- A ile czasu będzie potrzeba?

- Około sześciu tygodni. Ale pociesz się - dodał widząc jak wydłuża się jej delikatna twarz - wrócę wcześniej. Myślę, że król pozwoli mi się oddalić, kiedy tylko go wyleczę.

- Nie licz na to zbytnio, panie! - rzucił Agnolo, właśnie powróciwszy. - Jeśli spodobasz się naszemu władcy, nie puści tak łatwo.

- Zobaczymy. Zdaje mi się, mistrzu Agnolo, że dobrze orientujesz się w zwyczajach i poglądach króla, prawda?

- Nie zdziwiłoby mnie to zbytnio we Florencji, gdzie każdy, w większym lub mniejszym stopniu, miesza się w sprawy państwa, ale w królestwie, które zdaje się być rządzone twardą ręką...

- I tak jest, zapewniam cię panie. Przejdźmy się może po ogrodzie, tam jest spokojniej i przyjemniej.

Przechodząc obok kuchni kupiec polecił służącej, aby przyniosła im pod pergole chłodnego wina z kokornaku i wiciokrzewu - jedną z atrakcji ogrodu. Drugą był kobierzec róż otaczanych przez Florenta ojcowską troską. Kiedy dwaj mężczyźni wkroczyli do ogrodu, zajęty był obcinaniem zwiędłych kwiatów.

- W końcu wyślę cię do winnicy w Suresnes - westchnął Nardi. - Spędzasz w tym ogrodzie dużo więcej czasu niż za pulpitem.

- To dlatego panie, że bardziej lubię zajmować się kwiatami niż prowadzeniem ksiąg.

- A co na to powie twój ojciec? Nie po to umieścił cię u mnie, żebyś został ogrodnikiem.

- Wystarczająco dużo uczę się zimą. Poza tym jestem szczęśliwszy w ogrodzie.

Czutym gestem Agnolo zmierzwił włosy chłopca, które i tak już były w nieładzie:

- Zajmiemy się tym później. Na razie bądź łaskaw popracować nieco nad swymi zadaniami. Ten pan i ja musimy porozmawiać.

Florent usłuchał bez ociągania, a dwaj mężczyźni zaczęli wolno spacerować po wysypanych piaskiem alejkach.

- W przeciwieństwie do swego ojca, świętej pamięci Karola VII - niech spoczywa w spokoju - nasz król Ludwik czyni obcowanie ze sobą sprawą zwyczajną. Część jego rady stanowią tacy ludzie jak ja, mieszczanie, potrafiący ukazać mu prawdziwy obraz problemów handlowych kraju i tego, co dzieje się w naszych miastach. Jestem jednym z najważniejszych zagranicznych kupców rezydujących w Paryżu. Odziedziczyłem również część przyjaźni, jaką król darzył biednego Francesca. Beltrami znał go dobrze, zdarzało się, że oddawał przysługi królowi Francji w dziedzinie bankowości, w skromniejszym zakresie niż Medyceusze, ale nigdy nie musiał tego żałować. Ja również nie.

Młodziutka służąca przyniosła wino. Napełniła nim dwa kubki, podała je mężczyznom, po czym zniknęła. Upał zaczynał się dawać we znaki i pszczoły brzęczały w wicio-krzewie. Pod pergola było chłodniej. Agnolo wypił spory łyk, wytarł usta serwetką i podjął przerwany wątek:

- Nie zostałem nigdy wyniesiony do rangi doradcy, jak mój towarzysz Jan z Paryża, ale zdarzało się przy okazji moich podróży w interesach, że powierzano mi tajne misje. Między innymi miałem zaszczyt towarzyszyć panu Ludwikowi de Marrazin i mojemu przyjacielowi Janowi z Paryża, kiedy w zeszłym roku udali się do księcia René II Lotaryń-skiego, aby odnowić traktat o przyjaźni, do którego złamania zmusił go książę Burgundii.

- Zmusił? W jaki sposób?

