Rozwścieczona Fiora wróciła do siebie trzasnąwszy drzwiami.

Mijały dni i noce, smutne, szare, wszystkie podobne do siebie i przerażająco nudne. Natura ponownie przybrała opłakane barwy, a lato zakończyło się wśród obfitych deszczy i huraganowych wiatrów. Pierrefort, otoczone chmurami i obłokami wody, przypominało okręt w czasie burzy, a Fiora lubiła wspinać się na mury i z dziką przyjemnością pozwalała smagać się wiatrowi. Marzyła o tym, by ją porwał, by mogła jak ptak przelecieć nad blankami i zanurkować w rozmokłych polach jak w morzu. Zawsze jednak musiała wracać do siebie, a w domu dusiła się.

Spędzała długie godziny siedząc w głównej komnacie przy ogromnym kominku, na którym drwa płonęły przez cały dzień, bezczynnie, ze wzrokiem zatopionym w kapryśnych igraszkach płomieni. Nie miała żadnej możliwości zajęcia się czymkolwiek, gdyż na zamku nie było ani książek, ani niczego, co pozwalałoby zająć ręce haftem, czy inną robótką. Na noc Salvestro zamykał ją w sypialni, a sam dla większej pewności kładł pod drzwiami. Fiora mogła słyszeć jak chrapie niczym stary niedźwiedź. Rzadko odzywali się do siebie, ponieważ nie mieli o czym rozmawiać. Jedyne nowiny zdobywano przy okazji wypraw po zapasy, po które dwa razy w tygodniu posyłał Salvestro.

Tak jak przepowiedział stary koniuszy, Zuchwały rozwinął swój fioletowoczarny sztandar i stanął do walki. Wysłał do księcia René manifest, będący najbardziej wojowniczą z deklaracji, stanął na czele wojsk i zaczął zajmować Lotaryngię. Jego armię poprzedzał pierwszy korpus pod rozkazami marszałka Luksemburga i Campobasso, którzy oblegali miasto Conflans-en-Jarnisy. René II udał się do Francji w celu zyskania pomocy Ludwika XI, w którą zresztą nie bardzo wierzył, bo przecież król podpisał właśnie z Burgundią pokój w Souleuvre. Echo walk sprawiało, że stary Salvestro drżał jak rumak bojowy na dźwięk trąbki; czyniło go to jeszcze bardziej niemiłym.

Pewnej nocy Fiorę przebudził zgrzyt podnoszonej kraty i mostu. Rozległ się tętent kopyt i okrzyki. Wyskoczyła z łoża i wciągnęła koszulę, by pójść zobaczyć, co się dzieje. Ledwie miała na to czas. Do pokoju wszedł Campobasso z hełmem pod pachą, w ociekającej wodą zbroi i z błyszczącymi oczami. Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu, po czym, upuściwszy hełm na podłogę i zerwawszy z rąk rękawice, zbliżył się do Fiory.

- Musiałem przyjechać! - powiedział. - Conflans obejdzie się beze mnie przez dwadzieścia godzin.

- Czy chcesz powiedzieć, że opuściłeś swój posterunek?

- Tak... ryzykując, że okryję się hańbą, ale nie mogłem już wytrzymać. Potrzebuję cię... bardziej niż powietrza, którym oddycham. Chodź, pomóż mi zdjąć to żelastwo! Mam około dwóch godzin.

Zamiast usłuchać Fiora wzięła szal, narzuciła go na skąpe odzienie, skrzyżowała ramiona na piersiach i oparła się plecami o okno:

- Nie! Łatwo ci wpaść tu jak bomba i obwieścić, że mnie potrzebujesz! Otóż wyobraź sobie, że ja wcale cię nie potrzebuję, nie mam na ciebie najmniejszej ochoty, i jeśli mnie chcesz, to będziesz musiał zadać mi gwałt!

Zaskoczony jej reakcją zdołał jedynie wybełkotać:

- Ależ... Fioro... my się kochamy! Czy już zapomniałaś Thionville, naszą sypialnię... i wszystko, co nas łączyło?

