- Oto - powiedział książę ostro - kobieta, o której mówiłem Waszej Eminencji. Niewiasta, o której nie wiadomo dokładnie ani kim jest, ani skąd pochodzi. Nazywa się Fiora Beltrami i została, jak się wydaje, sekretnie poślubiona przez hrabiego de Selongeya, naszego wiernego sługę, ale prawdopodobnie jest również szpiegiem Ludwika Francuskiego oraz, z niejasnych pobudek, kochanką hrabiego de Campobasso. Doprowadziła go niemal do szaleństwa, więc ten wyzwał na pojedynek Filipa.

- Wydawało mi się - przerwał biskup z uśmieszkiem -że wyzwali się nawzajem. Mówią, że chwycili się za czuby jak dwaj woźnice w oberży i że trzeba było pięciu ludzi, by ich rozdzielić...

- Oczywiście, oczywiście! Stanowi to jednak wciąż zagrożenie spokoju armii, które chciałem oddalić, rozkazując obu przeciwnikom, by odłożyli pojedynek do czasu zdobycia Nancy. Zgodzili się na to, ale ostatniej nocy paź Campobasso zakradł się do namiotu tej kobiety. Wywiązała się walka i teraz... trochę za dużo się o tym mówi. Ludzie są poruszeni.

- Zgadzam się z tym, mój synu, ale to wielkie poruszenie zdaje się wynikać raczej z nie kończącego się oblężenia i obrzydliwej pogody zsyłanej nam przez Pana Boga dla naszej wspólnej pokuty.

Fiora spojrzała na Alessandro Nanniego ze zdziwieniem. Wcześniejsze kontakty z mnichem Ignacio Ortegą dały jej zupełnie inne wyobrażenie o wysłannikach Sykstusa IV. Ten legat wydawał jej się zarazem miły i pogodny. Zmarszczone brwi Zuchwałego przekonały ją, że wrażenie było słuszne.

- Tak czy inaczej - podjął książę - ta skandaliczna sytuacja musi się skończyć. Ślub Selongeya i tej kobiety odbył się we Florencji, w tajemnicy. W naszym oczach jest on nieważny. Selongey pogwałcił prawo feudalne zabraniające zawierania związku małżeńskiego bez zgody suwere-na, w tym wypadku nas!

- To niewątpliwie błąd, ale obawiam się, mój synu, że w oczach Boga wygląda to inaczej. Kto udzielił wam ślubu, dziecko?

- Przeor klasztoru San Francesco w Fiesole, eminencjo.

- Działałaś dobrowolnie czy pod przymusem?

- Dobrowolnie... i byłam taka szczęśliwa!

A pan de Selongey? Czy on również był szczęśliwy?

- Tak mówił... ale może lepiej byłoby jego o to zapytać. Przysiągł, że kocha mnie i tylko mnie. Możliwe, że skłamał.

- Czy ty również przysięgałaś, pani? A jednak, jeśli to, co mówią jest prawdą...

- Oddałam się hrabiemu de Campobasso. To prawda. Sądziłam, że moje małżeństwo jest nieważne. Czułam się wyszydzona.

- Czy więc jego także kochasz?

- Nie... - szepnęła Fiora czując, że jej policzki płoną -ale... zostałam... zdradzona przez naturę i przyznaję, że sprawiło mi to przyjemność.

- Rozumiem... i wdzięczny ci jestem za szczerość, pani. Chciałbym teraz usłyszeć od ciebie, książę, w jaki sposób zamierzasz przerwać to, co określasz jako skandaliczną sytuację, choć oprócz zainteresowanych, ciebie i mnie, nikt do tej pory nic o niej nie wie?

- To skandal w moich oczach, a powinien być nim również w oczach Waszej Eminencji - powiedział książę wyniośle. - To prawda, że Selongey i Campobasso nie podali prawdziwego powodu sporu. Pojedynek jest naturalnie wynikiem awantury, która wybuchła między będziemy musieli podjąć po naszym spotkaniu; nawet jeśli Selongey zwycięży, pozostanie mężem cudzołożnicy i trzeba będzie ją stracić.