- Książę René jest młody - ma dwadzieścia cztery lata -i bardzo niedoświadczony. Zuchwały pogardliwie nazywa go dzieciakiem, ale to miły i odważny młodzieniec, którego przeznaczeniem nie było zresztą panowanie nad Lotaryngią. Jedynie przedwczesna śmierć jego kuzyna księcia Mikołaja sprawiła że otrzymał koronę. Król Ludwik natychmiast podpisał z nim traktat o przyjaźni, czego Zuchwały nie mógł, rzecz jasna, znieść.

- Jakie metody zastosował, aby zmusić młodego księcia do zerwania przymierza?

- Och, to było dość łatwe w przypadku chłopca prawego i uczciwego. Ferry de Vaudemont, jego ojciec, a nawet Jolanda d'Anjou, matka, wiele zawdzięczali księciu Filipowi, ojcu Zuchwałego. Karol przypomniał René stare zobowiązania i ten dał się podejść, ale szybko spostrzegł, ile warte jest przymierze z Wielkim Księciem Zachodu. Musiał zastawić swemu sojusznikowi cztery wielkie miasta wraz z zapewnieniem mu możliwości utrzymywania w nich garnizonów i mianowania gubernatorów. Oznaczało to oddanie Lotaryngii w łapy Burgundczyka, a wiadomo, jak ciężką ma on rękę. Mieszkańcy miast oddanych w zastaw podnieśli krzyk pod niebiosa, ale nie udało im się oswobodzić. Kiedy po oblężeniu Neuss, którego Zuchwałemu nie udało się zdobyć, jego oddziały ruszyły na Luksemburg i Thionville, książę René sprzymierzył się z kantonami szwajcarskimi. One również miały powód do skarg i wraz z Alzatczykami, dopiero co uwolnionym od Landvogta Piotra de Hagenbacha, faworyta Zuchwałego, wkroczyły do Comté Franche. René II dojrzał do wpadnięcia w ręce Ludwika, a nikt lepiej niż król nie umie zrywać owoców wyhodowanych przez innych.

- Rozumiem. Co się teraz stanie?

- Nie mam pojęcia. Może dowiesz się, panie, więcej na ten temat w obozie Compiégne.

- Miałem nadzieję, że mnie odprowadzisz, panie. Byłbyś dla mnie, cudzoziemca, dobrym polecającym.

- Wcale go nie potrzebujesz. Co zaś do drogi, to dam ci jutro młodego Florenta. Zna doskonale okolicę, doprowadzi cię do portu. Ja muszę zostać tutaj, gdyż jutro w Maison aux Piliers prewot Paryża zbiera mistrzów cechów i najznakomitszych mieszczan. Mamy deliberować nad pomocą, jakiej moglibyśmy udzielić, gdyby nasze miasto znalazło się w stanie oblężenia.

- Narada wojenna? Czyżby sytuacja była poważniejsza, niż dałeś mi do zrozumienia?

- Nie. Nic przed tobą nie ukryłem; w każdym razie nic z tego, co wiem, ale stara łacińska maksyma naucza: Si vis pacempara bellum-jeśli chcesz pokoju, gotuj się do wojny. Właśnie to będziemy robić.

Agnolo Nardi i Demetrios gwarzyli jeszcze długie minuty popijając wino pod ogrodową pergolą. Była to jedna z tych cennych chwil, kiedy ludzie przybyli z różnych stron świata rozumieją się i zgadzają, kiedy życie zdaje się mieć szczególną wartość. W domu przy ulicy des Lombards panował spokój; Agnelle przy pomocy Fiory układała świeżo wypraną i wyprasowaną bieliznę, Leonardę uśpiono, by nie czuła bólu. Esteban spał na słomie w stajni, a w biurach kupca wszyscy pilnie pracowali: gęsie pióra skrzypiały niemal rytmicznie na stronach wielkich, oprawnych w pergamin ksiąg. Tylko Florent pogrążony był w marzeniach. Siedząc na stopniach schodów przyglądał się Fiorze, która gawędząc podawała pani domu sterty obrusów i serwetek, układanych przez nią w kufrach w jadalni. Ubrana w prostą, uszytą jeszcze w Dijon sukienkę z białego lnu z wyhaftowaną cienką girlandą zielonych liści, z lśniącymi włosami splecionymi w prosty warkocz opadający na jedno ramię, bardziej niż kiedykolwiek przypominała wieśniaczkę z fabliau*10 . Ona wcale nie zauważała wbitego w siebie wzroku młodzieńca. To Agnelle spostrzegła łakome spojrzenia chłopaka i okazała irytację.

