- Wstawić się za nim? Nawet mi to do głowy nie przyszło. To o ciebie drżę...

- To bardzo ładnie z twojej strony, pani, ale powinnaś niepokoić się raczej o tego wojaka, gdyż nie zamierzam go oszczędzać. Będzie to dla niego bardzo nieprzyjemne i... niecodzienne: kondotierzy, jak wszyscy wiedzą, bardzo oszczędzają swoje życie, chcąc je zachować, by móc na starość korzystać do woli z owoców swej najemnej służby.

- Błagałam księcia, by nie dopuścił do tej walki.

- Roześmiał ci się w twarz, jak przypuszczam? Czy sądzisz, że mógłbym znieść, że jakiś mężczyzna przychodzi na dwór mego księcia i upomina się o moją żonę jak o swoją własność?

- Twoją żonę? - powiedziała Fiora z goryczą. - W twoich zamierzeniach, panie, miałam nią być tylko przez kilka godzin, ale nigdy, przenigdy nie wyobrażałeś sobie życia ze mną, uczynienia ze mnie swej towarzyszki na dobre i na złe. Czy sądzisz, że nie znam warunków bezsensownej umowy, którą wymusiłeś na moim ojcu wykorzystując jego słabość? Że nie wiem, w jaki niegodny rycerza sposób odniosłeś zwycięstwo? We wszystkich krajach świata nazywa się to szantażem!

- Chciałem cię zdobyć za wszelką cenę i wykorzystałbym wszelkie środki, nawet najgorsze...

- Czyż nie to właśnie zrobiłeś, panie?

Odwrócił głowę, by uniknąć spojrzenia błyszczących z gniewu oczu, w których odczytać mógł jedynie potępienie.

- Przyznaję ze wstydem, ale oszalałem dla ciebie, pani...

- Dla mnie, czy dla mojego majątku?

- Chyba udowodniłem, że cię kocham, pani?

- Udowodniłeś mi to? Czy wystarczającym dowodem była noc, kiedy uczyniłeś ze mnie kobietę, i uciekłeś jak złodziej nie zastanawiając się ani przez chwilę, czy nie ranisz mnie tym śmiertelnie? Zabrałeś ze sobą weksel i kosmyk włosów, jak mi powiedziano. To było twoje zwycięstwo.

- Powróciłem do Florencji.

- Już o tym mówiłeś, panie. To również niczego nie dowodzi. Patrząc jak płonie mój pałac dałeś posłuch pierwszym lepszym plotkom i wyjechałeś, bez wątpienia głęboko wzdychając, ale nie jestem pewna, czy westchnienia te nie były wyrazem ulgi. Zostałeś wdowcem i miałeś przed sobą nowe życie.

- To nieprawda. Wróciłem, bo cię kochałem, pani, bo chciałem cię znów zobaczyć...

- Pewnie to właśnie usiłowałeś sobie wmówić? Gdybyś mnie kochał... tak jak ja kochałam ciebie, zburzyłbyś Florencję kamień po kamieniu, ryłbyś ziemię paznokciami tak długo, aż znalazłbyś chociaż moje zwłoki, ale ty spokojnie wyjechałeś. Sprawa była zakończona, nie było już na świecie nikogo z Beltramich, by ci przypomniał, że z miłości do swego władcy posunąłeś się aż do zbrukania srebrnych orłów z twego herbu. Zawarłeś małżeństwo z istotą zrodzoną z kazirodczego związku i cudzołóstwa, z córką Marii de Brevailles. Nie musiałeś już umierać, jak to z emfazą zapowiedziałeś mojemu ojcu... zresztą pragnę zauważyć, że nie umarłeś!

- I wyrzucasz mi to, pani? Nienawidzisz mnie aż do tego stopnia?

- Doprawdy nic nie zrozumiałeś...

Jedna ze złocistych broderii zawieszonych na ścianach kaplicy uniosła się i pojawił się Zuchwały. Podszedł do Fiory, zbyt zaskoczonej jego nagłym pojawieniem się, by pomyślała o jakimkolwiek ukłonie. Filip natychmiast zrobił się bardzo czerwony i chciał podejść do swojego pana, ale ten odsunął go ruchem dłoni.

