Ucichły także potężne głosy przekupek z hal, które zachwalały klientom masło z

Vauves, rzeżuchę z Orleanu, szalotki z Etampes, czosnek z Gandelu, cebulę z Bourgeil, jaja z Beauce, sery z Brie czy Szampanii... Spotykali jedynie ludzi odzianych w najpiękniejsze stroje, wymieniali z nimi ukłony lub kilka słów. Niektórzy dziwili się widząc Agnelle bez męża, który nigdy nie opuszczał niedzielnych nabożeństw. Trzeba było tyle razy powtarzać, że mistrz Nardi jest cierpiący -w końcu spóźnili się do kościoła.

- Czy nie można opuścić nabożeństwa nie tłumacząc się z tego całemu miastu? - powiedziała Agnelle niezadowolonym tonem. - Przypuszczam, że zastanawiają się również, dlaczego idziemy do Notre Dame, a nie do Saint-Merri.

- Miałam rację, pani! Nie powinnaś była zmieniać dla mnie swoich zwyczajów.

- Ależ często zdarza mi się chodzić do katedry! Jest taka piękna! A poza tym dziś Wniebowzięcie!

Fiora, która odmówiła towarzyszenia Leonardzie w modlitwie w dniu przyjazdu, pożałowała tego wchodząc do ogromnej nawy rozjarzonej blaskiem setek świec. Tłumy ludzi stały wokół głównego ołtarza, na którym piętrzyły się złote relikwiarze licznych świętych. Jednak Agnelle i jej towarzyszce udało się znaleźć miejsce w pierwszym rzędzie wiernych, którym światło z ołtarzy połączone z blaskiem słońca nadawało najróżniejsze barwy. Zachwycone oczy florentynki, choć przyzwyczajone do piękna budowli sakralnych, wędrowały od wysokich, gotyckich łuków do wielkiej, rozświetlonej rozety nad wejściowym portalem.

Duchowieństwo w czerwono-złotych strojach znajdowało się w prezbiterium otaczając wysoki fotel, w którym zajął miejsce znakomity gość: kardynał de Bourbon, królewski kuzyn i prymas Galii. Rozpostarł swe szaty z purpurowej mory pod baldachimem ozdobionym jego herbem. W porównaniu z jego świetnością biskup Paryża wydawał się bezbarwny, ubrany zbyt skromnie.

 Mamy szczęście - szepnęła Agnelle. - Jego Eminencja nieczęsto przebywa w Paryżu latem. Jest to okres, który chętniej spędza w Lyonie, swym mieście arcybiskupim. Król przysłał go zapewne, aby uspokoić paryżan. Jest on bowiem związany z obiema stronami konfliktu: jego brat, Piotr de Beaujeu, poślubił przed dwoma laty starszą córkę króla, a przez matkę, Agnieszkę Burgundzką, spokrewniony jest również z Zuchwałym co - jak łatwo zauważyć - nie zawsze ułatwia mu życie.

- Pst! - skarcił ją ktoś; i zmieszana Agnelle wolała ukryć twarz w dłoniach i pogrążyć się w modlitwie.

Kardynał wstał zresztą i nonszalanckim tonem wielkiego pana skierował kilka słów do ludu Paryża, wzywając go, by pokładał ufność w Panu, w mądrości władzy i potędze murów obronnych. Zapewnił także o swoich modlitwach i wszelkiej pomocy. Po czym od odśpiewania Veni Creator, wśród gęstych obłoków kadzidła rozpoczęła się msza. Fiora jednak nie patrzyła już na nic: ani na majestatyczną postać kardynała de Bourbon, ani na koronkowe alby, ani na złote ornaty poruszające się w lekkiej mgle wznoszącej się z brązowych kadzielnic. Widziała jedynie klęczącą w jednej ze stalli kapituły sylwetkę odzianą w biały mnisi habit, na wpół przysłonięty czarnym szkaplerzem, czaszkę w formie kopuły o oliwkowej, lśniącej skórze, wielkie chude dłonie zasłaniające twarz, której widoku się obawiała. Serce jej zaczęło bić szybszym rytmem i podeszło do gardła. Usiłowała pójść za głosem rozsądku, wytłumaczyć sobie, że się myli, że to niemożliwe. Ale nagle mnich opuścił ręce i w pełnym świetle zwrócił w stronę ołtarza wydatny nos, zaciśnięte usta i ciężkie powieki. Był to brat Ignacio Ortega.