- Czy nie jest to rozwiązanie zbyt... radykalne? Donna Fiora wydaje się mieć pewne usprawiedliwienie i zanim oddasz ją panie w ręce kata...

- Nie chcę, by do tego doszło, gdyż nawet po przeprowadzeniu egzekucji w więzieniu i tak zostałby jakiś ślad. Właśnie dlatego zwracam się do Waszej Eminencji. Jako legat Jego Świątobliwości Sykstusa IV władny jesteś unieważnić małżeństwo. W ten sposób, niezależnie od zakończenia walki, ta istota będzie mogła sobie iść do diabła, a gdyby Campobasso zechciał ją sobie zabrać, nikt się temu nie sprzeciwi.

Biskup powstał z szelestem jedwabiu i choć nawet stojąc był bardzo niski, wydał się dostojny. Jego majestat musiał uderzyć Karola Burgundzkiego, gdyż z kolei on się podniósł.

- Wydaje mi się, że nie przykładasz wielkiej wagi do życia ludzkiego i sakramentów boskich - powiedział surowo legat. - Nikt nie ma prawa rozdzielić tych, którzy zostali połączeni przed Bogiem w dobrej wierze. Jeśli Selongey, panie, jest na tyle głupi, że uważa się za zhańbionego małżeństwem z córką bogatego florentczyka, to jest jedyną osobą odpowiedzialną za to, co się wydarzyło. Inny wziął to, czym on wzgardził; tym gorzej dla niego. Niech to wyjaśnią między sobą, niech się nawzajem pozabijają, to ich sprawa. Ale nie zgadzam się, by to biedne dziecko, już i tak ciężko doświadczone, stało się ich ofiarą. Poczekajmy na zakończenie pojedynku. Jeśli wtedy jeden z małżonków poprosi o unieważnienie ich związku, rozważę sprawę. Nie wcześniej!

- Mówię ci, eminencjo, że Filip zażyczy sobie tego unieważnienia. Nie może nadal pragnąć związku z taką kobietą!

- Szczególnie jeśli ty go do tego zmusisz, panie. Pomyśl tylko, że on dla niej będzie się bić...

- Nie dla niej ; dla swego splamionego honoru!

- Honor wydaje się dużo bardziej cenny, gdy ma tak piękne oczy!

- Eminencjo! - zaprotestował z oburzeniem książę -Twoja wyrozumiałość dla tej istoty jest doprawdy przesadna, zaskakująca. Czy to dlatego, że pochodzi ona z Włoch, jak ty?

- Mógłbym się poczuć obrażony, gdybym nie wiedział do czego może cię przywieść gniew, panie. W każdym razie byłbym zaskoczony, gdyby ten dziwny mąż pozwolił ci zaprowadzić ją na szafot.

- A więc będzie unieważnione. Na pewno zdołam go do tego przekonać, gdyż godzien jest księżniczki, a ta kupiecka córka...

 Mogłaby zażądać zwrotu stu tysięcy złotych florenów swego posagu! - przerwała Fiora. - Widzi, Wasza Wysokość, że nie ma innego wyjścia, niż mnie stracić.

Skłoniła się przed biskupem i rzuciwszy purpurowemu z gniewu Zuchwałemu pełne wzgardy spojrzenie, odwróciła się na pięcie i wyszła z namiotu.

Być może boleśnie odczułaby skutki gniewu, który wzbudziła w księciu, gdyby jednocześnie nie miało miejsca nieoczekiwane wydarzenie: w oblężonym mieście rozległ się dźwięk trąbek i bębnów będący sygnałem, że Nancy pragnie się poddać. Wywołało to wielką radość księcia Karola.

 Później dowiedziała się, że do miasta zdołał dotrzeć list księcia René. Ponieważ na moje nieszczęście - pisał młody książę - znajduję się w sytuacji, w której nie mogę uczynić niczego dla waszego dobra, ani dla mojej chwały, wzywam was. byście dla dobra ojczyzny, dla której się poświęciliście, nie marnotrawili już krwi w dalszych wysiłkach, które doprowadziłyby was do większych strat i mniej korzystnej kapitulacji...

