- Chodź z nami panie, proszę! Nie wyobrażasz sobie, jaka jestem szczęśliwa, że los pozwolił nam cię spotkać.

- Ja także jestem szczęśliwy i to po raz pierwszy od bardzo dawna! Zapomniałem już jak to jest!

Nie pozwolił się dłużej prosić, ale odmówił przyjęcia konia zaofiarowanego mu przez Fiorę i zajął miejsce za Estebanem.

Młoda kobieta wróciła tymczasem do sekretnego grobu i uklękła:

- Przybyłam tu, aby zemścić się na tych, którzy są winni waszej śmierci - wyszeptała - Kiedy wypełnię zadanie, przyjdę zdać wam relację, ale najpierw zrobię coś, by pozostałe ofiary, wasza matka i wasz brat, odzyskali spokój duszy. Jestem waszym dzieckiem i kocham was.

Pochyliwszy się ucałowała ziemię porośniętą zieloną trawą, po czym wstała unosząc na włosach koronę z białych płatków. Tak jak Krzysztof, ułamała gałązkę i wróciła do swych towarzyszy:

- Możemy ruszać - powiedziała z uśmiechem.

Przeżegnawszy się po raz ostatni jeźdźcy opuścili źródło Świętej Anny, na którego przejrzystą wodę słońce kładło się blaskiem. W milczeniu powrócili do miasta.

Tym razem wspominać zaczęła Leonarda.

Gdy przekraczali bramę Wilhelma, strzegącą miasto od północnego zachodu, serce starej panny zabiło nieco szybciej niż zazwyczaj, mimo jej niewzruszonego wyglądu. Przez prawie dziesięć lat żyła w oberży „Złoty Krzyż", której piękny, malowany szyld można już było dostrzec, i której nie widziała od osiemnastu lat. Zamieszkała w niej tuż po śmierci matki, kiedy jej kuzynka Berta, pani tego domu, zaproponowała, że weźmie ją do pomocy przy codziennych zajęciach. Leonarda dobrze się czuła w zacnej oberży, słynącej w całym księstwie - a nawet poza nim - z komfortu pokojów i doskonałości kuchni. Widywała tam wiele osób, wielu bogatych podróżnych a często także znane osobistości. Zdarzyło się nawet zjeść w „Złotym Krzyżu" kolację księciu Filipowi wraz z kilkoma szlachcicami z najbliższego otoczenia. Nie trzeba dodawać, że tamtego wieczoru mistrz Huguet opróżnił oberżę, by przeznaczyć ją do wyłącznej dyspozycji władcy.

Tak, Leonardzie bardzo podobało się u kuzynów. A jednak wystarczyło, by pewnego wieczora wsunięto w jej ramiona wychudłe niemowlę, maleńką porzuconą dziewczynkę, aby poczuła, że budzi się w niej to, czego nie miała już nadziei poczuć: instynkt macierzyński, potrzeba poświęcenia się, dania z siebie wszystkiego, bez oczekiwania nawet, że pewnego dnia zostanie jej to odwzajemnione. I już nazajutrz świadomie porzuciła wszystko, co do tej pory składało się na jej życie, aby ruszyć w dal z nieznajomym, w którym zaledwie przeczuwała osobę równie szlachetną jak ona sama. W taki oto sposób, w lektyce kupionej przez Francesco Beltramiego specjalnie na podróż, mała Fiora, ochrzczona poprzedniego dnia w pokoju kupca, spoczywała w ramionach nieskończenie szczęśliwej Leonardy.

Leonarda myślała, że dokonała właściwego wyboru mimo tragedii, jaką zakończył się jej pobyt we Florencji*3 i jeśli mogłaby się cofnąć, bez wahania zrobiłaby to samo, gdyż w pałacu na brzegu Arno przeżyła siedemnaście szczęśliwych lat. Z tego szczęścia realne pozostało już tylko to, co czuła opuszczając niegdyś Dijon: czułość dla Fiory i obowiązek czuwania nad nią.