Fala mdłości ścisnęła żołądek młodej kobiety, oczy jej zaszły przez chwilę mgłą, ale za cenę gwałtownego wysiłku zdołała przezwyciężyć słabość. Gdyby zemdlała zamieszanie ściągnęłoby na nią uwagę wszystkich, w tym z pewnością również jej wroga. Zadowoliła się spuszczeniem na twarz welonu okrywającego biały, jedwabny czepiec - prezent od Agnelle - który założyła tego ranka po raz pierwszy.

Naturalnie nie uważała już w czasie mszy. Cudowne głosy kantorów były dla niej jak pomruk burzy, tylko jedna myśl zaprzątała jej umysł: co robi w Notre Dame, w sercu Francji, hiszpański dominikanin, którego papież Sykstus IV wysłał niegdyś do Florencji, aby spróbował naruszyć potęgę Medyceuszy? Według ostatnich wiadomości, jakie o nim miała, brata Ignacio - kiedy jego machinacje zostały udaremnione - odstawiono aż do połowy drogi do Rzymu. A jednak jest tutaj, o kilka kroków od tej, którą tak okrutnie prześladował. Dlaczego? Czy to jej śladem podąża?

Fiora potrząsnęła głową, jakby chciała wygnać z niej natrętną myśl. Nie było żadnego powodu, by mnich wiedział ojej obecności w Paryżu. Jeśli jednak tu przyjechał, to z pewnością nie po to, by odbyć pielgrzymkę czy w celu dobroczynnym. Zadrżała, kiedy oczy bazyliszka, zwracając się w stronę wiernych, przebiegły miejsce w którym stała.

Kiedy wszystkie głowy pochyliły się przed białą hostią, Fiora dotknęła łokcia swojej przyjaciółki:

- Muszę wyjść, pani, ale ty zostań. Zrobię to najdyskret-niej jak umiem.

- Nie czujesz się dobrze, pani?

- Nie bardzo. Potrzebuję powietrza. To pewnie przez te kadzidła.

- Wyjdziemy razem, dobrze?

- Nie... proszę cię, pani, zostań i wysłuchaj nabożeństwa do końca. Pójdę do Florenta. Wrócę, jeśli poczuję się lepiej...

Musiała za wszelką cenę uniknąć niebezpieczeństwa, na które narażało ją przyjęcie komunii - do której zresztą była zupełnie nieprzygotowana, gdyż nie spowiadała się od miesięcy. Tak zbliżając się do ołtarza, jak zostając w miejscu, ale za to w zupełnej izolacji, ryzykowała zwrócenie na siebie uwagi. Brat Ignacio miał przenikliwy wzrok, a poza tym, aby przyjąć hostię trzeba podnieść welon. Lepiej wyjść, i o to jak najszybciej.

Korzystając z faktu, że wszyscy stoją, wśliznęła się w tłum, przyciskając do ust chusteczkę jak ktoś, kto się źle czuje. Przepuszczono ją. Przekraczając czerwone wrota ozdobione wielkimi wolutami z kutego żelaza poczuła, jak ucisk w sercu maleje i głęboko odetchnęła świeżym, porannym powietrzem. Ale zaraz zbiegła się gromada żebraków oblegających katedrę i Fiora miała ogromne problemy z pozbyciem się ich. Zrobiła to zresztą w grzeczny sposób, gdyż zachowała w pamięci Bernardino, żebraka, który udzielił jej pewnej strasznej nocy schronienia w niedokończonym pałacu. Przez ułamek sekundy miała ochotę wypowiedzieć słowo, którego nauczył ją, słowo zrozumiałe dla żebraków w krajach romańskich: Mendici - ale to było hasło, rodzaj wołania o pomoc, z którym nie mogła igrać.