- Odejdź, Filipie! I pamiętaj, żebyś się wyspowiadał przed walką z Campobasso! Zobaczę się z tobą później...

- Wasza Wysokość! Muszę powiedzieć... muszę wytłumaczyć...

- Nie ma niczego do tłumaczenia. Zrozumiałem wszystko. Zostaw mnie z nią!

Spojrzawszy po raz ostatni na Fiorę, Filip spuścił głowę i wyszedł z kaplicy, która rozbrzmiała echem kroków jego zakutych w stal stóp, ale książę nawet na niego nie spojrzał. Patrzył na młodą kobietę z wyrazem twarzy kogoś, kto znalazł rozwiązanie trudnego problemu. Podszedł do niej i bardzo delikatnie wyjął długie szpilki przytrzymujące jej uczesanie. Kiedy ciężkie włosy opadły wzdłuż jej szczupłej szyi, cofnął się o kilka kroków.

- Jan de Brevailles! Wiedziałem, że ta twarz należy do mojej przeszłości, ale nie sądziłem, że do tak odległej! Ile to już lat minęło?

- Odkąd odrzuciłeś prośby zrozpaczonej matki o darowanie im życia? Za kilka dni będzie osiemnaście lat. Urodziłam się tuż przed ich śmiercią. Dziwi mnie tylko, że nie zapomniałeś o tym.

- Nie zapomniałem. Bardzo go lubiłem, dopóki czysty obraz dumnego i pięknego chłopca nie pogrążył się we wstydzie i hańbie...

- Dlaczego nie powiesz, Wasza Wysokość, we krwi, w której twoi kaci skąpali stary szafot w Dijon? Nawet tego było jeszcze za mało: trzeba było błota, bagna, upodlającego grobu, do którego wrzucono ich na twój rozkaz i w którym ja o mało nie zginęłam...

- Rozkaz pochodził od mojego ojca, a nie ode mnie.

- Ale ty, panie, nie zrobiłeś nic, by cokolwiek zmienić! Gdyby pewien człowiek, jeden z tych kupców, którymi Wasza Wysokość tak otwarcie gardzi, nie znalazł się tam, by dokonać aktu miłosierdzia, zginęłabym także. Ten człowiek przygarnął mnie, karmił, wykształcił, kochał... Chciał zrobić ze mnie córkę. Zginął ostatniej wiosny wkrótce po tym, jak zmuszony był wydać mnie za pana Selongeya, który przeniknął jego tajemnicę.

Brązowa twarz księcia zmieniła barwę na ceglastą, a oczy zapłonęły.

- Nie mów mi, pani, że Filip, uosobienie lojalności, prawości i honoru, kawaler orderu Złotego Runa, ośmielił się zastosować podobny sposób?

- Aby przynieść ci, panie, pieniądze, których odmówił mu Lorenzo Medyceusz, zdolny byłby do jeszcze gorszego. Jest ci oddany ciałem i duszą, choć stwierdzenie tego rozdziera mi serce. Wiesz teraz, dlaczego chciał mnie tylko na jedną noc, dlaczego miałam spędzić całe życie we Florencji, nigdy nie pojawiając się w Burgundii, aby nikt tutaj nie dowiedział się, że posunął się aż do splamienia swego nazwiska poślubiając mnie, a przede wszystkim, żebyś nie dowiedział się o tym, panie, ty - jego prawdziwe bożyszcze!

- Zamilknij! Na Świętego Jerzego, rozkazuję ci zamilknąć!

Z dłońmi przy uszach książę opadł na jedno z dwóch ozdobionych herbami krzeseł stojących naprzeciw siebie w prezbiterium. Trwał tak przez chwilę oddychając z trudem, jakby się dusił, i rozchylając gwałtownie kołnierz długiej, podbitej futrem kuny szaty. Zamknął oczy, a kiedy jego oddech stał się bardziej regularny, wbił czarne oczy w Fiorę:

- Przyznałaś niedawno, pani, że mnie nie znosisz. To za słabe słowo, prawda?

