Fiora miała możliwość ujrzenia jedynie dwóch gwardii królewskich: poprzedzającej i zamykającej orszak Ludwika XI. Król sam był lekko uzbrojony, nosił krótką kolczugę, półpancerz, nagolenniki i osłony stóp z niebieskiej stali. Nie włożył jednak hełmu z pióropuszem lecz czarny, filcowy kapelusz z podwiniętym rondem, ozdobionym medalionem ze świętym Michałem, opasany złotą koroną. Tak więc był skromniej wyposażony niż którykolwiek z jego gwardzistów, ale mógłby pozwolić sobie nawet na uwolnienie się od królewskich insygniów, gdyż jego dumna postawa i ele-gacja nie pozostawiły żadnych wątpliwości: to on był królem. Za oddziałem ciągnęły tabory ze wszystkimi potrzebnymi w drodze przedmiotami. Poza wozami, na które załadowano składane łoże, toaletę, gobeliny, kapliczkę i psy, nie kończący się sznur innych wiózł ciężkie kufry pełne złota wyjętego z paryskich beczułek. Jeszcze inne, z wszelkiego rodzaju wiktuałami i beczkami z winem, miały za zadanie zaspokoić głód armii angielskiej, tak jak złoto -jego baronów. Za tym wszystkim, pieszo lub na wozach, ciągnęły markietanki mające poprawiać morale oddziałów. Tak król Francji wyruszał w drogę, by usunąć Anglika ze swego królestwa bez obawy, że straci przy tym życie choć jeden z jego ludzi. Wziął jednak ze sobą czerwono-złoty proporzec wojenny królów Francji, tak jak być powinno, gdy się idzie na spotkanie wroga.

Fiora z nieco ściśniętym sercem ujrzała Demetriosa jadącego konno obok Filipa de Commynes. Ludwik XI był zbyt zadowolony z opieki greckiego lekarza, by zezwolić mu na opuszczenie swego dworu:

- Być może pozwolę ci pojechać do donny Fiory za jakiś czas, kiedy będę zdrów. Na razie jednak musisz podróżować ze mną!

Ani Demetrios, ani Fiora nie zdołali swymi prośbami złamać jego postanowienia. Król zważał, nie bez racji, że Lorenzo Medyceusz przysłał mu lekarza po to, aby się nim zajmował, a nie by gdzieś krążył.

- Nie obawiaj się, panie - dodał na pocieszenie - będziesz obecny w momencie dochodzenia zwierzyny. Wiem, że ci na tym zależy!

Trzeba było ustąpić, ale Fiora nie miała jednak iść do walki bez ochrony. Demetrios rozkazał Estebanowi, by jej towarzyszył; nie napotykał zresztą najmniejszego oporu. Wojowniczego Kastylijczyka nie pociągały wcale bitwy na szynki, pasztety, beczułki i złoto, jakie lubił prowadzić król Ludwik. Fiora natomiast ruszała ku temu piorunowi wojny, temu władcy żywiołów, jakim był książę Burgundii.

Mimo przywiązania, które żywił dla swego pana, chętnie podążył za młodą kobietą.

Uznawszy, że Esteban stanowi zbyt wątłą eskortę, Ludwik XI powierzył ochronę swej tajnej wysłanniczki jednego z najlepszych sierżantów w Gwardii Szkockiej, Douglasowi Mortimerowi, zwanemu Zawieruchą. Miał on chyba najgorszy charakter w całym regimencie. Może dlatego, że nie dostąpił zaszczytu ujrzenia światła dziennego w uwielbianych Highlands, lecz w Plaimpied, na południe od Bourges.