Opróżniwszy sakiewkę chciała dotrzeć do Florenta, który powinien czekać na damy przy mułach. Zauważyła go w istocie i nagle ogarnęła ją radość: Florent nie siedział lecz stał i gawędził z Estebanem. Podbiegła do Kastylijczyka jak do utraconego i nagle odnalezionego przyjaciela, nie troszcząc się o przekrzywione nakrycie głowy:

- Esteban! Ty tutaj? A więc Demetrios powrócił?

- Nie, on został. Wróciłem eskortując pewnego pana, królewskiego doradcę, który pragnie z tobą mówić, pani. Ale co ci jest jest, donno Fioro? Robisz wrażenie wzburzonej.

- Jest czym.

- Nie zważając na spochmurniałą twarz Florenta odciągnęła Estebana na bok i opowiedziała mu pokrótce, co się przydarzyło. Stajenny-sekretarz zmarszczył gęste brwi:

- Czy jesteś przekonana, że się nie mylisz, pani?

- Całkowicie, Estebanie, możesz być pewien. To on! Jak mogłabym kiedykolwiek zapomnieć jego twarz? Ale co on tutaj robi? Przecież nie może wiedzieć, że jesteśmy w Paryżu?

- Jeśli chcesz poznać moje zdanie, pani, to sądzę, że nawet o nas nie myśli.

Tym niemniej należy pilnie sprawdzić, co knuje. Przysiągłbym, że interesuje się kimś w tym kraju, a znając go, nie robi tego na pewno z chrześcijańskiego miłosierdzia.

- Co możemy zrobić?

- Ty nic, pani. Ten stary diabeł byłby zbyt zadowolony chwytając cię znów w swoje szpony. Sam się tym zajmę. W którym miejscu w kościele stał?

Fiora odpowiedziała i Esteban rzucił się w stronę katedry, ale w biegu odwrócił się jeszcze:

- Kiedy pani Agnelle wyjdzie, wracajcie do domu! Nie czekajcie na mnie!

Fiora zobaczyła, jak przedziera się przez gromady żebraków i kuglarzy, czekających na wyjście ludzi z kościoła. Wróciła do Florenta, który z urażoną miną udawał, że sprawdza czerwono-złotą uprząż mułów, ale młoda kobieta poczuła zbyt wielką ulgę, by zwrócić na to najmniejszą uwagę. Usiadła na słupku i wyciągnęła chusteczkę, aby się powachlować. Florent jeszcze bardziej obrażony podobną obojętnością wymamrotał z posępną miną:

- Nie zwracasz na mnie, pani, najmniejszej uwagi, prawda?

- Dlaczego? A powinnam?

- Nie...nie, masz rację, pani. Naprawdę nie zasługuję na to, byś interesowała się moim losem. Czymże ja jestem dla ciebie? Niczym... mniej niż niczym... Mógłbym umrzeć u twoich stóp, a ty nawet byś na mnie nie spojrzała.

Głos rozkołysanych dzwonów obwieszczających zakończenie mszy zagłuszył jego słowa. Do zajętej własnymi troskami Fiory ledwie one dotarły. Nie spojrzawszy nawet na młodzieńca, wstała i wyszła naprzeciw Agnelle, której welon w kolorze miodu dostrzegła z daleka.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