Posłanie to, wysłuchane przez mieszkańców Nancy z rozpaczą, nie zmniejszyło stanowczości gubernatora: bastard z Kalabrii chciał nadal walczyć, gdyż fortyfikacji nie uszkodzono, a lud nie tracił ducha. Można było wytrzymać jeszcze dwa miesiące, a przez dwa miesiące Zuchwały może zniechęciłby się. Ławnicy i cała rada miejska byli jednak zdania, że należy usłuchać księcia. Nie pokonaliby tej wielkiej armii Burgundczyka. Lepiej było spróbować podpisać godną kapitulację.

Gubernator złamał swój miecz i cisnął kawałki jego pod nogi urzędników. Było to 29 listopada 1475 roku...

CZĘŚĆ CZWARTA

KU OTCHŁANI

ROZDZIAŁ JEDENASTY

POJEDYNEK

Nazajutrz, 30 listopada, w dniu świętego Andrzeja, patrona Burgundii, książę Karol rano wkroczył do Nancy przez bramę Craffe. Było pochmurnie, ale nie padało, i to przynajmniej przynosiło ulgę niememu i pogrążonemu w głębokiej rozpaczy ludowi. Przyglądano się wjazdowi zdobywcy. Podwójny kordon piechoty rozciągnięty przez całe miasto, powstrzymywał napór.

Zuchwałemu zależało na tym, by osobiście asystować przy odjeździe garnizonu Nancy. Dokonał przeglądu dwóch tysięcy Niemców powracających do Alzacji, sześciuset Gaskończyków jadących do Francji i około dwóch tysięcy Lotaryńczyków, z których jedni wracali do siebie, a inni zasilić mieli garnizon w Bitche. Bastard z Kalabrii wyszedł ostatni, eskortowany jedynie przez rycerza niosącego jego sztandar. W pełnym uzbrojeniu, konno lecz z odkrytą głową, wyniosły i wspaniały, podjechał kłusem do Zuchwałego i rzekł:

- Gdyby to ode mnie zależało, połamałbyś sobie zęby na tym mieście, Karolu Burgundzki, klnę się na Boga! Ale mieszczanom bardziej zależy na życiu niż na honorze. Co zamierzasz z nimi zrobić? Wyciąć wszystkich w pień?

- Ależ nie. Zobowiązałem się utrzymać przywileje Nancy i rządzić zgodnie z dawnymi prawami. Zrobię tu stolicę mego królestwa. Czemu ty, panie, waleczny i królewskiego pochodzenia, nie miałbyś ponownie zostać jego gubernatorem?

Cenię wartościowych ludzi.

- Ja także i dlatego odjeżdżam. Póki żyję, nikt nie powie, że lotaryński książę, choćby bastard, ukorzył się przed tobą...

- Może zrobią to inni? Czy wiesz, że twój dziad, stary król René, myśli o zapisaniu mi w testamencie Prowansji? Pragnie on, by ponownie powstało dawne państwo Burgundów.

- Wolno mu. Prowansja nas nie obchodzi. Interesuje nas jedynie Lotaryngia i nie pokonasz nas tak łatwo!

Spiąwszy konia bastard z Kalabrii odjechał galopem w kierunku granicy francuskiej. Wyrzucona spod kopyt bryła błota splamiła czerwony, aksamitny płaszcz, który Zuchwały narzucił na zbroję. Książę zmarszczył brwi, ale szybko przybrał spokojną minę:

- Nancy jest nasze, moi druhowie! - zawołał pełnym głosem. - Pomyślmy teraz o tym, by godnie do niego wkroczyć! Niech wszyscy wiedzą, że każdy, kto będzie napastować mieszkańców lub naruszy ich dobra, zostanie ukarany śmiercią!

Tego samego, obfitującego w wydarzenia wieczora, Fiora dowiedziała się - ku swemu zaskoczeniu - że legat papieski uzyskał zgodę, by została umieszczona pod jego bezpośrednią opieką i by towarzyszyła mu we wszystkich podróżach. Miało tak być do czasu, aż rezultat walki Selongeya i Campobasso pozwoli rozstrzygnąć ojej losie. Młodego Colonne pozostawiono chwilowo na jej służbie; a liczyła na to, że uprzejmy prałat pozwoli jej odzyskać Estebana.