- Nie masz nic innego do roboty, tylko siedzieć i gapić się? Czy nie miałeś pracować w ogrodzie?

Florent wstał z wyraźnym ociąganiem i mruknął:

- Jest tam pan Agnolo z tym wysokim, czarnym mężczyzną; polecił mi iść do domu.

- Na pewno po to, byś zabrał się do pracy! Idź umyć ręce i uczesać się, a później wracaj do swego pulpitu. Zaczynam żałować, że powierzyłam ci ogród.

Florent ruszył w stronę kuchni, odwracając się często, by dłużej patrzeć na tę, którą w myślach nazywał piękną damą. Agnelle pokręciła głową, wzruszyła ramionami z odrobiną litości i wróciła do swego zajęcia:

- Chłopak jest w tobie zadurzony, droga przyjaciółko. Obawiam się, że już nic dobrego z niego nie będzie.

- Zapomni o mnie, jak tylko przestanie mnie widywać! Niestety, noga mojej poczciwej Leonardy zatrzyma mnie tu jeszcze przez jakiś czas, a już teraz jesteśmy dla ciebie ciężarem.

- Ciężarem - słodki Jezu! To prawdziwa przyjemność mieć was tutaj i jestem szczęśliwa, że będę mogła dłużej cieszyć się waszą obecnością. Gdyby nie ten pożałowania godny wypadek, wyjechałabyś, dziś rano, prawda?

- Tak. Pan Lascaris jest mi bardzo bliski i nigdy się nie rozstajemy. Można powiedzieć, że zajął miejsce mojego drogiego ojca, którego wspomnienie mnie nie opuszcza.

- Czy to nie mąż raczej powinien wypełnić tę pustkę? Tak młoda i piękna, nie jesteś stworzona do ciągłych wędrówek. Jakiś mężczyzna będzie chyba umiał pewnego dnia zdobyć twe serce?

- Nie sądzę, a zresztą wcale tego nie pragnę. Miłość zadaje więcej cierpienia, niż przynosi radości. Spytaj Florenta.

- Mam wielką chęć wysłać go do Suresnes, żeby trochę zmienił otoczenie. Porozmawiam o tym wieczorem z moim mężem.

Ale nie musiała tego robić, jako że stan Leonardy był całkiem zadowalający i Demetrios z Estebanem pożegnali nazajutrz rano dom Nardich, Florent dostał zaś za zadanie odprowadzić ich do Compiégne.

Wyjeżdżał nie bez żalu! Kiedy nadeszła godzina wyjazdu, ukazywał oczy czerwone od bezsenności i płaczu. Dosiadając muła spojrzał na Fiorę żałośnie. Jej zaś ciężko było na sercu, gdy widziała Demetriosa wyjeżdżającego samotnie. Pewnie dlatego, że miał się zbliżyć do księcia Burgundii, którego postępowanie tak mocno wpłynęło na jej życie. Na żal wpłynął również fakt, że z biegiem czasu przywiązała się - bardziej niż sądziła - do tego uczonego, milczącego i niezbyt komunikatywnego mężczyzny, który pojawił się u jej boku w chwili, gdy zwątpiła w czyjąkolwiek pomoc.

Myśl, że mógłby sam wykonać akt zemsty, nawet nie przyszła jej do głowy. Wiedziała, że w pewnym stopniu ma swój udział w zamierzeniach Greka, ale zdawała sobie również sprawę, że los znajduje czasem złośliwe upodobanie w sprzeciwianiu się najlepiej pomyślanym, najrzetel-niej opracowanym planom.