- Niczego nie zapominam. Natomiast ty zdajesz się nie pamiętać o względach należnych kobiecie mojego stanu. Kimże tu jestem? Dziewczyną, która ma jedynie spełniać twoje zachcianki? Spójrz na te kraty w oknie! Czy wiesz, że mogę spacerować tylko po murach i to otoczona dwoma strażnikami? Czy wiesz, że twój koniuszy sypia na progu mych drzwi?

- Nie gniewaj się, błagam! To ja wydałem te rozkazy Salvestro. To było konieczne dla,twego bezpieczeństwa!

- Cóż może z tym mieć wspólnego moje bezpieczeństwo?

- Musisz zrozumieć! Ta placówka nie jest całkowicie pewna. No i nie mogłem cię zostawić samej pośród całego garnizonu nie powziąwszy środków ostrożności. Wiem aż za dobrze, że żaden mężczyzna nie oprze się twojej urodzie. Ci tutaj są tacy sami jak inni. Jak się trochę wypije, sforsowanie okna nie jest problemem. Salvestro!

Stary żołnierz pojawił się natychmiast. Musiał jak zawsze stać z uchem przyciśniętym do drzwi.

- Pomóż mi zdjąć to wszystko! - polecił mu Campobasso,

- Zbyteczny trud! - zaśmiała się drwiąco Fiora - gdyż wyjedziesz tak, jak przyjechałeś. Nigdy nie zgodzę się, byś traktował mnie jak markietankę.

- Traktuję cię jak żonę, koniec dyskusji.

- Naprawdę? Mówią, że ją zabiłeś! Zrobisz to jeszcze raz?

- Jesteś zbyt pobłażliwy, dostojny panie, dyskutując z tą kreaturą - mruknął Salvestro, kończąc zdejmować j części zbroi. - Przytrzymam ci ją, a ty zrobisz z niej użytek '.\ ku swej przyjemności...

Campobasso kuksańcem pchnął go na ścianę:

- Przynieś mi wina! Potem zamknij te drzwi na klucz i przyjdź po mnie za dwie godziny. Niech mi trzymają świeżego konia!

W tym czasie umysł Fiory pracował. Dwie godziny to niewiele. Za mało. Co by się stało, gdyby udało się jej przeszkodzić w jego wyjeździe? Byłby zhańbiony, to pewne, ale tym zupełnie się nie przejmowała. A gra warta była świeczki.

Kiedy Salvestro przyniósł wino i rozległ się odgłos obracanego w zamku klucza, zaczęła się śmiać. Campobasso stał kilka kroków od niej z zatroskaną miną, najwyraźniej analizując oskarżenie, które cisnęła mu w twarz.

- Przestań się śmiać! Kto ci powiedział...

- Że zabiłeś swoją żonę? Ależ, mój drogi, to stanowi część twojej legendy. W dodatku zupełnie się tym pie przejmuję!

- Czym się w takim razie przejmujesz?

- Może tobą? Nie lubię być traktowana jak niewolnica. Chciałabym zyskać pewność, że jestem nie tylko twoją kochanką, ale i panią.

- A więc poddaj mnie próbie! Rozkazuj! Będę ci posłuszny. Ale błagam, bądź moją!

- Niech tak będzie! Zgadzam się wystawić cię na próbę. Rozkazuję ci zostać tam, gdzie stoisz i nie ruszać się, pod żadnym pozorem, zanim ci nie pozwolę.

- Co chcesz zrobić?

- Ocenić twoje posłuszeństwo. Nie ruszaj się, bo inaczej...

Powoli, bardzo powoli, nie spuszczając z niego oczu, zdjęła z ramion szal, rozwiązała wstążkę koszuli i pozwoliła opaść jej na ziemię, a później przeciągnęła się, zmysłowo przy tym unosząc lśniącą masę włosów. Campobasso posiniał.

- Fioro! - powiedział błagalnie.

- Nie, nie ruszaj się!

Nie spiesząc się, naga i pełna wdzięku, podeszła do kufra, na którym Salvestro postawił wino, nalała sobie kubek i wypiła je małymi łyczkami nie przestając uśmiechać się do dręczonego w ten sposób mężczyzny. Ten padł na kolana i zawołał:

- Fioro! Czas mija! Przerwij tę okrutną zabawę!