Nienawidzisz mnie... i po to, by mi zaszkodzić, uwiodłaś Campobasso?

- W sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, Wasza Wysokość, kłamstwo byłoby absurdem: możesz mi ściąć tylko jedną głowę. A poza tym naprawdę nie mam już szczególnej ochoty żyć.

- Chcesz umrzeć, pani?

- To załatwiłoby wiele spraw...

- Moją rzeczą jest to ocenić... Wyjdź teraz, pani, i pozwól mi się pomodlić! Na honor, bardzo potrzebna mi modlitwa. ..

Przyklęknąwszy jednocześnie przed księciem i przed Bogiem, Fiora opuściła kapliczkę, bardzo powoli zamykając za sobą jej drzwi. Na tyle powoli, że zobaczyła Zuchwałego opadającego na kolana na stopniu ołtarza i skrywającego twarz w dłoniach. Z drżenia ramion wywnioskować można było nawet, że książę płacze...

Następnej nocy, tuż przed dwunastą, Battista Colonna przyszedł po Fiorę do jej sypialni. Cicho, oświetlając sobie drogę niesioną przez pazia latarnią, młoda kobieta i jej przewodnik przebyli komnaty i galerie, zeszli po krętych schodach, które zdawały się nie mieć końca, i wreszcie dotarli na błonie pałacu, gdzie kilka drzew, pozbawionych przez zimę liści, ukazywało obnażone, powykręcane gałęzie.

Wokół tego, co wiosną było miękkim kobiercem upstrzonej kwiatami trawy, na którym lubiły przesiadywać damy, gwarząc, słuchając wierszy i tańcząc w kole, znajdowało się kilku mężczyzn otulonych długimi, czarnymi płaszczami, upodabniającymi ich do zjaw. Dwóch z nich siedziało na zydlach: książę Karol i legat. Trzecie siedzisko czekało na Fiorę, która zajęła to miejsce powitawszy w milczeniu biskupa, księcia i mniej więcej pięćdziesięcioletniego mężczyznę, stojącego obok Zuchwałego. Wiedziała o nim jedynie, że jest przyrodnim bratem księcia, wielkim bastardem Antonim, który dzięki swym wyczynom wyniósł swe nieprawe pochodzenie do rangi legendy. Nigdy się nie odzywał.

W plamie światła rzucanego przez pochodnie trzymane przez trzech czarnych służących pojawili się dwaj przeciwnicy. Żłobkowane zbroje wykute przez słynnego Messaglia z Mediolanu, upodabniały ich do siebie i na pierwszy rzut oka można ich było rozpoznać jedynie dzięki sekundantom: Selongeya po Mateuszu de Prame, a Campobasso po Galeotto. Byli tego samego wzrostu. Każdy z nich miał miecz i sztylet.

Zgodnym ruchem przyklękli na jedno kolano przed księciem i legatem. Pierwszy z nich nie drgnął, ale kiedy drugi podniósł dłoń w geście błogosławieństwa, Filip zdjął hełm i cisnął go na ziemię okazując w ten sposób swój zamiar walczenia bez osłony...

- Czy tak bardzo zależy ci by stracić życie? - spytał Zuchwały przytłumionym głosem, z którego przebijał jakiś lęk. - Załóż z powrotem ten hełm!

- Jeśli pozwolisz, Wasza Wysokość, nie zrobię tego. Nie przyszliśmy tutaj, by kaleczyć stal. Jeden z nas nie odejdzie stąd żywy. Tak będzie prościej.

- Jak chcesz, ale stawiasz się w ten sposób w niekorzystnej sytuacji... chyba że twój przeciwnik okaże podobną pogardę dla życia?...

Wszystkie spojrzenia zwróciły się na Campobasso, który robił wrażenie zamienionego w posąg. Jego wahanie było namacalne, ale spojrzał na Fiorę i wyczytał w jej oczach tyle nieubłaganej pogardy, że zdecydował się i również odsłonił twarz:

- Właściwie dlaczego nie? - powiedział wzruszając ramionami.