O świcie Battista zaprowadził ją do niewielkiej grupki księży i mnichów tworzących eskortę biskupa Nanniego. Przedstawiona jako pielgrzymująca dama, pragnąca pomodlić się przed relikwiami świętego Epvre, zajęła miejsce w podróżnej lektyce prałata, podczas gdy on dosiadł muła, by wkroczyć do miasta w sposób milszy sercom mieszkańców. Zuchwały postanowił - a był to jeden z przejawów jemu tylko właściwej, nieoczekiwanej delikatności - że Bóg w osobie legata pierwszy wkroczy do zdobytego miasta. Miał nadzieję, że ten gest uśmierzy urazy i nastawi do niego przychylnie wczorajszych wrogów, z których pragnął uczynić przyszłych lojalnych poddanych.

Żaden przejaw radości nie powitał poprzedzającego zwycięzcę prałata, ale pod jego błogosławiącą dłonią tłumy klękały j ednomyślnie:

- Odzyskajcie nadzieję, moje dzieci - powtarzał z litością przypominającą czułość - książę Karol nie chce waszej krzywdy i nie będziecie cierpieć za jego sprawą.

Ukryta za zasłonkami oznaczonej herbem papieskim lektyki Fiora przyglądała się odzianym na czarno ludziom, ich twarzom wychudłym z powodu wyrzeczeń, domom, z których niektóre miały dachy podziurawione kulami armatnimi, a inne były poważnie uszkodzone. Odór śmierci i swąd pożarów zdawał się przylgnąć do murów. Fiorze było wstyd, że znalazła się tu, schowana wprawdzie, ale obecna, w poprzedzającym zwycięzcę orszaku. Na szczęście lektykę wniesiono bezpośrednio na dziedziniec pałacu książęcego. Tymczasem legat podążył do kolegiaty świętego Jerzego, znajdującej się w bezpośrednim sąsiedztwie pałacu. Miał tam przyjąć nowego władcę. Przed Fiorą pojawił się Battista Colonna:

- Kwatermistrzowie jego Książęcej Wysokości pracowali całą noc, aby przygotować apartamenty. Jeden z nich przeznaczony jest dla ciebie, pani. Czy chcesz, bym ci go od razu pokazał, czy wolisz popatrzeć na radosny wjazd księcia?

- Nic nie zapowiada szczególnej wesołości, lecz mimo to chcę być obecna przy wkroczeniu księcia.

Miała ledwie tyle czasu, by dojść do okna w wielkiej, pustej komnacie na pierwszym piętrze: głos sześciu srebr-nych trąbek otwierających pochód rozbrzmiewał już w bramie Craffe. Za nimi szła setka zbrojnych poprzedzająca kompanię jeźdźców w pióropuszach z mieniącymi się różnymi barwami proporczykami. Za nimi pojawił się Zuchwały. Jego świetność zaparła widzom dech w piersi. Dosiadał okrytego purpurowo-srebrnym czaprakiem Moro, swego ulubionego konia. Założył obszerny, wyszywany złotą nicią płaszcz, który rozpostarto na zadzie konia. Miał najbardziej bajeczne nakrycie głowy, jakie można sobie wyobrazić: wysoki, aksamitny beret naszyty perłami, otoczony girlandą rubinów i diamentów oraz zwieńczony zapinką złożoną z trzech dużych, słynnych rubinów zwanych Trzema Braćmi, czterech ogromnych pereł i wielkiego diamentu odbijającego wszelkie promienie światła. Pod tym paradnym nakryciem głowy*,18 bardziej kosztownym niż cesarska korona, widać było dumną twarz Wielkiego Księcia Zachodu, cieszącego się najwyraźniej z pełnego^zachwytu osłupienia tłumu i oczekującego wiwatów. Wiwatów nie było. Jedynie delikatny szmer przebiegł tłum, jak podmuch wiatru porusza spokojną wodę... Fiora ujrzała w zwierciadle swej pamięci szarą postać króla Francji i pomyślała, że porównanie nie wypada dla niego korzystnie. Nie była jednak pewna, czy inteligencja i bystry umysł Ludwika Francuskiego miały odpowiedniki pod tą olśniewającą powierzchownością legendarnego księcia...