- Prawda: chce ci się pić! Czekaj! Naleję ci. Odwróciła się, by napełnić cynowy kielich, ale jednocześnie wzięła z kufra swoją jałmużniczkę, w której przechowywała małą fiolkę ze środkiem nasennym - prezent od Demetriosa - i wlała dwie krople do wina. Jej bujne włosy tworzyły zasłonę wystarczającą, by Campobasso nie dostrzegł, co robi. Obejmując kielich obu dłońmi podała mu go.

- Pij! - powiedziała cicho. - W tym czasie rozbiorę cię, a później pójdziemy do łóżka.

Wypił napój duszkiem i rzuciwszy kielich porwał ją w ramiona. Padli na łóżko, które głośno skrzypnęło. Jednak działanie środka nasennego nie było na tyle szybkie, by uchronić Fiore od wściekłego szturmu, jaki przypuścił na nią kochanek.

Kiedy zasnął, wyślizgnęła się z łóżka i wypłukała kielich odrobiną wina, wylewając je przez okno, nalała go ponownie do naczynia, ustawiła je przy łóżku, a resztę zawartości dzbanka wylała na zewnątrz. Szalała ulewa, która powinna zatrzeć ślady. Później położyła się z powrotem, wypiła trochę wina, przewróciła kielich na prześcieradło i udała, że śpi.

Naturalnie, kiedy Salvestro wszedł, by przypomnieć swemu panu o obowiązkach, nie mógł go obudzić.

- Pił jak smok! - westchnęła Fiora. - Jest kompletnie pijany!

- Przede wszystkim jest pijany ze zmęczenia. I ty masz w tym swój udział, pani. Nieważne! Musi wracać, bo inaczej będzie zgubiony. Pomóż mi go ubrać!

Odwróciwszy wzrok, by nie widzieć wstającej Fiory, zaczął wciągać pludry na bezwładne ciało Campobasso, wydającego między chrapnięciami pomruki sprzeciwu. We dwoje udało im się go ubrać, po czym Salvestro poszedł po sierżanta dowodzącego małym garnizonem, by pomógł mu zamknąć kondotiera w zbroi. Fiora, ukrywając rozczarowanie, przyglądała się, jak to robią. Zdała sobie sprawę, że największa kobieca przebiegłość jest bezsilna wobec ślepego oddania starego sługi.

Ubrany i uzbrojony kondotier został wsadzony na konia i przywiązany do niego. Stary Salvestro, w mgnieniu oka przygotowawszy się do drogi, wziął jego wodze:

- Poprowadzę go dopóki się nie obudzi. Jeśli przyjdzie mi iść aż do Confians, pójdę do Conflans - powiedział do sierżanta.

Pochyliwszy się w siodle szepnął mu kilka słów i opuścił zamek.

Wzruszywszy z rezygnacją ramionami, Fiora wróciła do poplamionego winem łoża.

Salvestro wrócił w ciągu dnia. Campobasso odzyskał świadomość o świcie i pogalopował do obozu co koń wyskoczy, nie rozumiejąc, co mu się przydarzyło.

Okazało się, że eskapada ta miała mieć poważne konsekwencje dla jego honoru. Właśnie tej nocy nadeszła odsiecz dla Gracjana d'Aguerre, walecznego gubernatora Con-flans. Campobasso zdołał wprawdzie wrócić do obozu, ale ujrzał nacierającego na tyły swych wojsk samego René II. który powrócił z Francji z prawie trzema tysiącami ludzi. Te nowe siły, powiększone o korpus rycerzy i łuczników lotaryńskich, runęły na wojska kondotiera. Zrozumiawszy, że przyjdzie mu tam stracić życie, Campobasso spiesznie odstąpił od oblężenia i doświadczył jednego z najstraszliwszych wybuchów gniewu księcia Burgundii. Nazwany tchórzem i niedołęgą, mógł tylko ugiąć kark przed burzą, przysięgając w duszy, że jeszcze się zemści.