Oczywiście było to teraz mniej łatwe. Fiora stała się kobietą i to kobietą cierpiącą, spragnioną zemsty, kobietą która znalazła bratnią duszę w Demetriosie i nie zazna spokoju, póki wszystko się nie dokona. Leonarda wyznaczyła więc sobie za zadanie czuwać nad tym, by dziecię jej serca nie zeszło z niebezpiecznej drogi bardziej jeszcze zranione niż wtedy, gdy na nią wkraczało.

Będąc pod wrażeniem wyglądu Fiory i Demetriosa jadących na czele grupy, zacny ten człowiek dołożył wszelkich starań, by zgiąć się wpół - zresztą bez wielkiego efektu - i poinformował szlachetnych podróżnych, że jego dom, podobnie jak on sam, jest całkowicie na ich usługi.

Kiedy jeźdźcy dotarli przed oberżę, Leonarda pomyślała, że nic się tu nie zmieniło. Ta sama nieskazitelna czystość, te same lśniące miedziane i cynowe naczynia widoczne przez otwarte okna, te same smakowite zapachy docierające aż na ulicę i te same posadzki z białego kamienia, szorowane codziennie wodą z mydłem. Jednak brzuch mistrza Huguet, właściciela oberży, który wyszedł ich przywitać, był bardziej zaokrąglony niż niegdyś, a spod wysokiej, mocno wykrochmalonej, białej czapki wystawały mu siwe kosmyki.

- Pragniemy dowiedzieć się czy twoja oberża jest wciąż tak samo dobra, kuzynie - oznajmiła wesoło Leonarda, która podeszła do nich. - Jesteśmy zdrożeni i głodni!

Huguet szeroko otworzył oczy i usta ze zdumienia, musiał użyć swych binokli, by się upewnić, że nie ma omamów wzrokowych:

- Wszelki duch Pana Boga chwali! Leonarda! Czy to ty?

- To ja, z krwi i kości! Głównie zresztą z kości, jak niegdyś, ale za to ty jesteś tłusty i kwitnący! Uosobienie powodzenia! Żeby nie powiedzieć zbytku!

- Nie narzekam, nie narzekam! Interes idzie świetnie i zachowujemy naszą reputację.

Uścisnęli się z wylewnością okazywaną zwykle komuś nie widzianemu od dawna. Rozległy się bezceremonialne cmoknięcia. Jednakże Leonarda przerwała je, by zapytać:

- A kuzynka Berta? Gdzież ona jest? Spieszno mi ją ucałować.

Zacna, rozpromieniona twarz mistrza Huguet sposępniała, a do oczu napłynęły mu łzy:

- Moja biedna żona opuściła nas przed niemal czterema laty - na Świętego Fiakra - i jeszcze nie przebolałem tej straty. Pomaga mi teraz moja młodsza siostra Magdalena, ale choć ma wiele dobrych chęci, nie jest tak doświadczona jak Berta.

Ponownie uściskali się, oboje ze łzami w oczach, gdyż Leonarda należała do osób umiejących tak podsycać płomień swych uczuć, że upływ lat niczego w nich nie zmieniał. Bardzo lubiła Bertę i teraz szczerze ją opłakiwała. Lecz tym razem uściski przerwał oberżysta:

- Ale my tu sobie rozmawiamy o sprawach rodzinnych, rozczulamy się i każemy czekać tym dostojnym osobom, które ci towarzyszą.

- Jest wśród nich jeszcze jedna znajoma ci osoba -rzekła Leonarda wsuwając rękę pod ramię Fiory. - Czy przypominasz sobie kuzynie pana Beltramiego?

- Jakże mógłbym go zapomnieć? Tak szlachetny, tak uprzejmy pan. Tak smakował mu mój kogut w winie z Beaune! A właśnie, szmat czasu go tu nie widzieliśmy.

- I nie zobaczycie go, niestety, gdyż on również opuścił ten padół, ale oto donna Fiora, jego córka, której wciąż jestem guwernantką.