Stanowczo zdecydowany nie przedłużać rodu Mortime-rów póki nie będzie miał możliwości wrócić do Highlands, sierżant Zawierucha poświęcił się wyłącznie swojej profesji żołnierza. Z uporem wzbraniał się od dostrzeżenia, że miasta i wsie dają mu do wyboru wiele ładnych, młodych dziewcząt. W zupełności wystarczały mu mar-kietanki. Czterdziestoletni Douglas Mortimer był wysokim, rudym mężczyzną. Dzielny jak wszyscy rycerze Okrągłego Stołu razem wzięci, silny jak stado Turków, Zawierucha umiał ujeżdżać konie i dosiadać ich jak Mongoł, strzelać z łuku lepiej niż Robin Hood, jednym ciosem topora zmiażdżyć głowę wraz z hełmem, posługiwać się kopią, mieczem i cepem bojowym ze zręcznością graniczącą z perfekcją, a w dodatku pozwalał sobie na luksus bycia inteligentnym. Ludwik XI, dla którego wypełnił już kilka misji, wybrał go dla jego wielu talentów, ale głównie z jednego powodu: Mortimer często podróżujący w służbie swego pana, znał Francję, Burgundie, Lotaryngię i wszystkie graniczące z nimi kraje jak własną kieszeń.

Nieco zmieszana wobec tego osiłka patrzącego na nią z doskonałą obojętnością, Fiora zapytała nieśmiało, czyjej przewodnikowi nie sprawia zbyt wielkiej przykrości konieczność porzucenia swego regimentu, aby czuwać nad zwykłą kobietą.

- Nie tym razem - odpowiedział spokojnie Zawierucha. -Anglików wolę na czubku mojej kopii niż na końcu chochli! Burgundczycy są zabawniejsi!

Esteban był po prostu wściekły:

- Jestem zdolny obronić cię w każdych okolicznościach i przed każdym wrogiem, pani; nie potrzebuję tej góry mięśni! Jego obecność jest zniewagą dla mojej odwagi i oddania.

Demetrios próbował go uspokoić:

- Król cię nie zna. Poza tym donna Fiora może być narażona na poważne niebezpieczeństwa; obaj wtedy przydacie się. Wreszcie, mógłbyś pomyśleć o mnie! - Wiem, panie! Czy sądzisz, że nie jest mi trudno cię opuszczać? Nawet na krótko?

- Nie to miałem na myśli. Fakt, że ktoś inny zajmie moje miejsce u boku kobiety, którą traktuję trochę jak córkę, jest przeszkodą w realizacji naszych wspólnych zamysłów.

- Nie musisz się niczego obawiać - wtrąciła Fiora przyłączywszy się do obu mężczyzn na zamkowym dziedzińcu. - Co się stało z twoim darem jasnowidzenia, Demetrio-sie? Czy nie umiesz przeniknąć zasłony przyszłości?

- Mogę czytać w przyszłości innych, ale nie w mojej własnej.

- No to czytaj w mojej! Czy nie widzisz nic z tego, co mnie czeka? Przypomnij sobie bal w pałacu Medyceuszy!

- Byłaś wtedy jedynie nieznajomą dziewczyną. Uczucie mąci wzrok maga.

Stałaś mi się droga, mało Fioro.

Młoda kobieta, wzruszona, wzięła dłonie Greka w swoje i wspiąwszy się na palce złożyła pocałunek na jego policzku. Po raz pierwszy robił aluzję do więzów uczuciowych między nimi i była tym rozczulona.

- Wkrótce do mnie przyjedziesz. Jestem tego pewna. Król obiecał mi to!

Nie odpowiadając Demetrios położył dłonie na głowie Fiory w geście błogosławieństwa.

- Na pewno do ciebie przyjadę. Z królewskim pozwoleniem albo bez niego...

Po czym odwróciwszy się ruszył wielkimi krokami w stronę swego konia i Filipa de Commynes, który już w siodle, dawał mu znaki, by się pospieszył. Fiora i Esteban wspięli się w milczeniu na mury obronę, skąd teraz patrzyli na przesuwający się przed ich oczami orszak. Powoli jego wspaniałe barwy zacierały się we mgle utworzonej z drobnego, uporczywego deszczyku, aż wreszcie zniknął.

- Teraz my musimy przygotować się do drogi! - westchnęła Fiora. - Szkot pewnie czeka na nas w oberży przytupując z niecierpliwości.

W rzeczywistości Mortimer nie miał najmniejszego zamiaru przytupywać. Siedząc w głównej sali, filozoficznie, zgodnie z najlepszą brytyjską tradycją, wypijał kolejne pinty*13 letniego piwa.

