedział Demetrios. - Musimy to wykorzystać!

Podczas gdy dwie silne służące przytrzymywały Leonardę za ramiona, a Esteban położył się w poprzek jej ciała,

Demetrios po oczyszczeniu rany wyciągał zranioną nogę tak długo i mocno, że kość powróciła na swoje miejsce. Później, przy pomocy deszczułek i bandaży z cienkiego płótna, moczonych w rozmieszanej z wodą mące, wykonał opatrunek mocno przytrzymujący zranioną kończynę, na końcu której uczepił duży kamień.



Następnie Leonarda została przeniesiona na łóżko. W czasie trwania całej tej operacji biedna kobieta dwukrotnie ocknęła się i ponownie zemdlała. Kiedy wszystko się skończyło, zasnęła głębokim snem.

- Nie możesz dalej dzielić z nią łoża, pani - powiedziała Agnelłe Fiorze. - Każe wstawić tu drugie.

- Daj jej mój pokój, pani - powiedział Demetrios. - Będę spał w stajni z moim służącym. Chodzi tylko o jedną noc.

- Chcesz mimo wszystko wyjechać? - zaniepokoiła się Fiora, zatrwożona myślą o rozstaniu z towarzyszem podróży.

- Jeśli noc minie spokojnie, nie będę miał żadnego powodu, by zostać. Trzeba pozwolić naturze dokonać swego dzieła tak, jak tylko ona to potrafi.