Następnie obaj powstali i podporządkowali się rozkazom księcia Antoniego, który każdemu z nich wyznaczył miejsce. Znak przyzwolenia do walki dał Karol: - Zaczynajcie, panowie. I nich Bóg rozsądzi, czyja racja jest słuszniejsza.

Jak w dokładnie opracowanej figurze tanecznej oba ciężkie miecze podniosły się jednocześnie. Fiora wbiła sobie paznokcie w rękę, a serce jej ścisnął śmiertelny lęk. Nad żelaznymi pancerzami ich odsłonięte głowy wydawały się dziwnie delikatne. Gdyby na którąś z nich spadł ciężki miecz oznaczałoby to pewną śmierć, a obaj mężczyźni walczyli z zaciekłością świadczącą o nienawiści, jaką do siebie żywili. Błonie rozbrzmiewało szczękiem broni, z której czasem sypały się iskry. Ich umiejętności były równie duże, zanosiło się na długi pojedynek. Selongey był może szybszy i zwinniejszy, ale Campobasso posiadł większe doświadczenie, gdyż nie po raz pierwszy przyszło mu stanąć do pojedynku i doprawdy, niemożliwością było przewidzenie, który z nich wyjdzie z tego obronną ręką...

Fiora pragnęłaby zamknąć oczy, nic nie widzieć, ale nie mogła: jakaś siła zmuszała ją do patrzenia. Czasem jej pełne obawy spojrzenie zsuwało się na nieruchomą twarz Zuchwałego, w której jedynie oczy zdawały się żyć. Oczy te iskrzyły się śledząc poszczególne fazy walki, która musiała być dla jego wojowniczej duszy wybornym widowiskiem, i serce Fiory opanowała gorzka uraza. Jak mogła być tak głupia, by prosić go o niedopuszczenie do pojedynku, po którym musiał sobie obiecywać wiele przyjemności i który teraz oceniał jak wytrawny znawca? Wzruszenie przerażonej kobiety bawiło go zapewne, tak jak bez wątpienia bawił go jej lęk, którego się domyślał... W każdym razie, niezależnie od wyniku walki, Fiora straciła wszelką nadzieję. Jej życie nieodwracalnie obracało się w gruzy, gdyż nigdy nie zgodziłaby się być nagrodą za zwycięstwo kondotiera nad mężczyzną, którego kochała, a gdyby zwyciężył Filip to i tak porzuciłby ją na zawsze.

- Niech przeżyje, mój Boże! - błagała, odnajdując w tej chwili najwyższego zagrożenia rozpaczliwą nadzieję w modlitwie. - Niech przeżyje, a ja uwolnię go od siebie. Poproszę o unieważnienie tego bezsensownego małżeństwa!

Chłód przenikał ją do głębi duszy. Rozdeptany przez walczących śnieg zamienił się w błoto, ziębiąc jej stopy i wprawiając ciało w drżenie. Czuła jakby cały chłód przenikał do jej żył, by podstępnie dotrzeć aż do serca...

Oddech obu mężczyzn stawał się coraz krótszy i głośniejszy. Walka przedłużała się i po tylu uderzeniach miecz musiał być dla zmęczonych mięśni wielokrotnie cięższy. Ciosy zdawały się mniej gwałtowne, a żaden z przeciwników nie był ranny. Fiora odzyskiwała nadzieję. Może książę przerwie tę wyrównaną walkę? Nagle Filip, chcąc uniknąć szarży przeciwnika cofnął się, poślizgnął i upadł ciężko na plecy. Campobasso już wzniósł miecz i chciał rzucić się na niego, by zadać cios w głowę, kiedy młoda kobieta z okrzykiem przerażenia wpadła między obu mężczyzn, potrącając Campobasso, którego miecz spadł na jej bark, a zakute w żelazo ramię uderzyło ją w głowę. Poczuła gwałtowny ból, ale natychmiast zemdlała unosząc w kojące głębie nieświadomości echo zrywających się wokół niej krzyków. Później nie słyszała już nic z tego bezlitosnego świata mężczyzn, o którego okrucieństwo roztrzaskała się z własnej woli...