Leżące przed nim na ławce sakwy sąsiadowały z długą i szeroką płachtą utkaną z rdzawej wełnianej przędzy, w której zielone i czerwone nici tworzyły kratę. Była to jednocześnie peleryna, szal i koc Szkota. Ubrany w strój z szarego zamszu, na głowie zarniast dużego beretu z czap-limi piórami, należącego do umundurowania, miał inny, mniejszy, wykonany z tego samego materiału co peleryna i ozdobiony piórami bażanta. U pasa zatknął długi miecz i sztylet.

Tak wyposażony Douglas Mortimer wyglądał wspaniale i dostojnie, o czym świadczyły okrągłe z podziwu oczy młodej służącej, przyglądającej mu się z palcem w ustach. Ujrzawszy wchodzącą Fiorę wstał, opróżnił kubek, rzucił na stół monetę, wziął swój bagaż i skierował się w jej stronę:

- Gotów! - powiedział krótko. - Na postój zatrzymamy się w Villers-en-Retz

*14:

- Na postój zatrzymamy się w Paryżu - powiedziała Fiora cicho lecz stanowczo. - Mam tam coś do załatwienia.

- Nie ma mowy! - warknął Szkot. - Król wydał rozkaz, bym zaprowadził cię do Lotaryngii.

- Racja, ale nie sprecyzował, którędy. Przejedziemy przez Paryż!

- To strata czasu. Król wydaje rozkazy, a myje wykonujemy! Król powiedział: do Lotaryngii - jedziemy do Lotaryngii.


Głos sierżanta Zawieruchy nabierał mocy. Fiora zrozumiała, że nadszedł czas, by wykazać się cierpliwością, którą Demetrios uważał za niezawodną w każdej sytuacji.

- Posłuchajcie mnie, panie Mortimerze. Zostawiłam w Paryżu kobietę ze złamaną nogą, która była mi matką, którą ogromnie kocham, która na pewno martwi się o mnie i ma prawo wiedzieć, dokąd jadę. Nie chcę wyjechać nie uściskawszy jej. Czy możesz to zrozumieć, panie?

- Nie rozumiem niczego poza rozkazami króla. Jeśli chciałaś zboczyć do Paryża, pani, trzeba mu było o tym powiedzieć.

- Ale co to dla ciebie za różnica, czy jedziesz tą drogą, czy inną? - zawołała Fiora zaczynając tracić cierpliwość.

- Dla mnie żadna, ale dla mojego konia oznacza to piętnaście dodatkowych, zupełnie niepotrzebnych mil. Nie licząc czasu, który tam stracimy! Ach, od razu widać, że jesteś kobietą! - wrzasnął Mortimer, któremu wąs zaczynał jeżyć się z wściekłości. - Wiedz, że dla człowieka honoru...

Stali naprzeciw siebie jak walczące koguty. Esteban wśliznął się między nich i położył dłonie na ramionach Fiory, umyślnie odwracając się plecami do Szkota.

- Posłuchaj mnie, donno Fioro! Wiesz dobrze, jaki jestem do ciebie przywiązany. Możesz mi wierzyć, że nie mam najmniejszej ochoty przyznawać racji temu upartemu Szkotowi, ale lepiej nie wracać na ulicę des Lombards.

- Chcesz żebym pojechała na wyprawę, z której może nie wrócę, nie uścisnąwszy mojej drogiej Leonardy? Och, Estebanie, myślałam, że jesteś człowiekiem wrażliwym!

- Tak, twierdzę, że nim jestem, ale mam ha względzie panią Leonardę. Jej noga na pewno jeszcze się nie zrosła. Trzeba by cudu. Nie może więc być mowy o tym, żeby ją zabrać. Jeśli cię zobaczy, zacznie zadawać pytania, zaniepokoi się. Na razie tak nie jest. Sądzi, że jesteś pod opieką króla i mojego pana. Czy nie sądzisz, że lepiej nie zakłócać spokoju jej serca? Nie mam pojęcia, jaką misję ci powierzono i nie chcę wiedzieć, ale ona będzie tego ciekawa. Co jej powiesz, pani?