Widząc piękną młodą kobietę, której duże szare oczy uśmiechały się do niego, Huguet złożył dłonie w pełnym żarliwości zdumieniu. Jego wypowiedź nie zabrzmiała jednak całkiem szczerze:

- Ta mała dziewczynka, która została tutaj ochrzczona? Słodki Jezu! Jaka ona jest piękna! Jaka szczęśliwa byłaby moja Berta mogąc ją zobaczyć!

- Oto zaś - dodała Leonarda - dostojny pan Demetrios Lascaris, osobisty lekarz jaśnie pana Lorenzo Medyceusza, który wysłał go do króla Francji. Jest tu również jego stajenny i zarazem nasz przyjaciel. A teraz, panie, dołóż starań, by nas dobrze ulokować i nakarmić!

W towarzystwie oberżysty, który odzyskał dobry humor, wszyscy wkroczyli do karczmy, gdzie bardzo przypominająca brata obwodem w pasie i poczciwą, rozpromienioną twarzą Magdalena, ucałowała Leonardę a przed Fiorą wykonała swój najstaranniejszy ukłon. Później poprowadziła ich po schodach do najpiękniejszego pokoju w oberży, dużego pomieszczenia bielonego wapnem, ale ocieplonego wełnianą materią obiciową, którego umeblowanie składało się z dużego łoża z zielonymi aksamitnymi zasłonami i z kilku pięknych burgundzkich sprzętów lśniących od czystości i przedniego wosku.

Leonarda poznała ten pokój od razu, gdyż mimo upływu lat, dzięki troskliwej opiece, wyglądał on tak samo jak wtedy, gdy Francesco Beltrami przyniósł tu dziecko wyrwane oszalałemu z nienawiści Regnaultowi Du Hamel i kiedy mała Fiora została w nim ochrzczona. Powiedziała o tym tej dużej Fiorze rozglądającej się wokół oczami pełnymi wzruszenia, zdecydowała się zostawić ją na chwilę samą i zejść do kuchni, gdzie pewna była zastać mistrza Huguet. Przed chwilą bowiem zdało jej się, że jego głos zabrzmiał dziwnie, kiedy stwierdził, że Francesco Beltrami od dawna nie zatrzymywał się w „Złotym Krzyżu"; trochę tak, jakby sprawiło mu to ulgę. Równie dobrze mógłby tym samym tonem dodać:

Chwała Bogu! Leonardzie zależało by dowiedzieć się, dlaczego.

Zaskoczyła kuzyna na odmierzaniu drogich korzeni do cielęcego pasztetu, którego przyrządzanie rozpoczął jeden z kuchcików. Świadoma wagi operacji poczekała, aż ją zakończy i zaciągnęła go do niewielkiego pomieszczenia, w którym oberżysta zazwyczaj prowadził rachunki.

- Rozwiej moje wątpliwości, kuzynie! Przed chwilą, kiedy powiedziałeś, że od dawna nie widziałeś pana Beltra-miego, wydało mi się, że wcale nie jest ci z tego powodu przykro?

- Jak mogłaś tak myśleć, pani Leonardo? Był takim dobrym klientem.

- Klientem, który ostatnim razem zostawił ci piękną sumkę jako zapłatę za różne niecodzienne drobiazgi, o które cię prosił. Owe... szaleństwa zacnego człowieka przyniosły ci sporo złota. Czyż nie zasługuje na odrobinę żalu?

Lśniące policzki mistrza Huguet oblały się pąsem i rzucił szybkie spojrzenie w stronę pełnej służby kuchni, aby upewnić się, że nikt nie słyszy:

- Sporo złota, w istocie, ale także mnóstwo problemów. Czy długo macie zamiar tu się zatrzymać?

- No cóż - powiedziała niemile zdziwiona Leonarda -chlubić się możesz, panie, dziwnym pojmowaniem gościnności, nie mówiąc o zmyśle do interesów! Czy wiesz, że możemy dobrze zapłacić?