Należało mieć nadzieję, że Demetrios wkrótce wróci.

Leonarda była strapiona, że jest przyczyną ich rozstania, skrycie myślała jednak, że Bóg miał w tym swój udział: tak bardzo prosiła Go, by odwiódł jej Fiorę od zbrodniczych zamiarów, które mogły pchnąć dziewczynę w ręce kata.

- Powinnaś była wyjechać beze mnie - westchnęła z odrobiną hipokryzji.

- I zostawić cię tutaj, samą w nieznanym mieście i domu? Pani Agnelle i jej mąż są czarujący, ale to jednak obcy ludzie. Przestań więc się zadręczać i myśl tylko o wyzdrowieniu! Gdzie miałabyś lepszą opiekę niż tutaj?

Leonarda była niepocieszona że ten wypadek wydarzył się kiedy wychodziła z kościoła. Tym bardziej że kościół, o którym mowa, nie budził w niej całkowitego zaufania. Mogła bowiem zauważyć, jak wyjaśniła Fiorze zaczerwieniwszy się, że wyznaczały tam sobie spotkanie dziewczęta publiczne. Kościół Saint-Merri pełnił jakby rolę ich parafii. To wystarczyło, by stara panna powzięła podejrzenia co do świętego, który tolerował podobne sąsiedztwo.

Fiora opowiedziała o tym Agnelle, którą szczerze to ubawiło:

- Proboszczowie tego nieszczęsnego kościoła od wieków, ze zmiennym szczęściem, protestują przeciwko temu. ale niestety wszetecznice tworzą dziś prawdziwy, uznany cech, mający swój regulamin, sędziów, statut i przywileje. W dniu ich patronki, świętej Magdaleny, mają nawet prawo organizować procesję. Jest to, wierz mi, piękna procesja; ze wspaniałymi sztandarami, obłokami kadzidła i mnóstwem świec.

- Dlaczego wybrały kościół Saint-Merri?

- Z powodu jego bliskości: dwie z dziewięciu ulic Paryża, na których ladacznice mogą uprawiać swój proceder, graniczą z kościołem. Czy nie miałabyś nic przeciwko temu, pani, by pójść tam w niedzielę na mszę? - zapytała poważnie.

Fiora niemal odpowiedziała, że odwykła od niedzielnych obowiązków, ale wstrzymała ją obawa, że nadmiarem szczerości urazi miłą gospodynię. Z drugiej strony czuła pewne skrępowanie związane z nieprzyjemnym wspomnieniem pobytu w domu publicznym Pippy*11. Co powiedziałaby ta słodka, jasna i zacna Agnelle, gdyby dowiedziała się o hańbiącym epizodzie w życiu kobiety, którą traktowała jak młodszą siostrę? Toteż Fiora skwapliwie zapewniła gospodynię, że w niedzielę pójdzie z nią na mszę, gdzie tylko ta zechce.

Jednakże, aby mieć pewność, że nie urazi skromności Fiory, która wyglądała na szlachetną i niewinną dziewczynę, gospodyni postanowiła, że pójdą wysłuchać mszy do Notre Dame de Paris.

Florent, który powrócił poprzedniego dnia z Compiegne, otrzymał polecenie przygotowania mułów i towarzyszenia damom. Nietrudno wyobrazić sobie jego entuzjazm.

Rankiem w niedzielę ruszyli w drogę przy bezchmurnym niebie, które jaskółki, szybkie i ledwie widoczne z powodu wysokości, na jaką się wznosiły, przecinały jak czarne strzały. Bicie dzwonów, zapowiadające nabożeństwa, zastąpiło zwykły zgiełk wielkiego miasta, gdzie w dzień powszedni wcześnie rano budziło wszystkich trzaskanie żaluzji podnoszonych przez otwierających swe kramiki kupców oraz krzyki chłopaków łaziebnych, zapowiadających, że kąpiel jest gotowa. W niedzielę nie było codziennego tłoku wynikającego z wąskości i krętości ulic.