Fiora odwróciła się powoli i ręce Estebana opadły. Zapanowała cisza, której Mortimer łaskawie nie zakłócał, odgadując może, że została pokonana. Tak właśnie było. Fiora dobrze wiedziała, że Esteban ma rację. Nigdy nie umiała niczego ukryć przed Leonardą, jeśli ta chciała czegoś się dowiedzieć. Jak jej powiedzieć, że król wysyła ją do Lotaryngii, aby tam zjednała sobie „wszelkimi środkami" jednego z dowódców Zuchwałego i przywiodła go do zdrady? Leonarda zaczęłaby głośno krzyczeć, sprzeciwiać się i doszłoby do dyskusji, może nawet kłótni, a tego młoda kobieta nie zniosłaby. Potrzebowała teraz wiele odwagi. Podnosząc oczy spostrzegła, że Esteban ją obserwuje. Douglas Mortimer, okazując brak zainteresowania sprawą, stanął w drzwiach i zatarasowawszy je swą potężną sylwetką, patrzył na padający deszcz.

- Masz rację, przyjacielu. Lepiej pozwolić Leonardzie na spokojną rekonwalescencję w ogrodzie pani Agnelle. Zresztą w jej wieku to odpowiedniejsze niż trudy dalekich podróży. Będzie mogła modlić się za nas w pokoju. Panie Mortimer! - zawołała.

 Szkot odwrócił się:

- Pani?

- Wyjedziemy, kiedy zechcesz... tam, dokąd postanowiłeś, panie.

Wieczorem zatrzymali się na postój w Villers-en-Retz.

ROZDZIAŁ ÓSMY

KONDOTIER

Deszcz nie ustawał. Pogoda zmieniała koniec sierpnia w przedwczesną jesień, przynosząc pomruki grzmotów na zmianę z ulewnymi deszczami i gwałtownymi porywami wiatru. Za wyjątkowo szczęśliwy uważać można było dzień, gdy padała jedynie drobna mżawka spowijająca pejzaż wodną mgłą. Była równie przenikliwa jak ulewny deszcz, ale łatwiejsza do zniesienia. Fiora, mimo wciąż znacznego upału zawinięta w obszerną pelerynę z kapturem, i Este-ban w płaszczu do konnej jazdy, byli nastroszeni jak koty, ale Zawierucha czuł się w swoim żywiole, i jechał zawinięty w koc i wyprostowany jak struna. Siedząc pewnie w siodle, w berecie na bakier, prowadził konia drogami zmienionymi w bajora i trzęsawiska z taką godnością, jakby eskortował króla. Jego barczysta postać chroniła Fiorę od wiatru i jednocześnie przesłaniała jej krajobraz, który, prawdę powiedziawszy, nie miał w sobie nic pokrzepiającego. Szampania, którą przecinali, straszliwie ucierpiała w wyniku ostatnich wojen i mimo twardych rządów Ludwika, usiłującego zapewnić jej przynajmniej poczucie bezpieczeństwa, rezultaty wysiłków na rzecz odbudowy wciąż były nikłe. Nawet w Reims, mieście królewskim, miejscu koronacji, nędza ukazywała swą twarz. Spalono całe wioski, które usiłowano teraz odbudować, ale nieustanny deszcz nie pozwalał odróżnić tego, co odbudowywano od ruin.

Za Reims było jeszcze gorzej. W opustoszałej okolicy widać było jedynie wielkie, białawe plamy kredy wśród kęp roślinności. Nie było żadnej oberży. Podróżni chronić się mogli jedynie w ubogich klasztorach, w których oferowano im jedynie owoce, miód i ser oraz nocleg w stodole pozbawionej słomy. Mortimer wynagradzał tę skromną gościnę po królewsku, choć robił to jak ktoś, kto wykonuje rozkazy, nie jak hojny pan; za każdym razem bowiem gdy musiał rozstać się ze sztuką złota, jego brwi marszczyły się, a wąs skręcał w grymasie.