- Nie wątpię, ale zaraz zrozumiesz, że mówiąc to nie myślę tylko o sobie, ale również o tobie, a przede wszystkim o tej pięknej młodej kobiecie. Kto by pomyślał patrząc na jej królewski wygląd, że to tamta biedna istotka.

- Później będziesz sławił urodę donny Flory, panie! Powiedz mi lepiej, co tu się wydarzyło po naszym wyjeździe!

Oberżysta ściszył głos o kilka tonów, aż jego towarzyszka musiała się pochylić, by lepiej go słyszeć:

- Prawdziwa katastrofa! Zapomniano powiedzieć nam, że znaleziona dziewczynka była w rzeczywistości dzieckiem nieszczęśników ściętych tego samego ranka. Nie wiedzieliśmy również, że czcigodny pan Beltrami pozostawił du Hamela, związanego i zakneblowanego, w dawnym przytułku dla zadżumionych, gdzie ten prawie zamarzł na śmierć.

- Tylko prawie? Wielka szkoda! Co do reszty, to nie wiem dlaczego miano by cię informować. Pan Francesco był człowiekiem wiedzącym co robi, nie uznał za stosowne rozgłaszać tego wszem i wobec. A więc du Hamel uszedł z życiem? Komuż to zawdzięcza?

- Jakiemuś wieśniakowi, który tamtędy przechodził i usłyszał jego jęki. To on sprowadził pomoc. Ale byliście już w drodze od ponad 24 godzin.

- I całe szczęście! A co było dalej?

- Nic dobrego. Pan Regnault, gdy tylko rozgrzał się i pokrzepił, dał upust swej wściekłości. Mimo moich protestów przeszukano ten dom, aby odszukać człowieka, który ośmielił się przeciwstawić książęcej sprawiedliwości i, oczywiście, nie znaleziono go.

- Nic dziwnego! - powiedziała Leonarda z uśmiechem.

- Powiedziałem jedynie to, co miałem prawo wiedzieć: florencki kupiec opuścił Dijon poprzedniego dnia o świcie, udając się bez wątpienia do Paryża, gdzie miał interesy. Ani ja ani moja żona nie pisnęliśmy słówka o dziecku, choć pan du Hamel bardzo pragnął je odnaleźć. Nic również nie umieliśmy powiedzieć o ojcu Charruet prócz tego, że wyjechał w tym samym czasie, co jego nowy przyjaciel. Było to tym łatwiejsze, że absolutnie nic nie wiedzieliśmy o jego zamiarach.

- A twój krewny, kanonik z Saint-Bénigne, który tak drogo sprzedał ci starą lektykę? Nic nie powiedział?

- Przecież nikt o tym nie wiedział. Nikt o nim nawet nie pomyślał.

- A twoi pracownicy, którzy jednak musieli dostrzec pewne drobiazgi, chociażby mój wyjazd, nie byli przesłuchiwani?

- Rzecz jasna, ale - dodał mistrz Huguet z miną świadczącą o urażonej godności - powinnaś wiedzieć, kuzynko, że nie przyjmuję do pracy pierwszego lepszego. Jestem wymagający jeśli chodzi o dobór ludzi, a kiedy już wejdą do mego domu, daliby się raczej posiekać na kawałki niż zaryzykowaliby, że zostaną z niego wyrzuceni. Można by pomyśleć, że wszyscy byli głusi, niemi i ślepi. Chórem przysięgali, że pan Beltrami wyjechał do Paryża, gdzie zamierzał powierzyć jakiemuś klasztorowi znalezione dziecko.

- Nie ścigano nas?

- Ależ tak. Prewot miasta wysłał swych ludzi w pościg za wami... ale w złym kierunku.

- No tak, ale... wszystko dobrze się skończyło? Dlaczego więc tak ci spieszno, by się z nami pożegnać? Tym bardziej że ta historia nie wydarzyła się wczoraj ani przedwczoraj!