Kiedy wiadomość o tych wydarzeniach dotarła do Pier-refort, Salvestro wpadł we wściekłość i Fiora przez chwilę znalazła się w niebezpieczeństwie:

- Może później mnie zabije, ale jeśli znowu popełni podobne szaleństwo dla ciebie, to przysięgam, uduszę cię własnymi rękami - wrzasnął podsuwając jej pod nos potężne, owłosione łapy, zdolne zmiażdżyć szyję niedźwiedzia. Spojrzała na niego chłodno:

- Oddałbyś mi może przysługę - powiedziała. - Czy sądzisz, że ten sposób życia może mi odpowiadać?

Wzruszywszy ramionami odwróciła się na pięcie i skierowała do kaplicy. Budowniczowie zamku musieli być ludźmi niezwykle pobożnymi, gdyż oprócz kaplicy zamkowej wznieśli między kuchnią a wartownią niewielką kapliczkę dla służby i żołnierzy.

Nie po raz pierwszy Fiora wchodziła do tego małego, ciemnego, o ciężkim sklepieniu ostrołukowym, sanktuarium, o które nikt się nie troszczył. Nagi ołtarz, kamienny krzyż, na ścianach częściowo zniszczone przez wilgoć freski, stara zjedzona przez robaki ława... to wszystko. Mimo to lubiła tam chodzić. Przesiadywała długie godziny na zniszczonej ławce modląc się - kiedyś straciła tę potrzebę i nawet nie próbowała jej odzyskać - z dłońmi splecionymi na kolanach, usiłując odnaleźć jasną nić w splątanym motku swego zrujnowanego życia.

Świetlistym pasemkiem, którego uparcie czepiała się przez tyle dni, była miłość do Filipa, ale nawet ona nie miała już sensu, skoro był żonaty. Fiora nie miała już prawa myśleć o nim, a mimo to wciąż tkwił w głębi jej serca, jak grot strzały, którego żaden chirurg nie umiałby wydostać nie powodując śmierci pacjenta. Bóg jeden wie, jak bardzo cierpiała z tego powodu! Nadzieja, którą uniosła ze sobą opuszczając Florencję, zgasła nie uleczywszy niewidzialnej rany, zatruwanej teraz wspomnieniami kondotiera i przeżytych z nim uciech cielesnych. Co zrobi, gdy Zuchwały już poniesie karę? Klasztor? Za żadną cenę! Wspomnienie klasztoru Santa Lucia pogłębiało wstręt, jaki zawsze czuła do życia zakonnego. Odnaleźć Demetriosa i kontynuować z nim wędrówkę w poszukiwaniu wiedzy? To jej wcale nie pociągało, a zresztą Demetrios jej nie potrzebował. A więc... Śmierć byłaby może najlepszym wyjściem, ale pod warunkiem, że zabrałaby ją pod niebem Florencji, aby jej prochy mogły spocząć w tej samej ziemi, która okryła ciało jedynego mężczyzny kochającego ją naprawdę i nie żądającego nic w zamian: Francesca Bel-tramiego... jej ojca. Zaś Campobasso nie tkniejej już nigdy, choćby musiała się zabić.

Decyzję tę zmieniła na przysięgę, kiedy dotarła do niej wieść o ostatnich wydarzeniach. Campobasso miał za zadanie ujarzmić pograniczne miasto Briey i napadł na nie z zaciekłością, u źródeł której legło przeżyte poniżenie. Briey bronione było jedynie przez garnizon złożony z osiemdziesięciu Niemców, mieszkańców oraz oddział, który pozostawił tam René, miał on bowiem świadomość słabości armii i przed odjazdem rozmieścił ją w głównych miastach. Artyleria również nie była nadzwyczajna: trzy lub cztery działa. Kondotier ze swymi sześcioma tysiącami ludzi pokonał miasto bez zbytniego trudu, ale pamiętał pomoc, którą Gerard d'Avilliers, tamtejszy gubernator, przyniósł Conflans. Kiedy tylko wkroczył do Briey, które teraz plądrowali jego żołdacy, kazał powiesić na drzewach wszystkich żołnierzy garnizonu na oczach ich dowódców, a przede wszystkim Gerarda d'Avilliers, któremu kula armatnia urwała ramię. Zgroza opanowała Lotaryngię. Zuchwały obszedłszy stolicę przez Custines i Neuveville pustoszył południe księstwa, które chciał opanować przed zaatakowaniem Nancy. Lud Lotaryngii próbował ujść okrucieństwu zwycięzców.