PAN NA ARGENTON

Rozkołysane dzwony wciąż głosiły chwałę Najświętszej Panny, kiedy Agnelle i Fiora wkroczyły do jadalni, w której kończono nakrywać do stołu. Agnolo, wydający się być w doskonałej formie, rozmawiał tam z nowym gościem. Siedzieli obaj na wyłożonej poduszkami ławie popijając ziołowe wino, którego chłód pokrywał szronem miedziane kubki. Wstali na powitanie dam i Fiora zobaczyła, że nieznajomy był człowiekiem młodym - z pewnością nie miał trzydziestu lat - średniego wzrostu, szykownie ubranym w fioletowy kaftan, którego szerokie, wycinane w ząbki rękawy opadały aż do kolan i obcisłe pludry w tym samym kolorze ukazujące zgrabne nogi. Na jego piersi wisiał szeroki, złoty łańcuch. Wysokie, miękkie buty pokryte były kurzem, co jest rzeczą naturalną po długiej jeździe konno. Nad tym wszystkim widać było miłą twarz o niebieskich, ładnie wykrojonych oczach, wydatnych, mocno zarysowanych ustach, długim nosie, którego wrażliwe nozdrza zdawały się żyć własnym życiem. Głębokie bruzdy biegły od skrzydełek nosa niemal do kości szczękowych. Tę tchnącą subtelnością i inteligencją twarz otaczały bardzo gęste, ciemne włosy. Nieznajomy skłonił się obu damom z wielkopańską swobodą, zatrzymując wzrok na Fiorze, której przyglądał się przez chwilę unosząc brwi i nie próbując nawet ukryć podziwu.

- Donna Fiora Beltrami, jak sądzę? - powiedział z uśmiechem. Jego bardzo dźwięczny, lecz miękki i łagodny głos mógłby należeć do śpiewaka i było rzeczą oczywistą, że nieznajomy umiał z wdziękiem go wykorzystać.

- Nie mylisz się panie - powiedział Agnolo - a oto moja małżonka, pani Agnelle. Pozwól, że cię im przedstawię: oto, drogie panie, najbliższy doradca naszego króla jegomości Filip de Commynes, pan na Argenton. Przybył do nas specjalnie, aby pomówić z donną Fiorą.

- Ze mną? W czyim imieniu, mój Boże?

- Ależ... króla, madonna!

- Naprawdę? Kimże ja jestem, że tak wielki władca zajmuje się mną?

Lekka drwina w jej głosie nie umknęła uwagi pana na Argenton. Uśmiechnął się szerzej i lekko zmrużył oczy:

- Skromność jest cnotą, która przystoi brzydkim. Z taką urodą, madonna, to w najlepszym razie strata czasu, a w najgorszym hipokryzja. W tym, że nasz król interesuje się tobą, pani, nie ma nic dziwnego. Tym bardziej że zachował najlepsze wspomnienia o twoim świętej pamięci ojcu, ale może moglibyśmy porozmawiać po posiłku? Wybacz mi pani - dodał zwracając się do Agnelle - ale umieram z głodu. Myślę, że mógłbym zjeść konia z kopytami.

Śmiech młodej kobiety zaperlił się jak strumień przejrzystej wody:

- Nie mamy go w menu, panie, ale sądzę, że nasz posiłek, choć skromny, zdoła zaspokoić twój apetyt.

- Hola, dziewczęta! - dodała klasnąwszy w dłonie - przynieście nam miski i ręczniki, niech szybko podadzą do stołu!

Trzy młode służące, jakby tylko czekały na sygnał. Pojawiły się niosąc miednice napełnione pachnącą wodą, w których biesiadnicy umyli ręce wycierając je następnie w cienkie ręczniki, po czym przeszli do stołu. Służące zniknęły ustępując miejsca lokajom niosącym pasztety, wędliny, cieszące się doskonałą opinią, gdyż świnie, z których je zrobiono, karmione były żołędziami. Potem podano ryby, różnorodnie przyrządzone karpie i łososie, a później drób i ćwiartkę pieczonego wołu z koprem, marchewką, kapustą i chrzanem; wreszcie sery, owoce - wiśnie i śliwki - oraz ciastka. Wszystko to podlewano obficie francuskimi i włoskimi winami, gdyż Agnolo miał dobrze zaopatrzoną piwniczkę, z której był bardzo dumny, Podając miejsce zbioru i rocznik nieustannie napełniał kubek swego gościa, który pił z pochlebnym entuzjazmem, nie przestając jednak jeść i mówić. Mistrz Nardi dzielnie dotrzymywał mu kroku i obaj dyskutowali o polityce nie troszcząc się zbytnio o damy - co nie przeszkadzało Fiorze, bardzo zainteresowanej rozmową, ani Agnelle, bacznie czuwającej na przebiegiem uczty.